Smoleńsk
to nie tylko tragedia przekraczająca naszą wyobraźnię. To także klucz do
podzielonej Polski.
PAWEŁ RESZKA
Trudno się dziwić, skoro zginęły najważniejsze osoby w Polsce,
ustalenia śledztwa rosyjskiego różnią się od naszych, przyczyn katastrofy nie
sposób sprowadzić do jednego, chwytliwego hasła, a nie wszystko, co działo się
przed i po 10 kwietnia 2010 r., może być powodem do dumy odpowiedzialnych za
państwo urzędników.
Postanowiliśmy rozwiać smoleńską
mgłę jeszcze raz. W „Tygodnikowym” alfabecie występują prezydent i stewardesa,
eksperci od lotnictwa i politycy, obrońcy krzyża na Krakowskim Przedmieściu i
osoby protestujące pod krakowską kurią przeciwko pochówkowi Lecha
Kaczyńskiego na Wawelu; pojawia się polityka krajowa i międzynarodowa, ściera
język prawników z poglądami publicystów, cierpienie zwykłych ludzi i wysokie
nakłady posmoleńskiej prasy.
A jak AUTOBUS: Podróż z Witebska do Smoleńska odbywała się niemal w
milczeniu. Kilkanaście osób, z których każda straciła przyjaciół i kolegów.
Wśród nich prezes Jarosław Kaczyński, który jechał rozpoznać ciało brata.
Nagle, po przejechaniu białorusko-rosyjskiej granicy, autobus zwolnił:
momentami wlókł się 30
kilometrów na godzinę. Nie pomogły monity kierowcy,
rozmowa z eskortującymi milicjantami, wydzwanianie do urzędników MSZ. Wszyscy
doszli do wniosku, że autobus jest celowo opóźniany.
Miało chodzić o to, żeby premier
Donald Tusk pierwszy dotarł na miejsce katastrofy, gdzie oczekiwał już
Władimir Putin. Politycy PiS doszli do przekonania, że wszystko zostało
ukartowane: że nie mogło się zdarzyć bez wiedzy, a nawet „decyzji Tuska”. Politycy
z rządu zaprzeczali. Mieli za złe Kaczyńskiemu, że mimo propozycji nie chciał
polecieć jednym samolotem z premierem. Gdyby tak się stało, nie byłoby żadnego
problemu.
Autobusowa historia głęboko
zapadła w świadomość dwóch stron sporu. Paweł Kowal w wywiadzie dla Teresy
Torańskiej mówił: „Jak nas minęli [kolumna z Tuskiem i jego otoczeniem],
wiedziałem, że stało się coś bardzo niedobrego. Co spowoduje, że zacznie między
nami narastać nieufność, która może okazać się fundamentalna dla późniejszego
budowania podziału w kraju”.
B jak
BRZOZA: Drzewo rosnące przed lotniskiem
w Smoleńsku stało się symbolem dla tych, którzy nie wierzą w oficjalną wersję
katastrofy. Według nich uderzenie w drzewo nie mogło urwać końcówki skrzydła
samolotu, chyba że „brzoza była pancerna”. Inne teorie mówią, że drzewo było
złamane jeszcze przed wypadkiem, bądź też rosło w zupełnie innym miejscu,
oddalonym od toru lotu tupolewa. Tę ostatnią wersję udało się chyba ostatecznie
obalić w ostatnich dniach: okazało się, że Chris Cieszewski, ekspert
kierowanego przez Antoniego Macierewicza zespołu parlamentarnego ds. katastrofy
smoleńskiej, pomylił na zdjęciu satelitarnym brzozę ze stertą desek.
Jest sporo trudnych do
podważenia dowodów na kontakt skrzydła z drzewem: tuż po tragedii znaleziono
m.in. elementy samolotu wbite w brzozę i kawałki brzozy wbite w skrzydło
samolotu.
C JAK CIAŁA: 17 września 2012 r. dokonano ekshumacji zwłok pochowanych
w grobie Anny Walentynowicz. Wniosek złożyli bliscy legendarnej działaczki
Solidarności: gdy czytali dokumentację medyczną sporządzoną w Rosji, doszli do
wniosku, że w grobie znajduje się ktoś inny. Okazało się, że mieli rację. W mogile
znaleziono szczątki Teresy Walewskiej-Przyjałkowskiej, wiceprzewodniczącej fundacji
„Golgota Wschodu”.
Jak mówił „Tygodnikowi”
Przemysław Guła, ekspert ds. medycyny katastrof, „identyfikacja jest
przeżyciem tak traumatycznym, że bliscy często są gotowi zaakceptować to, co
jest im pokazywane - w Madrycie, po katastrofie lotniczej w 2008 r., pomylono
sześć przypadków”. Jednak syn Anny Walentynowicz podkreśla, że prawidłowo
rozpoznał w Moskwie ciało matki. Dodał, że po tej identyfikacji zawierzył
ówczesnej minister zdrowia Ewie Kopacz i innym specjalistom, którzy zapewniali,
że dalsza procedura zostanie przeprowadzona profesjonalnie. Wkrótce okazało
się, że również ciało prezydenta Ryszarda Kaczorowskiego było pomylone z ciałem
innej ofiary.
D jak DZWONEK TELEFONU: 10 kwietnia o 8.48 do Radosława Sikorskiego zatelefonował
szef departamentu wschodniego MSZ: „samolot się rozbił, ale nie było wybuchu”.
Sikorski jadł akurat śniadanie w swoim dworku w Chobielinie. Siedział za stołem
z matką i synem. Wysłał esemesa do premiera Tuska, o tym że tupolew miał
kłopoty przy lądowaniu. Nie wierzył w najgorszy scenariusz, bo katastrofy nie
zdarzają się prezydenckim samolotom.
Naprawdę złe wiadomości miały
nadejść dopiero za chwilę. Polski ambasador w Rosji Jerzy Bahr z Gerhardem
Kwaśniewskim (oficer BOR i kierowca ambasadora) popędzili na miejsce
zdarzenia. Ostatni odcinek drogi pokonywali pieszo, po grząskim terenie zapadając
się po kostki w błocie. Opanowany Kwaśniewski zaczął przeklinać. Bahr poczuł
zapach benzyny lotniczej, zobaczył dymiące zgliszcza i zrozumiał, że nikt nie
mógł ocaleć.
Ambasador patrząc na zniszczenia
zachował się nieracjonalnie: zadzwonił najpierw do swojej siostry. Po chwili
do swojej sekretarki w ambasadzie. Dlaczego nie do ministra? Nie mógł - nie
miał komórki Sikorskiego.
To szef MSZ połączył się z nim
po kilku minutach, dokładnie o 8.55, poprzez Centrum Operacyjne Rządu.
„Zameldowałem ministrowi, co widzę, to była krótka rozmowa” - opowiadał Bahr
Teresie Torańskiej.
Sikorski natychmiast dzwoni do
Tuska. Odbiera jego żona, której Sikorski przekazuje słowa Bahra, że samolot
się rozbił i najpewniej nikt nie został żywy.
Mniej więcej w tym samym czasie
o kłopotach samolotu dowiedział się szef Kancelarii Premiera Tomasz Arabski,
który także spędzał weekend w domu w Trójmieście. Esemesa przysłał oficer
dyżurny sekretariatu operacyjnego premiera.
Arabski był jeszcze w sypialni,
nie bardzo rozumiał, co się wydarzyło. Zadzwonił do oficera. Ten nie miał
jeszcze pełnej wiedzy. Powtarzał to, w co chcieli wierzyć wszyscy: „samolot
zjechał z pasa, zarył dziobem w ziemię”. Arabski natychmiast dzwonił do premiera:
„Szef już wiedział, od Sikorskiego. Automatycznie ruszyłem w stronę jego domu.
Z szefem spotkaliśmy się w drzwiach. Zdecydowaliśmy, że jedziemy do Warszawy
samochodami. Wyliczyłem, że nie ma sensu wzywać samolotu, wszystko trwałoby
znacznie dłużej. Jechaliśmy bardzo szybko na »bom- bach«, czyli kogutach” -
opowiadał.
Ze Smoleńska nadchodziły coraz
ściślejsze informacje. Tusk osobiście wykonał kilka telefonów do najbliższych
współpracowników: Grzegorza Schetyny, Bronisława Komorowskiego. Jeden z nich
do Pawła Grasia, który był wtedy w
Bieszczadach: „Wracaj do Warszawy, oni wszyscy nie żyją”. Grzegorz Schetyna
kilka razy rzucił do słuchawki: „Nie wierzę, po prostu nie wierzę”.
Prezydencka minister Małgorzata
Bochenek potraktowała wiadomość jak głupi żart, choć dzwonił do niej wiceszef
Kancelarii Prezydenta Jacek Sasin, który stał na szczątkach samolotu. Bochenek
cisnęła słuchawkę, od- dzwoniła dopiero po kilku chwilach.
E jak
EKSPERCI: W skład polskiej komisji badającej przyczyny katastrofy
lotniczej pod Smoleńskiem, której przewodniczył minister spraw wewnętrznych i
administracji Jerzy Miller, wchodziły 34 osoby: eksperci badający wypadki
lotnicze, prawnicy specjalizujący się w prawie lotniczym, piloci cywilni i
wojskowi. Ukoronowanie ich pracy - tzw. Raport Millera - kontestuje
parlamentarny zespół Macierewicza, w którego skład wchodzi 90 posłów i 14 senatorów
(przeważnie z PiS). Eksperci współpracujący z zespołem to m. in. prof. Wiesław Binienda, dr Kazimierz Nowaczyk, dr Grzegorz
Szuladziński i dr Wacław Berczyński.
Ludzie z komisji Millera
początkowo ignorowali tych od Macierewicza. Uznali, że ich raport zamyka
sprawę. Gdy jednak badania opinii społecznej zaczęły pokazywać, że coraz
więcej osób wierzy w zamach, zaczęli znów publicznie zabierać głos w ramach
zespołu Macieja Laska (przewodniczącego Państwowej Komisji Badania Wypadków
Lotniczych). Zarzucali swoim oponentom, że nie są fachowcami od badania
katastrof, i punktowali błędy w ich prezentacjach. Do debaty obu środowisk
nigdy nie doszło - Maciej Lasek stawiał warunki, argumentując, że nie ma ochoty
na polityczną kłótnię.
Trzeba zaznaczyć, że eksperci
Macierewicza mieli formalną drogę do tego, by ich dowody zostały rozpatrzone -
i nie chcieli z niej skorzystać. Każdy może złożyć swoją ekspertyzę w Wojskowej
Komisji Badania Katastrof Lotniczych. Musi ona zostać zbadana, a jeśli ujawni
nowe istotne okoliczności - prace komisji będą wznowione.
Ciosem dla zespołu Macierewicza
była historia związanego z nim naukowca prof. Jacka
Rońdy. W kwietniu 2013 r. Rońda w wywiadzie dla TVP mówił, że
piloci tupo- lewa nie zeszli poniżej wysokości 100 metrów, a swą wiedzę miał
opierać na dokumencie z Rosji, którego nie chciał ujawnić. W październiku w
wywiadzie dla TV Trwam Rońda przyznał, że w rozmowie z TVP skłamał.’
F jak FERALNY LOT: Przygotowanie
lotu było fatalne. Załoga nie dostała procedur lotniska, nie miała ani depesz
NOTAM (o zmianach w pracy ważnych urządzeń na lotnisku), ani informacji o
pogodzie. Jedno z lotnisk zapasowych, które wybrano, 10 kwietnia nie pracowało.
Załoga nie dostała rosyjskiego lidera, który miał obowiązek znać procedury i
prowadzić komunikację z wieżą.
36. Pułk, odpowiedzialny za
wożenie VIP-ów, cierpiał na braki kadrowe, dowódcy latali jako drudzy piloci,
nawigatorzy Tu-154 jako piloci Jaków-40. Nie było szkolenia na symulatorach,
które pozwala na wyćwiczenie zachowań w groźnych sytuacjach. W pułku panowały
niepokojące praktyki: lotnicy notorycznie łamali wskazania systemu TAWS, który
ostrzega o zbliżaniu się samolotu do ziemi.
Lotnisko Siewiernyj było w
kiepskim stanie. Urządzenia radarowe były przestarzałe. Na wieży panował
bałagan. Kontroler strefy lądowania miał małe doświadczenie, a meteorolog -
znikome.
G jak GENERAŁ: Gen. Andrzej
Błasik, dowódca sił powietrznych, który zginął w katastrofie, został pośmiertnie
skrzywdzony: rosyjski MAK (komisja badająca wypadek, kierowana przez Tatianę
Anodinę) ogłosił, że Błasik był pod wpływem alkoholu, znajdował się w kokpicie
samolotu i wywierał presję na pilotów.
Polskie ekspertyzy nie
potwierdziły, by generał pił, tyle że ich wyniki upubliczniono 4 lata po
katastrofie. Trzeba zaznaczyć, że eksperci Komisji Millera od początku wątpili
w to, że generał był pijany, jednak i oni twierdzili, że dowódca sił
powietrznych był w kokpicie. Dowody? Pierwszy: ktoś (komisja nie ujawnia, kto)
podczas odsłuchiwania czarnych skrzynek w Moskwie rozpoznał głos generała.
Drugi: rosyjska ekspertyza, że ciało dowódcy sił powietrznych znaleziono obok
ciała jednego z członków załogi. Dziś wiadomo jednak, że w tym sektorze znaleziono
w sumie 12 ciał, a zwłoki pozostałych członków załogi były też w innych miejscach.
Do tej pory żadna z ekspertyz
nagrań z kabiny nie potwierdziła obecności Błasika w kokpicie, eksperci Millera
nie wycofali się jednak ze swoich stwierdzeń.
H jak HIOB: „Lidera opozycji zdarzenia uczyniły Hiobem polskiej polityki. Jeśli stanie znowu w
politycznym ringu, będzie to świadczyło o jego nadludzkich siłach” - mówił w
kwietniu 2010 r. w rozmowie z „Tygodnikiem” Jan Rokita.
Kaczyński stanął do walki, ale
przegrał wybory prezydenckie i parlamentarne w 2011 r. Jego partia przeżyła
potężne wstrząsy. Wyszli z niej liberałowie, jak Paweł Kowal, i jastrzębie,
jak Zbigniew Ziobro. Odeszli spin doktorzy: Michał Kamiński i Adam Bielan. Mimo
to Kaczyński jest nadal prezesem partii i - jego ugrupowanie zajmuje pierwsze
miejsce w sondażach - znowu chce zostać premierem. A wtedy (jak zapowiadał w wywiadzie
dla „Rzeczpospolitej” we wrześniu 2013 r.): „Będziemy się starali dowiedzieć,
co się stało w Smoleńsku i kto odpowiadał za błędy w śledztwie”.
I jak INSTRUKCJA: „Instrukcję
organizacji lotów statków powietrznych o statusie HEAD” (czyli tych, które przewożą najważniejsze osoby w
państwie) wprowadził w życie szef MON Bogdan Klich 9 czerwca 2009 r. W jej
części technicznej określono zasady latania, zapewniające bezpieczeństwo VIP-ów.
Instrukcja mówi: „Lot statku powietrznego o statusie
HEAD nie może być wykonywany poniżej warunków minimalnych do
startu i lądowania ustalonych dla pilota, statku powietrznego i lotniska”.
Wynika z tego, że 10 kwietnia
samolot nie miał prawa do wykonania podejścia do lądowania w Smoleńsku, bo
pogoda była gorsza niż uprawnienia pilota, możliwości samolotu i lotniska. O
tym, że warunki są gorsze od minimalnych, załoga dowiedziała się niespełna 40
minut po wylocie z Warszawy. Prezydencki samolot dostał taki komunikat od
kontrolera z Mińska.
J jak JAK-40: Rządowy Jak-40 z dziennikarzami na pokładzie lądował w
Smoleńsku przed prezydenckim tupolewem. Raport wewnętrznej komisji wojskowej
potwierdził, że stało się to w warunkach poniżej minimalnej widoczności, a w
związku z tym dowódca sił powietrznych zawiadomił prokuraturę o możliwości popełnienia przestępstwa. Zapisy rozmów z
wieżą świadczyły również, że samolot nie miał zgody na lądowanie.
Już z lotniska w Smoleńsku
załoga jaka rozmawiała z kapitanem tupolewa, informując o złych warunkach:
„Ogólnie rzecz biorąc, to pi... tutaj jest. Widać jakieś 400 metrów około i na
nasz gust podstawy [chmur] są poniżej 50 metrów grubo (...) Nam
się udało tak w ostatniej chwili wylądować. No, natomiast powiem szczerze, że
możecie spróbować jak najbardziej”.
Po katastrofie technik pokładowy
z Jaka-40 chorąży Remigiusz Muś i dowódca porucznik Artur Wosztyl twierdzili,
że rosyjscy kontrolerzy wydali zgodę tupolewowi na zniżenie się do 50 metrów (procedury dopuszczały
tylko 100 metrów).
Nie potwierdzały tego zapisy czarnych skrzynek.
W nocy z 27 na 28 października
2012 r. Remigiusz Muś powiesił się w piwnicy swojego domu.
K jak KAMPANIA: Po
tragicznej śmieci Lecha Kaczyńskiego WYBORCZA w czerwcu i lipcu 2010 r. odbyły się przyspieszone wybory prezydenckie.
Rywalizowali dwaj najważniejsi kandydaci: Bronisław Komorowski, marszałek
Sejmu, wystawiony przez PO, oraz Jarosław Kaczyński - były premier i prezes
PiS.
Krótką kampanię zdominowała
Platforma Obywatelska - ogłaszając prawybory. Polacy żyli tym, czy kandydatem
PO będzie Komorowski, czy Radek Sikorski, nie zwracając wielkiej uwagi na
konkurentów.
Sam Kaczyński unikał mówienia o
tragedii, która rozegrała się w Smoleńsku. Taki był plan wymyślony przez
PiS-owskich liberałów, m.in. szefową sztabu wyborczego Joannę
Kluzik-Rostkowską. Prezes osiągnął wysokie poparcie (blisko 47 proc. głosów w
drugiej turze, 36,5 proc. w pierwszej), ale przegrał. Po porażce na sztab
wyborczy posypały się gromy ze strony partyjnych konserwatystów, wkrótce w
wywiadzie dla „Newsweeka” i Kaczyński odciął się od swojego sztabu. Ocenił, że
strategia była zła, a rezygnacja z mówienia o Smoleńsku to poważny błąd: „Byłem
w takim stanie, że - uczciwie mówiąc - to za mnie wymyślano tę kampanię.
(...) Musiałem brać bardzo silne
leki uspokajające, co też miało swoje skutki” - mówił. Sztabowcy opuścili
wkrótce PiS, zakładając partię Polska Jest Najważniejsza (Kluzik-Rostkowska
odeszła także z PJN i trafiła do PO). A Jarosław Kaczyński wypowiadał się coraz
bardziej radykalnie. W kwietniu 2013 r. stwierdził: „Przy obecnej wiedzy jedyną
teorią, która wszystko wyjaśnia, porządkuje wiedzę i daje konkluzje, jest
teoria zamachu”.
L jak LUDZIE: W
katastrofie zginęło 96 osób. Najważniejsze
osoby w państwie: prezydent z małżonką, były prezydent RP na uchodźstwie, ministrowie,
politycy, ale także duchowni, wojskowi, działacze społeczni, oficerowie BOR i załoga samolotu. Najmłodszą ofiarą była
niespełna 23-letnia Natalia Maria Januszko, stewardesa. W 36. Pułku pracowała
od i4 miesięcy. W jej pogrzebie uczestniczyli koledzy-studenci z warszawskiej
SGGW.
W homilii podczas Mszy żałobnej
mówił o nich prymas senior Józef Glemp: „Tam w pobliżu Katynia jest jakby
dyskretny właz do nieba. Przed siedemdziesięciu laty wtedy co noc przechodzili
polscy żołnierze czwórkami, kompaniami, ponad 200 chłopa. Każdej nocy. Dziś
przeszła grupa skromniejsza, ale za to dwaj prezydenci, kilku generałów,
biskupi, ministrowie. A fundamentem naszego żalu i bólu jest to, że urwała się
nadzieja, jaką z tymi osobami łączyliśmy”.
M jak MAK: Przez wiele miesięcy po katastrofie urzędnicy rządowi,
w tym premier, zapewniali, że współpraca z
Rosjanami układa się doskonale. W rzeczywistości szybko pojawiały się
trudności: polskim ekspertom, na czele których stał akredytowany przy MAK
(rosyjskiej komisji badającej katastrofę) Edmund Klich, odmawiano dostępu do
ważnych dokumentów i nie pozwolono na udział w eksperymencie lotniczym na
lotnisku Siewiernyj (oblot techniczny miał wyjaśnić m.in., jaki był stan radaru
i innych urządzeń nawigacyjnych). Władze rosyjskie pozostawały głuche na
prośby o zabezpieczenie wraku, a także na żądania jego wydania (szczątki tupolewa
ciągle są w Rosji). Narastające różnice udawało się tuszować, jednak wyszły
one na jaw, gdy MAK ogłosił wstępny raport.
„Projekt raportu MAK w tym
kształcie jest bezdyskusyjnie nie do przyjęcia” - komentował Donald Tusk.
Rosjanie stwierdzili, że załoga za wszelką cenę chciała nawiązać kontakt
wzrokowy z ziemią. Mimo zejścia poniżej wysokości minimalnej, braku zgody na
lądowanie, ostrzeżeń systemów pokładowych o zbliżaniu się do ziemi, komendy:
„Horyzont 101”,
nie przerwała schodzenia - co Rosjanie uznali za przyczynę katastrofy, nie
dopatrując się błędów w działaniach własnych kontrolerów, meteorologów czy
urządzeń na lotnisku.
Eksperci z Komisji Millera
skierowali 50 stron dokumentów z uwagami do raportu MAK, m.in. w sprawie
odpowiedzialności strony rosyjskiej. Zawarli w nich nowy odczyt rozmów
pilotów, w tym wydaną komendę: „Odchodzimy”, o której Rosjanie nie wiedzieli,
a która świadczyła o tym, że załoga podejmowała próbę odejścia na drugi krąg.
Jednak w ostatecznym raporcie
MAK polskie uwagi nie zostały uwzględnione. Rosja opublikowała go w styczniu
2011 r., w czasie gdy polski premier był na urlopie. W świat poszła wersja
rosyjska.
N jak NAMIOT: Politycy, którzy
dotarli do Smoleńska wieczorem 10 kwietnia, opowiadali, że obok miejsca
katastrofy wyrosło namiotowe miasteczko służb ratowniczych, medyków i prokuratorów.
W jednym z namiotów „urzędował” rosyjski premier Władimir Putin. Przyjął tam Donalda Tuska.
Jarosław Kaczyński odmówił
spotkania z Putinem i Tuskiem - przekazał im, że nie ma ochoty na przyjmowanie
kondolencji.
Szef polskiego rządu poszedł na
miejsce katastrofy z Putinem. Przyklęknął przed ciałami Lecha Kaczyńskiego,
Ryszarda Kaczorowskiego i wicemarszałka Senatu Krzysztofa Putry. Zdaniem
osób, które towarzyszyły premierowi, Tusk był
przygnieciony ogromem tragedii. Jednak w 2013 r. tygodniki „wSieci” i „Do
Rzeczy” opublikowały zdjęcia, na których Tusk w pewnym momencie rozmowy
uśmiecha się do rosyjskiego przywódcy. Paweł Graś, rzecznik rządu, komentował:
„Byliśmy głęboko wstrząśnięci. Sugerowanie, że było inaczej, jest
najzwyklejszą podłością”.
Krytycy premiera podnosili też
zarzut, że ciało prezydenta RP leżało w błocie: że Tusk powinien był się
postarać, by zwłoki położono na podwyższeniu, pod namiotem. Jednak obrońcy
premiera podkreślali, że dopiero co znalazł się na miejscu tragedii, i że o
zabezpieczenie zwłok powinni zadbać w pierwszym rzędzie urzędnicy z otoczenia
Lecha Kaczyńskiego. „Jacek Sasin był zastępcą szefa Kancelarii Prezydenta i to
on powinien tam być. Oni wszyscy uciekali do Polski!” - mówił np. Tomasz
Arabski w rozmowie z Teresą Torańską.
O jak OPUSZCZENI: „W
pierwszych dniach grudnia jakiś dziennikarz
zapytał mnie, jak sobie wyobrażam te pierwsze Święta. Powiedziałam, że zajmują
nas jako rodzinę przygotowania »techniczne«. Co kto kupuje, co kto gotuje,
kiedy przywiozą karpie, a kiedy choinkę. Nie wiem, kto przeczyta wigilijną
Ewangelię, nie wiem, kto rozda opłatki. Moja wyobraźnia nie sięga tak daleko” -
pisała w „Tygodniku” Izabella Sariusz-Skąpska, prezeska Federacji Rodzin
Katyńskich, której ojciec, poprzedni prezes Andrzej Sa- riusz-Skąpski, zginął w
katastrofie smoleńskiej. Jej tekst był apelem o wyciszenie emocji i
uszanowanie cierpienia ludzi dotkniętych katastrofą, a niebędących stroną politycznego
sporu. I opisem życia po stracie, w którym „nie ma czasu na spojrzenie na
zdjęcie, refleksję, co zrobić z pustym miejscem. Nie ma czasu, bo każdego dnia
pojawia się jakiś »news«, który ma szansę utrzymać się na pasku wiadomości
cały dzień, jeśli sięga granicy makabry albo zwykłego chamstwa”.
P jak PRZEMYSŁ POGARDY: Określenie ukute przez publicystę
Piotra Zarembę, który w „Rzeczpospolitej” w maju 2010 r. pisał: „O ile
promotorami wojny z Platformą (czasem, przyznajmy, bardzo brutalnej) byli sami politycy, na czele z Jarosławem Kaczyńskim, którzy
walili nieraz na oślep w imię swoich racji, o tyle przeciw nim zorganizowano
coś, co nazwałbym przemysłem pogardy i odzierania z godności, mobilizując do
tego didżejów, autorów pozornie niepolitycznych programów telewizyjnych,
aktorów i piosenkarzy”. Jednak Zaremba dodawał wówczas: „Oczywiste, że nie
każdy, kto krytykował Lecha Kaczyńskiego i
obóz IV RP, ma się czego wstydzić”.
Tyle że z czasem każda krytyka
PiS i Lecha Kaczyńskiego mogła zostać zaliczona do „przemysłu pogardy”. Pisał
o tym felietonista „Newsweeka” Marcin Meller w grudniu 2013 r.: „Przemysł
pogardy, czyli gałąź przemysłu rosnąca szybciej niż udziały Samsunga w rynku
elektroniki. Skrytykowałeś kiedykolwiek Lecha Kaczyńskiego? Należysz do PP. Nie podobała ci się jego prezydentura? PP. Jakiś jej element? PP. Język, styl?
PP! A nawet jeśli generalnie masz pozytywne zdanie o byłym prezydencie, ale
nie bijesz czołem w asfalt, wychwalając geniusz i przymioty charakteru jego
brata - PP jak diabli”.
R jak RAPORT MILLERA: Polski
raport podaje zupełnie inną przyczynę katastrofy niż rosyjski MAK. To niezwykle
istotne. Według założeń, po obu stronach powinni działać fachowcy, którzy mają
wspólny cel: wyjaśnić katastrofę, wyciągnąć wnioski i upublicznić - tak żeby
podobne tragedie nie zdarzały się w przyszłości. W tym przypadku jednak
eksperci z Rosji nie mieli ochoty na wymianę argumentów.
Według Komisji Millera piloci
tupolewa wcale nie chcieli lądować za wszelką cenę (tak twierdzą Rosjanie).
Owszem: załoga zeszła poniżej bezpiecznej wysokości. Samolot zniżał się z dwa
razy większą od dopuszczalnej prędkością. Później piloci usiłowali odejść na
drugi krąg, ale nie zdołali z powodu błędu w pilotażu.
Polscy eksperci stawiają tezę,
że dowódca samolotu chciał podnieść maszynę przez naciśnięcie przycisku Uchod
(czyli automatyczne odejście), ale był źle wyszkolony i nie wiedział, że przy
podejściu do takiego lotniska przycisk nie zadziała.
Polacy opisali także bałagan na
wieży kontroli lotów i naciski na kontrolerów. Obecny tam zastępca dowódcy
jednostki w Twerze pułkownik Nikołaj Krasnokutskij, choć nie jest kontrolerem,
wydawał polecenia osobom kierującym lotami: „Sprowadzasz do stu metrów, bez
dyskusji”, strofował ich: „Nie rzucaj się”...
Komisja Millera nigdy nie
zaprzeczała, że po polskiej stronie były wielkie zaniedbania: w 36. Pułku
nieprawidłowo szkolono pilotów i łamano procedury bezpieczeństwa...
S JAK SEKTA SMOLEŃSKA: Tak nazywani są przez „mainstreamowych” publicystów zwolennicy teorii
zamachu w Smoleńsku oraz osoby
gromadzące się przed Pałacem Prezydenckim w miesięcznice i rocznice katastrofy.
Sekta, bo ich zdaniem „ruch smoleński” zaczyna przybierać cechy religijne.
Cezary Michalski w maju 2011 r. pisał na łamach „Newsweeka”, że śmierć
prezydenta staje się „kanonem religii, która wygrywa z kultem papieża i zagraża
Kościołowi w Polsce”.
Teza o „religii smoleńskiej” i
jej sekciarskich wyznawcach upowszechniła się szybko. Zdaniem Waldemara
Kuczyńskiego ta „religia” będzie groźna, gdy PiS dojdzie do władzy. W wywiadzie
dla „Wprost” mówił: „Paranoja zamachu smoleńskiego. Religia, w którą Kaczyński
wierzy. (...) Ona jest kamieniem węgielnym PiS. Proszę sobie teraz wyobrazić,
że instrumenty władzy państwowej splatają się z tą paranoją”.
Publicyści „Gazety Wyborczej”
Piotr Głuchowski i Jacek Hołub twierdzą w cyklu „Posmoleńskie dzieci”, że
„po katastrofie smoleńskiej wydawcy o prawicowych sympatiach dostrzegają
szansę - w kurczącym się świecie mediów papierowych niespodziewanie
eksplodował nowy rynek czytelniczy. Trzeba tylko dużo pisać o Smoleńsku”.
Ś jak ŚLEDZTWO: Śledztwo w
sprawie „nieumyślnego sprowadzenia katastrofy w ruchu powietrznym” prokuratura
wojskowa prowadzi już cztery lata. Właśnie zostało przedłużone o kolejne
sześć miesięcy. Prokuratorzy oczekują jeszcze na trzydzieści ekspertyz, które
mają być gotowe pod koniec lipca.
Do tej pory zarzuty
niedopełnienia obowiązków służbowych związanych z organizacją lotu do
Smoleńska usłyszeli dwaj oficerowie byłego 36. Pułku, odpowiadającego za
transport VIP-ów.
Wątek cywilów odpowiedzialnych
za lot badała Prokuratura Okręgowa Warszawa- -Praga. Na razie przedstawiła
zastępcy szefa BOR, gen. Pawłowi Bielawnemu, zarzut niedopełnienia obowiązków.
Ostatnio prokurator generalny
stwierdził, że wrak tupolewa i czarne skrzynki nie muszą wrócić do Polski, by
można było wydać wiążące opinie w śledztwie. Znaczy to, że Andrzej Seremet
jest zdania, iż postępowanie można zamknąć, nawet jeśli Rosjanie nie przekażą
nam tych ważnych dowodów.
PiS uważa, że postępowanie jest
opieszałe i wielu sprawom grozi
przedawnienie. Dlatego domaga się uchwalenia specjalnej ustawy, dotyczącej
śledztwa w sprawie katastrofy.
T jak TROTYL: Zaraz
po katastrofie śledczy popełnili poważny
błąd: nie zbadali wraku samolotu, żeby się przekonać, czy nie było na nim
śladów materiałów wybuchowych. Zawierzyli dwóm rosyjskim ekspertyzom.
Była też ekspertyza polska:
Wojskowego Instytutu Chemii i Radiometrii z 23 czerwca 2010 r., tyle że
fachowcy nie badali wraku, ale próbki z ubrań i rzeczy osobistych ofiar. Tych
próbek było ledwie osiem.
Prokuratura zdecydowała się
wystąpić do Rosjan o zgodę na pobranie próbek z wraku dopiero w sierpniu 2012
r. 17 września ekipa pojechała do Rosji zbadać wrak. Detektory do wykrywania
materiałów wybuchowych zareagowały. Na ekranie jednego z nich pokazał się
napis TNT - czyli trotyl.
Prokurator będący na miejscu
zawiadomił zwierzchników, ci poszli wyżej: do prokuratora generalnego Andrzeja
Seremeta. Seremet zawiadomił o sprawie Donalda Tuska. Przekazał ostrzeżenie,
że „uproszczony przekaz może spowodować skutki społeczne trudne do
przewidzenia”.
Prokuratura nie informuje opinii
publicznej, co pokazały detektory; nie wyjaśnia, że to jeszcze nie jest dowód,
że potrzebne są dalsze badania. Informacja o detektorach ze Smoleńska przecieka
do dziennikarzy. Sprawą zajmuje się Cezary Gmyz, wówczas w „Rzeczpospolitej”.
Ówczesny redaktor naczelny dziennika Tomasz Wróblewski idzie na rozmowę z
Seremetem i słyszy: „Podczas badań istotnie na wraku wykryto materiały
wysokoenergetyczne, podobne do materiałów wybuchowych”. W nocy, przed publikacją
na ten temat, wydawca „Rz” Grzegorz Hajdarowicz informuje o wszystkim rzecznika
rządu.
30 października w
„Rzeczpospolitej” ukazuje się tekst „Trotyl na wraku tupolewa”. Pełen
zastrzeżeń, że materiał wybuchowy nie oznacza zamachu, ale zredagowany zbyt
sensacyjnie. Prokuratura jeszcze tego samego dnia na konferencji mówi, że
żadnego materiału wybuchowego nie stwierdzono - Jarosław Kaczyński, że
„zamordowanie 96 osób to niesłychana zbrodnia”.
W „Rz” wybucha awantura: wydawca
zwalnia redaktora naczelnego i autora materiału. Hajdarowicz publikuje
specjalny dodatek, w którym krytykuje działania własnej redakcji w sprawie
trotylu. To oburza Pawła Lisickiego (redaktora i twórcę tygodnika „Uważam
Rze”). Lisicki mówi o tym publicznie - i też zostaje przez Hajdarowicza zwolniony.
Wraz z nim odchodzi niemal cały zespół tygodnika. Lisicki tworzy nowe pismo
„Do Rzeczy”, a jego zastępca Michał Karnowski - tygodnik „wSieci”.
W styczniu 2014 r. prokuratura
informuje, że ekspertyzy ostatecznie wykluczyły obecność materiałów
wybuchowych. Ale Antoni Macierewicz nie ustępuje: „Nie ma wątpliwości, że
mieliśmy do czynienia ze zbrodnią. Ci ludzie zginęli dlatego, że samolot
wybuchł w powietrzu”.
U jak UPAMIĘT NIENIE: Spór o
upamiętnienie 96 ofiar - katastrofy
zaczął się od ustawienia drewnianego krzyża przed Pałacem Prezydenckim przez
harcerzy, 15 kwietnia 2010 r. W lipcu, już po wyborach prezydenckich, Bronisław
Komorowski zapowiedział, że krzyż zostanie przeniesiony w inne odpowiednie
miejsce. Wywołało to protesty Jarosława Kaczyńskiego i innych polityków
prawicy. „Obrońcy krzyża” zaczęli pełnić warty, domagali się także, by przed
Pałacem stanął pomnik ofiar katastrofy.
Mimo porozumienia (harcerze, kuria,
Kancelaria Prezydenta), że krzyż zostanie przeniesiony 3 sierpnia do kościoła
św. Anny, operacja się nie udała. „Obrońcy” szarpali się ze strażą miejską,
mający więc przenieść krzyż duchowni ustąpili. W późniejszych dniach
dochodziło do przepychanek między „obrońcami” a przeciwnikami krzyża, także z
podchmielonymi bywalcami pobliskiej pijalni wódki. 9 sierpnia przeciwnicy krzyża zorganizowali dużą
manifestację pod hasłami „Precz Krzyżacy”, „Zburzyć pałac, bo zasłania krzyż”.
Jeden z uczestników przebrany był za papieża, grano w piłkę. „Obrońcy krzyża”
w tym czasie modlili się i śpiewali pieśni religijne.
W końcu przeniesienie krzyża
poparło prezydium Konferencji Episkopatu oraz metropolita warszawski abp
Kazimierz Nycz, jako że stojąc przed Pałacem „[krzyż] stał się niemym świadkiem
słów pełnych nienawiści i zacietrzewienia”.
Krzyż został zabrany i6 września
przez szefa Kancelarii Prezydenta, w asyście BOR. Sprawy upamiętnienia ofiar
nie rozwiązano: konserwator zabytków nie godzi się na pomnik przed Pałacem,
prezydent Warszawy wyklucza Krakowskie Przedmieście. Innej lokalizacji nie
uzgodniono.
Ludwik Dorn, prawicowy polityk,
w wywiadzie dla „Wprost” mówił przed dwoma laty, że godne upamiętnienie ofiar
jest jednym z warunków, by zahamować narastającą w Polsce wrogość.
W jak WAWEL: Zgodę
na pochowanie pary prezydenckiej na Wawelu ogłosił ks. kard. Stanisław Dziwisz
i3 kwietnia 20i0 r.: „Kraków jest otwarty, ja jako biskup i stróż katedry jestem
otwarty”.
14 kwietnia „Gazeta Wyborcza”
opublikowała protest Andrzeja Wajdy i Krystyny Za- chwatowicz-Wajdy: „Nie ma
żadnych przyczyn, dla jakich [Kaczyński] miałby spocząć na Wawelu wśród Królów
Polski - obok Marszałka Józefa Piłsudskiego”. W Warszawie, Krakowie i kilku
innych miastach odbyły się kilkusetosobowe demonstracje: „Powązki tak, Wawel
nie”, „Wawel dla wielkich”.
Spór o Wawel był sygnałem, że
zgoda narodowa z pierwszych godzin po tragedii nie utrzyma się długo. Innym
był tekst prof. Zdzisława Krasnodębskiego, zamieszczony w „Rz” także 14
kwietnia: „Już zaczęliście dzielić łupy i dobierać się do szaf. Zróbcie
kolejne »Szkło kontaktowe«, wyśmiejcie tę śmierć, wypijcie małpki. Zaproście
Palikota i Niesiołowskiego. Krzyczcie: »cham« i »dureń«, i »były prezydent Lech
Kaczyński«. Wyśmiewajcie i drwijcie. Bądźcie sobą. Gardzę wami. Jestem dumny,
że Go znałem”.
Z jak ZDRAJCY: „Nie
warto być po stronie zdrajców. Wśród Polaków
są zdrajcy, którzy doprowadzili do tego, że nie żyje polski prezydent. Ułatwili
odwiecznym wrogom Polski, że prezydent nie żyje, a potem tuszowali śledztwo.
Wasze nazwiska pozostaną na zawsze wśród zdrajców Polski. Chcemy wam zrobić
uczciwe procesy” - to słowa Tomasza Sakiewicza, naczelnego „Gazety Polskiej”
przed KPRM w czasie demonstracji 10 kwietnia 2013 r. Tak również wygląda polska
debata publiczna po Smoleńsku.
Ż jak ŻAŁOB: A
Żałoba w Polsce trwała od 10 do 18 kwietnia (ogłoszono ją także w 23 innych
krajach). W kilkudziesięciu miastach odbyły się marsze w hołdzie ofiarom
katastrofy. W Krakowie rozbrzmiewał dzwon Zygmunta. Trumnę prezydenta, która
ii kwietnia przejeżdżała w kondukcie ulicami Warszawy, żegnało kilkaset
tysięcy osób.
Jedność nie przetrwała długo i
politycy się tego spodziewali. Michał Boni, w 2010 r. odpowiedzialny za
organizację uroczystości pogrzebowych i pomoc rodzinom ofiar, wspominał w
rozmowie ze mną: „Pamiętam rozmowę z premierem na drugi czy trzeci dzień po
katastrofie. Byliśmy przekonani, że siła dramatu będzie dzieliła nas Polaków
przez 30-40 lat”.
PAWEŁ RESZKA
Dlaczego Pan powtarza za komisją Millera i DSP, na które były naciski ze strony Pana E. Klicha, że załoga Jak-40 lądowała poniżej minimów?
OdpowiedzUsuńZ tego co już zostało ujawnione, wewnętrzne postępowanie ODDALIŁO WSZELKIE ZARZUTY skierowane do załogi Jak-40 i w czerwcu 2011r. zostało ono definitywnie zakończone.
Opierało się to na zeznaniach załogi samolotu Jak-40;
Zeznaniach DKL-a, który w dniu 10.04 rozmawiał z załogą Jak-40 zaraz po lądowaniu w Smoleńsku;
Nagraniach z samolotu Jak-40, które wyraźnie wskazały, że to lądowanie odbyło się zgodnie z zasadami.
Ponadto otrzymano warunki meteorologiczne ze Smoleńska, które wyraźnie pokazały, że załoga samolotu Jak-40 miała prawo podchodzić i wylądować w Smoleńsku!
Z dziwnych przyczyn 10.06.2010r. opublikowano informację, że załoga samolotu miała prawo lądować w smoleńsku i nie naruszyła tym zasad wykonywania lotów
http://wiadomosci.gazeta.pl/wiadomosci/1,114873,7999753,Wojsko__Warunki_pozwalaly_na_ladowanie_Jaka_w_Smolensku.html
Jednocześnie ujawniono, że Pan E. Klich naciskał na DSP, aby ukarać załogę Jak-40, co spowodowało, że poprzednie orzeczenie, na podstawie którego ppłk R. Kupracz wydał oświadczenie o niewinności załogi - ZOSTAŁO ZNISZCZONE!
Obecnie twierdzi się, że komisja uznała winę pilotów, ponieważ otrzymała faktyczne warunki meteorologiczne ze Smoleńska i na tej podstawie uznano winę pilotów, że lądowali poniżej WM przy podstawie 60m i widzialności poniżej 1000m!? Natomiast jak pokazują te otrzymane warunki ze Smoleńska pokazane na blogu http://stanzag.salon24.pl/565068,warunki-meteo-smolensk-polnocny-10-04-2010-r okazuje się, że jest to manipulacja i lądujący samolot o 05:15 UTC miał warunki do lądowania!!!!!!!!!
Zatem ktoś tutaj MANIPULUJE FAKTAMI!