wtorek, 16 stycznia 2018

Karbowy PiS



Głosowanie na komisji sejmowej. Z partyjnej dyscypliny wyłamuje się jeden z posłów PiS. - Będzie kara! - ktoś drze się przez całą salę. Tak działa Marek Suski, nowy szef gabinetu politycznego premiera

Michał Krzymowski

Współpracownik Ja­rosława Kaczyń­skiego: - W błędzie są ci, którzy sądzą, że Marka Suskie­go zainstalował w rządzie prezes. To był pomysł Mateusza Morawieckiego, zresztą bardzo sprytny. „Proszę bardzo, panie Jarosławie - ja tu, w Alejach Ujaz­dowskich. nie mam nic do ukrycia. Bio­rę sobie na współpracownika największe gumowe ucho z Nowogrodzkiej”.
   Doświadczony poseł PiS: - Co jest największym problemem Mateusza? Brak zaplecza politycznego, słaby kon­takt z partią i klubem. Obecność Mar­ka Suskiego na pewno mu pomoże. Do premiera ciągle dobijają się posłowie. Wciskają CV kandydatów do państwo­wych spółek, donoszą, kogo jeszcze nie zdążyliśmy wyrzucić. Morawiecki nie ma czasu na takie sprawy, a Marek zna aparat i zajmie się nimi jak nikt.

SUSKI RUSZA W POLITYCZNA PODRÓŻ. PEKAESEM
Piątkowy wieczór, przed hotel sej­mowy zajeżdża błyszcząca limuzyna. Z tylnych drzwi wyłania się postać w czarnym płaszczu i z kapeluszem w ręku. To poseł ziemi radomskiej i nowy szef ga­binetu premiera. Gdyby nie zaokrąglo­na sylwetka, ktoś mógłby go wziąć za Jacka Rostowskiego, który do niedaw­na przechadzał się po Wiejskiej w swojej fedorze.
   Minister Marek Suski prowadzi do baru za kratą. Na pierwszy rzut oka wi­dać, że przeszedł metamorfozę: wymie­nił garderobę, skrócił grzywkę. Na drugi zresztą też - podczas posiedzeń komisji śledczej pozuje do zdjęć z zafrasowaną miną, w wywiadach waży słowa (,,Re­konstrukcja będzie dość głęboka. Głębo­ka dla tych, co odejdą, i płytka dla tych, co zostaną”).
   - Ile lat zna pan Jarosława Kaczyń­skiego?
   - Będzie ponad ćwierć wieku - mówi Suski. - W 1990 roku zobaczyłem, jak ogłasza w telewizji powstanie Porozu­mienia Centrum. Nie zastanawiając się długo, wsiadłem w autobus do Warsza­wy i pojechałem się z nim spotkać. Po powrocie założyłem koło partii w Grójcu i tak to się zaczęło.
   - Czy w ciągu tych 28 lat choć raz zwątpił pan w niego?
Cisza.
   - Prezes uzasadnia każdą swoją decy­zję, zawsze jest dyskusja, można...
   - ... pytam o chwilę zwątpienia w jego przywództwo, a nie dyskusję w partii. Był taki moment czy nie?
   Znów cisza. Nagle pełną twarz Marka Suskiego rozjaśnia szczery uśmiech:
   - Znów będą drwić, ale trudno. Kła­mać nie będę. Nigdy nie zwątpiłem i ni­gdy na krok od partii nie odstąpiłem.

SUSKI BĘDZIE PRACOWAĆ DLA POLSKI. JEŚLI PREZES ZEZWOLI
Polityk z władz PiS: - Morawiecki nie wpadł na to, by zatrudnić Marka, sam z siebie. Podsunął mu to Adam Bielan, któremu Suski dwa lata temu pomógł wrócić do łask prezesa i od tego czasu blisko współpracują. Gdy wydawało się, że na czele rządu stanie Jarosław, Bielan sam chciał zostać szefem gabinetu pre­miera. Kiedy padło na Morawieckiego, odpuścił i wstawił w to miejsce Suskiego, wobec którego miał dług wdzięczności.
   Ludzie z Nowogrodzkiej mówią, że Suski od razu zaczął licytować. Zażą­dał posady szefa komitetu stałego rzą­du w randze ministra konstytucyjnego, chodził w tej sprawie do Morawieckie­go i jeździł na Nowogrodzką. Gdy mu od­mówiono, przyjął to, co dawali. Wiedział, że drugiej okazji nie będzie. - Odbyłem z premierem dwugodzinną rozmowę. Po­wiedziałem, że praca dla Polski będzie dla mnie zaszczytem, ale muszę dostać zgodę prezesa i zrezygnować z funkcji w Sejmie - mówi „Newsweekowi”. Na pocieszenie dostał gabinet po Przemysławie Gosiew­skim, legendarnym szefie komitetu stałe­go z czasu pierwszych rządów PiS.
   Choć nie każdy zdaje sobie z tego sprawę, to w tej kadencji parlamen­tu Suski był jednym z najważniejszych - a może i najważniejszym - politykiem PiS na Wiejskiej. Pełnił funkcję prze­wodniczącego komisji skarbu, zasia­dał w komisji śledczej ds. Amber Gold i faktycznie kierował klubem parla­mentarnym (formalny przewodniczą­cy Ryszard Terlecki scedował na niego dużą część swoich obowiązków). To on na początku kadencji rozdzielał miejsca w komisjach sejmowych. - Był bardzo przejęty. Chodził wśród posłów z lap­topem, w którym miał tabelkę w Excelu z nazwiskami. Oczywiście wszystkie roszady konsultował z prezesem - opo­wiada jeden z posłów.

SUSKI UŚMIECHA SIĘ POD WĄSEM. I KĄSA
W PiS Marek Suski to postać kulto­wa. Potomek konfederata barskiego, syn księgowej z PKS i - jak sam o sobie kie­dyś powiedział - „genetyczny patriota”. Do tego człowiek wielu talentów: tech­nik teatralny, charakteryzator, grawer, majsterkowicz i malarz amator. Ścia­ny jego grójeckiego domu zdobią freski, rzeźby i metalowe okucia jego autorstwa: Kariatyda koło garażu, Safona na weran­dzie i gryf na bocznej ściance ogrodowej ziemianki na marchew i kartofle.
   Jeden ze swoich obrazów - kaczki pły­wające w stawie - Suski podaruje kiedyś prezesowi. Ten grzecznie podziękuje, ale nie powiesi go w gabinecie ani w domu.
   Ci, którzy poznali Marka Suskiego jeszcze w latach 90., pamiętają, jak po­jawiał się w redakcji „Nowego Państwa” i udzielał się w PC: kelnerski wąs, czu­pryna zachodząca na pół czoła i jas­ny garnitur. To wtedy złośliwie zaczęto nazywać go perukarzem. - W studium technik aktorskich, które ukończyłem jeszcze za komuny, rzeczywiście uczyli nas perukarstwa. Na dyplomie upodob­niłem nawet modelkę do Agnes Diirer, żony mojego ulubionego malarza re­nesansowego. Jednym z elementów tej charakteryzacji była peruka - wspomi­na Suski.
   Za komuny Suski przez chwilę zatrud­nia się w charakteryzatorni Teatru Wiel­kiego, ale do Solidarności nie przystępuje.
- Nie odpowiadało mi, że zakładali ją lu­dzie, którzy dziś pasowaliby do Ruchu Palikota - wspomina. Po upadku komu­ny w Porozumieniu Centrum odpowia­da mu wszystko. Nie zniechęca się nawet wtedy, gdy partia wypada z parlamentu. Do Warszawy, do Kaczyńskiego przyjeż­dża na polityczne zebrania przy piwku, a w Radomiu spotyka się z garstką dzia­łaczy w zimnej salce bez światła i prądu. Razem z nim kciuki za prezesa ściska cała rodzina: żona (była działaczka Solidarno­ści - Suski mówi, że to kobieta z najtwar­dszych radomiaków), brat, który wraz z nim zakładał PC (dziś poza polityką), córka (od początku będzie głosować na PiS) i syn - przyszły narodowiec.
   Rok 2000. PC od lat jest w rozkładzie, władze partii radzą nad nadchodzącymi wyzwaniami. Wypadałoby przypomnieć o swoim istnieniu i wystawić kandydata w zbliżających się wyborach prezyden­ckich. Wobec braku chętnych zniena­cka zgłasza się „trzeci bliźniak” Ludwik Dorn, wówczas działacz szerzej niezna­ny. - Ale my nie zbierzemy podpisów pod taką kandydaturą - uśmiecha się na partyjnym spotkaniu Suski pod wąsem.
- Poza tym koledzy, którzy teraz milczą, mówili mi na stronie, że nie wyobrażają sobie startu Ludwika.
   Dorn będzie się mścić za to latami. Dzień po zebraniu nie wpuści Suskiego do biura, a po latach, żegnając się z PiS, ogłosi, że w partii trwa intelektualno-kulturowa „susłoizacja”: „Zawsze uwa­żałem, że ten typ mentalności i wrażliwo­ści kulturowej, który uosabia poseł Marek Suski, ma, owszem, prawo być obecny w PiS, ale powinno się go traktować na za­sadzie dobrodziejstwa inwentarza i nad­miernie nie eksponować, tak z powodów zasadniczych, jak taktycznych”.

SUSKI OSTRZEGA, SUSKI KARZE
Suski nie przejmuje się przeciwnoś­ciami. Wiernie trwa przy prezesie i prezes to widzi. Gdy w 2001 r. Kaczyńscy zakła­dają Prawo i Sprawiedliwość, Suski pro­jektuje pierwsze logo partii: grube litery na pomarańczowym tle. A kiedy partia chce wziąć kredyt na pierwszą kampanię wyborczą, jest w wąskim gronie działaczy, którzy pod zastaw dają swoje domy. Szyb­ko rozbudowuje też lokalne struktury w Radomiu. Działa z impetem nie mniej­szym niż Przemysław Gosiewski.
   - Marek ma opinię brutalnego i twardogłowego działacza, ale w Radomiu jest wcieleniem łagodności. Połknął wszyst­kie prawicowe środowiska, włącznie z inteligencją katolicką, chadekami, centrystami. Zbudował takie PiS, jak mnie marzy się od lat - mówi jeden z partyj­nych gołębi. I dodaje: - Radom przez lata był czerwonym miastem, a Suski uczynił z niego jedną z naszych twierdz. Podobnie Przemek odmienił kiedyś Świętokrzyskie.
Suski: - Dawno temu, w czasach PC, pracowałem nawet z Przemkiem przy jednym biurku. Bardzo dużo się od niego nauczyłem. Jeśli ktoś mnie do niego po­równuje, to jest mi bardzo miło, ale pod względem pracowitości nikt nie może się z nim równać.
   Po podwójnym zwycięstwie w 2005 r. politycy z partyjnej czołówki idą w ministry, ale Suski na swoją kolej musi jeszcze poczekać. Jest rozczaro­wany, bo marzyło mu się stanowisko se­kretarza stanu w Ministerstwie Skarbu. Nie użala się jednak. Zamiast miejsca w rządzie przyjmuje funkcję rzecznika partyjnej dyscypliny. Posada jest na nie­go skrojona - Suski zostaje zbrojnym ramieniem prezesa. Pilnuje porząd­ku w poselskich szeregach, wymierza kary, dyscyplinuje. Czuje się jak ryba w wodzie.
   Grudzień 2006 roku, półmetek ka­dencji. Sejmowa komisja skarbu wybiera przewodniczącego. Choć PiS teoretycz­nie ma większość, to o włos przegrywa. Zaważył głos posła Kazimierza Matusznego, który niespodziewanie po­parł kandydata Platformy Aleksandra Grada. Zaraz po ogłoszeniu wyników z tylnej ławy dobiega ryk: - Matuszny, będzie kara!
   To Marek Suski czuwa nad dyscypliną. Matuszny dostanie tysiąc złotych kary i naganę.
   Inna scenka z tego samego okresu. Su­ski łapie w klubowym korytarzu młode­go posła Adama Hofmana. - Znowu nie byłeś na głosowaniach - zauważa. - Będę wnioskować o karę.
   - Marek, daj spokój. Miałem pogrzeb w rodzinie, babcia zmarła.
   Suski nie dowierza. Każe przynieść kopię aktu zgonu. Gdy kilka dni później Hofman zjawia się z zaświadczeniem, rzecznik dyscypliny dalej powątpiewa: - Dokument jest, ale gdzie pismo prze­wodnie? Zapomniałeś o wyjaśnieniach.

DYPLOMACJA MINISTRA
Bar za kratą. Marek Suski pokazuje mi zdjęcia w telefonie. Fotografie pry­watne płyną jednym strumieniem z kro­niką działalności partyjnej: malowanie pisanek z wnuczką, konferencja w Chi­nach, praca przy freskach w domowym ogrodzie, spotkanie w biurze w Rado­miu, karykatura Kamili Gasiuk-Pihowicz z Nowoczesnej.
   - Jest pan po imieniu z Mateuszem Morawieckim? - wtrącam.
   - Tak. Przeszliśmy na ty jeszcze w Sejmie.
   - A nie wolałby pan, żeby premierem był Jarosław Kaczyński?
   - Partia podjęła taką decyzję i w tej chwili nie ma już co dyskutować.
   - Ale niech pan powie szczerze, wyżej od premiera ceni pan jednak prezesa?
   - W Mateuszu Morawieckim podoba mi się jego decyzyjność. Pod tym wzglę­dem bardzo przypomina mi Jarosława Kaczyńskiego - odpowiada dyploma­tycznie minister.
   Czasem jednak z Marka Suskiego wy­chodzą dawne przyzwyczajenia - te z czasów, gdy z satysfakcją gasił prezy­denckie zapędy Ludwika Dorna i męczył Adama Hofmana.
   Kilka miesięcy temu na sejmowym korytarzu podchodzi do niego młody dziennikarz TVN 24. - Panie pośle, czy mogę zadać pytanie?
   - Tak. proszę bardzo.
   Reporter z przejęciem objaśnia temat materiału i zadaje długie pytanie. Suski unosi brew, namyśla się, bierze wdech.
   - Ale przecież ja z pańską stacją nie rozmawiam - uśmiecha się szeroko - znika w korytarzu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz