środa, 13 czerwca 2018

"Pan minister walczy" i "Macierewicz i pieniądze sekty Moona"


Pan minister walczy

Antoni Macierewicz wykorzystał pobyt Jarosława Kaczyńskiego w szpitalu, by wrócić do gry. Mogą mu w tym przeszkodzić kolejne niechlubne fakty z jego biografii, które wychodzą właśnie na jaw, oraz nowa zaskakująco zgodna z rosyjskim przekazem narracja.

Ostatnia niedziela maja, sło­neczne południe, na mie­leckim placu Armii Krajo­wej odbywa się przysięga wojsk obrony terytorialnej. Ministra obrony brak, premier przysłał list, za to tuż przy ozdobionej na biało-czerwono mównicy pręży się Antoni Macierewicz, który przyjechał w towa­rzystwie swego słynnego doradcy, asy­stenta, 22-letniego Edmunda Jannigera. Po odebraniu należnych hołdów sam płomiennie przemawia, mówiąc m.in., że żołnierze WOT są „sercem i duszą Wojska Polskiego”.
   Macierewicz tu, Macierewicz tam. Od­kąd na początku maja Jarosław Kaczyń­ski trafił do szpitala, nie ma dnia, by były szef resortu nie dał o sobie znać. Niemal
codzienne wizyty w mediach (od Radia Maryja po Wirtualną Polskę), konferencje i spotkania z wyborcami, rytualne nagrody odbierane od mediów wiernego Tomasza Sakiewicza (tym razem „Osobowości roku” TV Republika), przeplatane kolejnymi rewelacjami o rzekomych przyczynach katastrofy smoleńskiej, oczywiście bez pokazania dowodów. „Macierewicz przy­jeżdża limuzyną ministra, ma ochronę jak minister, gabinet jak minister, przemawia na przysiędze jak minister. PiS ma dwóch ministrów obrony! Zupełna operetka!” - komentował na Twitterze wiceszef PO Tomasz Siemoniak.
   Na oficjalnym papierze do korespon­dencji Macierewicz przedstawia się jako „minister obrony” i tylko zakres dat (2015-18) wskazuje, że w przypadku jego pracy na tym stanowisku powinno się używać czasu przeszłego. Więc właści­wie można by powiedzieć, że w mediach jest tylko jeden minister obrony. Nie jest nim bynajmniej Mariusz Błaszczak, który w porównaniu ze swoim poprzednikiem w mediach nie istnieje - od czasu nomi­nacji na początku stycznia sporadycznie wypowiada się publicznie. Za to Macie­rewicz bryluje.

 
Hieny gryzą, noga tupie
Jeszcze kilka tygodni temu sprawy miały się zupełnie inaczej. Jak wygląda margi­nalizacja w stylu PiS, Antoni Macierewicz boleśnie przekonał się na początku lute­go, podczas gali 25-lecia „Gazety Polskiej ”. Opowiada osoba znająca kulisy wydarze­nia: - Macierewicz przyjechał, ale choć jest jedną z najważniejszych osób dla Tomasza Sakiewicza, nie tylko że nie do­stał żadnej nagrody, to nie został nawet wymieniony z nazwiska przez prowadzą­cego galę. Nie wpuszczono go też do loży vipowskiej, w której najważniejszym gościem był Jarosław Kaczyński. Rzekomo dlatego, że hostessy były spoza Warszawy i nie po­znały Macierewicza.
   Później było jeszcze gorzej - podczas ostatniej uroczystej miesięcznicy były mi­nister nie tylko nie przemawiał, ale nie dostąpił nawet zaszczytu, by na Krakowskim Przedmieściu stanąć obok prezesa. Ka­czyński nie przyszedł również na prezentację tzw raportu technicznego, przygotowanego przez tzw. podkomisję smoleńską. Kolejną dawką cykuty było zlekceważenie tego wydarzenia przez TVP Info. Doszło do kuriozalnej sytuacji: w stacji Kurskiego nie było transmisji na żywo, za to przekaz live szedł w TVN24. Co więcej - w „Wiado­mościach” był to króciutki i dopiero piąty news z kolei.
   Jak to często już bywało w jego życiory­sie, Macierewicz obrał kurs na przeczeka­nie. Od Sakiewicza dostał na pocieszenie program „Pilnujmy Polski!” w TVRepublika, w którym komentuje wydarzenia i od­powiada na pytania widzów, a od partii na pocieszenie ministerialny gabinet w sie­dzibie MON przy Klonowej, skąd kieruje podkomisją smoleńską, oraz służbową li­muzynę z ochroną Żandarmerii Wojskowej (Mariusz Błaszczak przeniósł Się do drugiej siedziby resortu przy al. Niepodległości).
   Gdy jednak prezes poszedł do szpitala, Macierewicz zaczął wychodzić z cienia. Kierując się zasadą, że szczęściu trzeba pomagać, za pośrednictwem niezawod­nego Bartłomieja Misiewicza miał zaprząc do współpracy jedną z dużych agencji piarowskich. - Gdy wybuchła nagłośniona przez tygodnik „Sieci” afera z podejrzanymi zleceniami, w którą zamieszany miałby być Misiewicz, ta agencja pomagała mu rato­wać wizerunek. Teraz wspomaga Antonie­go - twierdzi nasz rozmówca bliski PiS.
   - Ta najnowsza ofensywa Antoniego Macierewicza to wbrew pozorom metoda obrony. Pasterza zabrakło, hieny poczuły krew i sprawdzają, jak daleko mogą się posunąć. Więc musiał wstać i tupnąć nogą, żeby pokazać, że to się nie uda - dodaje osoba zorientowana w otoczeniu byłego ministra o brony.
   Macierewicz gra nie tyle ostro, ile spryt­nie. Sięgając po terminologię futbolową, nie atakuje wyprostowaną nogą, ale raczej zaczepia w okolicach kostek. Jak to robi, z kim zawiera taktyczne sojusze, a kogo stara się trzymać na dystans, widać dobrze w jego medialnej aktywności. W Wirtualnej Polsce w rozmowie z Adamem Hofmanem (byłym rzecznikiem PiS, a dziś piarowcem prowadzącym program „Gabinet cieni”) Macierewicz z gracją Sergio Ramosa zaha­czył Andrzeja Dudę. Zawetowanie ustawy degradacyjnej nazwał „ciosem w samo serce”, jednocześnie jednak wyrażając nadzieję, że prezydent zrozumie swój błąd i go naprawi. Podszczypywał też premiera, sugerując, że odchodzi od „dobrozmianowych” ideałów społecznej solidarności, jednocześnie chwaląc za to Beatę Szydło jako „bardzo dobrego premiera, który roz­wiązywał sprawy absolutnie kluczowe dla Polski - sprawy społeczne”.
   Działalność swego następcy w MON zupełnie przemilcza, jakby dając do zro­zumienia, że nie uznaje na tym stanowi­sku nikogo innego poza sobą. A jeśli już coś mówi, w zależności od okoliczności przypi­suje sukcesy resortu sobie albo je delikat­nie deprecjonuje. Z tego punktu widzenia kolejne czarne chmury, które zbierają się nad głową Antoniego Macierewicza, w jego elektoracie raczej nie przyniosą mu strat. Jednak mogą zaciążyć na jego politycz­nej przyszłości w PiS. Wchodząca właśnie na rynek książka dwójki reporterów Anny Gielewskiej i Marcina Dzierżanowskiego „Antoni Macierewicz. Biografia nieauto­ryzowana” nie jest tak „porażająca” jak wydany rok temu bestseller Tomasza Piąt­ka, zawiera jednak fakty, które wzmacniają to, co u Piątka szokowało najbardziej - po­dejrzenia o związki Macierewicza z Rosją. Przytoczmy dwa najważniejsze.

GRU może działać
Gdy na początku 1992 r. w gmachu MSW przy Rakowieckiej mościło się nowe kierownictwo resortu z Antonim Maciere­wiczem na czele, od pół roku trwała kontr­wywiadowcza operacja specjalna nadzoro­wana przez kierownictwo Urzędu Ochrony Państwa. Celem było rozpracowanie siatki rosyjskiego wywiadu wojskowego GRU. Jej ważnym ogniwem od 1981 r. był Marek Zieliński, oficer Służby Bezpieczeństwa, prawnik elitarnego Zespołu Analiz MSW.
   Zieliński bez wątpienia był bardzo ważnym kontaktem dla „towarzyszy ra­dzieckich”, a potem rosyjskich. To on informował ich nie tylko o działaniach opozycji, ale także kierownictwa MSW za czasów PRL. Jak piszą Gielewska i Dzier­żanowski, przekazywał „ściśle tajne doku­menty MSW i materiały z posiedzeń władz PZPR”. Np. materiały dotyczące zabójstwa ks. Jerzego Popiełuszki czy pielgrzymek Jana Pawła II. W okresie negocjacji po­przedzających Okrągły Stół informował swych mocodawców z GRU nawet o treści przemówienia gen. Czesława Kiszczaka przygotowywanego na otwarcie obrad. Gdy zmienił się ustrój, Zieliński odszedł z MSW, nie poddając się weryfikacji. Dostał nowe zadanie - zwerbowania oficerów nowo utworzonej służby - Urzędu Ochro­ny Państwa. Miał jednak pecha, bo jeden z nich poinformował przełożonych. Ci jesz­cze w 1991 r. podjęli grę operacyjną, by rozpracować całą siatkę GRU w Polsce.
   Rosjanie chcieli informacji o zamia­rach USA wobec ZSRR. Oficerowi UOP Andrzejowi Anklewiczowi udało się doprowadzić do spotkania z oficerem prowadzącym Zielińskiego, Władysła­wem Łomakinem. Co więcej, był na tyle przekonujący, że Łomakin zgodził się na bezpośredni kontakt, z pominięciem Zielińskiego. Wtedy do MSW wkroczył Macierewicz. Urząd objął w ostatnich dniach grudnia 1991 r., a gdzieś w po­czątkach lutego nakazał przerwać operację. Według Anny Gielewskiej była to jed­na z nielicznych decyzji, którą zwykle ukrywający się za plecami swych współ­pracowników podjął osobiście. Dlacze­go? Nie wiadomo, bo Macierewicz ni­gdy nie wytłumaczył swoich motywów. Zieliński mógł więc pracować dalej, już nie niepokojony.
   UOP wrócił do niego dopiero po od­wołaniu z MSW Antoniego Macierewicza 4 czerwca 1992 r., gdy agent próbował zwerbować kolejnego funkcjonariusza. Grę wznowiono, ale o rozbiciu siatki nie było już mowy. Zieliński nie chciał dopro­wadzić swego rozmówcy do mocodawców. W końcu jesienią 1993 r. został zatrzyma­ny po przekazaniu Łomakinowi partii do­kumentów. Sąd skazał go na dziewięć lat więzienia, Łomakina wydalono z Polski.
I na tym się właściwie skończyło.
   Był to najbardziej jaskrawy i bulwersują­cy, ale nie jedyny przypadek sabotowania pracy UOP przez kierownictwo MSW pod rządami Macierewicza. Ówczesny szef za­rządu wywiadu gen. Henryk Jasik do dziś pamięta, jak musiał odwoływać operacje wywiadowcze za granicą, bo nie dostawał na nie zgody od ówczesnego szefa urzędu Piotra Naimskiego. To jeden z najbardziej zaufanych współpracowników Macierewi­cza, który dziś jest ministrem w Kancelarii Premiera odpowiedzialnym za strategiczną infrastrukturę energetyczną.
   Wracając do Zielińskiego. Jak wykazał Tomasz Piątek, to osoba działająca dość blisko Antoniego Macierewicza. Jego przyjacielem, współpracownikiem w SB, a po 1989 r. partnerem biznesowym był Józef  Nadworski, który także utrzymywał kontakty z Rosjanami. To właśnie on miał poznać Zielińskiego z jego oficerem pro­wadzącym z GRU. Z kolei sam Nadworski był oficerem prowadzącym agenta SB Nonparel, czyli Roberta Luśni. To w latach 80. i 90. jeden z bliskich współpracowników Macierewicza. W dostępnych w internecie rejestrach fundacji nadal widnieje jako prezes założonej m.in. przez byłego sze­fa MON fundacji Głos. W jej radzie nadal można znaleźć Antoniego Macierewicza i Piotra Naimskiego.
   Nie był to jedyny przypadek, gdy kreujący się na bezkompromisowego tropiciela rosyjskich wpływów Macierewicz poszedł na rękę Rosjanom. 14 lat później jako likwi­dator Wojskowych Służb Informacyjnych w bulwersujących okolicznościach utrącił kandydaturę dr. Andrzeja Grajewskiego, historyka i znawcy rosyjskich służb, au­tora książek na ich temat, na szefa nowo tworzonej Służby Wywiadu Wojskowego.
   Grajewski to osoba związana z prawicą i Kościołem (jest wieloletnim publicystą i zastępcą redaktora naczelnego kato­wickiego „Gościa Niedzielnego”), a więc ze środowiskami, z którymi mocno iden­tyfikuje się sam Macierewicz. Tymczasem zamiast wspierać kandydaturę Grajewskie­go, złożył mu pocałunek śmierci. Tworząc raport WSI, który na mocy ustawy miał przedstawić nielegalne działania polskich służb wojskowych, umieścił w nim nazwi­sko Grajewskiego bez żądania wyjaśnień. Podobnie jak wielu innych bezpodstawnie oskarżonych o udział w takich operacjach, historyk wykonywał w latach 1993-95 zle­cenia dla WSI (w jego przypadku na proś­bę ówczesnego wiceministra obrony Bro­nisława Komorowskiego). Polegały one na konsultowaniu i opracowywaniu nota­tek na temat rosyjskich służb.
   Chociaż Grajewski sam zgłosił się przed komisję weryfikacyjną, by złożyć wyjaśnie­nia, Macierewicz odwlekał przesłuchanie tak długo, że gdy historyk wreszcie stanął przed jej obliczem, raport o WSI trafił już na biurko prezydenta. „Macierewiczowi udało się unieszkodliwić człowieka, który miał wyjątkowe rozeznanie w specyfice służb rosyjskich” - piszą autorzy wydanej przez Znak biografii. O mały włos nie zła­mał też Grajewskiemu życia. Historykowi - jak wynika z naszych informacji - groziło zwolnienie z pracy w „Gościu”, stracił też kontakty na Wschodzie, co dla eksperta z jego specjalizacją oznaczało właści­wie śmierć zawodową. „Zostały zerwane wszelkie kontakty z moimi przyjaciółmi ze Wschodu z ich strony” - stwierdził Gra­jewski, zeznając w procesie, który wytoczył Macierewiczowi (sąd oddalił pozew, uzna­jąc, że ten jako funkcjonariusz publiczny realizował jedynie zadania ustawowe).
   Macierewicz zresztą zadbał, by wschod­nie służby szybko poznały zawartość rapor­tu - został on przetłumaczony na rosyjski przez słynną już tłumaczkę Irinę Obucho­wą, która prawdopodobnie miała związki z radzieckimi służbami specjalnymi. Było to jedyne pełne tłumaczenie raportu na ję­zyk obcy.

Nigdy niesprawdzony
W książce Gielewskiej i Dzierżanow­skiego opisanych jest więcej zdumiewa­jących działań Antoniego Macierewicza. Te po 1989 r. łączy jedno: na wszystkich - od rozbijania prawicowych partii, wów­czas mocno prozachodnich, przez lustra­cję w 1992 r., po likwidację WSI, „badanie” katastrofy smoleńskiej i hurtowe wyrzu­cenie z armii najważniejszych oficerów - skorzystała Rosja. Zwykle polityk o tak kontrowersyjnej i zagadkowej przeszło­ści z pewnością zostałby dokładnie prze­świetlony przez służby. Tymczasem Ma­cierewicz, choć piastował najważniejsze urzędy z punktu bezpieczeństwa państwa, nigdy nie przeszedł poważnej procedury sprawdzającej. Znaczące są słowa Rado­sława Sikorskiego, które przypominają au­torzy „Biografii nieautoryzowanej”. Były szef MON i MSZ zauważa, że kandydaci na attache, a więc urzędnicy średniego szczebla, muszą w Polsce przed objęciem obowiązków przejść badanie wariografem, „a senatorem, ministrem czy szefem służby specjalnej można zostać bez ele­mentarnego badania psychologicznego”.
   Dzięki temu Antoni Macierewicz jako szef podkomisji MON nadal może siać za­męt i pogłębiać podziały w polskim społe­czeństwie w sposób, którego nie powsty­dziłyby się rosyjskie służby. Przypomnijmy - jednym z najważniejszych ich celów jest rozbicie jedności członków UE i NATO.
   Macierewicz jeszcze jako szef MON za­proponował Amerykanom, by ulokowali w Polsce stałą bazę US Army. Teoretycz­nie to pomysł mający zwiększyć bezpie­czeństwo naszego kraju. Tyle że przygo­towany bez konsultacji z sojusznikami NATO podkopał ich - już i tak nadwe­rężone - zaufanie do Polski. Potwierdził też jedną z tez rosyjskiej propagandy, która od dawna próbuje kłaść do gło­wy szefom zachodnich rządów teorię, że Polska to satelita USA, który robi tyl­ko to, czego chce Waszyngton. Nie dzi­wi więc, że został szybko skrytykowany przez przedstawicieli krajów członkow­skich. Ale co bardziej znamienne, także przez byłego dowódcę amerykańskich sił w Europie gen. Bena Hodgesa, który od dawna ostrzega przed zagrożeniem ze strony Rosji. „NATO jest najlepszym sojuszem wojskowym w historii dzięki jedności jego członków. Każde działa­nie, które ryzykowałoby podważenie tej jedności, powinno być analizowane bar­dzo krytycznie. Rozmieszczenie stałych amerykańskich baz w Polsce jest jednym z takich działań” - ocenił generał.
   Polska opiera swoje bezpieczeństwo nie tylko na NATO, ale również na Unii Eu­ropejskiej. Macierewicz i tu ma już swoje „zasługi” - anulował przetarg na śmi­głowce dla wojska, czym na lata skłócił nas z Francją, ważnym członkiem obu organizacji. Zrezygnował też z wielolet­nich starań Polski, by wejść do struktur Eurokorpusu, czyli struktury wojskowej założonej przez część krajów UE. Ostat­nio zaś zaczął podkopywać sens naszej obecności w Unii. „Alternatywą jest zwią­zek państw Europy Środkowej w sojuszu ze Stanami Zjednoczonymi. Nie jesteśmy skazani na Brukselę, nie jest tak, że może­my być tam traktowani jak ubodzy krew­ni” - oświadczył na początku czerwca w Polskim Radiu 24, zarzucając przy okazji rządowi Morawieckiego nadmierne ustęp­stwa wobec UE w kwestii praworządności.
   Niektórzy w PiS uważają, że jego czas już bezpowrotnie minął. - Stracił za ufanie prezesa, a najbliższy dziś przejęciu po nim schedy w partii Joachim Brudziński jest bardzo mocno zainteresowany wycięciem go - przekonuje nasze źródło zbliżone do kierownictwa PiS.
   Nie trzeba jednak zbyt mocno się wysi­lać, by usłyszeć inne opinie, które wcale nie brzmią tak nieprawdopodobnie, jak niektórzy mogliby sądzić. - Jeśli wiek i zdrowie nie wyeliminują go z gry, prę­dzej czy później Antoni wróci do MON - twierdzi osoba z kręgu byłego ministra obrony. Na sugestię, że Antoni Maciere­wicz jeszcze nigdy nie wrócił na to samo stanowisko, które opuścił, odpowiada: -Nie wykluczyłbym, że następnym, razem zostanie premierem.
Grzegorz Rzeczkowski

Macierewicz i pieniądze sekty Moona


W latach 80. Antoni Macierewicz próbował budować ośrodek opozycyjny alternatywny wobec podziemnej Solidarności. Jednym ze źródeł finansowania miały być pieniądze sekty Moona.

Marcin Dzierżanowski, Anna Gielewska

To ustalenia Anny Gielewskiej i Marcina Dzierżanowskiego, autorów książki „Antoni Macie­rewicz. Biografia nieautoryzowana”, która nakładem wydawnictwa Znak ukazała się w księgarniach.
   „Po ucieczce z internowania Stołeczny Urząd Spraw Wewnętrznych nie ścigał A. Macierewicza listem gończym. Nie wszczęto również postępowania karnego. W takim stanie rzeczy aktualnie A. Ma­cierewiczowi za ucieczkę z internowania nie grożą żadne sankcje karne. [...] Według oceny Wydziału Śledczego SUSW, w świetle obecnie obowiązujących przepisów i ogło­szonej ustawy amnestyjnej nie ma podstaw prawnych do jakiegokolwiek ścigania i re­presjonowania A. Macierewicza”.
   To fragment notatki służbowej z 4 września 1984 r. sporządzonej przez gen. Zdzisława Sarewicza, ówczesnego szefa wywiadu. Podobnych dokumentów na przełomie sierpnia i września powstaje kilka. Dokumenty te kryją co najmniej dwie tajemnice.
   Po pierwsze, SB właściwie nie inwigiluje wówczas Macierewicza. Dlaczego?
   Po drugie, jak to możliwe, że notatka sporządzona jest na tak wysokim szczeblu?
   - Nigdy się nie spotkałem z tak dziw­nym dokumentem - mówi prof. Andrzej Friszke, historyk, który od wielu lat bada akta bezpieki dotyczące KOR i Solidarno­ści. Na spotkanie umawia się w kawiarni nieopodal warszawskiej siedziby IPN.
- Nie znam drugiego przypadku, żeby SB wydała „zaświadczenie” że ktoś ma nie być poszukiwany. Niemniej dziwne jest to, że ten
swoisty certyfikat bezpieczeństwa wystawia Macierewiczowi szef wywiadu PRL. Przekaz jest oczywisty: „nie szukajcie go, a jak już znajdziecie, niczego mu nie róbcie” Oznacza to, że na wysokim szczeblu podjęto decyzję, żeby Macierewicza nie represjonować. Pod­legli funkcjonariusze dostali sygnał: „Facet jest poza rutynowymi działaniami służb, trzymajcie się od niego z daleka”.
   Zaskakujący jest też autor dokumentu. Generał Sarewicz odpowiadał wówczas za strategię wywiadowczą trzydziestokilkumilionowego państwa, a nie ściganie pojedynczych opozycjonistów - przekonuje profesor, który jako pierwszy zwraca uwagę na zagadkowe autorstwo dokumentu.
   Żeby rozwikłać tę zagadkę, musimy się cofnąć do roku 1983.

W PODZIEMIU
W stanie wojennym władza rozbija wszyst­kie struktury Solidarności. Do obozów internowania trafia ok. 5 tys. działaczy związku, jednak nie udaje się zatrzymać wszystkich. W podziemiu ukrywają się m.in. czterej przywódcy regionów: Zbigniew Bujak z Mazowsza, Bogdan Lis z Pomorza, Włady­sław Frasyniuk z Dolnego Śląska oraz Wła­dysław Hardek z Małopolski. W kwietniu 1982 r. powołują oni Tymczasową Komisję Koordynacyjną Solidarności, która przez sześć lat będzie mózgiem podziemia. TKK działa w ścisłej konspiracji, jest dowodem, że Solidarność ciągle żyje i pozostaje realną siłą polityczną.
   W1983 r. do Aleksandra Halla, działacza Ruchu Młodej Polski w Gdańsku, zgłasza się ukrywający się w podziemiu Antoni Macierewicz i prosi o zorganizowanie spotkania z Bogdanem Lisem, szefem podziemnych struktur w Gdańsku.
   - Nie było mi to na rękę, bo się wtedy ukrywałem i unikałem niepotrzebnych spotkań. A Macierewicza nawet dobrze nie znałem. Mimo to, ze względu na Olka Halla, zgodziłem się spotkać - opowiada Lis.
   Spotkaliśmy się w konspiracyjnym mieszkaniu w Gdyni-Redłowie. Macierewicz przekonywał, że Solidarność to już trup i trzeba ją pogrzebać. Namawiał, żebym się ujawnił. Mówił, że jedynym ratunkiem dla Polski jest porozumienie z władzą za wiedzą i zgodą ZSRR. „Jak oni nam zaufa­ją, to dadzą więcej wolności”, tłumaczył. Dla mnie to był szok. Wyszedłem wściekły ze spotkania, bo uznałem, że to albo wariat, albo agent KGB.
   Ale pomysł ugody okazuje się przemy­ślaną koncepcją Antoniego. W tym samym roku w podziemnym „Głosie” ukazuje się artykuł „Odbudowa państwa” opisany jako tekst programowy redakcji. Autorem jest Ludwik Dorn, ale wszystkie tezy uzgadnia on z Macierewiczem. Nawiązują one do poglądów, które Antoni głosił już w obozie internowania. Jego treść nawołująca do ugody z Ludowym Wojskiem Polskim elektryzuje dużą część opozycji.
   Profesor Andrzej Friszke: - Opubli­kowanie takiego artykułu w czasie, gdy Solidarność buduje podziemne struktury, setki działaczy siedzą w więzieniach, a kilkunastu przywódców związku czeka na pokazowy proces, było czymś więcej niż akademicką dyskusją na temat koncepcji politycznych. To sygnał, że grupa „Głosu” zaczyna budować alternatywny ośrodek opozycji konkurencyjny wobec głównego, solidarnościowego nurtu.
   Ludwika Wujec: - Wtedy jeszcze żywe było hasło: „Zima wasza, wiosna nasza”. Wielu wierzyło, że Solidarność się odro­dzi. I nagle Antoni wzywa do kapitulacji. Odczytywaliśmy to jako próbę osłabienia naszej walki.
   - Zaskoczyła mnie ta zmiana linii - zdra­dza prof. Aleksander Hall. - W czasach KOR grupa Macierewicza uchodziła za najbardziej radykalną. Nagle przeszła na pozycje prawie ugodowe.
   Ludwik Dorn broni jednak artykułu. Twierdzi, że został on wówczas źle zrozu­miany.
   - Do amnestii 1984 r. w podziemiu nie było żadnej myśli politycznej, tylko mora­listyka. A ten artykuł nie był moralistyczny, tylko polityczny. Nie trafił w swój czas.

PROCES KOR-U
Czas dla podziemnej Solidarności nie jest łatwy. Tuż po wprowadzeniu stanu wojennego władze wszczynają wielkie śledztwo przeciwko przywódcom KOR i Solidarności. To największa polityczna sprawa karna po 1956 r. Śledztwem zostają objęci m.in. Jacek Kuroń, Adam Michnik, Jan Józef Lipski, Jan Lityński, Henryk Wujec i Zbigniew Romaszewski. Lityński wychodzi na dwudniową przepustkę, z której nie wraca. Lipski ciężko choruje - władze go zwalniają, boją się, że umrze w celi. Ostatecznie w lipcu 1984 r. przed sądem staną Kuroń, Michnik, Romaszewski i Wujec.
   Macierewicza wśród objętych śledz­twem nie ma. Gdy w styczniu 1983 r. zaczynają się przesłuchania członków KSS KOR. Wezwania dostają m.in. Hali­na Mikołajska, Wojciech Onyszkiewicz, Ewa Milewicz, Józef Rybicki, ksiądz Jan Zieją. Schorowana Aniela Steinsbergowa, jako wytrawna prawniczka, zeznaje tak, by podważyć akt oskarżenia.
   Macierewicza, który kilka tygodni wcześniej zbiegł z internowania i ukrywa się w podziemiu, nawet nie szukają.
   To dziwne - przyznaje prof. Andrzej Friszke. - Wiemy, że śledczy chcą wówczas przesłuchać wszystkich członków komi­tetu, łącznie z sędziwymi księdzem Zieją czy Pajdakiem. Dlaczego nie martwi ich to, że Macierewicz im się wymknął? Jak to możliwe, że nikt nie jest zainteresowany tym, by go znaleźć i przesłuchać? Macierewicz był wtedy w ostrym konflikcie z Kuroniem i Michnikiem, którzy mieli zasiąść na ławie oskarżonych, powinien więc być dla twórców procesu wyjątkowo pożądanym świadkiem. To, że go nawet nie szukają, jest nienormalne i niezrozumiałe.
   Zdaniem Henryka Wujca pominięcie Macierewicza mogło być jednak celową grą bezpieki.
   - Prokurator płk Włodzimierz Kubala, który prowadził naszą sprawę, dostawał polecenia z góry. Pewnie chodziło o to, żeby nas poróżnić, stworzyć różne domysły.

NAIMSKI
Piotr Naimski, prawa ręka Antoniego, unika internowania, bo od lutego 1981 r. przebywa na stypendium w Nowym Jorku. Pracuje w laboratorium chemicznym. W1984 r. postanawia jednak wrócić ze Stanów Zjednoczonych do kraju. Tu ma żonę i dwójkę dzieci, które nie chcą się przeprowadzać za granicę. Po drugie - ma zamiar wrócić do działalności opozycyjnej w Polsce. W czerwcu swoimi planami dzieli się z przebywającym w Nowym Jorku Andre de Pourbaix. To Belg o polskich korzeniach, jego ojciec walczył w Armii Krajowej i po wojnie wyjechał za granicę. Andre, choć mieszka na stałe w Belgii, ma żonę Polkę, a z krajem utrzymuje ścisłe związki. Dzięki belgijskiemu paszportowi może swobodnie przyjeżdżać do kraju, tylko w roku 1983 robi to siedmiokrotnie.
   Z Naimskim poznaje go przebywający w amerykańskiej delegacji Sławomir Czarlewski. To członek władz Biura Zagra­nicznego NSZZ „Solidarność” w Brukseli, będącego oficjalną reprezentacją NSZZ „Solidarność” za granicą, a także współ­przewodniczący Komitetu Koordynacyj­nego Solidarności we Francji.
   - Andre trochę dla mnie pracował - wspomina Czarlewski. - Był kurierem między biurem Solidarności w Brukseli, komitetem w Paryżu i działaczami podzie­mia w kraju. Krążył miedzy Belgią, Francją i Polską, świetnie mówił po polsku, nie był człowiekiem znikąd. Wzbudzał zaufanie.
   Naimski zwierza się Belgowi z obawy, że po powrocie do Polski może zostać aresz­towany. Liczy się z tym, wcześniej jednak chciałby się spotkać z ukrywającym się Macierewiczem. Andre, który właśnie wy­biera się do Polski, ma mu w tym pomóc.
   Ani Czarlewski, ani Naimski nie mają pojęcia, że Belg jest superagentem polskie­go wywiadu zarejestrowanym jako „Zores” Prowadzi go Wydział II Departamentu I MSW, nazywany wydziałem amerykań­skim. Jednostka ta zajmuje się sprawami USA, w tym opozycjonistami, którzy wyjechali za ocean, jak Naimski. Pourbaix zostaje przypisany temu wydziałowi ze względu na to, że po pierwsze, sam jeździ do Stanów i ma tam kontakty, a po drugie, przez działaczy polonijnych w USA ma być wykorzystywany jako kurier dostarczający wiadomości i pieniądze do Polski.
   Bezpieka wiąże z „Zoresem” wielkie nadzieje. Już w listopadzie 1983 r. „wydział amerykański” wywiadu powołuje specjalny
Zespół do Sprawy Zoresa. Grupa doświad­czonych oficerów ma wyznaczać agentowi zadania, ale też go sprawdzać. Zespołem kieruje ppłk Sławomir Krauze, należy też do niego ppor.Ireneusz Jasiński, używający fikcyjnego nazwiska Hutorowicz. Ten ostatni jest pracownikiem Wydziału III zajmującego się wywiadem m.in. na terenie Belgii i Fran­cji, gdzie Pourbaix często bywa.
   Po pozyskaniu „Zoresa” „wydział ame­rykański” przejmuje inwigilację kilku osób, które ma rozpracowywać Pourbaix - m.in. Czarlewskiego, a nawet Wiesława Chrza­nowskiego. Dziś wydaje się to dziwne, bo działaczy tych nic z USA nie łączy. Ale w SB to normalna praktyka - jeśli jakiś wydział ma cennego agenta, to zwykle nie przekazuje go już innym, nawet jeśli zwer­bowany współpracownik „tematycznie” bardziej pasuje do innego pionu. Nikt nie chce wypuścić z ręki cennej agentury, tym bardziej że poszczególne wydziały w MSW po cichu ze sobą konkurują.
   Właśnie z powodu „Zoresa”, który podczas wizyty w kraju ma się kontakto­wać z Macierewiczem, Antoni dostaje się w orbitę PRL-owskiego wywiadu. Podpo­rucznik Hutorowicz sporządza „Notatkę dotyczącą kontaktów pomiędzy Piotrem Naimskim i Antonim Macierewiczem”. Dochodzi do wniosku, że namierzenie Ma­cierewicza może być dla bezpieki ważne. Liczy, że jego obserwacja pomoże dotrzeć do ważnych działaczy podziemia.
   W lipcu 1984 r. płk Julian Kowalski, naczelnik „wydziału amerykańskiego” wywiadu, pisze w tej sprawie raport do gen. Sarewicza: „Nawiązanie przez »Zoresa« kontaktu z Macierewiczem może pozwolić nam na ustalenie punktów kontaktowych i miejsca ukrywania się Macierewicza i poznanie jego łączników. Z uwagi na bliskie związki Macierewicza ze Zbigniewem Bujakiem i uzyskane informacje o przejęciu przez Z. Bujaka łączności z zagranicznymi strukturami Solidarności, kontakt „Zoresa” z Macierewiczem może umożliwić na dalszym etapie zdobycie informacji na temat Bujaka i Regionalnej Komisji Koordynacyjnej Mazowsze oraz ewentualne wprowadzenie „Zoresa” w ka­nały kontaktowe KOR i biura brukselskiego Solidarności bez pośrednictwa S. Czarlew­skiego. Ponadto powinno to ugruntować pozycję „Zoresa” wobec Naimskiego, który po powrocie do kraju może wykorzystywać naszego agenta jako łącznika z kontaktami P. Naimskiego w USA”.
   Tak więc kierownictwu wywiadu bardzo zależy, żeby „Zores” nawiązał kontakt z Macierewiczem i go przez dłuższy czas utrzymywał. Przy czym funkcjonariuszy niespecjalnie interesuje działalność sa­mego Antoniego, a bardziej jego kontakty. Liczą, że naprowadzi on ich na czołówkę opozycji, a także podziemne struktury Mazowsza. W tej sytuacji Macierewicz nie może zostać zatrzymany. Mało tego: nie można go nawet spłoszyć w jakikolwiek inny sposób, musi się czuć bezpiecznie i w miarę swobodnie.
    „Z uwagi na bardzo prawdopodobne stosowanie przez podziemie szczególnych środków ostrożności nie jest wskazane przy pierwszym kontakcie „Zoresa” z krewnymi Piotra Naimskiego i A. Macierewiczem wykorzystywanie ekip obserwacyjnych Biura B MSW” - pisze płk Kowalski.
   Właśnie po konsultacji z Hutorowiczem i Kowalskim gen. Sarewicz sporządza wspomnianą już „tajemniczą” notatkę, w której jako szef wywiadu wystawia Antoniemu „certyfikat bezpieczeństwa”. Logiczne i w pełni uzasadnione.

SEKTA MOONA
Po przyjeździe do Warszawy Pourbaix gorliwie realizuje zadania zlecone przez bezpiekę. 11 lipca 1984 r. idzie do miesz­kania dziadków Naimskiego, gdzie ma się spotkać z jego żoną Małgorzatą. Nie zastaje jej, ale rozmawiają pięć dni później.
   - Piotr jest już od dwóch dni w kraju, przyjechał przez Świno­ujście - mówi mu żona Naimskiego. - Spędził jedną noc w domu, teraz się ukrywa.
To ważna wiadomość. Bezpieka ma bowiem od „Zoresa” informację, że Naimski chce wracać do kraju, ale nie wie kiedy i jaką drogą. Planowała go zatrzymać na Okęciu lub w porcie w Świnoujściu. Najwyraźniej jednak go przeoczono, co nie było trudne, bo Naimski, dla zmylenia tropów, zdecydował się na podróż przez Danię, a później do Polski przypłynął promem.
   20 sierpnia „Zores” donosi, że Macierewicz ma się udać do jednego ze szpitali na badania i wrócić do domu, co ma zakończyć jego ukrywanie się w podziemiu. Dla bezpieki dobry znak.
   Pierwotne nadzieje funkcjonariuszy, że Macierewicz doprowa­dzi ich do Bujaka, okazują się płonne. Wychodzi bowiem na jaw, że grupa Antoniego jest w ostrym konflikcie z mazowieckim podziemiem. Prawdopodobnie wtedy funkcjonariusze zmieniają taktykę. Macierewicz i Naimski mają odtąd służyć do dezinte­gracji i osłabienia głównego nurtu opozycji. SB postanawia więc wzmocnić ich środowisko, by osłabić podziemie.
   Na polecenie bezpieki we wrześniu 1984 r. „Zores” informuje Naimskiego, że ma znajomości w amerykańskiej fundacji CAUSA International. Fundacja od kilku lat wspomaga antykomunistyczne organizacje w Ameryce Łacińskiej i ok. roku 1983 zaczyna się interesować Polską. Chodzi o wsparcie finansowe dla opozycjo­nistów. W grudniu przedstawiciel fundacji Jean-Pierre Gabriel zamierza przyjechać do Polski na rozmowy w tej sprawie, ma się spotkać m.in. z Lechem Wałęsą. „Zores” zapowiada, że zorganizuje spotkanie zagranicznego gościa z Macierewiczem i Naimskim. Proponuje też, by CAUSA International finansowała zachodnie publikacje na potrzeby środowi­ska „Głosu”. Będą one przychodzić na adres Pen Clubu, gdzie pracuje żona Naimskiego.
   Problem w tym, że CAUSA Interna­tional to fundacja stworzona przez sektę Moona. Jej inicjatorem jest Sun Myung Moon, który - według wyznawców sekty - był zesłanym przez Boga Mesjaszem. Moon zasłynął m.in. zbiorowymi ceremoniami ślubnymi, podczas których guru łączył małżeńskim wę­złem tysiące par jednocześnie.
W 1982 r. w USA skazano go na więzienie. Jednocześnie jego antykomunistyczne poglądy i duże pieniądze, którymi dys­ponował, sprawiły, że współ­pracę z nim podjęli niektórzy republikanie. Moon chętnie wspierał finansowo prawicę, a także środowiska religijnych fundamentalistów.
   Gabriel przyjeżdża do Pol­ski w grudniu 1984 r. Naimski spotyka się z nim w Pałacu Kul­tury i Nauki, później idą razem na spotkanie z Macierewiczem.
   Naimski powiedział „Zoresowi”, że zarówno on, jak i A. Macierewicz bardzo wysoko ocenili przebieg ich ponad trzygodzinnego spotkania z Gabrielem. Podkreślił bardzo dobrą znajomość J.-P. Gabriela historii międzywojennej Polski i szczegółów obec­nej sytuacji społeczno-politycznej naszego kraju. Stwierdził, iż Gabriel na spotkaniu z nim przedstawił się jako reprezentant amerykańskiej fundacji CAUSA Interna­tional. Dodał, że w rozmowach poruszali sprawę pomocy CAUS-y International w zakresie wyposażenia grupy A. Macie­rewicza w środki techniczne. Temat ten ma być szczegółowo omawiany w przyszłości. P. Naimski nie powiedział agentowi, czy będzie on pośredniczył w tej sprawie. Ponadto P. Naimski poinformował agenta, iż wspólnie z A. Macierewiczem udzieli od­powiedzi na specjalnie opracowany przez J.-P. Gabriela zestaw pytań, który w czasie kolejnej wizyty w Polsce przywieźć ma „Zores”.
   W maju 1985 r. Naimski namawia „Zoresa”, by ten pośredniczył w zdobywaniu pieniędzy z Zachodu. Mówi też, że przyszła już jakaś transza pomocy z Kanady w wysokości 3 tys. dolarów.
   W tym czasie w kręgu Macierewicza dojrzewa pomysł, by budować alternatywny ośrodek opozycyjny w stosunku do pod­ziemnej Solidarności. Być może przełomem są kontakty z fundacją sekty Moona i wizja niezależnego dopływu pieniędzy. Według materiałów SB CAUSA International chciała wzmacniać chadecko-narodowy nurt opozycji, zbudować własne kanały łączności z podziemiem, za to odciąć się od kontaktów z podziemiem solidarnościowym.
    „Przedstawiciele CAUSA International nawiązali w 1984 r. wstępne kontakty z działa­czami opozycji w kraju. [...] Postanowiono m.in. pozyskać i zacieśnić współpracę ze śro­dowiskiem katolickim, klerem i RMP, które uznano za główne filary opozycji i oporu wobec linii władz państwowych; nie anga­żować się we współpracę z byłą polską opozycją związkową skupioną wokół Lecha Wałęsy, którego osobę oceniono bardzo negatywnie”.
   We wrześniu 1984 r. „Zores” notuje: „Reaktywowanie Soli­darności w jej dawnym kształcie przez członków byłej komisji krajowej, według Naimskiego, jest koncepcją nierealną, bez szans powodzenia”.
Naimski chce więc wyraźnie przeła­mać monopol podziemnej Solidarności na kontakty z Zachodem. A także na źródła finansowania.
    „Według agenta główną działalność w kraju Piotr Naimski skoncentruje na re­alizacji od strony podziemia (przy pomocy sponsorów amerykańskich i swoich kontak­tów w USA) powołania do życia fundacji kul­turalnej z siedzibą w Rzymie. Jest to, o czym meldowaliśmy, projekt m.in. P. Naimskiego, Arkadiusza Rybickiego i innych działaczy Ruchu Młodej Polski, zaaprobowany oso­biście przez Lecha Wałęsę. Fundacja ma być niezależna od zagranicznych biur Solidarno­ści” jej celem będzie zdobywanie funduszy na działalność opozycyjną w kraju”.

AGENT NA GŁOWIE
W aktach bezpieki zachowała się adnotacja, że grupa „Głosu” ma dostawać wsparcie od francuskiej prawicy. Nie wiadomo, czy coś z tego wyszło, podobnie jak z przekazania pieniędzy z sekty Moona.
   Wiadomo natomiast, że jednym ze źródeł finansowych środowiska „Głosu” ma być firma polonijna Belpol. Z pomocą bezpieki zakłada ją w 1984 r. Andre de Pourbaix. Ma produkować napoje, syropy oraz małe urządzenia elektroniczne. Jak pisze historyk Witold Bagieński, który w 2015 r. w książce „Konfidenci” analizował działal­ność „Zoresa”,„tak szeroki zakres działania przedsiębiorstwa stanowił znakomity kamuflaż dla rzeczywistego celu jego po­dróżowania po kraju, a zarazem umożliwiał dyskretne przekazywanie wynagrodzenia za szpiegowską działalność”.
   W 2015 r. o swoich kontaktach z „Zoresem” opowiedział Bagieńskiemu Piotr Na­imski. Z jego relacji wynika, że środowisko „Głosu” dysponowało wówczas gigantyczną kwotą 10 tys. dolarów zebranych w USA. Naimski powierzył te pieniądze „Zoresowi”, który miał je zainwestować w swoją firmę. Obiecał, że dochody i odsetki będzie re­gularnie wypłacał na potrzeby grupy Macierewicza. Tak się jednak nie stało, bo agent pieniądze zdefraudował.
   - Jeszcze po 1990 r. Piotr próbował odzyskać te pieniądze, znalazł nawet miesz­kającą na Zachodzie żonę Andre, okazało się jednak, że nie utrzymują już kontaktów - opowiada osoba blisko związana wtedy z Macierewiczem i Naimskim.
   Czy „Zores” kradnie pieniądze „Głosu” na polecenie bezpieki, czy może robi to z własnej inicjatywy? Sprawy nie da się dziś rozstrzygnąć, ale w 1986 r. SB nagle wyrejestrowuje „Zoresa”. Oszukał także ją?
Po 1989 r. Pourbaix wróci do Polski, będzie tu robił interesy, głównie w branży kosmetycznej. Pomoże opracować lek na trą­dzik, który będzie reklamował jako jedyny na rynku produkt kompleksowo traktujący tę dolegliwość. Umrze w 2015 r.
   Sławomir Czarlewski wspomina:
   Piotr Naimski wielokrotnie mi później wypominał, że nieświadomie ściągnąłem mu na głowę agenta. Nie miał pretensji, raczej żal do sytuacji, w jaką daliśmy się wmanewrować.
 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz