Patriotyzm w czasach tresury
Polska jakoś przetrwa ten
czas demolki, hucpy, epokę złej polityki i złych manier. Pytanie brzmi: jacy
wtedy będziemy.
W sensie politycznym i strategicznym PiS
przesuwa Polskę na Wschód. Ale czyni to, niestety, także w sferze duchowości
i estetyki. Brutalność, pazerność, arogancja, granie patriotycznej melodii na
najniższych rejestrach i odwoływanie się do najniższych instynktów -
resentymentów, ksenofobii i nietolerancji. To jest ten mentalny Wschód i
estetyka peryferii. Coś, co oblepia; coś, czemu często ulegamy, nawet jeśli
całym sercem się temu sprzeciwiamy. Cały ten nacjonalistyczny smog, który
zatruwa atmosferę i na który - chcąc nie chcąc - jesteśmy skazani.
Swoją propagandę PiS kieruje wyłącznie do
własnego elektoratu, ale infekuje tym cały kraj, bo nie żyjemy tu w oddzielonych
od siebie, nieprzeniknionych dwóch przestrzeniach. To jest osmoza, która może
być dobra lub zła, w zależności od tego, jakie zapachy (lub zapaszki) rozpyla
się w powietrzu.
PiS-owska propaganda z racjonalnego punktu
widzenia jest tak toporna, prymitywna i niemądra, że nie może być skuteczna.
Jednak w wielu zakątkach kraju jest ona szalenie skuteczna właśnie ze względu
na swój prymitywizm i swoją toporność. Nie tak skuteczna jak w Rosji, gdzie
pompowane przez Kreml hasła „odzyskiwania dumy i chwały”, histeria, ksenofobia
i paranoja skutecznie zmarginalizowały liberalne elity. Ale na tyle skuteczna,
by ożywić upiory z przeszłości. I to naprawdę zamierzchłej, dokładnie sprzed
półwieku.
Na oczach milionów Polaków reanimowany jest
archetyp zgniłego Zachodu i złego Niemca. Groźnego Żyda zastąpił wprawdzie
muzułmanin, ale w końcu to dalej Bliski Wschód. Intryguje łatwość tej operacji,
choć organizm miał ponad ćwierć wieku na wytworzenie przeciwciał.
Putinowska w zamyśle, narodowa w treści i
bolszewicka w formie propaganda obecnej ekipy ma trzy zasadnicze motywy. W
miarę możliwości unicestwić albo przynajmniej zminimalizować łączący Polaków
wspólny mianownik. Po drugie - zdetronizować wszystkie niezależne autorytety.
Po trzecie - używając języka brutalnej agresji, zepchnąć oponentów do
narożnika, by cały czas byli w defensywie.
Cele? Minimalizując to, co nas łączy, i
wykopując między nami głęboki rów, uczynić jedną trzecią elektoratu emocjonalnym
zakładnikiem władzy. Ta jedna trzecia ma resztą gardzić. a jej polityczną
reprezentację ma uznawać za istotne zagrożenie. Przyczyni operacja nie musi się
odbywać na polu czysto politycznym. TVP nie przez przypadek niemal zupełnie
zignorowała orkiestrę Owsiaka i miliony Polaków wciąż nie mają pojęcia, że
odniosła ona fenomenalny sukces. Owsiak łączy, jest więc z założenia
niebezpieczny. Do tego łączy nie pod sztandarami narodowo-katolickimi, co
zagrożeniem jest podwójnym.
Cel drugi - niszcząc wszelkie możliwe
autorytety (immunitetem cieszą się tylko wybitni sportowcy), kompromituje się
elity, dokonania III RP i kasuje się wszystkich, którzy w momencie próby
mogliby do owej jednej trzeciej elektoratu przemówić z przesłaniem
jednoczącym. Demonizując zaś wrogów - i to cel trzeci - tworzy się w umysłach
milionów przekonanie. że jest jakieś stronnictwo narodowej zdrady. Ma to swój
element afirmujący - w przeciwieństwie do nich wy jesteście zdrową tkanką
narodu, ale i dezintegrujący - z nimi nie będzie wam po drodze nigdy, bo was
nienawidzą i wami gardzą.
Wystarczy posłuchać polityków władzy i
pooglądać jej propagandowy biuletyn, „Wiadomości” w TVP, by zorientować się,
jak metodyczna jest ta codzienna tresura publiki, owe korepetycje z nienawiści
i pogardy.
Jak u Putina w tej propagandzie jest i wróg
zewnętrzny (ciekawe, że już nie Rosja, ale Unia i Niemcy), i wróg wewnętrzny.
który zewnętrznemu się wysługuje. Na potrzeby tej propagandowej obróbki
odkurzono stereotyp groźnego Niemca i jego polskich pomagierów (Tusk, opozycja
i „niemieckie media”). Na pewien paradoks słusznie zwrócił ostatnio uwagę Paweł
Kowal. Po wyborze Karola Wojtyły na papieża to KGB twierdziło, że jest on
proniemiecki. Podobnie o kardynale Wyszyńskim mówili komuniści w Polsce. Cóż,
gdy dla Polski nadchodzi zły czas i gdy nastaje zła władza, ci, którzy chcą
Polski europejskiej, zawsze stają się Niemcami lub volksdeutschami.
Obrona przed tą świadomie serwowraną nam
infekcją wymaga sporego wysiłku duchowego i intelektualnego. Wymaga nie tylko
świadomości tego, z jakim konceptem mamy do czynienia, ale także gotowości, by
nic ulegać emocjonalnemu szantażowi (żeby mnie nie nazwali gorszym Polakiem),
i odwagi, by głośno się przeciwstawiać tej kampanii nienawiści.
Nie mamy innego wyjścia. Naprawianie szkód,
jakich wsadza dokonuje teraz w Polsce, wymaga bowiem także tego, by
zminimalizować szkody, których próbuje ona dokonać w naszych sercach i
umysłach.
Tomasz Lis
Orędzie
Drodzy Czytelnicy,
przepraszamy za brak w tym numerze felietonu redaktora Mellera, ale dostaliśmy
nowe rozkazy z Berlina i w miejscu jego skądinąd coraz słabszych tekstów publikujemy
orędzie pani premier Beaty Szydło poświęcone 60-leciu Unii Europejskiej.
Drodzy Rodacy! Umiłowani Polacy!
Zwracam się do was w
przeddzień jubileuszowego szczytu Unii Europejskiej, który odbędzie się we
Włoszech, czynię to z mieszanymi uczuciami, niekiedy z prawdziwym bólem. Unia
w swych założeniach była projektem szlachetnym. Trudno zresztą, żeby było
inaczej, gdyż to z polskiej ofiary życia rodził się projekt europejskiej
wspólnoty. To my przelewaliśmy krew od Cedyni przez Płowce, Grunwald, Jasną
Górę, Wiedeń, Radziejowice, Olszynkę Grochowską, Wolę Cyrusową, Warszawę,
Bzurę, jeszcze raz Warszawę i znowu Warszawę, by Europa mogła zjednoczyć się w
Chrystusie. A przecież na długo przed jego narodzinami my już nieśliśmy
sztandar chrześcijaństwa. A poza tym uważam, że Donalda Tuska należy posadzić.
Sami traciliśmy niepodległość, ale nie
prosząc o nic, dawaliśmy ją Belgom, Niemcom, Anglikom, kto chciał, to brał i
nas zdradzał. Kiedy wielki projekt polskiego ducha ziścił się w postaci
Europejskiej Wspólnoty Gospodarczej. my dyszeliśmy w okowach niewoli. Za sprawą
światłego i chrześcijańskiego przywództwa Wielkiego Polaka Jarosława Kaczyńskiego
i jego znakomitego fortelu polegającego na tym. że był przeciwko wstąpieniu do
Unii głosowaniu za wejściem do niej w referendum, by tak naprawdę skłonić
Polaków do głosowania za wejściem, znaleźliśmy się w klubie, który duchowo
zakładaliśmy. A poza tym uważam, że Donalda Tuska należy posadzić.
Ale to już nie była Unia na miarę naszych
marzeń. W tej Unii promuje się homoseksualizm i terroryzm, trawi ją genderyzm,
hipsteryzm i okultyzm, depcze ona najbardziej podstawowe prawa człowieka
rozumiane w sposób właściwy, czyli że we własnym kraju możemy z gorszym sortem
człekokształtnych robić, co nam się żywnie podoba. Nic dziwnego, że dla takiej
Unii najbardziej demokratyczne państwo kontynentu, jakim jest Polska pod
światłym i chrześcijańskim przywództwem Wielkiego Polaka Jarosława
Kaczyńskiego, stało się celem agresywnych i haniebnych ataków. Zaś dla nas,
wolnych i dumnych Polaków, dla samego istnienia naszego państwa i wspólnoty
Unia Europejska stała się śmiertelnym zagrożeniem. Oczywiście popieramy
członkostwo Polski w Unii. O ile stanie się taką Unią, jaką naszkicowaliśmy na
Żoliborzu i w Toruniu. A poza tym uważam, że Donalda Tuska należy posadzić.
Degrengoladę Unii może zatrzymać tylko wiatr
znad Wisły, którego pierwszy podmuch można było odczuć na szczycie w Brukseli.
Cieszy nas to zwycięstwo, ale nie możemy zatrzymać się w pół drogi, nie możemy
zamykać się jedynie na sprawy unijne. Bowiem nie tylko nasz kontynent zmierza
w złym, oderwanym od wartości chrześcijańskich kierunku. Problem ma cały
świat. Zapytajmy śmiało: dlaczego prezydentem USA mógł być Barack Obama, a
Kenią bądź Ugandą nie może rządzić biały przywódca? Dlaczego pouczający Polskę
pan Timmermans nie rozdziera szat, że Indonezją nie kieruje chrześcijanin? Tak
się sprawy na tym świecie mają, drodzy Rodacy. A poza tym uważam, że Donalda
Tuska należy posadzić.
Ukochani Polacy! Żyjemy w trudnych czasach.
Atakują nas pogańskie drzewa, pasy dla pieszych w prowokacyjnych kolorach i
wielbiciele hummusu. Walka toczy się na każdym polu. Spójrzmy choćby na decyzje
Komitetu Noblowskiego. Jak używając logiki i dobrego smaku, można wyjaśnić, że
dwukrotnie uhonorowano w dziedzinie literatury lewackich pisarzy, pana Miłosza
i panią Szymborską, a nie dostrzeżono poruszającej głębi i piękna twórczości
choćby Bronisława Wildsteina czy Marcina Wolskiego? Jak, jeśli nie najgłębszymi
antypolskimi uprzedzeniami można wyjaśnić, że Pokojową Nagrodę Nobla dostała
tak wątpliwa postać jak Lech Wałęsa, a nie uhonorowano autora wprowadzanego w
Polsce od półtora roku pakietu demokratycznego - Wielkiego Polaka Jarosława
Kaczyńskiego. Z prawdziwym wzruszeniem pragnę więc się podzielić z Wami, Drodzy
Rodacy, informacją, że decyzją Rady Ministrów do Pokojowej Nagrody Nobla za rok
2017 Polska zgłosi kandydaturę naszego Umiłowanego Przywódcy. A poza tym
uważam, że Donalda Tuska należy posadzić.
Marcin Meller
Spalić kota
Od kilku tygodni krążą po
internecic filmiki z sejmowymi wystąpieniami Janusza Palikota sprzed kilku
lat. Nie wszystkimi jak leci - powiedzmy, że są to „dzieła wybrane”. Robią furorę.
Palikot okazuje się Nostradamusem, facetem ze szklaną kulą, wróżką Agatą. W
roku 2012 i w 2014 kilka miesięcy przed ostatnimi wyborami w dramatycznych
przemówieniach skierowanych do ówczesnego premiera Donalda Tuska i ludzi jego
gabinetu przepowiada punkt po punkcie, co grozi Unii Europejskiej (m.in. mówi
o użyciu weta), co zrobi PiS z Polską, gdy wygra wybory. W emocjonalnym tonie
pyta Tuska, dlaczego brakuje procedur, które uniemożliwiłyby łamanie prawa
przez PiS, gdyby to ugrupowanie wygrało wybory; dlaczego nie wprowadzono
odpowiednich procedur, blokujących wiszące w powietrzu zagrożenia.
Jakby jednym zwojem swojego mózgu sięgnął w
przyszłość, wysłał go wehikułem czasu do roku 2017 i zdawał relację z tego, co
tam widzi. Tusk słuchał poruszony - obok niego w ławach rządowych milczący
ministrowie, nie dowcipkują, nie plotkują, nie rzucają awanturniczych kontr.
A jednak Palikot przegrał. Wkrótce przegrał
też sromotnie wybory i jego partia wylądowała w krzakach poza boiskiem. PO
również przegrała i oddała władzę. Tymczasem PiS, przed którym ostrzegał -
wygrało. I teraz punkt po punkcie realizuje proroctwa z Palikotowych
przemówień, wypychając Polskę dalej niż te krzaki - poza europejski stadion.
Dlaczego tak się dzieje? Dlaczego dziś cały
internet (poza PiS) cmoka z podziwem nad wizjonerskimi mowami Palikota, a
wtedy je zlekceważył, jego samego zaś uznał za pajaca? Odpowiedź jest prosta:
Palikot jest ekscentrykiem. Ma w głowie skłonność do patentów kuglarskich,
efekciarskich, cwaniakuje, prowokuje, sądząc, że tzw. cwancyk, czyli wycięty
światu skandalizujący numer, zapewni mu poklask i sukces. A tak nie jest.
Zmiany garniturów na wyzywające,
nieoczekiwane wprowadzenie kolorowych oprawek do okularów (które nagle się
pojawiły i równie nagle znikły), wystąpienia ze sztucznym fallusem i
pistoletem, mowa wygłoszona na stosie papierów (które miały być owocem jego
pracy, a okazały się bezużytecznym papierowym złomem) - wszystko to
umiejscawiało go bliżej Lady Gagi niż Tadeusza Mazowieckiego. Stał się gwiazdą
widowiska, zmieniającą fryzury i zapuszczającą brodę, by nie znudzić sobą
gawiedzi. Ale kto pamięta słowa klauna?
Palikot przegrał sam ze sobą. Miał bowiem w
repertuarze również słowa straszne, które go w moich oczach dyskwalifikowały:
o ochlapaniu spermą Schetyny, o rzekomym alkoholizmie Lecha Kaczyńskiego, o
krwi na rękach Jarosława Kaczyńskiego. Został polską wersją Salvadora Dalego w
polskiej polityce. A takiego się chętnie ogląda w galeriach, ale nie słucha, gdy
wydaje prognozy wojenne.
Żałuję, że go nie ma w polskim parlamencie.
Wszedł do niego ze słowami: „Tak mi dopomóż Bóg”, jako wydawca pisma sekującego
homoseksualistów, ale gdy zorientował się, że po Polsce krąży nowa myśl i inni
od lat piszą o konieczności akceptacji i tolerancji, wykonał woltę i nagle
wszyscy zawdzięczamy mu Roberta Biedronia w świecie wielkiej polityki.
Zawdzięczamy mu oswojenie Polaków z osobą transpłciową - Anną Grodzką. Nagle
stał się orędownikiem legalizacji marihuany - o co inni zabiegali latami - bo
uznał, że to jest postępowa działanie.
Machałem wtedy ręką na jego różne wcześniejsze
wybryki, na demolującą wojnę wewnątrz Platformy, którą poprowadził dla własnej
autopromocji (był „politykiem dissującym” - diss to ujęty w ramy występu
monolog rapera, pełen pogardy i zniewag pod adresem innej osoby). Ale przegapił
sygnał, jaki dostał od młodego pokolenia: sam został zdissowany, gdy chciał
się podłączyć do protestów w sprawie ACTA.
Dziś w parlamencie obowiązuje poziom
intelektualny szorujący po dnie. Słowo „parlament” zaczyna być nadużyciem
wobec tego gremium. W polskiej polityce brakuje postaci nowych i wyrazistych.
Głoszących poglądy wcześniej nieznane, a obecne już w społeczeństwach na całym
świecie. Brakuje mi więc Palikota - takiego, jaki jest - choćby po to, by nowe
myśli się w naszym Sejmie pojawiły. Brakuje mi Adriana Zandberga. Brakuje mi
Zielonych. Brakuje mi młodzieży spoza istniejących partii. Brakuje mi
przedstawicieli innych religii. I brakuje mi ludzi kultury, choćby mieli być
ekscentrykami.
Zbigniew Hołdys
Zielona fala
Jak informuje POLITYKA
INSIGHT, Baudoin Denis został nowym szefem BMW w Polsce. Wystarczyły dwa wypadki
(minister Macierewicz i wiceminister Kownacki) i prezes BMW poleciał. A u nas
prezes jak był - tak jest. Pan Denis powiedział, że bawarski koncern przystępuje
do pracy nad pancerno-wyścigowym modelem specjalnie na rynek polski. - Jedno
tylko polskie ministerstwo - stwierdził w wypowiedzi udzielonej nam 1 kwietnia
- kupiło więcej naszych limuzyn niż cała Skandynawia. Cieszy nas zaufanie,
jakim darzy nas Warszawa, o czym świadczy fakt, że kupuje hurtowo i z wolnej
ręki. Wystarcza codzienna kosmetyka blacharska i nasze samochody są jak nowe.
Nawet wymagający minister Misiewicz nie składał reklamacji. W ślad za Polską
rządy Międzymorza kupują nasze samochody. Łotwa i Estonia nabyły już pierwszą
limuzynę do spółki.
Dzięki trwałości samochodu BMW minister
Macierewicz po incydencie na trasie Rydzyk-Kaczyński cały i zdrowy powstał z
kolan i odjechał z miejsca »kolizji« (jak to nazywa prokuratura). A wszystko to
dzięki specjalnemu urządzeniu, jakie instalujemy w naszych samochodach.
Pozwala ono pasażerowi VIP, za pomocą zwykłego pilota, zmieniać światła drogowe
tak, żeby nasz kierowca miał cały czas tzw. zieloną falę. Nowy model nazywa się
BMW Zielona Fala. Będzie montowany w Zielonej Górze i tam też przewidujemy
centrum powypadkowe Grupy Wyszehradzkiej. Samochód ministra Kownackiego był
dodatkowo wyposażony w wizytówki Sekretarza Stanu w MON. Poszkodowany
kierowca Volvo, natychmiast po otrzymaniu wizytówki z dedykacją, odjechał dumny
i zadowolony. Wszystkie egzemplarze BMW dla rządu zostaną wyposażone w wizytówki,
co umożliwi identyfikację sprawców oraz ofiar wypadku i powinno je zadowolić -
kończy prezes BMW.
W piątek, 30 marca, minister Kownacki -
zachęcony sukcesami w dziedzinie motoryzacji - zapowiedział kupno trzech
samolotów VIP; z których jeden ma być wyposażony w rozmaite cuda-niewidy,
prawie tak jak samolot Air Force One w USA. Ma to być „powietrzny punkt
kierowania krajem”. Nasuwa się pytanie: czy prezydent Duda wyczerpał już
wszystkie możliwości naziemnego punktu kierowania krajem? Jeżeli kupujemy trzy
samoloty - dla prezesa, prezydenta i ministra obrony, z których każdy chce
kierować krajem z punktu powietrznego, to jak uniknąć katastrofy? Normalnie już
jeden samochód i jedno drzewo stanowią dla ministrów problem, dlatego
zarządzono wycinkę drzew, pozostawiając po jednej lipie na ministra.
Wszystko, czego dotknie się
PiS, zmienia się w gówno” - powiedział ostatnio Adam Michnik w telewizji austriackiej.
Jest to krzywdzące i mało eleganckie. Apeluję o umiar, o odrobinę kultury. Oto,
co mówią np. o Tusku ludzie kulturalni. „Antypolski kandydat Malty... Polityk
wrogi Polsce... Już jako unijny dygnitarz aktywnie włączył się w plan obalenia
polskiego rządu w kabaretowym »puczu grudniowym«...” (Joanna Gwiazda i Andrzej
Gwiazda, legenda Solidarności, Kawaler Orderu Orła Białego). Donald Tusk
przejdzie do historii Polski w roli „złowrogiej. To jeden z najczarniejszych
charakterów Polski pokomunistycznej. na własne oczy mogłem obserwować, jak
jeden człowiek potrafi zarażać polityczną nienawiścią coraz szersze rzesze.
wciągani w młyn antypisowskiej wścieklicy... diaboliczny geniusz. w polityce
wewnętrznej Tusk był rekinem ludojadem, a tam (w Brukseli - D.P) milusińskim,
który przyklapuje interes największych graczy.” (Ryszard Legutko, profesor,
były minister, eurodeputowany PiS).
A oto niektóre tytuły z portalu braci
Karnowskich 31 marca: „Histeria Petru”, „Skandaliczna sprawa Niesiołowskiego”,
„Szczyt bezczelności” (Siemoniak o stosunkach Macierewicz-Duda), „Paranoiczna
wypowiedź Wałęsy” i „Wściekły atak Michnika”.
Na wściekłe ataki opozycji poseł Pięta z PiS
odpowiada, że „całą tę czerwoną lumpeninteligencję wywaliłby na zbity pysk”.
Ciekawe, czy w oczach prezesa Kaczyńskiego autor tych słów, skierowanych pod
adresem strajkujących nauczycieli, jest człowiekiem silnym, którego cechuje
tylko pewna ekstrawagancja. Moim zdaniem ani Macierewicz, ani Pięta, ani
posłanka prof. Pawłowicz z jej listem do przewodniczącego Junckera, jako do
alkoholika, to nie są ludzie silni, tylko wręcz przeciwnie - słabi, gdyż
agresja jest przejawem słabości, bezsilności, strachu. Można różnie oceniać
strajk zorganizowany przez ZNP (wycofanie się rządu z wątpliwej „reformy”
edukacji trudno sobie wyobrazić), ale mówienie o tej organizacji jako
„postkomunistycznej, progenderowej i prorosyjskiej” to absurd, nic innego jak
przejaw złości i bezsilności.
Co pewien czas (ostatnio w
wywiadzie dla RMF) prezes Kaczyński powtarza, że mówienie o dyktaturze czy
autorytaryzmie w Polsce jest bezpodstawne. Ba, prezes uważa krytykę za zjawisko
normalne w demokracji, ale prędko zastrzega, że musi to być krytyka „oparta na
faktach”, czyli (w nowomowie PRL) „krytyka konstruktywna”, a nie totalna.
Wywiad Kaczyńskiego dla RMF obejrzałem w skupieniu, ponieważ w rozmowach jeden
na jednego, w atmosferze kameralnej, prezes jest dużo lepszy niż kiedy
cyklicznie krzyczy na schodkach przed Pałacem Prezydenckim.
Niestety, także w studiu, prezes opowiada
banialuki. Ma za złe opozycji, że ta twierdzi, jakoby białe było czarne, czyli
po prostu kłamie, wywraca kota ogonem. Kaczyński przyznaje, że zdarzają się
zjawiska negatywne, które należy poprawić (w PRL mówiono, że „tu i ówdzie”
występują niedociągnięcia), ale tak w ogóle, to opozycja łże. Warto zapytać
prezesa, który zjadł zęby w polityce, czy istnieje opozycja, która zdaniem
rządzących nie kłamie? Która nie jest szkodliwa? Nie jest totalna?
Niesprawiedliwa? Destrukcyjna? Czy opozycja, która twierdziła, że Polska jest w
ruinie, nie spełniała wszystkich tych warunków: kłamała, szkodziła, niszczyła?
I czy kłamie tylko opozycja? A ci, którzy twierdzą, że 27:1 to sukces, że audi
z premier Szydło jechało 50 km/godz., że pozycja Polski na świecie rośnie, a
wybór Tuska był sfałszowany - co robią? Jadą zieloną falą od drzewa do drzewa.
Daniel Passent
Sijulejter
Co by się stało, gdyby któregoś
dnia przerwano nagle telewizyjne wiadomości, a na ekranie pojawiłby się Antoni
Macierewicz i powiedział, że właśnie rozpoczęła się trzecia wojna światowa? A
nic, naród by zachichotał i spokojnie rozszedł się do swoich zajęć. Widok
rosyjskich czołgów na ulicach Suwałk zaniepokoiłby jednak żonę wiceministra
Jarosława Zielińskiego. - Co tam się dzieje? - zapytałaby. - Właśnie miałem
telefon, że Ruscy wchodzą. Widocznie film jakiś kręcą. - Ruscy kręcą? -
zdziwiła się żona. - Nie, no co ty, nasi. „Rozdziobią nas wnuki i drony” czy
coś takiego, Gliński się chwalił - odpowiedział minister i wrócił do swoich
spraw wewnętrznych.
W tym samym czasie w Tucznie po bagiennych
wodach, wśród chmur w kształcie husarskich skrzydeł, przechadzały się nasze
wierzby rosochate.
Prof. Jan Szyszko
wyszedł ze stodoły z karabinem, by wśród odziomków po dawnym dębowym lesie
oganiać się od natrętnych saren. Z rowu wychynął leśniczy: - Tak cicho jakoś,
że nie słyszałem strzałów, a tu widzę dwie już... - Pozyskuję z tłumikiem,
żeby reszty nie płoszyć - wyszeptał minister. - Ale wojna, panie profesorze. -
Czyś ty na ten swój puszczański łeb upadł, czy cię kornik drukarz uciął? Jaka
wojna? Szykujemy się do obchodów siódmej rocznicy katastrofy smoleńskiej, tu
masz program. Leśniczy wziął do ręki ozdobny składany kartonik. Oddech
zatrzymał i czytał: - Poranna msza, południowy anioł pański, koronka do Bożego
miłosierdzia, wystąpienie prezydenta, jeszcze jedna msza. Dzwon Zygmunta by się
jeszcze przydał, profesorze. Ale minister już tego nie słyszał, zajęty
pozyskiwaniem.
W telewizji, już drugi raz w ciągu godziny,
pojawił się Antoni Macierewicz, tym razem z noktowizorem zamontowanym przy
hełmie: - Polscy patrioci! Kontrolujemy sytuację. Wszystkie nasze trzy drony są
w powietrzu, z czego dwa bezawaryjnie przekazują informacje. Wojska wroga
posuwają się dokładnie tak, jak przewidziałem. W całym kraju w kościołach są
odprawiane spontaniczne msze zaporowe. Ich skuteczność sięga 95 proc. Nawet
chmury nam sprzyjają. Tak! Chmury! Świadome grozy sytuacji spadły kwaśnym
deszczem na żelazo najeźdźcy, w ciągu kwadransa zamieniając czołgi w proszek.
Rymowaną frazą chcę ci, narodzie, dodać otuchy:
Łza się w oku
rozbłyska,
że Polakiem się zwiesz,
że pradziadów kołyska
twoją Polską jest też.
Sijulejter.
Beata Szydło od dwóch dni klęczała w
toruńskim konfesjonale. - Dostałem wiadomość, moja córko, że jest wojna -
wyszeptał spowiednik. - Wiem, ojcze, sama ją prowadzę. To wojna z małością i
podłością ludzi, którzy szkalują nasz kraj. Europa nie radzi sobie dziś z
wstrząsami i kryzysami, bo wyrzekła się wartości i walczy z chrześcijaństwem.
A Polska? Polska to szczera mowa,
słowa proste jak te,
to współpracy odmowa
z tym, co wrednie nam
łże.
Więcej nie powiem, bo
mi grzęźnie.
W tym momencie we wszystkich
polskich domach zgłośniono telewizory. Czuło się, że to historyczny moment.
Przed kamerami pojawił się Antoni Macierewicz w towarzystwie dwóch rosyjskich
generałów. Poinformował: o godzinie 17.07 powstała Słowiańska Rada Ocalenia
Europy. Prezes PiS został wyprowadzony z Nowogrodzkiej na zupełnie inną ulicę.
Obszerne fragmenty rządu Beaty Szydło przeszły na stronę SROE. Film „Smoleńsk”
będzie nakręcony jeszcze raz. Usłyszymy w nim ciekawe wypowiedzi,
prawdopodobnie Jarosława K. Skończył czytać, położył kartkę na stole. - Proszę,
powiedział. Zza kotary wyszedł prezydent. Usiadł, podpisał i wzniósł pieśń:
Polska to polskie
drogi,
poplątana ich sieć,
dzięki ci, Boże drogi,
że możemy je mieć*.
Stanisław Tym
* Ten proroczy utwór powstał do filmu
„Ryś” w reżyserii autora.
Co zostało ze slajdów Morawieckiego
Polskie media żyją
aferami, a lekceważą tak ważny dla Polski dokument, jakim jest Strategia na
rzecz Odpowiedzialnego Rozwoju (SOR), owoc wytężonej pracy wicepremiera
Morawieckiego. Można to zrozumieć, bo niełatwo przeczytać ze zrozumieniem 315
stron (!) drewnianego tekstu, ale nikt dziennikarzom nie obiecywał, że będzie
łatwo. Ja wszakże przeczytałem i specjalnie dla czytelników POLITYKI staram się
wypełnić tę lukę.
Na wstępie przypomnę, że w końcu sierpnia
ubiegłego roku Mateusz Morawiecki skierował Strategię do konsultacji społecznych.
Po pół roku skonsultowany dokument został zatwierdzony przez Radę Ministrów.
Moja wrodzona ciekawość - oczywiście niezdrowa, bo czego się spodziewać po
gorszym sorcie? - kazała mi zainteresować się bliżej efektami tych rozmów z
suwerenem.
Na swojej stronie Ministerstwo Rozwoju poinformowało o wynikach
konsultacji, w tym o zmianach w dotychczasowym tekście. Porządne sprawozdanie z
realizacji postulatów powinno wyglądać następująco: w pierwszej kolumnie treść
postulatu, w drugiej - kto zgłasza, w trzeciej - przyjęto, nie przyjęto,
przyjęto częściowo, w czwartej - uzasadnienie decyzji. Rzecz w tym, że to
sprawozdanie, sporządzone przez Ministerstwo Rozwoju, porządne nie jest.
Uwagi i propozycje
wymieniono ciurkiem, jak leci, w ogóle się do nich nie odnosząc, a rozdział
zatytułowany „Zmiany w SOR będące odpowiedzią na zgłaszane uwagi” wypełniono
ogólnikami i nowomową w stylu: „podkreślono rolę regionów”, „bardziej precyzyjnie
opisano”, „wzmocniono zapisy” czy „wyraźniej zaznaczono”. Konia z rzędem temu,
kto zorientuje się, co z tych zmian wynika, z czego się rezygnuje, a co
konkretnie dodaje.
Czy to oznacza, że po półrocznych
konsultacjach w SOR nie nastąpiły żadne istotne zmiany? Nic podobnego,
nastąpiły i to znaczne, ale raport z konsultacji z jakichś powodów o nich nie
wspomina. Aby je wykryć, trzeba było przeczytać nie tylko 315 stron poprawionej
Strategii, ale i 294 strony projektu skierowanego wcześniej do konsultacji oraz
starannie, strona po stronie, tabela po tabeli, porównać oba teksty ze sobą.
Rezultaty okazały się zaskakujące!
Otóż, jak zapewne
wszyscy pamiętają, projekt Strategii zawierał wiele krzepiących zapowiedzi.
Pierwszą z nich była obietnica wyprowadzenia Polski z „pułapki średniego
dochodu” (rzekomo gonimy Zachód za wolno, a będziemy gonić szybciej).
W związku z tym w projekcie zapisano, że Polacy, których
średni dochód na głowę w 2015 r. wyniósł ok. 70 proc. średniej unijnej, już w
2020 r. będą zarabiać co najmniej 80 proc. tej średniej, a w 2030 r. - 100
proc.! Naród - co zrozumiałe - przyjął te słowa oklaskami.
Nie minęło pół roku
i po cichutku się z tego wycofano.
W ostatecznej wersji poziom ten dla roku 2020 obniżono do 76
proc. I trudno, aby było inaczej, bo tempo wzrostu PKB, które w projekcie w
latach 2016-20 miało średniorocznie wynosić 4 proc., obniżono do 3,6 proc., a
tempo wzrostu inwestycji, które początkowo miało wynosić w latach 2016-20
średniorocznie 6,8 proc., obniżono do 4,1 proc. I chociaż, wbrew twierdzeniom
Mateusza Morawieckiego, Polska nie wpadła w pułapkę średniego dochodu, to gdyby
nawet rzeczywiście tak było, Strategia z takimi założeniami na pewno nas z niej
nie wyprowadzi.
Idźmy dalej. Polska
do 2015 r. mozolnie odzyskiwała równowagę finansową, systematycznie
zmniejszając deficyt budżetowy i tempo narastania długu publicznego. Ucieszyłem
się zatem, gdy w projekcie Strategii dostrzegłem kontynuację tej polityki.
Zapisano tam, że deficyt budżetowy (a ściślej: finansów publicznych) obniży się
w 2019 r. do 1,3 proc. PKB (obecnie 3 proc.), a dług publiczny zmniejszy się do
50,4 proc. PKB (obecnie 52,5 proc.). Radość moja trwała jednak tylko pół roku,
bo w przyjętym ostatecznie tekście Strategii zakłada się, że w 2020 r. deficyt
finansów może wynieść 3 proc. PKB, a dług publiczny nawet 59,9 proc. PKB, czyli
na granicy dopuszczonej konstytucją!
Powstaje pytanie,
czy jeszcze jest to strategia „odpowiedzialnego rozwoju” czy też raczej
niebezpieczna jazda po bandzie? Nie pytam już, dlaczego nie poinformowano
opinii publicznej o tak zasadniczych zmianach - po prostu nie było się czym
chwalić. Mam nadzieję, że przynajmniej poinformowano panią premier i pana
prezesa, aby nie żyli nadal w przekonaniu, że wszystko idzie tak, jak to kiedyś
przedstawiono na slajdach.
Skromne ramy felietonu nie pozwalają na
szersze omawianie tajemnic Strategii, a jest ich znacznie więcej. Ale jeden
fragment tak mnie zaintrygował, że nie mogę go pominąć. Otóż wśród wielu
wskaźników, które Polska ma osiągnąć, znalazł się wskaźnik „jakości
stanowionego prawa”. Jak to zmierzyć - nie wiadomo, ale w SOR zapisano, że w
2015 r. wyniósł 1,2. Według projektu miał on w 2020 r. wzrosnąć do 1,5, ale w
ostatecznej wersji stanęło na 1,3. Wnioski są oczywiste: obecna produkcja bubli
prawnych będzie trwała nadal. Rządowi to widać jednak nie przeszkadza.
Agencja ratingowa
Moody's podwyższyła prognozę wzrostu PKB dla Polski w 2017 r. z 2,9 do 3,2
proc. To niżej od założeń rządowych (3,6 proc.), ale i tak ogłoszono sukces.
Zdaje się, że od kolejnych sukcesów rząd ma już wyraźne objawy zawrotu głowy,
bo wicepremier Morawiecki oświadczył, że wzrost będzie nawet wyższy niż
zaplanowane 3,6 proc. Radziłbym jednak wicepremierowi daleko posuniętą
ostrożność w prognozowaniu, żeby nie było równie śmiesznie jak w ubiegłym roku.
Dziennikarz Rafał
Hirsch zebrał kolejne prognozy Morawieckiego z całego 2016 r. i zestawił je ze
sobą. Oto rezultat:
25.01. - „Wzrost PKB w 2016 r. przyspieszy do 3,7-3,8
proc.”.
16.03. - „Jest szansa na wzrost PKB powyżej 3,5 proc.”.
Szansa odpływała w siną dal, ale wicepremier nie tracił optymizmu:
4.08. - „Nadal szansa na ok. 3,5 proc. wzrostu PKB”. Minęły
trzy tygodnie i o 3,5 proc. należało zapomnieć, ale wicepremier nadal
podgrzewał nadzieje:
30.08. - „W całym 2016 r. możliwy wzrost PKB o 3,3-3,4
proc.”. I wreszcie, gdy wszystkie znaki na niebie i ziemi wskazywały, że w 2016
r. wzrost będzie niższy od 3 proc. (ostatecznie wyniósł 2,8 proc., co oznaczało
poważną wizerunkową porażkę rządu), Mateusz Morawiecki ani myślał się sumitować
i oświadczył: „Wzrost PKB nie jest teraz najważniejszy dla Polski!”.
I słusznie,
przecież nikt nam nie będzie wmawiał, że czarne jest czarne, a białe jest
białe...
Marek Borowski
Czy to ten moment?
Kolejnym sondażom potwierdzającym, że PiS
utracił - pokaźną wcześniej - przewagę nad opozycją, towarzyszy pytanie: czy
to już ten moment? Wahnięcie nastrojów społecznych czy zapowiedź zasadniczego
zwrotu? Oczywiście każdy wie, że dwa lata przed wyborami sondaże poparcia nie
mają wielkiego znaczenia, ale jakaś dość powszechna intuicja podpowiada, że
jednak stało się coś ważnego. Czar prysnął. Propaganda PiS nadała swemu
sukcesowi wyborczemu wymiar dziejowy. To nie było zwykłe, ledwo trzymandatowe
zwycięstwo, ale moralny triumf dobra nad złem, początek wielkiej, obejmującej
całą rzeczywistość rewolucji. I zwolennicy, i przeciwnicy mieli ten patetyczny
przekaz odczytywać podobnie: nie wybraliście nowego, przejściowego zarządu państwa,
ale jego - na lata, może na pokolenie - doczesną i duchową władzę. Pewnie
dlatego Jarosław Kaczyński, zdawałoby się wbrew politycznej logice, nie
pozwalał swoim ludziom się cofać, okazywać wątpliwości, szukać kompromisów,
negocjować. Cała partia przebrała się za żołnierzy niezłomnych. I nagle bum:
brukselska eksplozja zerwała czapki, pagony i spodnie. Mitowi przytrafiło się
to, co najgorsze: śmieszność.
Nawet jeśli PiS ma nadal solidne sondażowe
28-30 proc., to dookoła nic już nie jest takie samo. Przede wszystkim od
podmuchu pękła emocjonalna skorupa, która po wyborczej klęsce nie pozwoliła
Platformie Obywatelskiej urosnąć ponad 15-20 proc. poparcia. Obecne, rekordowe
26-28 proc. oznacza, że spora część dawnego elektoratu byłej rządzącej formacji
„odobraziła się” na PO i zaakceptowała domyślny przyszłościowy tandem
wyborczy: Tusk-Schetyna. Zaskakujący jest, wykazany już w paru sondażach,
wzrost popularności (i to do poziomu 8-12 proc.) kompletnie nieobecnego
publicznie SLD. Prawdopodobna hipoteza: część antypisowskiego centrowego
elektoratu, wciąż niechętna PO, zaparkowała przy liberalnej, świeckiej,
reprezentującej „konstytucyjne wartości” (a uwolnionej od Millera i Ogórek)
niby-lewicy. Urosła też trochę (nawet do wysokości progu wyborczego) młoda
lewica z Razem. To jeszcze nie przełom: w sumie sondaże wróciły do poziomu z
wyborów 2015 r.; z jednym wszakże wyjątkiem - spadkiem notowań PiS. Nadzieje na
premię powyborczą, samodzielne zwycięstwo w następnych wyborcach, a nawet
przyszłą większość konstytucyjną rozsypują się jak piasek na wietrze.
Ta sytuacja ma poważne konsekwencje
polityczne. Wizja prawdopodobnej, a przynajmniej niewykluczonej przegranej
może naruszyć spoistość tzw. Zjednoczonej Prawicy. W partii, której sondaże
spadają, zawsze zaczyna się szukanie winnych. Nie wyobrażam sobie, aby nie było
tam dziś po kątach szeptanek, że prezes może i jest genialnym diagnostą (polecam
znakomity tekst Rafała Kalukina), ale jednak daje się ponieść, a na pewno
ma złych doradców (tu niech państwo dopowiedzą sobie nazwiska); że trzeba by
wreszcie okiełznać towarzyszy (nazwiska) psujących wizerunek partii. Tysiące
działaczy pisowskich, ich krewnych i znajomych, którzy objęli intratne posady w
urzędach i spółkach Skarbu Państwa (niekiedy z pensjami i bonusami idącymi w
miliony złotych rocznie), chciałoby pewnie w spokoju pocieszyć się życiem,
wpływami i pieniędzmi, a obsesje samego prezesa, szaleństwa Macierewicza,
mściwość Ziobry, brednie Waszczykowskiego, arogancja Szyszki, rozbijanie
służbowych aut - narażają interes całej formacji. Liderzy tej partii już
zaczynają ze sobą rywalizować, wzajemnie się podgryzać, blokować, szukać
własnego dojścia do ucha prezesa. Kolejne złe sondaże - gdyby się utrwaliły -
uruchomią (by użyć ulubionej frazy Kaczyńskiego) „dynamikę polityczną”; nad
którą coraz trudniej będzie zapanować.
Widać, jak gorączkowo kierownictwo partii
próbuje zarządzać nieoczekiwanym kryzysem; w pierwszym odruchu sięgając po
stare sprawdzone metody. Jak wizerunkowa trwoga, to trzeba wypchnąć do przodu
Dudę i Szydło. Dlatego pewnie prezydent otrzymał zgodę na pewien bunt przeciwko
„ekstrawagancjom” min. Macierewicza, a premier Szydło zorganizowała uroczyste
obchody rocznicy 500 plus (może będą też miesięcznice?), przypominając, kto
dał pieniądze „Polkom i Polakom”. To na froncie; na zapleczu, jak słyszymy,
trwają prace nad takimi rozwiązaniami prawnymi i pozaprawnymi, które pozwolą
„raz zdobytej władzy nie oddać nigdy”. Można się spodziewać zmiany ordynacji
wyborczych, prób szybkiego opanowania naczelnych sądów, Krajowej Rady
Sadownictwa, Sądu Najwyższego, Państwowej Komisji Wyborczej. Zapowiedziano
(mętnie) zamiar przejęcia mediów regionalnych i wprowadzenia kontroli treści
(!) prasowych (sugerował to prezes Urzędu Ochrony Konkurencji). Ograniczane
będą prawa parlamentarnej i pozaparlamentarnej opozycji.
Tymczasem silnie nadwątlone morale
zwolenników ma podbudować siódma rocznica katastrofy smoleńskiej, w wersji
rozdętej do rozmiarów święta państwowego (s. 12). Wyborcy PiS otrzymają kolejną
dawkę emocji w formie tradycyjnych pomówień, oskarżeń, gróźb, obrażania i
przeganiania opozycji, werbalnego odwetu na Tusku. Trudno jednak przewidzieć,
czy sam spektakl, od strony widowni, nie wymknie się spod kontroli, bo i tym
razem mają tam protestować przeciwnicy „pisowskiego kłamstwa” I w sprawie
smoleńskiej coś się zmienia w nastrojach społecznych. Kiedy przed laty Janusz Palikot
oskarżał o przyczynienie się do katastrofy samych braci Kaczyńskich, a
zwłaszcza Lecha i jego kancelarię, oraz wzywał, aby i oni zostali objęci
śledztwem smoleńskim - oburzała się nawet Platforma. Dziś stare przemówienia
Palikota stają się przebojami mediów społecznościowych, zyskując dziesiątki
tysięcy nowych odtworzeń. Jak się strunę przeciąga, to potrafi boleśnie odbić.
Ledwie kilkanaście
miesięcy po wyborach PiS sam wprowadził się w stan „rozwibrowania”. Na
wszystkich frontach ofensywa utyka.
Tak, to może być„Ten Moment”. I dlatego robi się
niebezpiecznie.
Jerzy Baczyński
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz