środa, 9 kwietnia 2014

Bohater polityczny



PiS ma nowego bohatera: który zginął w katastrofie smoleńskiej. Ale za życia dowódca Sił Powietrznych budził raczej kontrowersje niż zachwyty.

MARCIN DZIERŻANOWSKI

Wyjątkowo ambitny generał nowej generacji, który świetnie się odnalazł w nowych natowskich warunkach - mówili o nim jedni. - Dowódca, który dla kariery pomiata ludźmi - kontrowali inni.
Po katastrofie smoleńskiej dla PiS stał się bohaterem. Doczekał się czterech tablic pamiątkowych, komitetu W Hołdzie Ge­nerałowi, a jego czapka wojskowa trafiła na Jasną Górę. Teraz, przy okazji kampanii wyborczej do europarlamentu, ma się stać czymś więcej: symbolem IV Rzeczypospolitej. „Wzorowy oficer Wojska Polskiego”, „do końca wiemy przysiędze i honorowi” „jeden z najwybitniejszych polskich przywódców” - takie określenie generała znalazło się w uzasadnieniu projektu uchwały sejmowej upamiętniającej Andrzeja Błasika, który PiS złożyło w ubiegłym tygodniu w parlamencie.
A redakcje prawicowego tygodnika „Gazeta Polska” oraz „Gazety Polskiej Codziennie” zachęcają do udziału w ogólnopolskiej akcji wieszania plakatów broniących dobrego imienia generała. „Zawiei plakat w widocznym i godnym miejscu! Upomnijmy się o honor polskiego oficera, jest on przecież honorem Rzeczypospolitej Polskiej” - apelują na swoich łamach prawicowe redakcje.
Kim jest nowy święty polskiej prawicy?


BIBLIOTEKA ZAMIAST KNAJPY
Początki kariery gen. Błasika przypadają na PRL, ale ambitny wojskowy wyjątkowo dobrze się odnalazł w nowej Polsce, w prze­ciwieństwie do większości kolegów świetnie nauczył się angielskiego, w latach 90. wy­jechał na studia do holenderskiej akademii obrony. Edukację wojskową kontynuował w Szkole Wojennej Sił Powietrznych w Max­well (USA). Dzięki temu w 2005 r. został najmłodszym generałem w polskiej armii. To on wprowadzał do niej samoloty F-16, zyskując uznanie Aleksandra Kwaśniewskiego. Jednak dopiero za czasów Lecha Kaczyńskiego jego kariera znacząco przyspieszyła. Kiedy po katastrofie samolotu CASA w 2008 r. mi­nister Bogdan Klich chciał Błasika odwołać, uratował go właśnie prezydent Kaczyński.
Zdaniem współpracowników po powrocie z Zachodu generał bardzo się zmienił. Wziął sobie do serca tamtejsze wzorce stylu życia wojskowych, zajął się swoją tężyzną fizyczną, schudł kilkanaście kilogramów. Rozpoczął nawet przewód doktorski. Jego koledzy żartowali, że kiedy inni idą na wódkę, on wybiera bibliotekę. W przeciwieństwie do innych dowódców nie lubił się bratać z pod­władnymi. Przez to nie był łubiany. - Mąż mówił, że generał miał trudny charakter. Bywał apodyktyczny - zeznawała w pro­kuraturze Magdalena Protasiuk, wdowa po kpt. Arkadiuszu Protasiuku, który w czasie lotu smoleńskiego był dowódcą Tu-154M.
Żołnierze za nim nie przepadali. Kiedyś piloci pojechali na obóz szkoleniowy do Zakopanego. Wszyscy byli przekonani, że będzie to kolejny „wyjazd integracyjny”, gdzie będą ćwiczyli kondycję, jeżdżąc na nartach i przesiadując w okolicznych pubach. Pech chciał, że na zgrupowanie przyjechał Błasik. Wymyślił szkolenie surwiwalowe, w którego ramach żołnierze mieli biegać w nocy z plecakami po górach. Żołnierze byli zbulwersowani, więc sporo z nich zamiast ćwiczyć, poszło na zwolnienia lekarskie.
SKRAJNE OPINIE
Do dziś niejasna jest rola Błasika w tzw. incydencie gruzińskim w sierpniu 2008 r.
Lech Kaczyński zorganizował wtedy słynną wyprawę do Gruzji przywódców Polski, Litwy, Łotwy, Estonii i Ukrainy, którzy mieli wesprzeć prezydenta Micheila Saakaszwilego. Ponieważ nie było wiadomo, kto kontroluje przestrzeń powietrzną nad Gruzją, zaplano­wano, że samolot prezydentów wyląduje nie w Tbilisi, lecz w azerbejdżańskim mieście Gandża. Tam na środkowoeuropejskich przy­wódców czekały samochody, które miały ich dowieźć do Gruzji.
Ponieważ Lech Kaczyński chciał lecieć bezpośrednio do Tbilisi, powstał konflikt między przedstawicielami Kancelarii Prezy­denta a załogą samolotu. Współpracownicy Kaczyńskiego zadzwonili na skargę właśnie do gen. Błasika. Akurat był pogrzeb jego teściowej. - Mąż, stojąc nad trumną, tłuma­czył, że decyzje o lądowaniu podejmuje tylko i wyłącznie dowódca statku. Bronił pilota - zeznawała później Ewa Błasik. Według relacji żony przekonał później prezydenta, że odmawiając lotu. do Tbilisi, wojskowi postąpili słusznie. - Był pryncypialny, jeśli chodzi o bezpieczeństwo - wyjaśniała w prokuraturze Ewa Błasik, która od katastrofy smoleńskiej walczy o dobre imię zmarłego męża.
Z innych relacji wyłania się jednak zupełnie inna rola generała. Zdaniem Magdaleny Protasiuk, wdowy po kapitanie tupolewa, dowódca Sił Powietrznych wręcz naciskał na to, by lądowali w Tbilisi.

GENERAŁ W KABINIE
Pytanie o rolę Błasika podczas lotu pre­zydentów stało się istotne, bo w czasie śledztwa smoleńskiego wyszło na jaw, że gen. Błasik mógł być w kokpicie w czasie feralnego lądowania 10 kwietnia 2010 r. Ewa Błasik interpretowała to jednoznacznie na korzyść męża. Jej zdaniem, jeśli nawet jej mąż był w czasie katastrofy w kabinie, to nie po to, by wywierać na pilotów naciski, lecz jako bufor chroniący ich przed ewen­tualną presją ze strony polityków.
Zdaniem rodzin pilotów jego ewentualna obecność w kokpicie musiała jednak sta­nowić dodatkowe obciążenie dla żołnierzy. W tym duchu zeznawała m.in. Agnieszka Grzywna, której mąż Robert leciał do Smoleńska jako drugi pilot.
Podobnie wypowiadał się Leszek Po­wierza, były pilot 36. pułku, który w 2008 r., w wyniku konfliktu w jednostce, odszedł z wojska i zatrudnił się w komercyjnej firmie lotniczej. Ze względu na wieloletnią przyjaźń z Protasiukiem (byli nawet sąsiadami) po odejściu do cywila nadal utrzymywał z nim kontakty. Dlatego był przesłuchiwany przez prokuraturę. „Niepotrzebna była obecność w kabinie, o ile była, dowódcy Sił Powietrznych. Jeżeli tam był, jedynie przeszkadzał im w koncentracji i podejmowaniu decyzji”.
Czy Błasik rzeczywiście był w kabinie? Sprawa do dziś nie jest wyjaśniona. Polscy biegli nie przypisali mu bowiem żadnej z zarejestrowanych wypowiedzi z kokpitu Tu-154M. Ale nie ma też dowodów wy­kluczających jego obecność. A członkowie zespołu ekspertów komisji Macieja Laska, których zadaniem było wyjaśnianie opinii publicznej przyczyn i okoliczności katastro­fy smoleńskiej, upierają się, że gen. Błasik najprawdopodobniej przebywał w kokpicie.
Jedno jest pewne: piloci za gen. Błasikiem raczej nie przepadali. Nagrane strzępki rozmów z pierwszej fazy smoleńskiego lotu dowodzą, że podwładni trochę się z niego podśmiewali.
- Za wielką wodę na czterogwiazdkowego generała - mówił kilkadziesiąt minut przed katastrofą zrelaksowany kpt. Protasiuk. Robert Grzywna, drugi pilot maszyny, dorzuca: - Tak zapierdala, bo musi jeszcze nalatać 40 godz. A jak nie może, to wiesz, wtedy zapierdala do Poznania - ironizował major.
O co chodzi?
W polskim lotnictwie wylatanie w ciągu roku 40 godz. upoważnia do specjalnego dodatku pieniężnego. Dlatego gen. Błasik lubił „zbierać” swoje godziny przy okazji różnych lotów, w których uczestniczył jako pasażer. Raczej nie przejmował dowództwa, lecz zasiadał obok dowódcy lotu. Dochodziło do nieco absurdalnej sytuacji - on, jako szef Sił Powietrznych, na pokładzie był „jedynie” drugim pilotem. Według relacji współpra­cowników w powietrzu nie lubił szarżować, nie decydował się na ryzykowne manewry. Nigdy też nie siadał za sterami tupolewa. Stąd początkowe spekulacje, że to on mógł przejąć stery maszyny w czasie lotu do Smoleńska z cała pewnością należy włożyć między bajki. Tym bardziej że Błasik nie miał nawet uprawnień, żeby pilotować tupolewa. Chętnie natomiast wyrabiał swoją normę lotów na pokładzie rządowych jaków. Wystarczyło, że zamienił się z jednym z pilotów, a odpowiednią adnotację umieszczał w papierach dokumentujących lot. - Tak zresztą robił nie tylko Błasik. To w wojsku niemal stała praktyka wśród pilotów, którzy awansowali i teraz regularnie nie latają - opowiada jeden z wojskowych.
Z zeznań m.in. wdowy po nawigatorze lotu do Smoleńska Arkadiuszu Ziętku wynika, że takie zachowanie Błasika drażniło pod­ległych mu pilotów. - Wchodził na pokład, po czym mąż zwalniał na polecenie generała miejsce drugiego pilota i generał leciał już jako drugi pilot. Taka sytuacja miała miejsce z pewnością kilka razy - zeznawała Ziętek.
Także inni piloci potwierdzili w prokura - turze, że była to stała praktyka gen. Błasika.
Według nich dowódca Sił Powietrznych potrafił wejść do kabiny pilota i powiedzieć: „Pułkowniku, pan siedzi na moim miejscu! Wtedy właściwy pilot opuszczał stery, siada­jąc na podłodze.

GENERAŁ OCZYSZCZONY
W projekcie uchwały sejmowej, którą w tym tygodniu mają się zająć posłowie, PiS się domaga, by polskie władze podjęły kroki mające na celu przywrócenie dobrego imienia generałowi. W styczniu 2011 r. rosyjski MAK ogłosił bowiem, że w jego krwi wy­kryto 0,6 promila alkoholu. Wersja rosyjska poszła nie tylko w Polskę, ale też w świat. Zdaniem prawicy polskie władze na to nie zareagowały.
Dopiero przed kilkoma dniami polska prokuratura stwierdziła, że w chwili katastrofy generał był całkowicie trzeźwy. Próbki krwi biegli dostali dopiero w sierpniu 2012 r. Przez kilka miesięcy z niewiadomych powodów leżały one zdeponowane w chłodniach In­stytutu Ekspertyz Sądowych w Krakowie; nie do końca wiadomo, dlaczego ich badanie trwało tak długo. Inna sprawa, że polscy eksperci nigdy nie sugerowali, iż Błasik był pod wpływem alkoholu. Wiarygodność rosyjskich informacji dotyczących alkoholu w j ego krwi od początku podważała komisja Millera w uwagach do raportu Tatiany Anodiny.
Do pomysłu PiS, by Błasika honorować specjalną uchwałą, z dystansem odniósł się już Donald Tusk. Zdaniem premiera to wyko­rzystywanie tragedii smoleńskiej w kampanii wyborczej. Ocenił też, że wyróżnianie „na użytek politycznej potrzeby” którejś z ofiar nie jest sposobem na jej uczczenie, ale wręcz przeciwnie.
Chyba coś w tym jest. Tym bardziej że gen. Błasik był niewątpliwie osobą niejed­noznaczną. Jako szef Sił Powietrznych był przecież współodpowiedzialny za fatalny stan polskiego lotnictwa, który wyszedł na jaw najpierw po katastrofie samolotu CASA, a potem prezydenckiego tupolewa. Z drugiej strony trzeba mu przyznać, że konsekwentnie zabiegał u polityków o dofinansowanie szko­leń dla polskich pilotów i zwiększenie limitów na paliwo. A także o poprawę dyscypliny w wojsku, z którą - jak powtarzał - bywało różnie. Gdyby więc politycy, którzy dzisiaj robią z niego bohatera, wtedy go posłuchali, być może nie doszłoby do katastrofy prezy­denckiego samolotu.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz