Jeśli
człowiek wie, czego chce, to nigdy nie pobłądzi. Choćby nawet musiał w kilka
miesięcy pokonać drogę z bieguna lewicowego na prawicowy. Dzięki Magdalenie
Ogórek już wiemy, jak to się robi.
Rafał Kalukin
Jej
rozterki są pieczołowicie dokumentowane. Zawodowi plotkarze załamywali już
ręce, że Magda przestała zaliczać każdą ważną imprezę w stolicy. Jesienią
wróciła jednak na ściankę. Ostatnio znów wyznała, że „show-biznes nigdy jej
nie pociągał”.
Choć w celebryckiej branży od niedawna, jej dossier na Pudelku robi
wrażenie. Niedawno paparazzi
namierzyli ją w modnej parce Mr&Mrs Italy (7 tys. zł) i z torebką Chanel (6,5 tys.). W grudniu
torebka pochodziła od Prady (ok. 5 tys.) i - jak donosił plotkarski portal -
to już jej trzecia z katalogu włoskiej firmy. Z kolei w listopadzie Magda
pojawiła się na premierze nowego „Pitbulla” w różowym płaszczyku Prady,
uzupełniając kreację torebką Dolce&Gabbana (ok. 5 tys.). „Będzie ikoną
stylu?” - zastanawiał się Pudelek. Sama wyznała w telewizyjnej śniadaniówce:
„Jestem perfekcjonistką i estetką”.
Mylić się jednak będzie ten, kto zarzuci Magdzie Ogórek nadmierne
epatowanie opinii publicznej swym dobrostanem. Bo - już jako Magdalena Ogórek,
czyli niepokorna komentatorka polityczna mawiająca o sobie, że „nie całowała
salonu w pierścień” - konsekwentnie przecież opowiada o dobrostanie całego
społeczeństwa czasów „dobrej zmiany”. Wiadomo - 500+.
I to ludzi naprawdę interesuje -
podkreśla w większości wypowiedzi - a nie jakiś tam Trybunał Konstytucyjny.
Kolejna kreacja nazywa się „dr Ogórek” i stanowi nadwiślański
odpowiednik Indiany Jonesa. Media szeroko relacjonowały jej spektakularne
wysiłki na rzecz odzyskania dzieł sztuki zagrabionych w Krakowie przez
austriackiego nazistę Ottona von Wachtera. Sama zresztą obszernie
opisała na łamach „Do Rzeczy” sukces swej wiedeńskiej eskapady, w trakcie
której pieczołowicie otwierała sumienie Horsta, syna grabieżcy. Przy okazji
dostało się administracji państwowej za „chroniczny imposybilizm” w odzyskiwaniu
skarbów narodowych.
Ministerstwo Kultury sprostowało później, że z tym imposybilizmem to
przesada. Otóż skradzione dzieła
sukcesywnie wracają do ojczyzny (i pojawiły się stosowne przykłady); po prostu
nie nadaje się tym sukcesom aż takiego rozgłosu. Resort nie miał jednak
wielkiego żalu do dr Ogórek, skoro przyznał 40 tys. zł dotacji - to górna
granica dofinansowania - na jej książkę o
rodzinie Wachterów. Smutniejsze, że zazdrośnicy z konkurencyjnego tygodnika
„wSieci” nie docenili dobrej roboty i po buchaltersku wyliczyli faktyczną
wartość odzyskanych skarbów. „Amatorska akwarelka panny z dobrego domu Julii
Potockiej” miała być warta raptem 4 tys. zł. Jeszcze niżej wyceniono
XVIII-wieczną mapę Rzeczypospolitej Obojga Narodów. „Trochę zatłuszczoną i
zalaną”, gdyż latami tkwiła za szkłem na blacie barku w rezydencji Wachterów.
Zaś o XVI-wiecznym miedziorycie, ostatnim z odzyskanych skarbów, niewiele na
razie wiadomo. „Jeśli się spojrzy na chłodno, to Horst Wachter niewielkim
kosztem zapewnił sobie niezły piar” - skomentowała
cytowana przez „wSieci” dr Joanna Lubecka z IPN. Cóż jednak złego w dobrym
piarze?
Polityka to władza, pieniądze i popularność
Tak mówił Darek Konopka, bohater słynnego dokumentu „Jak to się robi”
Marcela Łozińskiego z 2006 r., będącego rejestracją kilkuletniego eksperymentu
Piotra Tymochowicza, który usiłował dowieść, że kreacja wizerunku nie ma granic
i w mediokracji na polityczne szczyty da się wynieść byle cwaniaka. Wyszło mu
średnio, bo choć ekranowa manipulacja robiła wrażenie, to - co życie później
zweryfikowało - miała przykrótkie nogi. Wyłoniony z castingu na politycznego
lidera Konopka, młody chłopak z Tychów, po zejściu z ekranu nie tylko nie
zrobił kariery, a jeszcze został skazany za oszustwo przy okazji wyborów
samorządowych w Oleśnicy. Choć może gdyby pod opiekę Tymochowicza trafiła
wtedy znacznie bardziej utalentowana Magdalena Ogórek, to rzecz skończyłaby się
happy endem?
Jak zostać liderem?
Są trzy drogi. Przez ewolucję, czyli krok po kroku, stopniowo,
różne szczeble kariery.
Drugi sposób to wykorzystać moment historyczny i pojawić
się na czele. I jest trzecia metoda: samodzielnego wykreowania.
Trzeba od czegoś zacząć. Poszukać sobie miejsca w życiu. Zwłaszcza gdy
natura przyznała niebagatelne bonusy. Magda próbuje więc różnych ścieżek.
Konkursy piękności i castingi, w końcu udaje się wkręcić do jakiejś bzdurnej
telenoweli. Szlifuje też wnętrze, inwestuje w siebie, wysiaduje w bibliotekach,
poważnie myśli o doktoracie. I kręci się
blisko tych, którzy dużo mogą. A czas jest taki, że najwięcej może SLD. Pomaga
więc w kampanii wyborczej. Młodzi z wolnym czasem i zapałem zawsze są tu mile
widziani. A jak dziewczyna jeszcze dobrze wygląda i ma coś w głowie, rosną
szanse, że jakiś ważny towarzysz z góry w odpowiednim momencie przypomni
sobie o niej.
Magda łapie robotę w MSWiA, a przy okazji męża na wysokim stanowisku w
resorcie. Sam minister Kalisz będzie świadkiem na ślubie. Potem przejście do
kancelarii prezydenta Kwaśniewskiego. Nic wielkiego, tylko staż, ale przecież
to dopiero etap tworzenia dobrego CV. Szkoda jednak, że dobre czasy dla SLD
już się kończą.
Na bezrybiu i rak ryba. Dobry więc i etat
w biurze Klubu Parlamentarnego Sojuszu. Młoda działaczka organizuje teraz
kalendarz przewodniczącemu Napieralskiemu, kseruje papiery, parzy kawę, umila
czas gościom oczekującym na spotkanie. Z czasem przestaje to jednak
wystarczać, trzeba myśleć o własnym rozwoju. Zwłaszcza że doktorat już obroniony.
Może lepiej zakręcić się przy rządzącej teraz Platformie? Łowy nie kończą się
jednak sukcesem, zostaje więc przy lewicy. Z dalekiego miejsca na liście, bez
szans na mandat, startuje do Sejmu. Dość ma jednak kontaktów, aby wskoczyć jeszcze
na konsultanta do NBP (prezesem jest Marek Belka), a nawet do firmy Jana Kulczyka.
W końcu jednak obrotna Magda (choć teraz już bardziej dr Ogórek) decyduje się
postawić na media.
Raz czy dwa zaproszą do telewizji i już jest w obiegu jako ekspertka od
Kościoła. Feministyczna Eliza Michalik najwyraźniej ma ją za swoją, bo co rusz
zaprasza do swojego programu w Superstacji. Czasem dusi, aby powiedziała od
siebie coś mocniejszego o „czarnych” albo aborcji. Ale na wizji dr Ogórek nigdy
nie daje się sprowokować. Gładkie i okrągłe zdania, zero emocji, powaga
analityka. Tak jest lepiej. O, właśnie dostała stały program w jednym z kanałów
TVN. Poznaje nowych ludzi i...
I nadchodzi moment historyczny. Leszek Miller proponuje start w
wyborach prezydenckich. Tylko człowiek słaby i zakompleksiony pytałby w takiej
chwili: „dlaczego akurat ja?”. Bez wahania łapie więc byka za rogi. Jak ktoś
spyta, to odpowie, że od dawna pragnęła „poważnej rozmowy z Polakami”.
Podejrzewam, że oni są tak cyniczni jak ty. Jest to pewna
kpina z demokracji.
To, co ty robisz. To, że demokracja dopuszcza coś takiego,
że każdy może, to jeszcze, kurna, nie oznacza, że każdy powinien.
Coś tu jednak nie zatrybiło. Były podstawy sądzić, że skoro jest jedyną
kobietą w stawce, to wszystkie dyżurne feministki - w końcu przecież lewicowe - już na starcie zgotują owację.
Tymczasem i one, i w ogóle cały salon pokazał kandydatce Ogórek figę. Słychać
zewsząd, że Miller oszalał, wyciągając z kapelusza nieznaną nikomu blondynkę. I
że prezydentura to nie program „pierwsza praca”. Któryś z pismaków zresztą
rozkminił, że bogate doświadczenie kandydatki Ogórek w administracji to
głównie bezpłatne staże. Nie tak miało być. Chłopaki ze sztabu zdezorientowane,
media dobijają się o wywiady, jest szum.
Nie wiadomo, co robić, więc
kandydatka Ogórek na wszelki wypadek chowa się przed światem. Nie odbiera
telefonów z centrali (swoją drogą te komuchy strasznie obciachowe) i wynajduje
sobie własnych doradców. Z SLD i tak nic już nie będzie, lepiej więc inwestować
w siebie. I tak powstaje legenda kandydatki niezależnej. „Spoza warszawskich
salonów, spoza jakichkolwiek koterii, spoza układu towarzyskiego”. Już zresztą
widać, że w tym sezonie taką melodię wszyscy będą nucić.
Konwencja w Ożarowie fajnie wyszła. Kandydatka Ogórek odgrywa się na „dyżurnych
autorytetach”, które śmiały wypomnieć te nieszczęsne staże. Przekuwa to w
swój atut. Uderza do „młodych na wiecznych stażach”. Że nie dla nich „etaty w
spółkach Skarbu Państwa zarezerwowane dla rodzin polityków”. Zalotnie odgarniając przy tym włosy: „ Spójrzcie, jak nie chcą mnie
wpuścić do polityki, bo nie chcą, abym o was walczyła”. Dla każdego coś miłego.
Godne zarobki, wyższe emerytury, darmowe przedszkola, ale i mniej fiskalizmu i
„opresyjnego państwa”.
Millerowi zabawnie skurczyła się twarz, gdy kandydatka zapodała śpiewkę
o „zabetonowanej scenie” i „tych samych ludziach rządzących od 30 lat”. I
dobrze, teraz może jej skoczyć. Zbyt długo czekała na swoją szansę, aby ją
wypuścić z rąk, wikłając się w jakieś komusze geszefty. Nie ma głupich, lewica
teraz nikogo nie grzeje. Jeszcze kilka tygodni wspólnie się pomęczmy, a potem
zrobimy sobie „pa, pa” i każdy pożegluje w swoją stronę.
Te dwa procenty z haczykiem nie rzucają na kolana. Pewnie przez Kukiza,
który był jeszcze bardziej spoza układów. Ale generalnie plan się powiódł.
Magdalena Ogórek ma już rozpoznawalność na poziomie papieża. Teraz trzeba
ugruntować antysalonowy wizerunek (gratulacje od serca dla zwycięskiego
Dudy!) i cierpliwie czekać.
Stwórzcie legendę o sobie. Nie
mogą to być kłamstwa, ale rzeczy przejaskrawione, ubarwione. Gazeta to nie
konfesjonał, dziennikarz to nie ksiądz, a opinia publiczna to nie Bóg.
Ogólne parametry wizerunku są zgodne z parametrami „dobrej zmiany”,
lecz warto jeszcze dostroić niektóre częstotliwości. Nie da się przecież uciec
przed pytaniem, dlaczego kandydatka SLD chwali teraz rządy PiS.
A więc, po pierwsze, Magdalena Ogórek konsekwentnie przypomina, że była
przecież kandydatką niezależną, a jedynie popieraną przez SLD. Bez sensu? Nie
takie bzdury ludzie kupują. Po drugie, równie stanowczo udowadnia, że jej
program z kampanii był absolutnie zbieżny z tym, co robi teraz PiS. Pomija więc
takie sprawy, jak poparcie dla in vitro i konwencji antyprzemocowej
oraz „zamykanie przeszłości na kartach podręczników historii” - teraz to już passe. A już najgłębiej należy zakopać
„normalizację stosunków z Rosją” i „podniosłabym
słuchawkę, by zadzwonić do prezydenta Federacji Rosyjskiej”. Cholera jasna, co
też człowieka wtedy podkusiło, żeby takie bzdury wygadywać?
Jeśli chodzi o sławetne „pisanie prawa od nowa”, precyzuje, że po prostu
miała na myśli nowe prawo podatkowe. O tym samym mówi przecież Morawiecki. Tak
samo jak PiS, ona też chciała zmieniać konstytucję. Nawet z Macierewiczem jej
po drodze, bo mówiła przecież w kampanii o konieczności powołania „gwardii
narodowej”. A - tłumacząc z amerykańskiego na nasze - to przecież nic innego,
jak Obrona Terytorialna. Aby dodatkowo wzmocnić przekaz, Magdalena Ogórek
wrzuca na Insta fotkę ze strzelnicy, na którą zabrał ją nowy przyjaciel Łukasz
Warzecha z „Do Rzeczy”. Co było do przewidzenia, Pudelek natychmiast
zasugerował ich romans. Nie ma tego złego. Dawniejsze zdjęcia spod ścianki z
lewakiem Węglarczykiem zaczynały już widocznie ciążyć.
Nie może być bowiem wątpliwości, po której stronie jest teraz Magdalena Ogórek. Nadal przypomina, że była „kandydatką
wolnościową”. Nie może więc teraz milczeć, oglądając „krzykliwe grupki z KOD,
które deklarują obalenie demokratycznie wybranego rządu”. Wolność nie jest
bowiem „sianiem fermentu”. Czuje się też w obowiązku upominać sędziów z
Trybunału Konstytucyjnego, że „opłacani są z naszych podatków i mają służyć obywatelom”.
Jako feministce trudno jej pogodzić się z tym, że „większość kobiet,
które pojawiły się na »czarnym marszu«, sprawia wrażenie komitetu wzajemnej
adoracji”. Nie o taki feminizm w swojej kampanii walczyła.
Zacznijcie od dowartościowania. Mówcie od serca: podziwiamy
pana odwagę, cenimy pana za to, siamto, owamto. To trzeba powiedzieć na
początku, trzeba go kupić. Szczerość? A gdzie ty masz szczerość w polityce, na
litość boską, człowieku?
Komorowski, zdaniem dr Ogórek, pomylił swą prezydenturę z „luksusową
emeryturą”. A Duda? Trzeba powiedzieć uczciwie: „To jest bardzo aktywna prezydentura
po tej biernej prezydenturze w wykonaniu Bronisława Komorowskiego. Czynny,
aktywny prezydent, którego widać i który z pełną dynamiką angażuje się nie
tylko w wizyty zagraniczne, ale też zabiera głos w sprawach, które
bezpośrednio dotykaj ą Polaków”. Należy też wspomnieć o jego bogatej osobowości i o tym, że nie czyta z kartki.
Aha, nie zaszkodzi też wyrazić „ogromnego zachwytu Agatą Dudą”.
Magdalena Ogórek docenia też premier Szydło: „Świetnie sobie radzi w
trudnej sytuacji nieustannych ataków na rząd. Kibicuję kobietom w polityce i
naprawdę trudno by mi było powiedzieć o premier Szydło coś niemiłego”.
Komplementy najcięższego kalibru warto jednak zarezerwować dla prezesa:
„Na pewno jest wybitnym politycznym strategiem. Realizuje wizję Polski, wobec
której opozycja jest kompletnie bezsilna. (...) Różni go od innych polityków
wszystko. Nie ma dziś w Polsce innej osoby, która miałaby całościową wizję
Polski. (...) Liderzy opozycji grają w innej lidze. Niestety, podwórkowej”.
Na tym etapie projektu pożądana jest jednoznaczność. A więc, po
pierwsze, w każdym wywiadzie trzeba powtarzać te same zdania (bo musi się
utrwalić). Po drugie, nie zakłócać komunikatu niepotrzebnymi dygresjami. Po
trzecie, nawet w rozmowie z dziennikarzem prawicowym przebijać go entuzjazmem
dla dzisiejszej władzy.
Na ataki luminarzy salonu (zwłaszcza Lisa) zawsze się odcinać. Tylko
dodają wiarygodności. Zero kompleksów. Magdalena Ogórek jest przecież jak Margaret Thatcher - i nie ma problemu, aby powiedzieć o tym publicznie -
która mawiała: „Nie atakują cię kochana? To znaczy, że nic nie zrobiłaś”.
Ten projekt miał być elementem twojego planu życiowego?
Tak, to miał być, powiedzmy, środek do osiągnięcia pewnych
celów. Liczyłem na to, że jak zaistniejemy w tym środowisku, to w pewnym
momencie ktoś powie: fajnie, poznaliśmy się na tyle, że mam dla ciebie taką i
taką propozycję.
Inwestycja już zaczyna procentować. Na razie to tylko program w TVP Info i ministerialna dotacja na książkę. Zaproszeń i nowych
znajomości trudno nawet zliczyć. A to dopiero początek. Teraz jest czas
rozsyłania uśmiechów i opowiadania o życiowym
spełnieniu. Naukowym, macierzyńskim, towarzyskim. Polityka? Dr Magdalena
Ogórek naturalnie brzydzi się kokieterią i hipokryzją, więc sprawę stawia
uczciwie: „Nie wykluczam, że w jakiejś przyszło ści - nie wiem jakiej - moje
drogi z polityką się przetną”. Ale póki co, chwilo trwaj. Jesteś piękna!
Rafał Kalukin
Śródtytuły są fragmentami rozmów z filmu „Jak
to się robi” w reżyserii Marcela Łozińskiego.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz