wtorek, 1 kwietnia 2014

Seks, kłamstwa i rany na rękach



Polskie nastolatki Lubią żyletki, głodówki i seksting. Nie lubią za to samych siebie. I jeszcze rodziców nie lubią, bo przestali się nimi interesować.

ANNA SZULC

Wszystko zaczęło się od tajnej grupy na Facebooku, którą dla młodych fanek założyła Bea­ta Andrzejczuk, autorka bestsellerowej se­rii „Pamiętnik nastolatki”. - To miał być pozytywny eksperyment. Same nastolatki i ja jedna dorosła, której ufają na tyle, że są w stanie zwierzyć mi się z tego, czego nie opowiedzą innym dorosłym - tłumaczy pi­sarka. Była pewna, że będą pisać głównie o tym, o czym zawsze pisały dziewczyny w tym wieku: o chłopakach i pocałunkach. Ewentualnie o tym, że ich starzy niczego nie rozumieją. Dlatego należy się przeciw nim zbuntować. - Tymczasem dziewczyny, które do mnie piszą, nie buntują się, tylko skarżą się na życie jak zbite psiaki. Nasto­latka pisze, że dostała od matki w twarz za to, że poszła sama do ginekologa. Chcia­ła mieć tabletki, bała się ciąży. No i teraz się tnie. O tym właśnie piszą - że gdy jest im źle, zadają sobie rany żyletkami - mówi Andrzejczuk.
Dostaje takie listy codziennie. Jak ten od 15-letniej Zosi: „Proszę poprosić Lenkę, by więcej się nie cięła”. Albo od Justyny: „Na­tknęłam się na żyletkę na ulicy, taką za­krwawioną. Uśmiechnęłam się lekko na jej widok, bo wiedziałam, co mogę zrobić w domu i co zrobię”.
Justyna przyznaje, że tnie się regular­nie od września. Poza tym nie je, to zna­czy je, ale tylko raz na dwa dni. I przypala się zapalniczką. A jej chłopak Tomek za dużo ćpa. Mamie o tym nie powie. Mama lubi Tomka, chwali go za to, że jest miły i świetnie się uczy.
Andrzejczuk odkryła jeszcze coś bar­dziej szokującego. - Dorośli o swoich dzie­ciach nie wiedzą nic - mówi.


Nalot na klasę
- Pewnie, że nic - potwierdza 14-letnia Karolina, gimnazjalistka z miasteczka na Dolnym Śląsku, autorka mikrobloga (wstęp do niego mają wyłącznie jej znajo­mi) poświęconego cięciu się, przypalaniu i odchudzaniu. I dodaje: - Wy po prostu nie chcecie nic o nas wiedzieć.
Pod koniec lutego w gimnazjum Karoli­ny nauczyciele zrobili nalot na dziewczy­ny, widać ktoś im coś wygadał. - Kazali nam podciągnąć rękawy i pokazać nad­garstki. I co? I pstro - uśmiecha się drob­na blondynka o twarzy anioła.
Choć efekty nalotu okazały się mizerne, to w gimnazjum i tak odbyła się pogadan­ka dla rodziców. Dyrektorka się postarała, przygotowała statystyki. - 13,3 proc. pol­skich nastolatków dysfunkcyjnie używa internetu. Z pornografią w sieci zetknęło się 67,3 proc. z nich, a 21,5 proc. doświad­czyło cyber przemocy - czytała policyj­ne i naukowe dane. Mówiła, że dzisiejszą młodzież interesuje wyłącznie chorobli­we odchudzanie się, wódka i narkotyki.
- Kontakt z wódką - recytowała dalej - ma już 68 proc. nastolatków. Prawie co drugi polski nastolatek zapalił marihuanę. Aha, jest jeszcze nowe uzależnienie: alkoreksja. Piją, proszę państwa, i wymiotują - oznaj­miła pedagog ze zgrozą. I śpią ze sobą, prawie co piąty polski 15-latek wie już, co to seks. Wie też, jak na seksie zarobić. Do rozbierania się w sieci przyznało się ostat­nio 2 proc. młodszych nastolatków, ló-latków - 5 proc.
Karolinie te wszystkie statystyki (skserowane przez panią dyrektor dla rodzi­ców) odczytała potem mama przy kolacji.
- Te wszystkie rubryczki i procenty, bada­cze odkryli to i tamto. Tyle o nas wiecie, co powiedzą wam naukowcy - wkurza się te­raz. - Dlaczego rodzice nie zadają swoim dzieciom pytań wprost? Bo się cykają.
W klasie Karoliny, w której dziewczyn jest 26, na seksczacie siedzi tylko Ewa. Jej rodzice mieszkają w Manchesterze, więc dziewczyny nikt nie kontroluje, majtki
przed kamerą zdejmuje za pięć złotych. Potem włącza Skype’a i opowiada mamie, że w szkole pochwalono ją za wypracowa­nie o głodnych dzieciach w Afryce.
Karolina rozumie Ewę, bo jej tata, choć mieszka w Polsce, ostatni raz zaintere­sował się na serio tym, co robi jego cór­ka, gdy szła do komunii. Ostatnio tylko się wydarł, gdy odkrył nagie zdjęcie córki w jej komórce.
- Seksting, bo tak to się nazywa, zdarza się dziś w prawie każdej klasie w gimna­zjum - zauważa dr Mirosław Dąbkowski, psychiatra dzieci i młodzieży z Torunia.
- Dziewczyny robią sobie zdjęcia, bo chcą pokazać, jakie są ładne, chcą zaintereso­wać sobą chłopaka. Potem jest dramat, bo te zdjęcia oglądają wszyscy. Z wyjątkiem rodziców.
-                       
Frustracja i bezsilność
Jeśli chodzi o narkotyki, to w klasie Ka­roliny prawie nie ma problemu. To zna­czy większość popala maryśkę, ale tylko od czasu do czasu. Codziennie pali jeden chłopiec. Ten, którego ojciec tłucze sznu­rem od żelazka. Inne problemy? Dwie 15-latki usunęły ciążę dzięki tabletkom. Za to na 26 dziewczyn w klasie żyletkami tnie się aż 20!
- Po udach się tniemy, po brzuchach, czasem po stopach, bo nie widać - wyli­cza Karolina.
Dlaczego? Bo jest im smutno, czują taką dziwną niemoc i nie wiedzą, jak sobie z tymi uczuciami poradzić.
Dr Mirosław Dąbkowski: - Nastolat­ki szukają w ten sposób ujścia dla swoich frustracji i bezsilności.
A dlaczego nie wykrzyczą głośno, co ich boli? - Bo nie potrafią. Bo żyją w czasach, gdy komunikacja werbalna zaczęła zani­kać. Rozmowy na podwórku zostały wy­parte przez komunikatory internetowe - wyjaśnia prof. Tomasz Szlendak, socjo­log rodziny z UMK w Toruniu.
Ostatnio bardzo modny stał się portal Tumblr.com. To tutaj na setkach mikroblogów można poczytać, jak się ciąć, żeby nikt nie zauważył, ale żeby bolało. Są prze­pisy, jak zrobić sobie krwiaki, by wyglądały jak po upadku z roweru. Albo jak jeździć na deskorolce, by skręcić nogę. Lub ile tabletek można za jednym razem popić wódką. To nic, że można przez to umrzeć.
Ktoś powie: ech, skąd my to znamy, przecież to tylko młodzieńcza nadwrażli­wość i skłonność do przesady. Już nie. To są dramatyczne komunikaty, które dzie­ciaki, jak nigdy wcześniej, wysyłają do
dorosłych. Robią to w tak drastyczny sposób, bo nikt nie nauczył ich wyrażać emocji inaczej. Nikt już z nimi dziś nie rozmawia twarzą w twarz. „Klikają” tyl­ko z kolegami na portalu - twierdzi Lucy­na Kicińska, pedagożka i koordynatorka Telefonu Zaufania dla Dzieci i Młodzieży 116 111 w Fundacji Dzieci Niczyje.
Najświeższe dane: obniżony nastrój i myśli depresyjne deklaruje konsultantom fundacji czterech nastolatków dziennie. Myśli samobójcze trzech, doświadczenie lęków kolejnych trzech. Średnio co dwa dni kontaktuje się dziecko po próbie samo­bójczej. Telefony na infolinii dzwonią bez przerwy, codzienność to kilka tysięcy prób połączeń. Wiele rozmów zaczyna się od pytania: „ Czy wy w ogóle odbieracie? Tkk bardzo was potrzebuję”. Tymczasem psy­cholodzy i pedagodzy w fundacji po prostu nie wyrabiają, odbierają nawet po 500 tele­fonów dziennie.
- Jakieś 10 lat temu popełniliśmy błąd, zostawiliśmy dzieci same sobie, oddali­śmy je intemetowi, zarówno jego jasnej, jak i mrocznej stronie - twierdzi pedagoż­ka. - Co więcej, nie chcemy tych mroków wcale poznać, jakbyśmy bali się praw­dy o sobie i o dzieciakach. A prawda jest taka: wzorowa uczennica dzwoni na 116 111 i pyta, jak to możliwe, że jej rodzi­ce nie widzą, że od wielu miesięcy kuleje. A kuleje, bo ma stopy zryte do krwi od ży­letek. Takich historii znam tysiące,
Kicińska zadaje dziś dorosłym pytanie: kto z was słyszał o tym, co dzieje się na Tńmblr.com albo na Ask.fm? Czy wiecie, co czytają i co piszą tam wasze dzieci?

Cierpienie w ciszy
Pisarka Beata Andrzejczuk zagląda na Tumblr.com. - Im bardziej się w to za­głębiam, tym bardziej jestem przerażo­na tym, co siedzi w głowach nastolatków - przyznaje. Ale pewnie i ona nie wiedzia­łaby o Tumblr.com, gdyby nie fanki. Takie jak Natalia, która tnie się, bo mama ciągle jej mówi, że jest gruba i leniwa. Albo Do­minika, która robi sobie rany, bo w klasie śmieją się z jej nazwiska. Inne mają jesz­cze gorzej, choćby dziewczynka z padacz­ką, u której ataki nasiliły się, odkąd jej koledzy do perfekcji doprowadzili zada­wanie bólu gumką recepturką.
- Skala przemocy w szkole jest ogromna i mocno zakamuflowana. Najgorsze zno­wu jest to, że dzieci milczą na jej temat - przyznaje Lucyna Kicińska z FDN. Nie­dawno trafi la do jednego z warszawskich gimnazjów, w którym rówieśnicy dręczyli kolegę dlatego, że miał długie włosy. - Ten chłopiec, jak większość dzieci doświad­czających przemocy rówieśniczej, cierpiał w ciszy. Nie miałby zresztą komu się po­skarżyć, bo jego rodzice, lekarze, praco­wali od rana do nocy - wspomina. Sprawa wyszła na jaw dopiero wtedy, gdy chłopak wrócił do domu brutalnie pobity.
- Milczenie dziecka, jego wycofanie się często oznacza depresję - zauważa dr Mi­rosław Dąbkowski. Już kilka lat temu pol­scy psychiatrzy odkryli, że zaburzenia depresyjne miewa co drugi nastolatek. Z innych badań wynika, że prawie poło­wa uważa się za nieszczęśliwych, a także bezsilnych wobec tego, co ich otacza. Bli­sko co trzeci przyznaje, że rodzice rzadko z nim rozmawiają.
- Co nie przeszkadza nam jednocześ­nie wychwalać swoje potomstwo przed obcymi. Ludzie chwalą się: „Moje dziecko jest świetne, nie ma problemów” - irytuje się znana psycholog dziecięca Dorota Za­wadzka. - Uczy się, nigdzie się nie szlaja. Rodzice udają, że nic nie widzą albo są po prostu nieuważni. Zupełnie nie ma w nich gotowości, by powiedzieć: „Moje dziecko sobie nie radzi, tnie się, łyka leki”.

Z innej planety
Zdaniem Zawadzkiej dorośli traktują na­stoletnie dzieci, jakby były z innej planety: - Kiedy ich pytam: „Jakiej muzyki słucha wasze dziecko?” mówią: „Obrzydliwej”. „Ale o czym?”. „Nie słuchamy”. „A jakie książki czyta?”, „O matko, o jakichś wam­pirach”. Ale o jakich, nie wiedzą.
Zawadzką ostatnio zdumiała matka, której córka przeraźliwie schudła. Kobie­ta jak mantrę powtarzała: „Nie, nie, to nie anoreksja, córeczka dba o linię”.
- Inną zapytałam, czyjej córka gra w te­nisa - mówi dalej psycholog. - Zapytałam, bo nosi frotki. Matka na to, że taka moda. A ja wiem, że pod frotkami ukrywa blizny.
Prof. Tomasz Szlendak uważa jednak, że rodzice nie są w stanie w pełni kon­trolować swoich dzieci. - Zwłaszcza ci wykształceni, lepiej sytuowani dają na­stolatkom autonomię. Oni nie zmuszą dziecka do rozebrania się na ich oczach i pokazania, czy nie ma sznytów na udach - uważa socjolog. Przyznaje, że ryzykowne zachowania przydarzają się często dzie­ciom z tzw. dobrych domów. - Te dzieci chodzą do szkół, w których jest konkuren­cja i presja, a na dodatek należy wyglądać jak Ken i Barbie - tłumaczy.
Jego zdaniem nastolatki potrafią ukry­wać swoje sekrety również dlatego, że nie chcą się otwarcie buntować przeciw swo­im starym. Bo to mogłoby oznaczać kary, np. odcięcie od pieniędzy. A to dzięki ka­sie rodziców stać ich na markowe buty i smartfona. Czyli na to, co sprawia, że nie czują się odrzucone przez kolegów. Przy­najmniej przez nich.

Nie w porządku
- Mnie naprawdę mocno zadziwia, że te dzieciaki są tak bezradne wobec tego, co im się przydarza. Co więcej, gdy próbuję je namówić do szukania pomocy, a napraw­dę bardzo chciałabym im pomóc, odma­wiają. Jakby nie wierzyły, że cokolwiek da się zmienić - zauważa pisarka Beata Andrzejczuk.
Dlatego w połowie marca napisała list do ministerstwa edukacji. Zapytała urzęd­ników, czy wiedzą, że dzieci w polskich szkołach masowo się wyniszczają. Na od­powiedź wciąż czeka.
Marzy mi się też list do rodziców. Chciałabym, by się obudzili, przetarli oczy. By wreszcie zaczęli rozmawiać z dziećmi bez udawania, że wszystko jest w porząd­ku - kończy Beata Andrzejczuk. - Nie jest w' porządku. Jest tak źle, że za chwilę dzie­ci, które dziś tną się po stopach, mogą za­cząć podcinać sobie żyły.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz