poniedziałek, 7 kwietnia 2014

Czeladnik



Pytany, czy jest cynikiem, nie zaprzecza. Palikota nazywa mężem stanu.
O Rydzyku mówi: rzygać się chce. Prof. Jan Hartman chce być politykiem za wszelką cenę.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Po co panu polityka? - pytam.
- Bo lubię być w centrum wyda­rzeń - odpowiada Jan Hartman.
- I dlatego zamienił pan Kartezjusza na Palikota?
- Można mieć wizerunek poważnego filozofa dla pięciu tysięcy odbiorców. Ale można też mieć wizerunek poważnego fi­lozofa dla pięciu tysięcy, a jednocześnie być dla miliona etykiem i politykiem wal­czącym z obłudą oraz dla kolejnego mi­liona wstrętnym ateistą i lewakiem. Wolę to drugie rozwiązanie.

Kazirodcze lesby
Prof. Jan Hartman, szef Zakładu Filozofii i Bioetyki Uniwersytetu Jagiellońskiego, wszedł właśnie w nową rolę - zaciekłe­go obrońcy Janusza Palikota. Co Palikot chlapnie, to Hartman posprząta. Gdy Pa­likot zorganizował konferencję Europy Plus, na której Aleksander Kwaśniewski wyglądał, jakby był nietrzeźwy, w obro­nie byłego prezydenta wystąpił właśnie prof. Hartman: „Dwie godziny siedzia­łem z nim przy wodzie mineralnej i roz­mawiałem twarzą w twarz” - zapewniał. Gdy Palikot powiedział o Wandzie Nowi­ckiej, że „chciałaby być zgwałcona, ale to nie ze mną”, Hartman tłumaczył: „Palikot stara się wypowiadać jak mąż stanu, ale gdy czuje się zdradzony, nie potrafi utrzy­mać języka na wodzy”.
Ostatnio broni Palikota w związku z jego wypowiedzią, że politycy Two­jego Ruchu, nie rozgrywając protestu rodziców niepełnosprawnych dzieci, „stracili nieprawdopodobną szansę zro­bienia kampanii do Parlamentu Europej­skiego i kariery w polityce”. Posypał się za to na Palikota grad oskarżeń o polityczny cynizm.
Hartman natychmiast napisał oświad­czenie: „Ani przez chwilę nie odniosłem wrażenia, że jest to wypowiedź cynicz­na. Cynizmem jest za to udawanie, że politycy nie powinni myśleć o karierze i wykorzystywaniu po temu okazji. Jako etyk i polityk potwierdzam myśl Janu­sza Palikota: kariera polityka powinna być budowana na zdobywaniu zaufania i udzielaniu realnej pomocy ludziom”. Tylko że Hartman potwierdza coś, czego Palikot nie mówił.
Na oświadczeniu się nie skończyło. Na swoim blogu Hartman dopisał, że lincz na Palikocie to zemsta politycznych rywali za to, że Twojemu Ruchowi rośnie popar­cie w przedwyborczych sondażach: „Py­cha spotka się z siostrą obłudą i skotłują się, kazirodcze lesby, na wioskowym pla­cyku na oczach całego plemienia. Dzidy do góry, Koleżanki i Koledzy z SLD i PO”.
- Nie sądzi pan, że takie wypowiedzi nie przystają profesorowi ? - pytam Hartmana.
- To zwrot retoryczny. Z obłudą walczę od lat.
- Nazywają pana nowym Urbanem.
- Z przejawami wrogości spotykam się od dawna. Przestałem na to zwracać uwagę. Nie jestem adwokatem Palikota, mówię to, co myślę. Podoba mi się to, że Janusz przełamuje polityczne tabu i jest w tym bezkompromisowy. A swoją rolę w jego partii postrzegam jako ideowe do­ciążenie. Dołączyłem do Twojego Ruchu jako mądry profesor, zacny kolega, osoba publicznie znana, ale politycznie wciąż jestem czeladnikiem.


Cynik stuprocentowy
- Hartman zarzuca innym cynizm, pod­czas gdy sam jest cynikiem stuprocento­wym. Palikota broni tylko dlatego, że ten dał mu jedynkę na liście wyborczej. Hart­man idzie z tym, kto da więcej - mówi po­lityk PO znający krakowskiego profesora od lat. Przypomina, że Hartman do poli­tyki próbuje wedrzeć się od dawna.
Pierwsza próba była jeszcze w latach 90., gdy Hartman trafił do Unii Wolności kierowanej wówczas przez Leszka Balce­rowicza. Potem próbował tworzyć włas­ną formację - Forum Liberalne. W 2010 r. przystąpił do komitetu poparcia kandy­data na prezydenta Bronisława Komo­rowskiego. Zaskarbił sobie zaufanie PO i po kolejnych wyborach minister nauki Barbara Kudrycka zaproponowała mu fotel zastępcy w swoim resorcie. Ale no­minację zablokował Jarosław Gowin. Postawił Donaldowi Tuskowi ultimatum: albo Gowin, albo lewak Hartman. Dla nas dwóch miejsca w jednym rządzie być nie może. - Uważałem tak wtedy i uwa­żam dziś - mówi Gowin, który wówczas okazał się dla Tuska ważniejszy.
W wyborach 2011 r. Hartman dostał propozycję startu z list Ruchu Palikota i SLD. Wybrał tę drugą, choć Sojusz za­pewnił mu zaledwie trzecie miejsce na krakowskiej liście. SLD lepiej jednak wy­padał w przedwyborczych sondażach, a poza tym, jak mówi znajomy Hartma­na, „Janek wystraszył się wydanej właśnie przez Palikota książki »Kulisy Platformy« i tego, że w przyszłości też mógłby być tak opisany jak byli koledzy Palikota z PO”. Palikot w wyborach okazał się jednak lep­szy od SLD. Gdy więc w zbliżających się eurowyborach 2014 roku zaproponował Hartmanowi krakowską jedynkę, ten nie zastanawiał się długo.
„Zawsze chciałem być widoczny - przyznał Hartman w wywiadzie dla „Wysokich Obcasów Extra”. - Stąd mój odrobinę błazeński styl bycia, który po­został mi z dzieciństwa. Aby nie stać się ofiarą, trzymałem zawsze z dużymi chłopcami, przyjmowali mnie, bo bardzo się od nich różniłem, byłem wyszczeka­ny”. I tak mu zostało do dziś.
- Jest pan cynikiem? - pytam.
- Cynizm to wcale nie największa wada polityków - odpowiada. - Największą jest płochość, niski poziom lojalności, sła­ba zdolność do dotrzymywania umów, powierzchowność.
- Obawia się pan, że te wady staną się pana udziałem jako polityka?
- Traktuję sprawdzenie się w polityce jako wyzwanie. To zupełnie coś innego niż sprawdzenie się w świecie akademickim. W cieplarnianych warunkach uniwer­sytetu łatwo być szlachetnym człowie­kiem. Gdy człowiek weźmie się z życiem za bary, może się przekonać, czy jest tak szlachetny, jak o sobie myślał.
- A jeśli się pan sobą rozczaruje?
- Ja już się przekonałem, że w życiu publicznym jestem inny niż w warunkach akademickich. Gdy trafiam w studiu tele­wizyjnym na adwersarza, który rżnie głupa, aby mnie sprowokować, to daję się ponieść emocjom, co samo w sobie nie jest nieetyczne, ale w tych emocjach po­trafię być niestety zapalczywy, a nawet niesprawiedliwy. Na uniwersytecie nigdy nie miałem okazji do takiego sprawdzia­nu, nie znałem więc siebie z tej strony. Polityka to dla człowieka próba.
- Nie szkoda tytułu profesora na obrzu­canie się politycznym błotem?
- W świecie filozofii mam już swoją po­zycję i nawet jakbym oszalał, to wszystko, co zostało przeze mnie napisane, pozo­stanie. Mam nadzieję, że polityka nie od­bierze mi filozofii, a nawet więcej - jeśli polityka mnie kiedyś wypluje, to będę miał do czego wrócić.

Wcalenieżyd
Prof. Hartman w swoich poglądach przeszedł długą ewolucję. Zaczynał jako zapiekły konserwatysta. W jednym ze swoich tekstów pisał: „Choć pochodzę ze zbiedniałej burżuazji, związanej nie­gdyś z geszeftem, później z akademią, miałem się za nie wiadomo jaką elitę. (...) W dobrych czasach (tak sobie roi­łem) panowie mają służbę i bibliotekę, i nikt nie kwestionuje tego, że cham to cham, a pan to pan”.
W domu Hartmana zawsze było dużo książek i służba. Rodzice - wykładow­cy akademiccy - nie mieli samocho­du, ale gosposię owszem. Hartman lubi żartować, że dorastał na Szekspirze, bo gdy był mały, sadzano go na trzech to­mach dzieł Szekspira, aby dosięgał do stołu. Lubi też powtarzać, że filozofem postanowił być już w dzieciństwie, bo wychowując się bez rodzeństwa, spę­dzał długie godziny na rozmowach z samym sobą.
Na studia wybrał Katolicki Uniwersytet Lubelski, choć nie tylko nie był katolikiem, ale wręcz zdeklarowanym ateistą. Nie mógł przedstawić wymaganego zaświad­czenia od proboszcza ani metryki chrztu, bo ochrzczony nie był. Hartman jest Ży­dem, o czym dowiedział się przez przypa­dek. Na lekcji religii, zadając katechetce podchwytliwe pytanie, usłyszał: „Jasiu, ty to chyba Żydek jesteś”. Opowiedział o tym ojcu i usłyszał, że owszem, jest Żydem, i więcej na katechezę ma nie chodzić.
Prapradziadek Jana Hartmana, Iza­ak Kramsztyk, był jednym z pierwszych nauczycieli Talmudu w języku polskim, ale kolejne pokolenia wtapiały się powoli w katolicką Polskę i ojciec Jana, Stanisław Hartman, został już ochrzczony. Dzięki temu przeżył wojnę, a nawet uszedł z ży­ciem z celi śmierci na Pawiaku.
Jan Hartman nazywa swoją rodzinę Wcalenieżydzi, czyli uciekający przed żydostwem. Sam uległ temu procesowi. Gdy poszedł rejestrować w urzędzie nowo na­rodzoną córkę, podał imiona Zofia Miriam i usłyszał, że Miriam to nie jest polskie imię. Wtedy odparł: „Boja nie jestem Po­lakiem". „Nigdy nie powiedziałem nicze­go równie przerażającego i fałszywego; to jak powiedzieć żonie »Nie kocham cię«. A było po prostu tak, że samokontrol- ny refleks nie pozwolił mi 'wypowiedzieć przy ludziach zdania »Jestem Żydem«. Tak właśnie zostaje się Wcalenieżydem” - przyznał po latach.
W 1989 r. stał w jednym szeregu z Piotrem Semką, Ryszardem Czarneckim i Arturem Zawiszą. Redagowali razem prawicowy miesięcznik „BIS”. Wspólno­ta pękła, gdy w wojnie na górze koledzy opowiedzieli się za Wałęsą, a Hartman za Tadeuszem Mazowieckim. Jego poglą­dy zaczęły ewoluować. „Jak dobrze nie być już konserwatystą - napisał w tekście »Dlaczego nie jestem konserwatystą?«.
- Czuję się uleczony. Kompleksy zelżały, iluzje się rozwiały, spojrzałem świeżym okiem na świat. (...) Byłem konserwaty­stą z niskich pobudek. Z powodu infan­tylizmu i egzaltacji, i z powodu zawiści, frustracji, kompleksów. Niepewny włas­nej wartości, łudziłem się myślą, że jako odwieczny inteligent zasługuję na spo­kojny byt pośród elity”.
Zaczął się określać jako sockonserwatywny liberał.
- A dziś jakby pan siebie nazwał?
- pytam.
- Centrystą, a właściwie socjoliberalem. Mam poglądy typowe dla zachod­niego mieszczucha, zwolennika państwa opiekuńczego zwalczającego nierówno­ści społeczne. Jeśli coś mnie odróżnia od nudnego standardu, to silny konstytucjo­nalizm. Myślę w kategoriach konstytucyj­nych: wolność, równość, praworządność.

Jestem podróbką
Jako wyzwolony konserwatysta prof. Hartman stał się orędownikiem walki o wolność także w tych najbardziej draż­liwych etycznie kwestiach: eutanazji czy praw dla homoseksualistów. Zapew­nia, że nie jest zwolennikiem eutanazji, ale twierdzi, że jej dekryminalizacja, jak w Holandii czy Belgii, „pozwala obywa­telom tych krajów nie żyć w kłamstwie”. Adopcja dzieci przez pary homoseksu­alne? „Nikt przy zdrowych zmysłach nie może twierdzić, że dziecku będzie lepiej w bidulu niż u kulturalnej, zamożnej pary homoseksualistów”.
Od lat kreuje się na zdecydowanego zwolennika rozdziału Kościoła od pań­stwa: „nie lękajcie się nie klękać”, „bi­skupi jako urzędnicy mianowani przez papieża służą w istocie interesom obce­go państwa”. Na jego celowniku są nie tylko kościelni hierarchowie, ale przede wszystkim Tadeusz Rydzyk. Gdy toruński redemptorysta zapowiedział budowanie kaplicy poświęconej Polakom zamordo­wanym w czasie wojny za ratowanie Ży­dów, Hartman napisał list protestacyjny. I nie krył oburzenia: „Oby ci język usechł, gdy następnym razem nie znająca wstydu, oślizła obłuda podkusi cię, by nazwać braćmi tych, którzy od taldch jak ty przez stulecia doznawali jeno pogardy i wrogo­ści. Rzygać, rzygać się chce”.
Hartman uznał, że w życiu publicznym przebić się można, używając języka nie profesorskiego, ale pełnego ostrych bonmotów. Jego polityczni koledzy są tym zachwyceni, ale wrogowie, słysząc na­zwisko Hartman, wyrzucają z siebie jed­nym tchem: „kawał buca, zarozumialec, arogant”. Prof. Paweł Śpiewak pokłócił się z nim tak skutecznie, że od roku się do siebie nie odzywają.
Od 2011 r., gdy Jan Hartman pierw­szy raz użył mediów społecznościowych do prowadzenia kampanii, chętnie za ich pośrednictwem prowokuje. „Ma­cierewicz ma rację! O święta brzozo, drzewo żywota! Krzyżu III tysiąclecia” - pisze na Facebooku, przedrzeźniając zwolenników teorii zamachu smoleń­skiego. „Tusku, k...a, zrób coś! Obiecaj ludziom lody albo co?” - ironizuje z poli­tyki obietnic szefa rządu, a potem tłuma­czy: - Napisałem to tak, aby przedostało się do dużych mediów i na salę plenarną Sejmu. Udało się. W tweetowaniu zaliczyłem sukces.
- Władza dziennikarzy - mówi „Newsweekowi” jest ogromna. Właściwie mar­twi mnie to, bo jest to przecież władza nie weryfikowana demokratycznie. Dzienni­karzy nikt nie wybiera w wyborach. A po­litycy w wyborach wybierani muszą się dziennikarzy bać, podlizywać, bo wiedzą, ile od mediów zależy.
Dlaczego więc Hartman nie został dziennikarzem? Na to pytanie odpowie­dział już wcześniej: „Całe życie jestem podróbką i atrapą czegoś: wybitnego filo­zofa, dobrego eseisty, Żyda i czegoś tam jeszcze”. A polityka?

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz