piątek, 8 czerwca 2018

Pięć lęków władzy



Od blisko trzech lat przeciwnicy PiS zastanawiają się, jakie słabe punkty ma ta partia. Czy jest coś, co powoduje, że prezes Kaczyński się waha, obawia, cofa?

PiS, uchodzący w pewnych kręgach za partię romantyczno-ideową, jest do bólu realistyczny i pragma­tyczny, na tym zresztą polega jego siła. Kalkuluje, co się najbardziej opłaca - czyli kogo, za ile i z jakim prawdopodobieństwem można politycznie zwerbować; to opty­malizacja zysków i strat. Trzeba dotować i dowartościowywać tych, którzy raczej zagłosują, resztę zaś ignorować, neutralizować, podważać wiarygodność. Dlatego PiS tak się uparł w przypadku niepełnosprawnych. Kiedy po wielu dniach nie spełnił głównego finansowego postulatu protestujących, to i tak już poniósł wszyst­kie polityczne koszty tej decyzji.
   Gdyby po ponad miesiącu protestu nagle się ugiął, to - uży­wając powiedzenia prezesa Kaczyńskiego - cnoty by już nie od­zyskał, a rubelka by nie tylko nie zarobił, ale go jeszcze wydał. Rachunek jest prosty: 23 mld zł na program 500+ (czy po 300 zł na wyprawkę) to wydatek politycznie dobrze ulokowany, bo dał PiS władzę i ją wciąż podtrzymuje, ale już kilka miliardów, czyli niby znacznie mniej, na niepełnosprawnych, to pieniądze wyda­ne nieefektywnie. Zwłaszcza kiedy byłyby „wyszarpane” rządowi, bo i tak nikt nie będzie czuł wdzięczności i moralnego obowiązku głosowania na PiS. A kiedy jeszcze pojawiła się narracja, że to pro­test polityczny, że za niepełnosprawnymi stoi pragnąca obalić rząd opozycja, stało się jasne, że dać nie można. Do tego okazało się, że władza nie zapłaciła za niepełnosprawnych utratą popar­cia. To dopełniło rachunek - kiedy PiS widzi pozytywny dla siebie trend sondażowy, natychmiast staje się bezwzględny.
   Obóz rządzący wygląda tak, jakby nie przejmował się niczym, co nie dotyczy jego żywotnych politycznych interesów, czy­li wyborczej bazy. Dopóki ma w granicach 40 proc. poparcia, Platforma około 25 proc., a reszta po 5-8 proc., to nawet jeśli opozycja w sumie ma tyle co PiS, a nawet czasami więcej, ordy­nacja d’Hondta zapewnia PiS większość. Kiedy słucha się poli­tyków rządzącej formacji i samego Kaczyńskiego, jest jasne, że z opozycją się w ogóle nie liczą, jej opinie, ataki, demonstracje, inicjatywy, nie mają dla nich żadnego znaczenia, bo pochodzą od ludzi niereprezentujących istotnego dla PiS elektoratu. Wie­dzą, że tych dwudziestu paru procent Platformy już nie odbiją, bo nie udało im się to przez dekadę, to twardzi liberałowie. Trochę zaniepokoili się wzrostem SLD, ponieważ to akurat podobny lewicowo-konserwatywny target, ale jeśli wynik Sojuszu utrzyma się w granicach 8-10 proc., a na więcej się nie zanosi, nie jest istotnym zagrożeniem. Zawsze do przejęcia są jeszcze kukizowcy, jak kiedyś Samoobrona.
PiS nie przejmuje się opinią publiczną, bo ma swoją. Nie walczy o wizerunek w mediach, bo ma własne. Nie boi się „obciachu”, bo wie, że to pojęcie względne, do zanegowania, bo wyznaczane przez „skompromitowane elity” - że dla swoich są swoi i jedyni. Stąd bierze się ta charakterystyczna arogancja i pewność siebie. Z poczucia posiadania na wyłączność mocnego rezerwuaru po­parcia, nie do odebrania. Związek PiS z wyborcami jest zasadni­czo odmienny od relacji opozycji z jej elektoratem.
   A jednak czasami PiS traci tę pewność, podkula ogon, udaje, że wszystko jest w porządku, ale widać, jak bardzo nie jest. Na­stępuje zamieszanie, plącze się język władzy, politycy gubią się w „zeznaniach”, tworzą własną nieklasyczną logikę albo uciekają od mikrofonów. Po analizie czasów rządów PiS od 2015 r. można dojść do wniosku, że było (i jest nadal) 5 przypadków-powodów, kiedy Kaczyński albo się cofnął, albo zirytował, albo stracił rezon.

1. IRYTACJA AM ERYKI. PiS kompletnie lekceważył reakcję Izra­ela na sławetną ustawę o IPN, dopóki do krytyki nie przyłączył się Departament Stanu USA. Dopiero od momentu dość stanowcze­go oświadczenia dyplomacji amerykańskiej w obozie rządzącym w Polsce zaczęła się panika. Politycy PiS, wcześniej buńczucznie broniący tej ustawy, nagle zmarnieli w oczach, zaczęli zapewniać, że przepisy te nie wejdą w życie albo nie będą stosowane, że ustawa mogła być źle zrozumiana. Po czym cały ten bałagan trafił do Try­bunału Konstytucyjnego, który ma tę sprawę załatwić.
   Kaczyński musiał znieść atak wściekłości twardego elektoratu, ale udało mu się częściowo zwalić winę na prezydenta Dudę, który skierował ustawę do TK, chociaż Duda w ten sposób uratował, a ściśle biorąc, zamroził, sytuację. Już wcześniej zresztą PiS uległ naciskom USA - w sprawie Antoniego Macierewicza. Kaczyński za­pewne dręczyłby Dudę Macierewiczem w nieskończoność, gdyby nie stanowcza reakcja czynników wojskowych Stanów Zjednoczo­nych i NATO, którzy takiego ministra obrony mieli dość.
   PiS tyle zainwestował w Amerykę, a w szczególności w Donalda Trumpa, jako ostoję swojej polityki i de facto jedynego wiernego sojusznika, że jakikolwiek z nią konflikt byłby kompletnie niezro­zumiały i nie do wytłumaczenia. Zeszłoroczna wizyta Trumpa w Polsce była przedstawiana jako gigantyczny sukces władzy, dowód na to, że nie jest osamotniona i wyobcowana na scenie międzynarodowej. Owszem, z Unią Europejską PiS może być na bakier z powodów kulturowych i ideologicznych, ale z kon­serwatywną Ameryką łączy tę władzę wspólnota celów, wizji świata oraz braterstwo broni. Uzależnienie pisowskiej ekipy od opinii administracji Trumpa jest tak silne, że gdyby to De­partament Stanu zażądał w sprawach sądowniczych tego, czego oczekuje Unia, Zbigniew Ziobro już dawno nie byłby ministrem sprawiedliwości, a na jego miejsce przyszedłby jakiś drugi Czaputowicz.
   PiS liczy na to, że Trump, skłócając się z Unią w kwestiach ekonomicznych (cła) czy w sprawie Iranu, będzie chciał mieć w Europie sprawdzonego sojusznika, czyli ich, pisowską, proamerykańską prawicę. USA mają zatem wielki wpływ na zachowania i decyzje PiS, a Trump znacz­nie większy niż wcześniej „lewak” Obama, który był „taki jak Unia”. Ale rząd Trumpa, zdeterminowany w kwestii ustawy o IPN z uwagi na specjalne relacje z Izraelem, w kwestii standardów liberalnej demokracji nie jest już tak stanowczy. Ameryka ma wobec rządu PiS broń atomową, ale - przynajmniej na razie - jej nie używa.

2. GNIEW KOBIET. PiS dwukrotnie cofnął się przed zaostrze­niem ustawy antyaborcyjnej - pod wpływem demonstracji ko­biet. Najpierw wycofał, na etapie prac sejmowej komisji, projekt Ordo Iuris, a przed kilkoma miesiącami bezterminowo zamro­ził ustawę wykluczającą aborcję z powodu uszkodzenia płodu. Sporo wskazuje na to, że sam Kaczyński jest za pozostawieniem obecnych regulacji, tak jak był za tym jego zmarły brat. Musi też czytać sondaże, gdzie znaczną większość mają przeciwnicy zaostrzania obecnie obowiązującej ustawy.
   Ale z drugiej strony ma biskupów i Kaję Godek, zwłaszcza ta ostatnia mu nie odpuści. Jest wiele opinii, według których PiS zamierza pozbyć się problemu za pomocą Trybunału Kon­stytucyjnego, mającego orzec, czy obowiązujące dzisiaj regula­cje są konstytucyjne. Minister Ziobro właśnie przesłał opinię, według której nie są. Ale Kaczyński dobrze wie, że każdy wyrok ubezwłasnowolnionego Trybunału będzie traktowany jak de­cyzja prezesa PiS. Przerażająca musi być też dla niego wizja, że przecież wyroki Trybunału, nawet takiego jak ten Przyłębskiej i Muszyńskiego, są nieodwoływalne.
   Jeśli TK orzeknie, że aborcja uszkodzonych płodów jest niekon­stytucyjna, to nawet Jarosław Kaczyński, przy całej swojej władzy, nie będzie mógł już tego cofnąć, może ewentualnie przez jakiś czas nie wykonywać wyroku albo przygotować jakiś pokrętny projekt typu „zakazać, nie karać”. Niemniej protesty mogą być potem gigantyczne, a możliwości cudownego załagodzenia sy­tuacji, kiedy wchodzi prezes i zmienia rzeczywistość - niewielkie lub wręcz żadne.
   Przed liderem PiS stoi zatem wielki dylemat, ale pojawił się on tylko za sprawą determinacji kobiet, w dodatku z różnych środo­wisk, bynajmniej nie tylko tych łatwych do spostponowania - fe­ministycznych, lewackich. Ta różnorodność źródeł sprzeciwu jest kluczem do zachwiania pewności siebie w pisowcach. Dopóki marketingowcy partii rządzącej są w stanie odpowiednio na­zwać protestujących i zebrać ich w jedną kategorię (np. „świnie oderwane od koryta”), czują się pewnie. Ale kiedy brakuje takiego wspólnego mianownika pogardy, nagle zaczynają się gubić. Na­stępuje zawahanie, krok w tył, gmatwanie i kręcenie.

3. RYZYKO UBYTKU UNIJ NYCH PIENIĘDZY. PiS nie liczy się z Unią Europejską jako politycznym projektem, nie dba o do­brą opinię w międzynarodowych kręgach. Przeciwnie, głębo­ki ideologiczny spór z głównym nurtem Unii i krytykę Polski ze strony jej urzędników wykorzystuj e w polityce wewnętrznej. Podaje to jako jeszcze jeden dowód na osaczenie kraju przez wrogie siły, głównie niemieckie. Ponadto może przedstawiać opozycję jako zdrajców, którzy knują z wrogami przeciw oj­czyźnie. Siermiężna to opowieść, ale PiS w skuteczność takich właśnie narracji najbardziej wierzy, bo tak oszacował intelek­tualny potencjał własnego twardego elektoratu.
   Ta opowiastka jednak przestaje wystarczać, kiedy zaczyna chodzić o konkretne pieniądze. Już na jesieni ubiegłego roku z obozu władzy zaczęły dochodzić sygnały, że rządzący za­niepokoili się możliwością nałożenia przez Unię finansowych sankcji za ustrojowe „eksperymenty”. Cała operacja z Morawieckim jako premierem miała służyć poprawieniu relacji z Unią, ale tylko w ściśle określonym celu - aby oddalić finan­sowe ryzyko. Kaczyński wdrożył dwutorową strategię: ogólna ideologiczna retoryka „na kraj” nadal jest bardzo antyunijna, ale Morawiecki z Czaputowiczem w kuluarach mają to łagodzić, mrugać okiem i robić lepsze wrażenie, na zasadzie „to nie my, widzicie, z kim musimy pracować”. PiS zdecydował się na kilka ustępstw w sprawach sądowniczych. Pozornych co prawda, ale jednak. Gdyby Kaczyński nie poczuł zagrożenia, nie cofnąłby się nawet pozornie, zwłaszcza że twardy elektorat przyjmuje tę rejteradę z dużym zaniepokojeniem i dezorientacją.
   Obóz władzy woli nie odpowiadać za utratę żywej unijnej go­tówki, zwłaszcza że wiele bajkowych projektów Morawieckiego, łącznie z monstrualnym portem lotniczo-kolejowym, stoi na tych funduszach. Propozycja zmniejszenia kwot dla Polski w następnym unijnym budżecie, która właśnie się pojawiła, jest dla PiS kłopotem. A urzędnicy zapewniają, że to nie z powodu łamania praworządności, jeśli już, to z powodu m.in. nieprzyjmowania uchodźców, co jest dla PiS znacznie wygodniejszym argumentem, bo na uchodźcach zawsze wyborczo wygrywał. Tak czy inaczej, trwa właśnie w tej sprawie decydująca próba sił.

4. POSĄDZENIE LUDZI PIS O PAZERNOŚĆ I PRYWATĘ.
Prezes Kaczyński rzadko aktywnie i publicznie interweniu­je w rzeczywistość, a tak się stało w przypadku Bartłomieja Misiewicza i, ostatnio, nagród dla rządu. Lider PiS wie, że to, co wyniosło go do władzy, czyli pieniądze (500+), może go od tej władzy odspawać. Kaczyński najwcześniej w polskiej polityce ostatnich lat zrozumiał, że wyborcy niespecjalnie są zaintere­sowani trójpodziałem władzy, niezależnością sądownictwa czy prawami mniejszości, i tu może robić, co chce, ale za to bardzo są wyczuleni na pieniądze swoje i cudze - tu musi być niezwy­kle ostrożny.
   Opozycja zorientowała się co do tej zasady znacznie później, ale zaczęła ją intensywnie wykorzystywać. Dziesiątki tysięcy w rządzie i miliony w spółkach, przepływające na konta be­neficjentów „dobrej zmiany”, zaczynają trafiać do wyobraźni wyborców. Akcja ujawniania pensji ekipy rządzącej rozszerza się, ostatnio o radnych PiS, zapytania dotyczą też TVP. Porów­nywanie swoich zarobków do innych, którzy na oko nie wyróż­niają się żadnymi specjalnymi przymiotami poza tym, że są z politycznego klucza - ma moc tajfunu. Wie to władza, ale też opozycja i to nie jest skończony wątek - on się dopiero zaczyna.
PiS niby załagodził sondażowy spadek po nagrodach, ale ta­kie potrafią się odkładać w pamięci społecznej i nagle wracać z nową siłą. Przekonała się o tym Platforma, która po „ośmiorniczkach” też powróciła do przyzwoitych notowań, a po roku wszystko się posypało.

5. SYNDROM TUSKA. Kaczyński nie tyle cofa się przed Donal­dem Tuskiem, bo nie ma do tego okazji, ale się go nieustannie obawia. Tusk to jedyny polityk opozycji, który budzi w liderze PiS respekt i niepokój. Bo też Tuska Kaczyński od ostatniego zwycię­stwa w 2005 r. potem już nie pokonał. Przegrał z nim siedem wy­borów z rzędu, a następnie Tusk oddalił się z pola walki. I zamiast tego superwroga w 2015 r. Kaczyński musiał pokonał Ewę Kopacz, a to nie to samo. Rozgrywka lidera PiS z Tuskiem nie jest zakoń­czona i czują to obie strony.
   Tusk ma unikatową umiejętność doprowadzania Kaczyńskiego do szewskiej pasji, jak choćby wtedy, kiedy ponad dekadę temu powiedział na sali sejmowej, że nie widzi na niej w tej chwili An­drzeja Leppera, ale to nie szkodzi, bo lidera Samoobrony zastę­puje Kaczyński, na jedno wychodzi. Kaczyński urządził piekło i żądał przeprosin. Nawet „mordy zdradzieckie”, wypowiedziane co prawda, kiedy Tuska nie było w Sejmie, dotyczyły jednak Smo­leńska, w której to sprawie głównym wrogiem dzisiejszej władzy jest właśnie Tusk. I to wreszcie były lider Platformy stał za pierw­szym wielkim zjazdem PiS w sondażach, po wyborze na szefa Rady Europejskiej. Nie ma oczywiście żadnych gwarancji, że były premier, po ewentualnym powrocie do krajowej polityki, zdołałby pokonać PiS i jego szefa. Niemniej ta strzelba wciąż wisi na ścianie, a do ostatniego aktu daleko.

TE PIĘĆ SZPILEK NAKŁUWA BALON PIS. Trzy z nich, Unia, USA i kobiety, zmusiły PiS do wycofania się z pewnych koncepcji albo do szukania kosztownych wizerunkowo (wobec własnego elektoratu) ustępstw. Dwie ostatnie szpile zaś przyczyniły się do istotnych tąpnięć w sondażowym poparciu. Tyle że dwa baty na PiS są na zewnątrz i takie pozostaną: Bruksela i Waszyngton, a trzeci będzie zewnętrzny jeszcze przez wiele miesięcy - Tusk. Opozycja, choć już śmielsza niż wcześniej (w sprawie oceny sta­nu praworządności przez Unię Schetyna powiedział „nie odpusz­czać”), wciąż jest skrępowana w korzystaniu z zewnętrznych in­strumentów (poza tym do administracji Trumpa ma słaby dostęp), aby nie być posądzona o „donoszenie na Polskę”. Ten straszak PiS nadal działa, a opozycja nie zbudowała sobie w tej mierze tak moc­nej narracji, żeby jej bezkompromisowo bronić. To w końcu może jednak nastąpić.
   Siła rażenia gniewu kobiet natomiast jest ograniczona tema­tycznie i zasadniczo nie wykracza poza kwestię aborcji, przemocy, równouprawnienia, może roli Kościoła. Z tym że dla Kaczyńskiego z tego zestawu znaczenie ma tylko aborcja. Pozostaje więc pazer­ność władzy. PiS to wie, dlatego zaraz uruchomi komisję śledczą w sprawie tzw. wyłudzeń VAT, aby na miliony władzy, wyciągane przez posła Brejzę, zawistować 300 mld „ukradzionego” w cza­sach rządów Platformy podatku. Tyle że pensje i inne apanaże są konkretne, a „setki miliardów” paradoksalnie słabo działają na wyobraźnię.
   PiS ma więc w tej chwili w bagażu trzy ważne sprawy: aborcję, ustawę o IPN i spór z Unią o praworządność, których rozstrzy­gnięcie może mieć duże polityczne znaczenie. W perspektywie - ewentualny powrót Tuska. Na bieżąco - problem z ujawnianiem koszmarnie wysokich pensji politycznych mianowańców w spół­kach Skarbu Państwa. Niby sporo. Opozycja może to wszystko wy­korzystać albo spartolić. Widać, że rządzący nie są nieśmiertelni i mają wrażliwe miejsca. Ale pokonanie ich wymaga wysiłku, przed jakim nie stanęła żadna opozycja po 1989 r.
Mariusz Janicki

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz