niedziela, 3 czerwca 2018

Jak sypał Macierewicz, czyli lustrator ze skazą



W czasie śledztwa dotyczącego marca 1968 r. Antoni Macierewicz obciążył w zeznaniach cztery osoby - wynika z biografii byłego szefa MON, która ukaże się 6 czerwca. Jako pierwsi publikujemy jej fragmenty.

Marcin Dzierżanowski, Anna Gielewska

Album ze zdjęciami z 1968 r. ponad 30 lat przeleżał w milicyjnym archiwum. Kolejne kilkanaście w Instytucie Pamięci Narodowej. Na zdję­ciach 48 osób, prawie wszyscy w wieku dwudziestu, dwudziestu kilku lat, głównie studenci, zatrzymam przez milicję uczestni­cy marcowych protestów. Zdjęcia zrobiono w areszcie śledczym przy Rakowieckiej. Pod numerem piątym Adam Michnik. W swetrze i okularach. Jest też Jacek Kuroń (numer 14), wyraźnie starszy niż inni. Pod numerem 44 w niedbałej pozie stoi student pierwszego roku historii Antoni Macierewicz. Przy­mknięte oczy, kilkudniowy wąs, sztruksowe spodnie i sfatygowane buty. Jeszcze bez brody.
   Zanim trafia na Rakowiecką, przesłu­chują go w Pałacu Mostowskich, siedzibie Komendy Stołecznej Milicji Obywatelskiej. Tego samego dnia trafiają tam dwaj koledzy Antoniego: Wojciech Onyszkiewicz i Piotr Bachurzewski. W marcu cała trójka próbo­wała razem konspirować, ale nie do końca się im udało.

ZEZNANIA
1 maja 1968 r. Wojciech Onyszkiewicz zezna­je, że 20 marca wieczorem był w mieszkaniu Macierewicza, swojego przyjaciela. Razem zredagowali ulotkę nawołującą do strajku na UW. Później przepisali ten tekst na maszynie Macierewicza.
    „Ulotki wziąłem następnego dnia na Uniwersytet Warszawski, żeby je rozkolportować. Jednak tego dnia na wiecu w Auditorium Maximum uchwalono, że uniwersytet przystępuje do strajku, więc nasze ulotki stały się bezprzedmiotowe. Spaliłem je więc w ubikacji u nas, w Instytucie Historii” - zeznaje Onyszkiewicz. Zaprzecza, że ulotki zostały rozkolportowane. Nie podaje także ich liczby, co dla SB ma duże znaczenie. W takiej sytuacji śledczym trudno będzie udowodnić, że doszło do przestępstwa.
   Tego samego dnia inspektor Maria Wolińska z Biura Śledczego MSW przesłuchuje Antoniego Macierewicza. Zastawia sprytną pułapkę, w którą 20-letni student historii daje się złapać. Pod­prokurator cytuje mu króciutki fragment zeznań Onyszkiewicza. Manipuluje nim i Antoni odnosi wrażenie, że jego przyjaciel sypie.
   Antoni się łamie. Choć dotąd przez 34 spędzone za kratkami dni konsekwentnie chronił kolegów, zaczyna ich obciążać: „Z moimi zamierzeniami dotyczącymi rozkolportowania ulotek podzieliłem się z Wojciechem Onyszkiewiczem, którego spotkałem 20 marca w godzinach popołudniowych na terenie uniwersytetu. Onysz­kiewicz zaakceptował moją propozycję i zgodził się na udział w kolportowaniu tego rodzaju maszynopisów. O ile sobie dobrze przypominam, umówiłem się z nim tego samego dnia w moim mieszkaniu. Do protokołu z dnia 22 kwietnia podałem, iż ulotki pisałem i kolportowałem bez udziału innych osób. Zeznania moje są niezgodne z prawdą, gdyż fakty te przedstawiały się inaczej, niż podałem” - mówi.
   Najpierw sypie Onyszkiewicza: „Gdy Wojciech przyszedł do mego domu, przepisałem już około dwustu ulotek. Onyszkiewicz nie przepisywał ulotek, zajmował się rozcinaniem tekstu roz­mieszczonego w pewnych odstępach na kartce cienkiego papieru o formacie A4 na prostokątne paski. W sumie na mojej maszynie marki Consul przepisałem 400 egzemplarzy ulotek. Składałem je w małe paczki, po około 70 ulotek każda. O ile dobrze sobie przy­pominam, paczek tych było pięć. Każdą z Wojciechem zawijałem w papier tego samego koloru, aby ulotki nie były widoczne i się nie rozsypywały. O ile sobie dobrze przypominam, Onyszkiewicz wziął ode mnie dwie paczki. Mówiłem mu, że osobiście ulotki te rozkolportuję na wydziałach chemii, historii i biologii. Więc być może on rozniósł je na inne wydziały. Prawdopodobnie później pytałem Onyszkiewicza, czy rozkolportował ulotki, na co on odpowiedział twierdząco”.
   Następnego dnia obciąża kolejną osobę: „Dnia 20 marca przyszedł do mojego mieszkania Piotr Bachurzewski, student pierwszego roku chemii. Dałem mu dwie paczki ulotek, które przepisałem na mojej maszynie, pytając, czy nie zechciałby roz­nieść ich na terenie swojego wydziału. Wyraził zgodę, umówiliśmy się, że ulotki rozkolportuje na wydziale chemii przy ul. Pasteura. Tych paczek z ulotkami w sumie było sześć, a nie, jak zeznałem poprzednio, pięć” - mówi śledczym Macierewicz.
   Bachurzewski to pasierb prof. Władysława Bartoszewskiego. Kumpluje się z Antonim, w czasie wypadków marcowych spo­tykają się prawie codziennie.
Cztery dni później Antoni znowu składa zeznania niekorzystne dla Onyszkiewicza. Zeznaje, że Wojciech przechowywał u niego 800 ulotek pt. „Robotnicy”, przeznaczo­nych dla pracowników fabryk. Mówi, że schował te ulotki do szafki pod oknem, miało być na jeden dzień, wyszło na trzy albo cztery.
   To bardzo poważny zarzut. Władza wyjątkowo negatywnie patrzy na kontakty opozycji z robotnikami. Podprokurator Lewandowska pisze: „18 czerwca na pod­stawie wyjaśnień Macierewicza Wojciech Onyszkiewicz stanął pod zarzutem popeł­nienia przestępstwa z art. 170 Kodeksu karnego.” Przepis mówi, że kto „rozpo­wszechnia fałszywe informacje mogące wywołać niepokój publiczny”, podlega karze do dwóch lat więzienia.
   Ostatecznie ani Bachurzewskiego, ani Onyszkiewicza nie aresztują. Pierwszy na milicyjnym dołku spędzi 48 godzin, ale po jakimś czasie wyleci ze studiów. Drugie­go zatrzymają na 48 godzin trzykrotnie. Piotra Macierewicz spotka jeszcze tylko raz w życiu, przypadkowo na Mazurach. Przyjaźń z Wojciechem przetrwa długie lata. Antoni będzie zapewniał, że jego zeznania nie wykroczyły ani na krok poza to, co już wiedzieli śledczy. Onyszkiewicz w to uwierzy. Przez lata będzie żył z prze­konaniem, że to on zaszkodził Antkowi, mówiąc śledczym za dużo.

KRZYSZTOF
Macierewicz musi jednak wiedzieć, że szkodzi Piotrowi i Wojciechowi. Z tego, że ich obciążył, zwierza się bowiem swojemu koledze z celi. To tzw. tajny współpracow­nik celny o pseudonimie „Krzysztof”. Co kilka dni na biurku SB lądują obszerne donosy na podstawie jego rozmów z Ma­cierewiczem.
   Raport „Krzysztofa” z 11 maja 1968 r.: „Wracając do sprawy ulotek wzywających do strajku, to Macierewicz powiedział mi, że ujawnił drugą osobę mającą związek z tą sprawą, a mianowicie Piotra. Macierewicz opowiadał, że w trakcie i po składaniu wy­jaśnień, którymi obciąża kolegów, stara się specjalnie stworzyć wrażenie wstrząsające­go go przeżycia tego faktu, chcąc zachować wobec oficera śledczego »twarz« ”.
   Oprócz Onyszkiewicza i Bachurzewskiego Macierewicz obciąża podczas swo­ich przesłuchań jeszcze dwie inne osoby: Elżbietę Bakinowską i docenta Henryka Samsonowicza.
   Elżbieta to studentka chemii, koleżanka Piotra. Ale dla SB przede wszystkim córka Stefana Bakinowskiego, w czasie wojny żołnierza Armii Andersa, później współ­twórcy i redaktora katolickiego miesięczni­ka „Więź”. W czasie wydarzeń marcowych Antoni daje jej na przechowanie maszynę do pisania, na której pisał swoje ulotki. Ustalają, co będą mówić w razie śledztwa: że Elżbieta kupiła maszynę na Bazarze Różyckiego.
   Początkowo wszystko idzie zgodnie z planem. Macierewicz zeznaje, że swoją maszynę sprzedał na Różycu i nie wie, jakie są jej dalsze losy. Ale o tym, jaka jest prawda, mówi agentowi z celi, który o sprawie informuje śledczych. Ci być może dają Antoniemu do zrozumienia, że znają prawdę i lepiej, żeby się przy­znał. 23 kwietnia Macierewicz się łamie
przyznaje do kłamstwa. Opowiada, że miesiąc wcześniej spotkał na wydziale chemii Piotra w towarzystwie Elżbiety. Powiedział im, że musi pilnie upłynnić maszynę. Elżbieta zgodziła się ją wziąć. W razie problemów będzie się tłumaczyć, że kupiła ją od nieznajomego na bazarze. Wersję tę ewentualnie potwierdzi Piotr.
    „Poprosiłem też matkę, brata i bratową, aby w razie gdyby ktokolwiek się pytał, gdzie znajduje się maszyna do pisania, powiedzieli, iż sprzedałem ją w dniach 11-12 marca na Bazarze Różyckiego, a pieniądze uzyskane za nią oddałem matce. Zarówno matka, jak i brat z żoną zgodzili się na moją wersję, mówiąc, że będą - w razie pytań o maszynę - przy­taczać fakty, które im podałem” - zeznaje Macierewicz.
   SB, rzecz jasna, wzywa Bakinowską. Czy oprócz przesłuchania miała z powodu Ma­cierewicza jakieś nieprzyjemności? Elżbie­ta, dziś Malicka, wieloletnia nauczycielka chemii w prywatnym katolickim liceum, nie chce wracać do sprawy. Mimo wielu naszych prób nie odpowiada na prośbę o rozmowę na temat wydarzeń sprzed pół wieku.
   Obciążające zeznania trafiają też do teczki docenta Henryka Samsonowicza. Macierewicz przyznaje się bowiem funk­cjonariuszom, że - wbrew wcześniejszym zapewnieniom - w czasie wydarzeń marcowych kilkakrotnie rozmawiał z hi­storykiem.

WOJCIECH
W1976 r. Onyszkiewicz wraz z Macierewi­czem założy Komitet Obrony Robotników, najważniejszą opozycyjną organizację do czasu Solidarności. Później wraz z Antonim będzie redagował drugoobiegowy „Głos”. W stanie wojennym uniknie internowania, w podziemiu zajmie się dokumentacją nadużyć milicji. Po 1989 r. nie pójdzie w politykę, będzie działał w organizacjach społecznych i pomocowych. Stanie się chyba najbardziej zapomnianym bohate­rem spośród twórców KOR.
   W 1968 r. jest studentem pierwszego roku historii, rok niżej niż Antoni. Przyjaź­nią się wtedy prawie od dwóch lat, poznali się jeszcze w liceum. Od początku czują, że nadają na tych samych falach, Antoni od razu wprowadza więc Wojtka do swojej konspiracji.
   - Nawołujące do strajku ulotki, które wspólnie przygotowaliśmy, miałem rozdać na wydziale historii - mówi dziś Onyszkiewicz. - Niestety, w dniu wiecu się spóźniłem i jak wszedłem z ulotkami na uczelnię, wszystkie decyzje były już podjęte. Uznałem, że w tej sytuacji nasze materiały są bezużyteczne, i zniszczyłem je w toalecie. Później Antoni miał o to do mnie pretensje.
   W czasie śledztwa spytano mnie o ulotki, które przygotowywałem wspólnie z Antonim. Uznałem, że skoro i tak wiedzą, to trzeba się przyznać. To był błąd, bo w czasie śledztwa ważne jest nie to, co wiedzą, ale to, na co mają dowody. Zeznanie do protokołu to dowód, dlatego lepiej się nie przyznawać. Byłem jednak głupi. Po latach się dowiedziałem, że od tego momentu Antoni zaczął mówić. Zeznawał bardzo obszernie, mówiąc o rzeczach, które mogły mi zaszkodzić. W dokumentach jest napisane, że zarzuty postawiono mi właśnie po jego zeznaniach. W końcu jednak moją sprawę umorzono i konsekwencji nie poniosłem. Nie mam pretensji, że mnie obciążał, tym bardziej że ja zeznałem wcześniej i to ja uruchomiłem lawinę. W zestawieniu z jego późniejszymi zasługami dla mnie te jego lekkomyślne zeznania nie mają większego znaczenia.

PIOTR
Na rozmowę o Antonim Piotr Bachurzewski umawia się w swojej ulubionej kawiarni na Mokotowie. Nie pamięta dokładnie, kiedy poznał Macierewicza, od zawsze ma słabą głowę do dat. Prawdopodobnie jesienią 1966 r. lub na wiosnę 1967. Jest wtedy uczniem dziesiątej, może jedenastej klasy, zbliża się do matury i potrzebuje korepetycji z historii. - Zależało mi, żeby mieć przynajmniej czwórkę, bo to zwalniało z matury. Głównie chodziło o utrwalenie tych dat, które jakoś mi umykały - wspomina.
Antoniego poleca mu wuj, którego syn zna się z Macierewiczem. Podczas lekcji Antoni często schodzi na tematy polityczne, nie ukrywa, że imponuje mu postać prof. Bartoszewskiego. Okazuje się całkiem dobrym nauczycielem, Piotr dostaje upragnioną czwórkę, w czerwcu 1967 r. zostaje przyjęty na Wydział Chemii Uniwersytetu Warszawskiego.
   Kiedy 8 marca 1968 r. wybuchają studenckie protesty, jest dla niego oczywiste, że powinien się skontaktować z Antonim. Umawiają się na rozmowę w mieszkaniu Macierewiczów. Jest tam m.in. Wojciech Onyszkiewicz. - Antoni opowiedział, że tworzy grupę, która ma przekazywać informacje o akcjach studenckich na różnych warszawskich uczelniach. Od tego czasu spotykaliśmy się prawie codziennie - wspomina Bachurzewski.
   Chyba jeszcze tego samego dnia Macierewicz pyta, czy Piotr mógłby go umówić z ojczymem. Prof. Bartoszewski się zgadza. Zamykają się w gabinecie i rozmawiają w cztery oczy. Antoni wie, że profesor przeżył Auschwitz, wojenną konspirację i osiem lat stalinowskiej turmy. - Tworzymy grupę opozycyjnych studentów. Jak zminimalizować ryzyko wpadki? - pyta swego mentora.
   - Na pewno macie w swoim gronie wtykę, przynajmniej tak musicie założyć. Moja rada jest jedna: ustalić jedną wersję i się jej ściśle trzymać. W żelazny sposób, rozumiecie? Niezależnie
od tego, co wam będą mówić i o co pytać, jeśli wszyscy będziecie powtarzać jedną, nawet najmniej prawdopodobną historię, prokurator wam jej nie obali - odpowiada profesor.
   Dla Bachurzewskiego Antoni jest wów­czas kimś w rodzaju przywódcy: - Na tle komandosów, czyli głównych inicjatorów Marca, to on, oczywiście, pierwszą ligą nie był, ale jakąś charyzmę w sobie miał. Ta nasza cała konspiracja, z której ojczym tro­chę się podśmiewywał, to była jednak jego inicjatywa. Nawet jeśli Antoni w trakcie śledztwa powiedział o kilka zdań za dużo, nie mam do niego pretensji. W gruncie rzeczy wszyscy byliśmy gówniarzami. Najważniejsze, że wtedy staliśmy po tej samej stronie barykady - mówi.

PLAN ŚLEDZTWA
Większość najważniejszych uczestników Marca konsekwentnie odmawia zeznań. Tak robią m.in. Kuroń, Michnik i Modze­lewski. Esbecy stosują jednak manipulacje - wystarczy, że ktoś powie kilka zdań lub odpowie na pojedyncze, nic nieznaczące pytanie, a fragment z jego zeznań natych­miast jest cytowany innym uwięzionym. Chodzi o stworzenie wrażenia, że inni sypią. Niektórzy się na to nabierają, m.in. Henryk Szlajfer, któremu SB dostarcza fał­szywe więzienne grypsy napisane rzekomo przez Michnika. Miały one sugerować, że wszyscy inni zeznają, w związku z czym nie ma sensu milczeć.
   W rzeczywistości Michnik nie tylko nic nie mówi, ale też mityguje tych, którzy zeznają. W połowie lipca wysyła gryps do Barbary Toruńczyk: „Droga Moja, ostatnie przesłuchania ostatecznie poderwały moją nadzieję na wyjście z twarzą z tej imprezy, bo o wyjściu w ogóle szkoda nawet ma­rzyć. Wielu ludzi okazało się szmatami bez charakteru. Cytowano mi zeznania, które wprawiały mnie w osłupienie [...]. Twoja taktyka składania zeznań, »żeby uprzedzić interpretację«, jest idiotyzmem. Masz milczeć.”

LOGIKA SYPANIA
Na zeznania Macierewicza kilka lat temu natknął się prof. Andrzej Friszke, gdy zbierał materiały do książki „Anatomia buntu. Kuroń, Modzelewski i komandosi”. Treść dokumentów go zaskoczyła.
   - Jego postawa w śledztwie jest nietypowa - mówi dziś prof. Friszke.
- Macierewicz składał zdecydowanie zbyt obszerne zeznania, ale to w marcu 1968 r. nie było niczym wyjątkowym. Większość aresztowanych studentów mówiła wtedy za dużo. Cóż, byli młodzi, chcieli się zapewne w ten sposób ratować. Jednak Macierewicz zdradzał wątki, o których bezpieka nie mogła mieć wiedzy. Dotyczy to ulotek, które mieli kolportować Onyszkiewicz i Bachurzewski, ale też wątku maszyny do pisania. W ten sposób wsypał trzy osoby: Onyszkiewicza, Bachurzewskiego i Baki­nowską. Onyszkiewiczowi wystarczyło na ukręcenie aktu oskarżenia. Zeznania Ma­cierewicza obciążyły też docenta Henryka Samsonowicza, choć w tym przypadku jestem skłonny uznać, że wielkiej szkody mu nie wyrządziły.
   Zaskakujące jest także to, że obciążając innych, w zasadzie nie odciąża siebie. Lo­gika sypania w śledztwie jest zwykle taka: zrzucę część winy na innych, w zamian uzyskam łagodniejszy wymiar kary. Macie­rewicz tego nie robi. Ujawniając „grzechy” innych, nie wybiela siebie.

MIT
Po wyjściu z więzienia Antoni opowia­da, że się nie złamał. W grudniu 1970 r. u wspólnego znajomego, Marka Licińskiego, dziś znanego polskiego psychoterapeu­ty, poznaje Jana Lityńskiego. Lityński to jeden z czołowych komandosów, który za współorganizowanie strajków studenckich dostał dwa i pół roku więzienia.
   - Przegadaliśmy wtedy przy wódce całą noc. Antoni zrobił na mnie wtedy ogromne wrażenie, nieco mnie tylko zaniepokoiły jego zachwyty nad partyzantką miejską na wzór Ameryki Łacińskiej - wspomina Lityński. - Z dużą namiętnością w głosie mówił, że w czasie śledztwa uparcie odmawiał odpowiedzi. Przyjąłem to z uznaniem, bo w 1968 r. mniejszość, może jedna trzecia aresztowanych studentów, odmawiała zeznań. On twierdził, że był twardy, przez lata budował mit bohatera. Później, gdy się okazało, że zeznawał, i to dosyć obszernie, trudno mi było w to uwierzyć.

POST SCRIPTUM
W 2010 r. prof. Friszke wydaje książkę „Anatomia buntu’! Kilka akapitów poświęca Macierewiczowi i jego zeznaniom obciążają­cym Wojciecha Onyszkiewicza. Macierewicz wpada w panikę. Zapewnia Wojciecha, że jego zeznania nie wyszły poza to, co SB już o nim wiedziało. Pod wpływem presji Onyszkiewicz wydaje oświadczenie, w któ­rym usprawiedliwia Antoniego. - Antek proponował, żebym opublikował konkretny tekst, ale ja go mocno zmieniłem - wspomi­na Onyszkiewicz. - Pisanie oświadczenia to był dla mnie duży stres. Przekaz był mniej więcej taki: to ja sypnąłem na Antka, a nie odwrotnie.
   Macierewicz upowszechnia tekst Onysz­kiewicza gdzie się da. Ale z Onyszkiewiczem kontaktuje się wtedy prof. Friszke. Pokazuje nieznane Onyszkiewiczowi dokumenty. Wy­nika z nich, że wbrew swoim zapewnieniom Macierewicz mówił funkcjonariuszom dużo.
że były to rzeczy mocno obciążające.
   - Rozmowa z Onyszkiewiczem w 2010 r. nie była łatwa - opowiada prof. Friszke. - To prawda: on w śledztwie prawdopodobnie powiedział o dwa zdania za dużo. Śledczy, zgodnie ze swoimi regułami, przytoczyli zapewne te słowa Macierewiczowi tak, by ten odniósł mylne wrażenie, że przyjaciel go zdradził. Odpowiedzią były jednak tak szczegółowe zeznania dotyczące Wojciecha, że można to wyjaśnić chyba tylko chęcią zemsty. Znacznie gorsze wydaje mi się jed­nak to, co dzieje się później. Macierewicz wychodzi z więzienia i przez kolejnych 50 lat przedstawia się w oczach przyjaciela jako jego ofiara. Podtrzymuje w Onyszkiewiczu poczucie winy, wzbudza nieprawdziwe przekonanie, że ten, w chwili próby, nie zdał egzaminu. Przepraszam, być może wyjdę z roli chłodnego historyka, ale dla mnie to moralnie obrzydliwe.
   Onyszkiewicz nie lubi wracać do sprawy. Mówi, że postawę Antoniego trzeba oceniać przez pryzmat późniejszych zasług, które są przecież niepodważalne.
- Przez lata sytuacja była dla mnie czarno-biała: ja jestem sprawcą, Macierewicz ofiarą. Dziś wiem, że Andrzej Friszke miał prawo napisać to, co napisał.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz