piątek, 15 czerwca 2018

Milczenie jest zdradą



Padło tyle strasznych słów: o gorszym sorcie, smrodzie, odszczurzaniu. Jakby politycy nie zdawali sobie sprawy, że rany po tym będą goić się dłużej, niż gdyby były zadane nożem - mówi filozof prof. Tadeusz Gadacz

Rozmawia Małgorzata Święchowicz

Newsweek: Co się stało, panie profesorze? Pan, który czyta filozofów w oryginale, biegle włada sześcioma językami, nagle mówi o posłance Pawłowicz językiem takim: „Jej smród rozchodzi się po całej Polsce. Nic bardziej nie śmierdzi niż rozkładający się umysł”.
Prof. Tadeusz gadacz: Na opisanie tego, jak zachowała się wobec osób nie­pełnosprawnych i ich opiekunów, nie miałem innych słów. Sugerując, że w Sej­mie, w którym protestowali, śmierdzi, przekroczyła już nie tylko granicę przy­zwoitości, lecz także wszelkie granice.
Dopisała się tylko do tego, co wcześniej mówili inni. O tym, żeby ich przekazać policji - poseł Pięta. Żeby znaleźć na nich paragraf - posłanka Krynicka. Poseł Żalek mówił o „zwyrodniałych rodzicach”, marszałek Karczewski sugerował, że mogą stanowić zagrożenie epidemiologiczne.
- Protestujący zostali odgrodzeni, stop­niowo ograniczano obszar, na którym mogą się poruszać, odebrano im pod­stawowe prawa: do spaceru, odwiedzin. Wstrzymano korespondencję, a ostatecz­nie pozbawiono dostępu do wind i łazien­ki z prysznicem. Zamknięto ich w getcie nie tylko w sensie przestrzennym, lecz także językowym. Te 40 dni w Sejmie sta­ło się jakimś ogromnym laboratorium społecznym. Powinno stać się przedmio­tem badań socjologów i psychologów.
Jacek Santorski widzi ogromne podobieństwo do słynnego eksperymentu Philipa Zimbardo z 1971 roku. W eksperymentalnym więzieniu znaleźli się studenci podzieleni na skazanych i strażników. Strażnicy już po dwóch dobach gorliwie dręczyli skazanych.
- Mam podobne skojarzenia. W ekstre­malnych sytuacjach w ludziach budzą się demoniczne siły. Stają się zdolni do ok­ropnych, niemoralnych zachowań. Tylko że tutaj nie było ekstremalnej sytuacji, to była tylko garstka protestujących. A jed­nak postępowano z nimi gorzej niż z więź­niami. Padały przy tym okropne słowa. Proszę zwrócić uwagę na to, co my w ogó­le w ostatnim czasie słyszymy. Marsza­łek Sejmu mówi o odszczurzaniu Polski. Poseł Piotrowicz używa metafory o wy­prowadzaniu szczurów z zakładów mięs­nych. To są najgorsze z symbolicznych skojarzeń, jakie znam z historii. Jeśli ta­kie słowa padają ze strony polityków i nie ma na to żadnej reakcji, to z polskim spo­łeczeństwem naprawdę nie jest dobrze.
Wstrząsające i symboliczne było zasłonięcie protestujących kurtyną. Władza chciała oszczędzić widoku gościom z zagranicy, którzy przyjechali na sesję NATO.
- Zadziwiający jest ten sposób myślenia, że można opuścić kurtynę i udawać, że za nią nikogo nie ma. To nieprawdopodobne zderzenie mitologii państwa, które miało pochylić się nad słabszymi, a okazało się kompletnie ślepe na ich potrzeby. Rzą­dzący, zaciągając te zasłony, tak naprawdę odsłonili swój prawdziwy obraz. Wcześ­niej sądzono, że PiS ma wrażliwość spo­łeczną. Nie ma. To tylko rozdawnictwo pieniędzy dla pozyskania elektoratu.
Ta partia kojarzy mi się z paniskiem. Pa­nisko idzie ulicą i rzuca pieniądze ga­wiedzi. Nie jest ważne, komu wpadną do ręki, ważne, że panisko będzie podziwia­ne za hojność. To, że rządzący nie umie­ją prowadzić polityki społecznej, widać choćby po ich flagowym programie 500+. Zamiast dać wsparcie tym, którzy go po­trzebują, daje się pieniądze też tym, któ­rzy mają świetne dochody, i tego, że wpadło im dodatkowo 500 złotych nawet nie odczują.
Mylił się ten, kto sądził, że PiS potra­fi dostrzec i rozwiązywać problemy spo­łeczne. Stoicy już wieki temu zwracali uwagę, że lepsze od imperium jest procuratio. W imperium władza oparta jest na chorych ambicjach imperatora, któ­ry mówi: „Ja tu rządzę, a skoro rządzę, to mam rację i nie ma dyskusji”. Procuratio to władza, którą do działania pobudza­ją nie chore ambicje ludzkie, lecz proble­my. Stoicy mówili: tyle władzy, ile sprawy. Gdy pojawia się problem, powinno się szukać rozwiązań, pytać o zdanie zainte­resowanych i ekspertów. Tak to się odby­wa w cywilizowanych krajach, w których wielka polityka toczy się na szczytach władzy, ale nie szkodzi strukturze życia społecznego. Au nas wszystko od razu do­staje stempel walki politycznej. Rządzący bili w protestujących jak w politycznego przeciwnika.
Czy patrząc na tych rodziców w Sejmie, pomyślał pan: to mógłbym być ja? Pańskie dzieci urodziły się ciężko chore i zmarły. Ale gdyby żyły, to może też pan by tam był, dopominając się o lepszą dla nich przyszłość.
- Często odwołuję się do tego, prowadząc zajęcia ze studentami. Mówię, że moje po­łożenie, to, że nie głoduję i nie muszę mar­twić się o los moich bliskich, to kwestia przygodna. Tak jak i to, że urodziłem się w Polsce, a nie na przykład w Syrii. Mó­wiąc o uchodźcach, tłumaczę, że mogłem być tym, który musiał sprzedać cały ma­jątek, by dostać się do lichej łodzi. Mo­głem mieć dwóch synów, z których jeden zginąłby na morzu, a z drugim próbował­bym wyjść na brzeg Europy. Miałbym na­dzieję, że uratuję nam życie, a natrafiłbym na druty kolczaste i dowiedział się, że nie dostanę pomocy, bo śmierdzę. To prosty zabieg: spróbuj sobie wyobrazić, że to ty, wycieńczony, stajesz na brzegu. Nie trze­ba wielkiej wrażliwości, żeby wczuć się w położenie innej osoby. Wtedy też ła­twiej jest wyciągnąć rękę, rozumieć czyjeś racje, budować kompromisy. To należy do elementarnej kultury społecznej.
Jak studenci reagują?
- Są przejęci. To mnie utwierdza w prze­konaniu, że trzeba rozmawiać, pobudzać do myślenia. Staram się pokazywać stu­dentom nie tylko założenia filozoficzne, ale też to, co z tych założeń wynika. Jedy­na droga, jaka nam została, to mówić o po­stawach, edukować.
Myślałam, że nie chcą słuchać o uchodźcach. Na Uniwersytecie Warszawskim studenci brunatnieją, dali się porwać nacjonalistycznym hasłom, maszerują z neofaszystami.
- Jedni maszerują, drudzy zakładają Koalicję Antyfaszystowską. Jest więc reakcja na to zło, które się wciska także na uczelnie. Ostatnio student, który wystą­pił przeciw neofaszystom, został pobity. Zaatakowano go na terenie uniwersyte­tu, co jest przekroczeniem kolejnej gra­nicy, której jeszcze niedawno nikt by nie śmiał naruszać. Uniwersytet to było miej­sce, w którym - jak w kościele - nikomu nie miało prawa stać się nic złego.
Wicepremierem i ministrem nauki w tym rządzie jest Jarosław Gowin, pański znajomy. Także prof. Ryszard Legutko, prof. Zdzisław Krasnodębski, Andrzej Przyłębski i jego żona, którą „dobra zmiana” wyniosła na fotel prezesa Trybunału Konstytucyjnego to są pańscy znajomi. Razem zakładaliście kiedyś Ośrodek Myśli Politycznej. Mieliście tych samych nauczycieli: profesor Barbarę Skargę, profesora Józefa Tischnera. Jak to możliwe, że wasze drogi rozeszły się aż tak bardzo?
- Człowiek jest sam dla siebie nieprzenik­nioną tajemnicą. Nie chodzi nawet o to, że ma określone poglądy polityczne, lecz że wypowiada słowa i podejmuje działa­nia, o których wcześniej nawet by nie po­myślał, że są możliwe. Nie chcę jednak osądzać. Kiedyś pisarz Andrzej Kijowski powiedział: „Jesteśmy sobie tak mało zna­ni, że lepiej, aby nikt z nas nie przyrzekał, iż nigdy w życiu nie ukradnie zegarka”.
Czy kiedyś będą mogli ze sobą porozmawiać obecny przeciwnik władzy z jej zwolennikiem?
- Wielu ludzi jest już tak poranionych, że to będzie niezwykle trudne. Padło tyle strasznych słów: o gorszym sorcie, smrodzie, odszczurzaniu. Jakby mówią­cy nie zdawali sobie sprawy, że rany po tym będą goić się dłużej, niż gdyby były zadane nożem. Społeczeństwo jest zan­tagonizowane chyba już we wszystkich możliwych obszarach.
Ze słynnego badania „Miastko” dr. Macieja Gduli wynika, że zwolennicy PiS w końcu mogą żyć, jak lubią: nienawidząc lepszych od siebie i gardząc słabszymi, których mają za gorszych. PiS dało im możliwość wywyższenia się.
- W PRL obowiązywały zasady materiali­zmu dialektycznego. Jedna z nich mówi, że rozwój może nastąpić tylko poprzez walkę przeciwieństw. Partia rządząca nieustan­nie ujawniała wrogów klasowych. I teraz tę metodę odkurzono. Mam wrażenie, że kiedy partia rządząca uderza w jakąś gru­pę, to nie tylko po to, by ją rozbić, wymie­nić „tamtych” na „naszych”, ale żeby to było w odpowiednim stylu. Odwołanie ma być jak najbardziej poniżające. Słyszę ten rechot: aleśmy im dowalili! W końcu! To wpisuje się niestety w tradycję polskiego resentymentu. Jesteśmy rozbici i podzie­leni tak, jak chyba nigdy nie byliśmy. Po­działy biegną w poprzek rodzin, urzędów, uniwersytetów, sądów, mediów. Jedynym plusem tej przykrej sytuacji jest to, że lu­dzie zdejmują maski. Pokazują, jacy są.
Tylko jak z tym widokiem żyć?
- Jakoś trzeba. Nie stworzymy sobie przecież dwóch ojczyzn: dla jednych po prawej stronie Wisły, dla drugich po le­wej. Trzeba będzie ten kraj jakoś zszyć. Zazwyczaj, gdy toczy się rewolucja, my­śli się tylko o tym, od czego trzeba się wy­zwolić. Mało kto zadaje sobie pytanie: ku czemu się wyzwalamy? A to: „ku czemu” jest sprawą fundamentalną.
Boi się pan tego: ku czemu?
- (długie milczenie) Trzeba byłoby wznieść się ponad resentyment. Nie szukać odwetu. Nie mówię, żeby nie rozli­czać tych, którzy teraz łamią prawo, oni powinni stanąć przed sądem. Natomiast bałbym się tego, co może zacząć się dziać we wspólnotach lokalnych, w których lu­dzie się znają i każdy będzie pamiętał, kto co zrobił, kto co mówił. Potrzebny byłby ktoś mądry, kto będzie umiał przekonać do pojednania.
Rządzący nadal mają wysokie słupki poparcia. I mają sojusznika: Kościół.
Nie zabolało pana, że gdy protestujący po 40 dniach wychodzili z Sejmu, z duchownych stanął przy nich tylko ks. Wojciech Lemański?
- Zabolało. W polskim Kościele są wraż­liwi księża, ale teraz się ich marginalizuje albo ucisza. A pozwala się działać duchow­nym, którzy ściągają do kościołów grupy neonazistowskie i głoszą homilie głębo­ko antyreligijne. Kościół w Polsce poczuł, skąd wieje wiatr i że coś może z tego mieć. Wydaje mu się, że się umacnia.
Tymczasem na niedzielne msze przychodzi już mniej niż 40 proc. wiernych.
- Kościół ma to, na co sobie zapracował. Ludziom trudno pojąć, że w tym samym kraju, w którym nie ma 500 zł dla niepeł­nosprawnych, są tak wysokie dotacje dla o. Rydzyka i tak bogate wille biskupie, jak ta arcybiskupa Głódzia. Jak się mają tym nie gorszyć? Albo co mają myśleć, słysząc, że ksiądz modli się o śmierć papieża?
To ciekawe czasy dla filozofa? Jest o czym rozmyślać?
- Chciałbym móc zachować stoicki spo­kój, ale jednak rolą ludzi myślących jest wzięcie na siebie odpowiedzialności za życie społeczne, za szacunek dla warto­ści. Dlatego nie milczę. W takich czasach milczenie jest zdradą.
Ksiądz Tischner mówił, że czasami trzeba się przeciwstawić Polsce, która jest, w imię tej, która być powinna.
- Kiedyś w PRL słyszałem dowcip o pięciu przykazaniach obywatelskich. Po pierw­sze: nie myśl. Po drugie: jak już musisz myśleć, to nie mów. Po trzecie: jak już mu­sisz mówić, to nie pisz. Po czwarte: jak na­piszesz, to się nie podpisuj. Po piąte: jak się podpisujesz, to się później nie zdziw. Uważam, że teraz powinna obowiązywać inna wersja Po pierwsze: myśl. Po drugie: mów. Po trzecie: pisz. Po czwarte: podpi­suj się. A po piąte: niech się zdziwią inni.  

Prof. Tadeusz Gadacz jest filozofem, uczniem i wieloletnim współpracownikiem ks. Józefa Tischnera. Pracuje na Wydziale Humanistycznym AGH w Krakowie

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz