PiS ma nowego
bohatera: który zginął w katastrofie smoleńskiej. Ale za życia dowódca Sił
Powietrznych budził raczej kontrowersje niż zachwyty.
MARCIN DZIERŻANOWSKI
Wyjątkowo ambitny generał nowej generacji,
który świetnie się odnalazł w nowych natowskich warunkach - mówili o nim jedni.
- Dowódca, który dla kariery pomiata ludźmi - kontrowali inni.
Po katastrofie smoleńskiej dla PiS stał się bohaterem.
Doczekał się czterech tablic pamiątkowych, komitetu W Hołdzie Generałowi, a
jego czapka wojskowa trafiła na Jasną Górę. Teraz, przy okazji kampanii
wyborczej do europarlamentu, ma się stać czymś więcej: symbolem IV
Rzeczypospolitej. „Wzorowy oficer Wojska Polskiego”, „do końca wiemy przysiędze
i honorowi” „jeden z najwybitniejszych polskich przywódców” - takie określenie
generała znalazło się w uzasadnieniu projektu uchwały sejmowej upamiętniającej
Andrzeja Błasika, który PiS złożyło w ubiegłym tygodniu w parlamencie.
A redakcje prawicowego tygodnika „Gazeta Polska” oraz
„Gazety Polskiej Codziennie” zachęcają do udziału w ogólnopolskiej akcji
wieszania plakatów broniących dobrego imienia
generała. „Zawiei plakat w widocznym i godnym miejscu! Upomnijmy się o honor
polskiego oficera, jest on przecież honorem Rzeczypospolitej Polskiej” - apelują
na swoich łamach prawicowe redakcje.
Kim jest nowy święty polskiej
prawicy?
BIBLIOTEKA ZAMIAST KNAJPY
Początki kariery gen. Błasika
przypadają na PRL, ale ambitny wojskowy wyjątkowo dobrze się odnalazł w nowej
Polsce, w przeciwieństwie do większości kolegów świetnie nauczył się
angielskiego, w latach 90. wyjechał na studia do holenderskiej akademii
obrony. Edukację wojskową kontynuował w Szkole Wojennej Sił Powietrznych w Maxwell (USA). Dzięki temu w 2005 r. został najmłodszym generałem w
polskiej armii. To on wprowadzał do niej samoloty F-16, zyskując uznanie
Aleksandra Kwaśniewskiego. Jednak dopiero za czasów Lecha Kaczyńskiego jego
kariera znacząco przyspieszyła. Kiedy po katastrofie samolotu CASA w 2008 r. minister
Bogdan Klich chciał Błasika odwołać, uratował go właśnie prezydent Kaczyński.
Zdaniem współpracowników po
powrocie z Zachodu generał bardzo się zmienił. Wziął sobie do serca tamtejsze
wzorce stylu życia wojskowych, zajął się swoją
tężyzną fizyczną, schudł kilkanaście kilogramów. Rozpoczął nawet przewód
doktorski. Jego koledzy żartowali, że kiedy inni idą na wódkę, on wybiera
bibliotekę. W przeciwieństwie do innych dowódców nie lubił się bratać z podwładnymi.
Przez to nie był łubiany. - Mąż mówił, że generał miał trudny charakter. Bywał apodyktyczny
- zeznawała w prokuraturze Magdalena Protasiuk, wdowa po kpt. Arkadiuszu
Protasiuku, który w czasie lotu smoleńskiego był dowódcą Tu-154M.
Żołnierze za nim nie przepadali.
Kiedyś piloci pojechali na obóz szkoleniowy do Zakopanego. Wszyscy byli
przekonani, że będzie to kolejny „wyjazd integracyjny”, gdzie będą ćwiczyli
kondycję, jeżdżąc na nartach i przesiadując w okolicznych pubach. Pech chciał,
że na zgrupowanie przyjechał Błasik. Wymyślił szkolenie surwiwalowe, w którego
ramach żołnierze mieli biegać w nocy z plecakami po górach. Żołnierze byli
zbulwersowani, więc sporo z nich zamiast ćwiczyć, poszło na zwolnienia
lekarskie.
SKRAJNE OPINIE
Do dziś niejasna jest rola Błasika
w tzw. incydencie gruzińskim w sierpniu 2008 r.
Lech Kaczyński zorganizował wtedy
słynną wyprawę do Gruzji przywódców Polski, Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy,
którzy mieli wesprzeć prezydenta Micheila Saakaszwilego. Ponieważ nie było
wiadomo, kto kontroluje przestrzeń powietrzną nad Gruzją, zaplanowano, że
samolot prezydentów wyląduje nie w Tbilisi, lecz w azerbejdżańskim mieście
Gandża. Tam na środkowoeuropejskich przywódców czekały samochody, które miały
ich dowieźć do Gruzji.
Ponieważ Lech Kaczyński chciał
lecieć bezpośrednio do Tbilisi, powstał konflikt między przedstawicielami
Kancelarii Prezydenta a załogą samolotu. Współpracownicy Kaczyńskiego
zadzwonili na skargę właśnie do gen. Błasika. Akurat był
pogrzeb jego teściowej. - Mąż, stojąc nad trumną, tłumaczył, że decyzje o
lądowaniu podejmuje tylko i wyłącznie dowódca statku. Bronił pilota - zeznawała później Ewa Błasik. Według relacji żony przekonał
później prezydenta, że odmawiając lotu. do Tbilisi, wojskowi postąpili
słusznie. - Był pryncypialny, jeśli chodzi o bezpieczeństwo - wyjaśniała w prokuraturze
Ewa Błasik, która od katastrofy smoleńskiej walczy o dobre imię zmarłego męża.
Z innych relacji wyłania się
jednak zupełnie inna rola generała. Zdaniem Magdaleny Protasiuk, wdowy po
kapitanie tupolewa, dowódca Sił Powietrznych wręcz naciskał na to, by lądowali
w Tbilisi.
GENERAŁ W KABINIE
Pytanie o rolę Błasika podczas
lotu prezydentów stało się istotne, bo w czasie śledztwa smoleńskiego wyszło
na jaw, że gen. Błasik mógł być w kokpicie w czasie feralnego lądowania 10
kwietnia 2010 r. Ewa Błasik interpretowała to jednoznacznie na korzyść męża.
Jej zdaniem, jeśli nawet jej mąż był w czasie katastrofy w kabinie, to nie po
to, by wywierać na pilotów naciski, lecz jako bufor chroniący ich przed ewentualną
presją ze strony polityków.
Zdaniem rodzin pilotów jego
ewentualna obecność w kokpicie musiała jednak stanowić dodatkowe obciążenie
dla żołnierzy. W tym duchu zeznawała m.in. Agnieszka Grzywna, której mąż Robert
leciał do Smoleńska jako drugi pilot.
Podobnie wypowiadał się Leszek Powierza,
były pilot 36. pułku, który w 2008 r., w wyniku konfliktu w jednostce, odszedł
z wojska i zatrudnił się w komercyjnej firmie lotniczej. Ze względu na
wieloletnią przyjaźń z Protasiukiem (byli nawet sąsiadami) po odejściu do
cywila nadal utrzymywał z nim kontakty. Dlatego był przesłuchiwany przez
prokuraturę. „Niepotrzebna była obecność w kabinie, o ile była, dowódcy Sił
Powietrznych. Jeżeli tam był, jedynie przeszkadzał im w koncentracji i
podejmowaniu decyzji”.
Czy Błasik rzeczywiście był w
kabinie? Sprawa do dziś nie jest wyjaśniona. Polscy biegli nie przypisali mu
bowiem żadnej z zarejestrowanych wypowiedzi z kokpitu Tu-154M. Ale nie ma też
dowodów wykluczających jego obecność. A członkowie zespołu ekspertów komisji
Macieja Laska, których zadaniem było wyjaśnianie opinii publicznej przyczyn i
okoliczności katastrofy smoleńskiej, upierają się, że gen. Błasik
najprawdopodobniej przebywał w kokpicie.
Jedno jest pewne: piloci za gen.
Błasikiem raczej nie przepadali. Nagrane strzępki rozmów z pierwszej fazy
smoleńskiego lotu dowodzą, że podwładni trochę się z niego podśmiewali.
- Za wielką wodę na
czterogwiazdkowego generała - mówił kilkadziesiąt minut przed katastrofą
zrelaksowany kpt. Protasiuk. Robert Grzywna, drugi pilot maszyny, dorzuca: -
Tak zapierdala, bo musi jeszcze nalatać 40 godz. A jak nie może, to wiesz,
wtedy zapierdala do Poznania - ironizował major.
O co chodzi?
W polskim lotnictwie wylatanie w
ciągu roku 40 godz. upoważnia do specjalnego dodatku pieniężnego. Dlatego gen.
Błasik lubił „zbierać” swoje godziny przy okazji różnych lotów, w których
uczestniczył jako pasażer. Raczej nie przejmował dowództwa, lecz zasiadał obok
dowódcy lotu. Dochodziło do nieco absurdalnej sytuacji - on, jako szef Sił
Powietrznych, na pokładzie był „jedynie” drugim pilotem. Według relacji
współpracowników w powietrzu nie lubił szarżować, nie decydował się na
ryzykowne manewry. Nigdy też nie siadał za sterami tupolewa. Stąd początkowe
spekulacje, że to on mógł przejąć stery maszyny w czasie lotu do Smoleńska z
cała pewnością należy włożyć między bajki. Tym bardziej że Błasik nie miał
nawet uprawnień, żeby pilotować tupolewa. Chętnie natomiast wyrabiał swoją
normę lotów na pokładzie rządowych jaków. Wystarczyło, że zamienił się z jednym
z pilotów, a odpowiednią adnotację umieszczał w papierach dokumentujących lot.
- Tak zresztą robił nie tylko Błasik. To w wojsku niemal stała praktyka wśród
pilotów, którzy awansowali i teraz regularnie nie latają - opowiada jeden z
wojskowych.
Z zeznań m.in. wdowy po
nawigatorze lotu do Smoleńska Arkadiuszu Ziętku wynika, że takie zachowanie
Błasika drażniło podległych mu pilotów. - Wchodził na pokład, po czym mąż
zwalniał na polecenie generała miejsce drugiego pilota i generał leciał już
jako drugi pilot. Taka sytuacja miała miejsce z pewnością kilka razy -
zeznawała Ziętek.
Także inni piloci potwierdzili w
prokura - turze, że była to stała praktyka gen. Błasika.
Według nich dowódca Sił
Powietrznych potrafił wejść do kabiny pilota i powiedzieć: „Pułkowniku, pan
siedzi na moim miejscu! Wtedy właściwy pilot opuszczał stery, siadając na
podłodze.
GENERAŁ OCZYSZCZONY
W projekcie uchwały sejmowej,
którą w tym tygodniu mają się zająć posłowie, PiS się domaga, by polskie władze
podjęły kroki mające na celu przywrócenie dobrego imienia generałowi. W
styczniu 2011 r. rosyjski MAK ogłosił bowiem, że w jego krwi wykryto 0,6
promila alkoholu. Wersja rosyjska poszła nie tylko w Polskę, ale też w świat.
Zdaniem prawicy polskie władze na to nie zareagowały.
Dopiero przed kilkoma dniami
polska prokuratura stwierdziła, że w chwili katastrofy generał był całkowicie
trzeźwy. Próbki krwi biegli dostali dopiero w sierpniu 2012 r. Przez kilka
miesięcy z niewiadomych powodów leżały one zdeponowane w chłodniach Instytutu
Ekspertyz Sądowych w Krakowie; nie do końca wiadomo, dlaczego ich badanie
trwało tak długo. Inna sprawa, że polscy eksperci nigdy nie sugerowali, iż
Błasik był pod wpływem alkoholu. Wiarygodność rosyjskich informacji dotyczących
alkoholu w j ego krwi od początku podważała komisja Millera w uwagach do
raportu Tatiany Anodiny.
Do pomysłu PiS, by Błasika
honorować specjalną uchwałą, z dystansem odniósł się już Donald Tusk. Zdaniem
premiera to wykorzystywanie tragedii smoleńskiej w kampanii wyborczej. Ocenił
też, że wyróżnianie „na użytek politycznej potrzeby” którejś z ofiar nie jest
sposobem na jej uczczenie, ale wręcz przeciwnie.
Chyba coś w tym jest. Tym bardziej
że gen. Błasik był niewątpliwie osobą niejednoznaczną. Jako szef Sił
Powietrznych był przecież współodpowiedzialny za fatalny stan polskiego
lotnictwa, który wyszedł na jaw najpierw po katastrofie samolotu CASA, a potem
prezydenckiego tupolewa. Z drugiej strony trzeba mu przyznać, że konsekwentnie
zabiegał u polityków o dofinansowanie szkoleń dla polskich pilotów i
zwiększenie limitów na paliwo. A także o poprawę dyscypliny w wojsku, z którą -
jak powtarzał - bywało różnie. Gdyby więc politycy, którzy dzisiaj robią z
niego bohatera, wtedy go posłuchali, być może nie doszłoby do katastrofy prezydenckiego
samolotu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz