niedziela, 10 czerwca 2018

Skarlała rewolucja



Kaczyński może i miał szaleńcze plany budowy państwa na własnych zasadach, ale do realizacji kompletnie zabrakło mu ludzi - mówi filozof, historyk idei prof. Marcin Król

Rozmawia Aleksandra Pawlicka

NEWSWEEK; Czy rewolucja PiS zaczyna zjadać własne dzieci?
MARCIN KRÓL: W tej rewolucji coś poszło nie tak. Trudno ją po­równać do francuskiej, sowieckiej czy jakiejkolwiek innej. Do przeprowadzenia rewolucji potrzebna jest wizja, choćby naj­bardziej szalona i utopijna, ale zakładająca tworzenie wszyst­kiego od nowa. Taką wizję wprowadza się w życie bez względu na koszty, zwykle przy pomocy terroru. Trzeci niezbędny czyn­nik to charyzmatyczny wódz, dla którego lud idzie na barykady. W przypadku rewolucji PiS każdy z tych elementów jest w jakiś sposób ułomny i wypaczony.
Jarosław Kaczyński nie jest charyzmatycznym wodzem?
- Wbrew temu, co sądzi wielu komentatorów nie tylko prawi­cy, uważam go za marnego przywódcę. Znałem prezesa PiS dość dobrze i o ile w dawnych czasach był po prostu postacią mało imponującą, to nie przypuszczałem, że gdy dostanie pełnię wła­dzy, okaże się tak kiepskim strategiem. To doprawdy żaden mąż stanu.
Swego czasu porównywał go pan do Robespierre’a.
- To było krótko po wygraniu wyborów przez PiS w 2015 r. Wte­dy wydawało się, że Kaczyński ma jakiś plan. Robespierre był - przepraszam za wyrażenie - państwowcem. Wiedział, że aby utrzymać władzę, trzeba zmontować pewien rodzaj rewolu­cyjnej struktury. Miał do tego ludzi i wizję. Zginął na gilotynie dopiero wtedy, gdy próbował położyć kres działaniom przekra­czającym jego zdaniem granice nawet rewolucyjnej przyzwoi­tości - gdy księży i mniszki ze związanymi łokciami i kolanami zaczęto wrzucać do Loary nazywanej wtedy świętą rzeką, bo spływała krwią.
Powiedział pan: Robespierre miał ludzi i wizję. A Kaczyński?
- Ani ludzi, ani wizji. Nie chciałbym tak ad personam, choć właś­ciwie może nie warto się z tą władzą delikatesować. Czy panowie Sasin i Suski, piastujący prominentne stanowiska w urzędzie premiera, są ludźmi wybitnymi, którzy mogą pomóc w rządzeniu krajem? Albo sięgając na najwyższą półkę - Szydło i Morawiecki? Przecież w obu przypadkach to stuprocentowe rozczaro­wania. Najwybitniejszą postacią w otoczeniu prezesa wydaje się być pan Brudziński, który też orłem nie jest. Do władzy doszedł jakiś trzeci, czwarty, a może i jeszcze bardziej pośledni garnitur. Polityka, jak uczą filozofowie, nie jest nauką. Jest sztuką i aby ją skutecznie uprawiać, trzeba mieć talent.
Na czym ten talent polega?
- Na intuicji. Na wyczuciu, kiedy potrzeba stanowczości, a kie­dy empatii. Na odwadze. Kaczyński może i miał szaleńcze pla­ny przejęcia państwa i budowy go na własnych zasadach, ale do realizacji tych planów kompletnie zabrakło mu ludzi. Na­wet Orban, na którego prezes PiS lubi się powoływać, ma własny dwór. Rewolucje lubią dwory. Mieli je komuniści i ja­kobini. Grono oddanych popleczników, intelektualistów, arty­stów. Nawet Platforma Obywatelska miała dwór. A PiS? Ma tego przygnębiającego Zelnika i Łaniewską, i na tym koniec. Prezy­dent Duda powołał Narodową Radę Rozwoju, w której znalazło się wiele szacownych nazwisk, ale ona w ogóle nie funkcjonuje. Mógłby choć co dwa miesiące zorganizować spotkanie, nie ma znów tak dużo zajęć, i udawać, że coś robi. Kaczyński zabary­kadował się na Nowogrodzkiej. W swojej pierwszej partii, Po­rozumieniu Centrum, miał przynajmniej trzech: siebie, brata i Dorna. Teraz został sam. Z kim rozmawia Jarosław Kaczyński? Z Kuchcińskim? Z Błaszczakiem? Wódz - owszem - firmuje re­wolucję jednoosobowo, ale w pojedynkę dokonać jej nie zdoła.
A wizja? Polska wstająca z kolan, Polska prawdziwych Polaków - to tylko hasła?
- Słyszymy na okrągło, że Polska powinna być suwerenna i silna, no niewątpliwie, tylko że to żaden pogląd, to oczywistość. Przez pewien czas myślą przewodnią PiS było to, że mamy być nie tacy, jak przez osiem lat Platfor­my Obywatelskiej, i to nawet działało, tylko że jest to pomysł krótkoterminowy - na kampa­nię i rozruch kadencji, tymczasem jesteśmy już na półmetku rządów. Ostatnie wydarzenia - nagrody przyznane sobie przez rządzących, które, jak usłyszeliśmy od premier, po pro­stu im się należały, oraz ignorancja okazana przez władzę rodzicom niepełnosprawnych dzieci - pokazały, jak bardzo teoria rozmija się w PiS z praktyką. Rozmawiam ze studen­tami o wizji państwa Kaczyńskiego. Próbuje­my odtworzyć jego ideologię i okazuje się, że tak naprawdę to jej nie ma. Są jakieś kawałki, strzępki w zakresie polityki historycznej, po­mysły - takie jak humorystyczne Międzymo­rze, ale zwartej koncepcji brak.
Może chodzi - tak jak w przypadku PO - o trwanie?
- No właśnie, trwanie, tylko że tak nie można. W polityce trwanie to za mało. Musi być projekt. Nie wizja, nie utopia, ale określe­nie, co chcemy zrobić i jakimi metodami. Kaczyński zapowia­dał stworzenie nowej Polski na kolejne tysiąclecia, a tymczasem nie potrafimy odpowiedzieć na pytanie, gdzie ma być Polska za 10 lat.
A propozycja godnościowa PiS nie jest ideową ofertą?
- Rewolucja przeprowadzona przez liberałów w 1989 roku była zafascynowana wolnością. Wolność stanowiła najważniejszą wartość, na ołtarzu której złożyliśmy wszystkie inne. Nie zauwa­żyliśmy, że człowiek bardziej od wolności potrzebuje wspólno­ty. Kaczyński to zrozumiał, wyczuł koniunkturę i trafił ze swoją ofertą na właściwy moment. Tyle że zostało z niej już tylko na­rodowe marudzenie. Mój nieżyjący przyjaciel Jakub Karpiński mówił, że słowa Roty: „Nie będzie Niemiec pluł nam w twarz” to patriotyczny program minimum. No właśnie. Minimum i na do­datek fałszywe, bo kto nam niby pluje w twarz?
Na fałszywych przesłankach nie sposób zbudować trwałego pro­jektu. Wtedy wspólnotę trzeba jednoczyć wokół takich idioty­zmów jak ustawa o IPN - w założeniu mająca bronić dobrego
imienia Polski, a w realizacji psująca nasz wizerunek na całym świecie.
Chodziło przede wszystkim o wskazanie wroga.
- Były ośmiorniczki, pasożyty, a teraz Żydzi. Istnienie wroga, realnego lub wyimaginowanego, pomaga nacjonalistyczno-populistycznym ruchom jednoczyć obywateli w strachu. Dlatego trzeba cały czas być czujnym, bo ta władza w każdej chwili może wymyślić coś okropnego, aby uzasadnić swoją egzystencję.
Zagrają polexitem, gdy na szali będzie utrzymanie władzy?
- To byłoby bardzo niebezpieczne, bo trzeba pamiętać, że i Unia Europejska już wcale nas nie ubóstwia. Nie brakuje w niej takich, którzy pytają: „Po co myśmy tę Polskę przyjęli?”. Macron po raz pierwszy od 30 lat użył sformułowania „Europa Wschodnia”, ten podział powraca. To oczywiście może wzmacniać antywspólnotowe nastroje w kraju, ale czy PiS to wykorzysta? Kwestia pomocy finansowej otrzymywanej z Brukseli trzyma ten rząd na uwięzi jak złe­go psa. Podobnie Schengen. Gdyby Bruksela w ramach sankcji zawiesiła dla Polski swobo­dę przemieszczania się, co jest stosunkowo łatwym ruchem, to wielu młodych ludzi popie­rających PiS mogłoby się od tej partii odwrócić. Dlatego polexit to koniec końców ruch zbyt ry­zykowny dla partii rządzącej. Choć oczywiście UE to najbardziej prawdopodobny kandydat na kolejnego wroga, tym bardziej że pozostałe paliwa rewolucji PiS wydają się kończyć.
Pozostałe paliwa, czyli co?
- Podstawowym motorem każdej rewolucji jest zemsta. W Polsce nie mamy jednak wiel­kich oligarchów, jak na Ukrainie czy na Wę­grzech, przeciwko którym łatwo obrócić gniew ludu. Na kim wykonywać tę zemstę? Na inte­lektualistach jak w 1968 r.? PiS już za pierw­szych rządów stwierdziło, że łże-elity nie są warte szacunku, więc po co uderzać w kogoś, kto nie ma żadnego wpływu? Arabski? No, z całym szacunkiem, to nie jest dostateczny obiekt zemsty. Pali­wo smoleńskie już się dopaliło. Nawet Kaczyński zdał sobie spra­wę, że nie można dłużej powtarzać historii o zamachu. Do tego przestało działać dzielenie Polaków na sorty. Gdy Morawiecki za­proponował, że zabierze bogatym, aby dać rodzicom dzieci nie­pełnosprawnych, ci od razu powiedzieli: „Nie, tak nie chcemy”.
Ale marszałek Sejmu mówi o konieczności „odszczurzenia” Polski.
- Język i stosunek do polszczyzny to także świadectwo marno­ści tej polityki. Kaczyński lubi porównywać się do Piłsudskiego, jednak nie przypominam sobie mowy prezesa, która dorastałaby do przemówień marszałka. Kaczyński pochował brata na Wawe­lu. Piłsudski Słowackiego i jego mowa towarzysząca sprowadze­niu prochów wieszcza do Polski przeszła do historii: „Idzie Król Duch, bo królom był równy”. Kaczyński, Duda i Morawiecki bar­dzo lubią posługiwać się retoryką półpatriotyczną, ale co powie­dzą, to źle, nawet cytatów nie potrafią dobrze przytoczyć. Coś się takiego w Polsce stało, że zło powszechne wlazło wszędzie. Psuje ustrój państwa, instytucje, relacje międzyludzkie, język. Ka­czyński, którego talent - jak już mówiłem - uważam za głęboko przeceniony, nie jest rewolucyjnym demonem, ale to nie ozna­cza, że nie czyni zła - takiego zwykłego, codziennego, które za­pycha nam wszystko, wypacza i dewastuje.
Tylko Kaczyński?
- Sejm oczywiście też. Populizmem kieruje złudzenie, że każ­dy może być politykiem, a skoro tak, to ławy na Wiejskiej zapeł­nia hołota. Nie mówię, że wszyscy są hołotą, bo posłami zostało także wielu mądrych i porządnych ludzi, ale poziom miernoty w polskim parlamencie jest zatrważający. Z jednej strony mamy więc miernotę klasy politycznej, z drugiej - bezsilność obywa­teli. Najgorszy duet. Z bezmyślności - jak pisała Hanna Arendt - rodzi się najgorsze zło.
Obawia się pan radykalizacji PiS w obliczu spadających sondaży?
- Ta rewolucja już dawno zaczęła wytracać impet - w drugiej po­łowie rządów Szydło. Kroki wstecz zaczęły się, gdy zorientowano się na Nowogrodzkiej, że Bruksela nie odpuści w sprawie wymia­ru sprawiedliwości, że mediów prywatnych nie da się spacyfikować jak publicznych i z przejęciem samorządów nie pójdzie tak łatwo jak z aparatem państwowym. Proszę sobie przypomnieć kapitulację wojewody mazowieckiego (funkcja z nadania rzą­dowego) w sprawie syren w rocznicę powstania w getcie war­szawskim. Najpierw było kategoryczne „nie”, a potem wycofał się rakiem. W rewolucji nie można się cofać ani oglądać na boki. Wymiana Szydło na Morawieckiego też była cofnięciem, podob­nie jak rekonstrukcja rządu, która wycięła najbardziej emblematycznych ministrów PiS-owskiej rewolucji.
Macierewicz to polski Danton?
- (śmiech) Tylko że o dramacie Macierewicza nie da się napisać sztuki jak o Dantonie. To taki dramacik, na dodatek groteskowy. Wybitność tych wydarzeń, jeśli ktokolwiek w nią wierzył i miał nadzieję, że przyniesie obiecywaną dobrą zmianę, została szyb­ko kompletnie podcięta.
Może więc czas na kontrrewolucję?
- Tylko kim ją robić? Jeśli na tle polityków opozycji o głowę wy­rasta Robert Biedroń, owszem miły, kulturalny i cywilizowany człowiek, ale bez politycznego ciężaru, to marnie widzę kontr­rewolucję. Pani Nowacka też jest bardzo szlachetną osobą, tylko buduje tę lewicę i buduje. Ile to jeszcze potrwa? Poza tym nawet jeśli udałoby się wcielić w życie myślenie życzeniowe o zjedno­czeniu całej opozycji, to kto stanie na jej czele? Proszę wyobra­zić sobie Polskę po 1918 roku bez Piłsudskiego. Przy wszystkich jego felerach tylko on był zdolny zjednoczyć kraj po 123 latach nieistnienia i uczynić z ludzi, którzy przywykli do różnych świa­tów, jeden naród. Albo inny przykład: kto zbudował nowoczesne Niemcy, mimo że był przeciwnikiem gloryfikacji niemieckości? Bismarck. Bez takich ludzi, bez ich wybitności, ale i bez przy­chylności losu, koniunktury czy też cudu, jak kto woli, pewne rzeczy zdarzyć się nie mogą. Cały XIX wiek był czasem martwo­ty, nad czym tak ubolewali Nietzsche czy Stendhal.
Jesteśmy skazani na życie w państwie zainfekowanym złem?
- Niestety, choć oczywiście musimy się przed tym bronić. Nie trzeba wymyślać od razu nowej Polski i zbawiać świata, ale trze­ba dawać świadectwo swojej niezgodzie na ograniczenie naszych praw i wolności.
Napisał pan kiedyś książkę o patriotyzmie przyszłości. Czym jest ten patriotyzm dziś?
- Dziś to zapomniana pieśń, pieśń wyklęta. Po zdewastowaniu tak wspaniałej okazji, jaką była Solidarność, zbudowanie praw­dziwej wspólnoty zajmie zdecydowanie więcej czasu niż ode­branie władzy PiS - wszak to tylko skarlała rewolucja skarlałego wodza.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz