Porządny gość,
normalny facet, świetny fachowiec - tak mówią o Marku Belce ci, którzy go
znają. Pytanie, jak zapamiętają go ci, którzy znają go tylko z nagrań jego
rozmowy z szefem MSW.
ALEKSANDRA PAWLICKA
Gdyby
usłyszał pan o sobie to, co sam mówił o Jacku Rostowskim czy Jerzym Hausnerze,
poczułby się pan urażony?
- Nie. Ja mam taki charakter, że,
za przeproszeniem, opier... i już. Jak mi się coś nie podoba, to przychodzę,
robię awanturę, może czasem nawet w knajackim języku, ale nie pozwalam, żeby
wątroba gniła mi miesiącami - odpowiada Marek Belka.
Jego najbliżsi współpracownicy
mają nad biurkiem wywieszone motto: „Lepiej być człowiekiem, który głośno
przeklina, niż małym, cichym skurwysynem”. Z Markiem Belką spotykam się w NBP.
Prezes banku centralnego nie ukrywa, że mocno przeżywa całą sytuację.
- Obawia się pan, że z całego pana
dorobku ludziom zostanie w pamięci tylko ta afera? - pytam.
- Oczywiście, że się obawiam. Tyle
tylko, że nie jestem politykiem sondażowym, nie startuję w wyborach i rankingi
popularności mało mnie obchodzą. Zawsze byłem fachowcem do wynajęcia i mam
nadzieję, że ci, którzy oferują mi robotę, rozumieją, że jeśli odcedzi się
wulgaryzmy i osobiste wycieczki do różnych osób, rozmawialiśmy z ministrem
Sienkiewiczem o bezpieczeństwie Polski w sytuacji kryzysu i współpracy
instytucji państwowych.
Belka o podsłuchach dowiedział się
w czwartek poprzedzający publikację rozmów. - Uczestniczyłem w konferencji
Banku Izraela, gdy moi współpracownicy zaczęli bombardować mnie informacjami.
Komórka rozgrzała się do czerwoności - przyznaje.
- Czy spotkań z ministrem
Sienkiewiczem było więcej? - pytam.
- Nie, to był jedyny raz -
odpowiada prezes NBP. - Wcześniej spotkałem ministra Sienkiewicza przy jakiejś
oficjalnej okazji i uderzyła mnie jego powaga oraz zainteresowanie
bezpieczeństwem państwa. To jest państwowiec do szpiku kości, z takimi ludźmi
lubię rozmawiać, bo sam uważam się za państwowca. Stąd pojawił się pomysł
spotkania na prywatnym gruncie, kolacji w ustronnym miejscu. Myśmy zaprosili.
MSW zaproponowało ustronne miejsce. Fatalne, jak się okazuje.
- Co chciał pan załatwić z rządem
podczas tej kolacji?
- Chciałem poinformować ministra
Sienkiewicza o zaawansowanej już wtedy operacji wymiany banknotów oraz przygotowywanym
przetargu na monety drobnych nominałów.
- To tematy czysto służbowe. Nie
mogliście porozmawiać w gabinecie?
- Myli się pani, w obu przypadkach
to tematy drażliwe. W przypadku banknotów chodziło o zabezpieczenia, w
przypadku monet obawiałem się, że jeśli sprawa wycieknie za wcześnie, reakcją
mennicy będzie wściekłość. Do tej pory płaciliśmy Mennicy Polskiej za produkcję
jedno-, dwu- i pięcio-groszówek 107 min zł w okresie trzyletnim. Dzięki
przetargowi mieliśmy szanse zejść do 54 min. Chciałem o tym podyskutować z
ministrem Sienkiewiczem, a on wykorzystał okazję do zadania mi ciekawych
pytań.
Rostowski nie pójdzie z czapką po prośbie
Najciekawsze z pytań dotyczyło
tego, czy bank centralny sypnie kasą w razie kłopotów finansowych rządu przed
wyborami. Czyli w razie trudnej sytuacji finansowej państwa pomoże uratować PO
przed wyborczą porażką. Odpowiedź Belki brzmiała: tak, ale pod warunkiem
nowelizacji ustawy o NBP i dymisji ministra finansów.
NBP odpiera zarzut, że prezes
zabiegał o zmianę zapisów ustawy po to, by bank centralny mógł skupować
obligacje rządowe na wtórnym rynku, ratując w ten sposób finanse państwa. -
Ten mechanizm działał już od dawna. Stosował go poprzedni prezes Sławomir
Skrzypek, gdy w 2008 r. wybuchł kryzys i banki przestały pożyczać sobie
pieniądze. Warunkowo skupował od nich obligacje rządowe - tłumaczy departament
systemu finansowego NBP.
- A żądanie dymisji ministra
Rostowskiego? - pytam prezesa Belkę. - Uważa pan, że szef banku centralnego ma
prawo meblować premierowi gabinet?
- Nie meblowałem. Ministrów odwołuje
się dziś w co drugim programie telewizyjnym i na każdych imieninach, i nic z
tego nie wynika. Bez przesady, ani ja, ani minister Sienkiewicz nie śmielibyśmy
sugerować czegoś takiego premierowi. Chcę mocno podkreślić, że z pierwotnie
opublikowanych zapisów mojej rozmowy z ministrem Sienkiewiczem wyleciało kilka
bardzo istotnych zdań dotyczących Jacka Rostowskiego, choćby to, że bardzo
dobrze oceniam ministra finansów i zawsze będę go bronił oraz że mój pierwotnie
chłodny do niego stosunek ociepla się. Dopiero po tym wstępie powiedziałem, że
jeśli jednak rozmawiamy o czarnych scenariuszach, to bank centralny jest po to,
aby w takiej sytuacji pomóc, ale na pewnych warunkach.
- I Rostowski może nie zechcieć
grać w orkiestrze, w której pan jest dyrygentem.
- W razie realizacji czarnego
scenariusza bank centralny musi mieć pewność, że minister zarządzający
finansami kraju zrobi wszystko, aby sytuacja się nie powtórzyła. Będzie
gotowy na drastyczne cięcia wydatków, podnoszenie podatków, czyli inaczej
mówiąc, weźmie na siebie odpowiedzialność za katastrofę polityczną partii
rządzącej, za przegrane wybory. Dlatego w sytuacji, gdy rząd musi iść po
prośbie z czapką do banku centralnego, od ministra politycznego lepszy jest
techniczny. Na technicznego łatwiej zrzucić wszystkie winy.
Bardziej wstydzi się pan
wulgarnego języka tej rozmowy czy tego, że używał go pan w stosunku do
kolegów, np. Jerzego Hausnera?
- Wstydzę się tego języka i
wulgaryzmów szczególnie, gdy odnosiły się do konkretnych ludzi. Jestem
przekonany, że przynajmniej część opinii publicznej wcześniej czy później
zrozumie, że w tej rozmowie nie chodziło o żaden polityczny deal, o żadne zwalnianie ministrów, tylko o to, że w dramatycznych
okolicznościach nie można stać z założonymi rękami. Wierzę, że to się powoli
przebije, ale słowa dotyczące konkretnych ludzi boleć będą długo i z tego powodu
jest mi bardzo głupio.
- O Jerzym Hausnerze powiedział
pan...
- Ze jest osobą piwotalną, czyli
osiową, to znaczy, że w gronie kolegialnym, a takim jest Rada Polityki Pieniężnej,
jego głos decyduje, w jakim kierunku idą decyzje. Użyłem też słowa gravitas, czasami dobrze znać obce słowa, czyli uznałem Hausnera za
osobę nadającą ciężar gatunkowy polskiej gospodarce i polskiemu życiu
publicznemu. Czy to jest obraźliwe? Wielokrotnie przecież publicznie
wypowiadałem się o profesorze Hausnerze w samych superlatywach.
- Nie o słowa piwotalnyi gravitas chodzi.
- OK, o mierzenie przyrodzenia.
Tylko że ta wypowiedź dotyczyła ministra Rostowskiego, a ten się z niej śmiał.
Oczywiście, że było to paskudne, ale jak chłopy rozmawiają ze sobą skrótami i
chcą powiedzieć, który jest ważniejszy, to mówią, że mają dłuższego. No
brzydko, przyznaję. Nie wiem, jak kobiety mówią o sobie w takich sytuacjach,
ale chyba pod tym względem mężczyźni są uprzywilejowani językowo.
Według osoby znającej Jerzego
Hausnera czuje się on wypowiedziami Marka Belki „urażony do żywego i uraz ten
zachowa do końca życia”. Hausner nie pojawił się na posiedzeniu Rady Polityki
Pieniężnej, które odbyło się nazajutrz po ujawnieniu nagrań. Pojechał na
spotkanie z leśnikami w Kielcach. Nie chciał też odpowiedzieć na pytania
zadane mu przez „Newsweek”.
- Belka i Hausner to dwie bardzo
silne osobowości. Każdy z nich zna swoją wartość. W RPP decyzje podejmowane są
większością. Kiedy jest remis, głos prezesa liczy się podwójnie, ale to Hausner
ma zwykle głos decydujący, bo raz głosuje tak, raz inaczej. Żaden prezes banku
centralnego nie lubi przegrywać takich głosowań. Stąd pewnie niechęć wyrażona
przez Belkę podczas spotkania z Sienkiewiczem - mówi jeden z członków RPP.
Kwaśniewski pod wrażeniem
- Rozumiem przekleństwa, rozumiem
to, że rozmowy prowadzi się podczas nieoficjalnej kolacji, bo tylko naiwni
uważają, że politykę robi się wyłącznie w zaciszu gabinetów, ale obsesyjnego
przywiązania do długości przyrodzenia nie rozumiem. Jeśli to ma być wyznacznik
męskości, to chyba nie jestem mężczyzną - żartuje były prezydent Aleksander
Kwaśniewski.
Ale po chwili dodaje: - Bywają
jednak w polityce sytuacje, w których dobry dowcip o penisie może rozładować
kryzys. Kiedyś premier Jerzy Buzek przyjechał do mnie w nocy i zażądał
natychmiastowej dymisji wicepremiera Janusza Tomaszewskiego posądzonego o
kłamstwo lustracyjne. „Panie prezydencie – powiedział - ta sytuacja grozi destabilizacją państwa”. Była trzecia w
nocy, próbowałem premiera Buzka przekonać, że sprawę można załatwić rano, w
świetle kamer, bo informacja o lustracyjnych
kłopotach Tomaszewskiego krążyła już od jakiegoś czasu. Premier był nieugięty i
wtedy opowiedziałem dowcip.
- Proszę go opowiedzieć.
- To był dowcip o żonie, która po
20 latach małżeństwa domaga się w sądzie rozwodu. Pytana o powód, mówi, że
mąż ma członek długi na metr. „I nie przeszkadzało to pani przez 20 lat?” -
pyta sędzina. „Ale wysoki sądzie, przez ostatnie dwa łata on mnie nim wyłącznie
bije”. To było a propos tego, że coś, co długo nie przeszkadza, nagle zaczyna
ciążyć. Jerzy Buzek roześmiał się i odłożyliśmy sprawę do rana.
Kwaśniewski zna Marka Belkę od
lat. Gdy został prezydentem w 1995 r., powołał go na swojego doradcę ekonomicznego
i od tego momentu kariera Belki toczyła się błyskawicznie. Dwukrotnie pełnił
funkcję wicepremiera i ministra finansów (w rządach Cimoszewicza i Millera), został
szefem międzynarodowej rady ds. Iraku i dyrektorem ds. polityki gospodarczej w
Tymczasowych Władzach Koalicyjnych tego kraju.
- Zrobił na mnie duże wrażenie,
gdy zadzwoniłem do niego z propozycją wyjazdu do Iraku. Tkm trwała wojna, a
on podjął decyzję od ręki. Belka nigdy nie hamletyzuje. Nie radzi się jak inni
przyjaciół, rodziny, nigdy nie wycofuje z raz podjętej decyzji - mówi
Aleksander Kwaśniewski. - Tak samo było, gdy poprosiłem go o ratowanie
sypiącego się rządu SLD po aferze Rywina.
Belka został premierem
technicznym. To wtedy wołał do posłów w Sejmie: „Do roboty! Koniec teatru politycznego!”.
Szarża Belki według Rotfelda
Zawsze miał cięty język. „Harcerze
kombinujący, jak wystawić państwo do wiatru” - mówił
o bankach proponujących lokaty omijające podatek Belki. „Politycy zawodowi,
czyli ci, co poza polityką nie mają życia, reagują na smak, zapach władzy,
chciałoby się powiedzieć: na swąd władzy, jak narkoman na heroinę. Jak coś
takiego poczują, to jak psy gończe wyrywają do przodu, tratują wszystko po
drodze” - opisywał polskich parlamentarzystów.
- Większość polityków obawia się
prostego stawiania sprawy, chce się przypodobać jakiejś grupie, a Belka wali
prosto z mostu. Jest szczery. Kiedy formował swój gabinet - mimo że siłę
polityczną miał niewielką - nie dawał sobie narzucić rozwiązań personalnych -
wspomina Marek Borowski.
Prof. Adam Daniel Rotfeld opowiada z kolei „Newsweekowi” o mało
znanej międzynarodowej szarży Marka Belki, w czasie gdy ten był szefem rządu:
- Był czerwiec 2005 r. Na szczycie unijnym ówczesny prezydent Francji Jacques Chirac przeciwstawił się zwiększeniu finansowania dla
nowych krajów członkowskich i wtedy głos zabrał Belka. Zaproponował stworzenie
funduszu dla najbiedniejszych i zadeklarował od Polski miliard euro. Od razu
10 kolejnych krajów zrobiło to samo. Chirac się wycofał. Leciałem później
samolotem z Javierem
Solaną, ówczesnym szefem unijnej dyplomacji, i
ten powiedział mi: „Premier Belka swoim wystąpieniem podniósł notowania Polski
o dwie półki. Ci, którzy na tej wyższej półce siedzą, będą musieli się teraz
posunąć i zrobić dla Polski miejsce”.
- Belka - dodaje Rotfeld - dzięki
swojej zdolności dostrzegania istoty rzeczy i pracy dla międzynarodowych
instytucji łatwo znajduje język z szefami najważniejszych państw. Rozmawia z
nimi bez kompleksów.
Potwierdza to także Anna Głębocka-Zielińska,
członek Rady Polityki Pieniężnej: - Prezes Belka ma autorytet, jako były
dyrektor Międzynarodowego Funduszu Walutowego zna szefów wszystkich ważniejszych
banków centralnych. W dniach posiedzeń RPP zawsze wszyscy chodzimy razem na
obiad do stołówki w NBP. Opowiada wtedy anegdoty z czasów rządowych, misji w
Iraku czy MFW. Kawały są z klasą. Owszem, ma dosadny język, choć nie aż tak jak
na nagraniach.
W nagraniach Belka nazwał RPP „pieprzoną
radą”. Na pierwszym posiedzeniu rady po ujawnieniu nagrań atmosfera była
wyjątkowo ciężka. Belka musiał się tłumaczyć, ale ostatecznie RPP wydała
oświadczenie zapewniające o dalszej współpracy.
Upublicznienie taśm oczywiście
nadwerężyło wizerunek prezesa NBP. W środowisku ekonomistów pierwsze reakcje
były głównie krytyczne. Prof. Leszek Balcerowicz zarzucił Belce złamanie zasady apolityczności
i niezależności banku centralnego i zażądał dymisji prezesa NBP, co Belka komentuje
jednym słowem: „Histeria”. Prof. Stanisław Gomułka mówi z kolei
„Newsweekowi”, że z podsłuchów wynika, iż Belka pomylił role: - Wydaje się
zapominać, że nie jest premierem ani ministrem finansów i że jego rola wobec
rządu się zmieniła. Ma z rządem współpracować, kiedy to możliwe, ale i
dyscyplinować go, gdy to konieczne.
Z kolei dr Robert Gwiazdowski z
Centrum im. Adama Smitha spekuluje, że konszachty prezesa NBP i szefa MSW
mogą się łączyć z dodrukiem pustego pieniądza w ramach prowadzonej przez bank
centralny wymiany banknotów na nowe: „Istnieje domniemanie, że wydrukowali
tych nowych trochę więcej, niż powinni, bo to, ile wydrukuje pieniędzy NBP,
jest słodką tajemnicą NBP”.
- Bzdura - odpowiada departament
systemu finansowego NBP. - W historii ostatnich 15 lat tylko dwa razy
mieliśmy do czynienia ze znaczącą zwyżką gotówki na rynku. W roku 2000, gdy
ludzie masowo wypłacali pieniądze, bo bali się zapowiadanej awarii komputerów
w związku ze zmianą daty w nowym tysiącleciu, i w roku 2008, po upadku banku
Lehman Brothers, gdy zaczął się kryzys finansowy.
- W tym kraju niestety najtrudniej
dyskutować z bredniami - dodaje prezes Belka.
- Zastanawiał się pan - pytam -
kto może skorzystać na publikacji podsłuchów?
- Jestem naiwniakiem. Pomyślałem
raczej o tym, ile się trzeba będzie z tego tłumaczyć. Nudny bankier centralny
stanie się centralną postacią. Przede wszystkim pomyślałem jednak, że
zrobiliśmy z ministrem Sienkiewiczem wielki problem - on premierowi, ja
prezydentowi. Z tego powodu mam największego kaca.
Współpraca: Ryszard Holzer, Radosław Omachel
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz