sobota, 19 kwietnia 2014

Pamiętniki gangsterów



Masa, Dziad, Słowik, Śledź. Polscy mafiosi zabrali się do pisania książek. O kobietach i nie tylko.

Memuary gangsterów znad Wisły nie poszerzą za­pewne wiedzy kryminologów, ale dla socjologów i lubiących sensację czytelników mogą być cenną lekturą. Opowiadają o czasach świetności polskiej mafii i zawierają wiele obserwacji dokonywanych zza kotary oddzielającej uczciwy świat od przestępczego. Ujawniają, jak wygląda organizacja życia poza granicą prawa, jakie są tam relacje między ludźmi.
Masa wydał książkę, która na okładce zawiera nieco mylącą autoreklamę: „Polski świadek koronny numer jeden przerywa milczenie”. Od lat już przecież ten były gangster bynajmniej nie milczał, często zabierał i zabiera głos, można rzec, czynnie uczestniczy w debacie publicznej. Występuje w produkcjach telewizyjnych, wypowiada się na łamach gazet.
Tym razem wspólnie z dziennikarzem i pisarzem Arturem Górskim, byłym naczelnym pisma „Focus Śledczy”, posta­nowił ujawnić tajemnice kobiet polskiej mafii. To rzecz jasna świadomy pretekst, aby sięgnąć głębiej, pisząc o kobietach, nie zapomina bowiem o ich partnerach, swoich kumplach z mafii. Masa charakteryzuje ich z psychologicznym zacięciem, niektó­rych wyśmiewa, innych traktuje z szacunkiem. Siebie na tym tle może nie gloryfikuje, ale traktuje łaskawie. Jego książkowy obraz: sprytny, przewidujący i utalentowany, ma przecież biz­nesową smykałkę.
Znamy go jako Jarosława S. - zawsze domagał się, aby na­zwisko skrywano pod inicjałem. Od pewnego czasu przestał jednak skrywać swoje dane. Już jako Jarosław Sokołowski występuje w galerii ludzi biznesu tygodnika „Puls Biznesu”. Redakcja reklamuje jego działalność, informując „Masa spraw­dza się w biznesie” i dodając krótkie CV: „skruszony gangster inwestuje w deweloperkę, ma wytwórnię pasz i wielkie plany”. Jeden z tych planów właśnie zrealizował - wydał wspomnie­nia pod własnym nazwiskiem. Nie pokazał jedynie twarzy, na okładce jest sfotografowany od tyłu, jego potężny kark robi wrażenie.


Świat Dziada
Zanim Masa zasiadł do pisania, na rynku księgarskim zaist­niał już Henryk Niewiadomski, znany jako Dziad, domniema­ny lider gangu wołomińskiego. Niewątpliwie czołowa postać w świecie przestępczym i to nie z powodu krwawej charyzmy, ale barwnej osobowości.
W 2002 r. wyszła firmowana jego nazwiskiem książka „Świat według Dziada”. „To nie bieda popchnęła mnie do pisania. Zmusiły mnie do tego środki masowego przekazu, według mojej oceny inspirowane przez organy ścigania i rozpo­wszechniające na mój temat bzdury” - wyjaśniał na wstępie. Podobny motyw przedstawia też Masa: polska mafia pokazy­wana w mediach, literaturze i kinie ma wykoślawiony obraz. Prawdziwy zna tylko on, Jarosław Sokołowski, człowiek, który współtworzył grupę pruszkowską, aby na końcu pogrzebać ją swoimi zeznaniami.
Opowieść Dziada brzmiała rezolutnie i została sprytnie skonstruowana. Nie był żadnym mafijnym bossem, ale lojal­nym sąsiadem, obrońcą mieszkańców z podwarszawskich Zą­bek, gdzie miał swój dom i zakład kamieniarski. A że wśród sąsiadów trafiali się gangsterzy z pierwszej linii, to już inna sprawa. Tak się złożyło, że żyjący na ubo­czu Dziad odgrywał nieformalną rolę spowiednika mafiosów z pierwszych stron gazet. Przychodzili i opowiadali o wydarzeniach, czasem szukali rady, czasem pomocy. Żadnemu nie odmawiał, a jak było trzeba, podejmował się mediacji między zwaśniony­mi grupami. Zanim jednak osiągnął status mediatora i człowieka, jak wynikało z książki, powszechnie sza­nowanego, wiernie zrelacjonował swoje poprzednie życie. Handlował węglem i sprzedawał pyzy na baza­rze. Poznawał świat i ludzi.
Książka Dziada był sygnowana wyłącznie jego na­zwiskiem, ale każdy, kto go znał, doskonale wiedział, że Heniek nie potrafił składnie mówić, a co dopiero pisać. Książek raczej nie czytał, chociaż swój rozum miał - potrafił liczyć. Zastanawiano się, kogo Dziad wynajął w charakterze ghostwritera. Rozwiązanie za­gadki można znaleźć pod koniec książki, gdzie Dziad rozpływał się nad dziełem pewnego autora (w owym czasie związanego z Samoobroną). „Bardzo interesu­jąca książka” - oceniał, rzecz jasna, całkowicie bez­interesownie. Nieco wcześniej wyrażał sympatię dla Andrzeja Leppera i Antoniego Macierewicza. Skądi­nąd wiadomo, że właśnie takich politycznych idoli miał ów autor książki, która tak zachwyciła Dziada.

Słowik się skarży
Andrzej Z., ps. Słowik, uważany za jednego z bos­sów gangu pruszkowskiego, tak zaczyna swoją książ­kę „Skarżyłem się grobowi”: „Za zgodność z prawdą wszystkich ujawnionych tu informacji ręczę słowem honoru, a ludzie, którzy mnie znają, wiedzą, że słowo honoru Słowika jest wartością niepodważalną". Ale zbyt wielu istotnych informacji w książce tego auto­ra czytelnik nie znajdzie. Najpierw długa opowieść o pierwszym pobycie w więzieniu, grypsowaniu, złych klawiszach i walce o zachowanie godności. Któregoś dnia na ścia­nie celi napisał słowa: „Umarł Andrzej, narodził się Słowik”.
Jako Słowik stał się znany w świecie przestępczym, brawuro­wo napadał na hurtownie i transporty przemycanych papiero­sów, uciekł z więzienia i z ukrycia wystąpił o ułaskawienie. Uzy­skał je z podpisem prezydenta Lecha Wałęsy. Przyznaje, że było to możliwe dzięki łapówce przekazanej jednemu z urzędników z otoczenia Wałęsy, ale nie ujawnia jego nazwiska.
Poznaje swoją przyszłą żonę Monikę. Jeżdżą razem na piel­grzymki do Ziemi Świętej organizowane przez zaprzyjaźnio­nego księdza Kazimierza O. (znanego z roli w pewnym serialu telewizyjnym). Podczas jednej z wypraw ksiądz O. udziela im kościelnego ślubu (cywilny wzięli wcześniej w Las Vegas).
Książkę stworzył podczas ukrywania się w Hiszpanii przed polskim wymiarem sprawiedliwości w 2001 r. Nie wiedział, że niedługo zostanie schwytany i deportowany do kraju. Tu do stanie wyrok za kierowanie grupą pruszkowską, apotem bę­dzie oskarżony o współudział w zabójstwie gen. Marka Papały. Odsiedzi ponad 10 lat. Z zarzutów o udział w zabójstwie byłego komendanta policji ostatecznie sąd go oczyści. Nie wiedział też, że kiedy on będzie odsiadywał swój wyrok, Monika zwiąże się z innym mężczyzną.
Wiedział natomiast, że źródłem jego ówczesnych i przyszłych kłopotów będzie były wspólnik w mafijnych interesach Jaro­sław Sokołowski, Masa. W książce używa więc sobie do woli, oskarżając Masę o zlecenie zabójstwa Wojciecha K., ps. Kiełba­sa, o udział w zabójstwie gen. Papały, a nawet o związek z mor­derstwem byłego premiera Piotra Jaroszewicza.
Masa w swoim dziele nie pozostaje Słowikowi dłużny. Po­średnio obciąża go udziałem w zabójstwie słynnego gangste­ra Pershinga, nazywa „wredną rurą” i człowiekiem, który nie
zasługuje na miano honorowego. Trzeba przyznać, że jest wyjątkowo wstrzemięźliwy w swoich ocenach dawnego wspólnika. Jeszcze niedawno, kiedy Słowik siedział w pace, Masa nie szczędził mu inwektyw, z których każda miała wagę superciężką.
Aby dopełnić obrazu wzajemnych relacji między gangsterami, trzeba jeszcze zacytować Henryka Nie­wiadomskiego, Dziada, który w swojej książce takimi określeniami charakteryzuje Masę w rozdziale pod wymownym tytułem „Świnia w koronie”: gwałciciel, frajer, zwykły gałgan, knur.
Wspomnienia gangsterów, trzeba to podkreślić, nie są w żadnej mierze podręcznikami savoirvi-vre’u. Skarżą się na siebie nawzajem, na zdradę, brak lojalności i złe zachowanie. Gwoli prawdy Sło­wik na zakończenie swojej książki tak tłumaczy, dlaczego w tytule użył frazy ze Słowackiego. Poeta, cytuje gangster, wypowiedział nad grobem Chry­stusa te słowa: „Skarżyłem się grobowi, a skarga ta nie była ani przeciw ludziom, ani przeciw Bogu”. Nie wiemy, czy Andrzej Z., ps. Słowik, sam stworzył swoją barwną opowieść, czy kogoś w tym celu wy­najął - książka jest napisana trochę napuszonym, ale jednak literackim językiem.

Ryszard Wierciński, ps. Siedź, swoją książkę „Krypto­nim Srebrny Książę” napisał kilka ładnych lat temu, ale dopiero teraz wydał ją drukiem. To gotowy scenariusz na kino akcji: opowieść o życiu prawdziwego rekina na nielegalnym w czasach PRL rynku produkcji i han­dlu srebrem. To on był owym rekinem, który do Warsza­wy przyjechał z Białegostoku i zdobył stolicę na dobre, s Interesy robił wspólnie z Wiesławem Niewiadomskim , 1 bratem wspomnianego wyżej Dziada. Trzeba przyznać, że Wierciński potrafi pisać jednocześnie dowcipnie i zajmująco, a niżej podpisany ma pewność, że to on sam od początku do końca, nie korzystając z niczyjej pomocy, stworzył swoją książkę.
Opisuje swoje spotkanie ze znanym aktorem Janem Machul­skim, dał mu do przeczytania maszynopis. Aktor miał się o dzie­le Śledzia wyrazić następująco: „Najlepsze filmy kryminalne to wszystko nic (śp. Pan Jan użył bardziej dosadnego krótkiego wyrażenia) przy pańskiej historii. Na dodatek ona jest oparta na faktach”.
Wierciński to postać z drugiego szeregu świata przestępczego, dzisiaj już nieco zapomniana, ale przeżył pasjonujące przygody z udziałem Wariata, Pershinga, słynnych Nikosia i Wańki, a tak­że nieokrzesanego Dzika, który w latach 80. rządził przestępczą Warszawą. Ta książka ma jeszcze jedną cechę wyróżniającą ją na tle wspomnień innych bossów podziemia mafijnego: autor ani przez moment nie próbuje siebie wybielać. Opisuje świat, jaki zapamiętał.
Świat w ostatniej książce Jarosława Sokołowskiego i Artura Górskiego widziany jest przez pryzmat Masy, kiedyś bandyty, dzisiaj świadka koronnego. Opowiada o kobietach mafii, mat­kach, żonach i kochankach, ale też przypadkowych ofiarach gwałtów, prostytutkach i kelnerkach ukrytych w cieniu panów życia, do jakich on sam się wtedy zaliczał. Trochę krwi, trochę seksu i kilku supermenów na tle kobiet - to gwarancja sukcesu.
Obaj autorzy zapowiadają, że to początek cyklu, w następ­nych książkach ujawnią znacznie więcej. A to oznacza, że aktu­alni i byli mafiosi będą teraz rywalizować w innej niż bandycka dziedzinie. Wcześniej do siebie strzelali, teraz będą konkuro­wać na półkach księgarskich, bo nie mam wątpliwości, że opi­sani przez Masę odpowiedzą mu na łamach własnych dzieł pięknym za nadobne.

Piotr Pytlakowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz