sobota, 28 czerwca 2014

Kac Belki



Porządny gość, normalny facet, świetny fachowiec - tak mówią o Marku Belce ci, którzy go znają. Pytanie, jak zapamiętają go ci, którzy znają go tylko z nagrań jego rozmowy z szefem MSW.

ALEKSANDRA PAWLICKA

Gdyby usłyszał pan o sobie to, co sam mówił o Jacku Rostowskim czy Jerzym Hausnerze, poczułby się pan urażony?
- Nie. Ja mam taki charakter, że, za prze­proszeniem, opier... i już. Jak mi się coś nie podoba, to przychodzę, robię awantu­rę, może czasem nawet w knajackim języ­ku, ale nie pozwalam, żeby wątroba gniła mi miesiącami - odpowiada Marek Belka.
Jego najbliżsi współpracownicy mają nad biurkiem wywieszone motto: „Lepiej być człowiekiem, który głośno przeklina, niż małym, cichym skurwysynem”. Z Mar­kiem Belką spotykam się w NBP. Prezes banku centralnego nie ukrywa, że mocno przeżywa całą sytuację.

- Obawia się pan, że z całego pana dorob­ku ludziom zostanie w pamięci tylko ta afera? - pytam.
- Oczywiście, że się obawiam. Tyle tylko, że nie jestem politykiem sondażowym, nie startuję w wyborach i rankingi popularno­ści mało mnie obchodzą. Zawsze byłem fa­chowcem do wynajęcia i mam nadzieję, że ci, którzy oferują mi robotę, rozumieją, że jeśli odcedzi się wulgaryzmy i osobiste wy­cieczki do różnych osób, rozmawialiśmy z ministrem Sienkiewiczem o bezpieczeń­stwie Polski w sytuacji kryzysu i współpra­cy instytucji państwowych.
Belka o podsłuchach dowiedział się w czwartek poprzedzający publikację roz­mów. - Uczestniczyłem w konferencji Banku Izraela, gdy moi współpracowni­cy zaczęli bombardować mnie informacja­mi. Komórka rozgrzała się do czerwoności - przyznaje.
- Czy spotkań z ministrem Sienkiewi­czem było więcej? - pytam.
- Nie, to był jedyny raz - odpowiada pre­zes NBP. - Wcześniej spotkałem ministra Sienkiewicza przy jakiejś oficjalnej okazji i uderzyła mnie jego powaga oraz zainte­resowanie bezpieczeństwem państwa. To jest państwowiec do szpiku kości, z takimi ludźmi lubię rozmawiać, bo sam uważam się za państwowca. Stąd pojawił się pomysł spotkania na prywatnym gruncie, kola­cji w ustronnym miejscu. Myśmy zaprosi­li. MSW zaproponowało ustronne miejsce. Fatalne, jak się okazuje.
- Co chciał pan załatwić z rządem pod­czas tej kolacji?
- Chciałem poinformować ministra Sienkiewicza o zaawansowanej już wtedy operacji wymiany banknotów oraz przy­gotowywanym przetargu na monety drob­nych nominałów.
- To tematy czysto służbowe. Nie mogli­ście porozmawiać w gabinecie?
- Myli się pani, w obu przypadkach to te­maty drażliwe. W przypadku banknotów chodziło o zabezpieczenia, w przypadku monet obawiałem się, że jeśli sprawa wy­cieknie za wcześnie, reakcją mennicy będzie wściekłość. Do tej pory płaciliśmy Mennicy Polskiej za produkcję jedno-, dwu- i pięcio-groszówek 107 min zł w okresie trzyletnim. Dzięki przetargowi mieliśmy szanse zejść do 54 min. Chciałem o tym podyskutować z ministrem Sienkiewiczem, a on wykorzy­stał okazję do zadania mi ciekawych pytań.


Rostowski nie pójdzie z czapką po prośbie
Najciekawsze z pytań dotyczyło tego, czy bank centralny sypnie kasą w razie kłopo­tów finansowych rządu przed wyborami. Czyli w razie trudnej sytuacji finansowej państwa pomoże uratować PO przed wy­borczą porażką. Odpowiedź Belki brzmiała: tak, ale pod warunkiem nowelizacji ustawy o NBP i dymisji ministra finansów.
NBP odpiera zarzut, że prezes zabiegał o zmianę zapisów ustawy po to, by bank centralny mógł skupować obligacje rządo­we na wtórnym rynku, ratując w ten sposób finanse państwa. - Ten mechanizm działał już od dawna. Stosował go poprzedni pre­zes Sławomir Skrzypek, gdy w 2008 r. wy­buchł kryzys i banki przestały pożyczać sobie pieniądze. Warunkowo skupował od nich obligacje rządowe - tłumaczy departa­ment systemu finansowego NBP.
- A żądanie dymisji ministra Rostowskiego? - pytam prezesa Belkę. - Uważa pan, że szef banku centralnego ma prawo meblować premierowi gabinet?
- Nie meblowałem. Ministrów odwo­łuje się dziś w co drugim programie tele­wizyjnym i na każdych imieninach, i nic z tego nie wynika. Bez przesady, ani ja, ani minister Sienkiewicz nie śmieliby­śmy sugerować czegoś takiego premiero­wi. Chcę mocno podkreślić, że z pierwotnie opublikowanych zapisów mojej rozmowy z ministrem Sienkiewiczem wyleciało kilka bardzo istotnych zdań dotyczących Jacka Rostowskiego, choćby to, że bardzo dobrze oceniam ministra finansów i zawsze będę go bronił oraz że mój pierwotnie chłodny do niego stosunek ociepla się. Dopiero po tym wstępie powiedziałem, że jeśli jednak rozmawiamy o czarnych scenariuszach, to bank centralny jest po to, aby w takiej sy­tuacji pomóc, ale na pewnych warunkach.
- I Rostowski może nie zechcieć grać w orkiestrze, w której pan jest dyrygentem.
- W razie realizacji czarnego scenariu­sza bank centralny musi mieć pewność, że minister zarządzający finansami kra­ju zrobi wszystko, aby sytuacja się nie po­wtórzyła. Będzie gotowy na drastyczne cięcia wydatków, podnoszenie podatków, czyli inaczej mówiąc, weźmie na siebie odpowiedzialność za katastrofę politycz­ną partii rządzącej, za przegrane wybory. Dlatego w sytuacji, gdy rząd musi iść po prośbie z czapką do banku centralnego, od ministra politycznego lepszy jest tech­niczny. Na technicznego łatwiej zrzucić wszystkie winy.

Bardziej wstydzi się pan wulgarnego ję­zyka tej rozmowy czy tego, że używał go pan w stosunku do kolegów, np. Jerzego Hausnera?
- Wstydzę się tego języka i wulgaryzmów szczególnie, gdy odnosiły się do konkret­nych ludzi. Jestem przekonany, że przynaj­mniej część opinii publicznej wcześniej czy później zrozumie, że w tej rozmowie nie chodziło o żaden polityczny deal, o żadne zwalnianie ministrów, tylko o to, że w dra­matycznych okolicznościach nie można stać z założonymi rękami. Wierzę, że to się powoli przebije, ale słowa dotyczące kon­kretnych ludzi boleć będą długo i z tego po­wodu jest mi bardzo głupio.
- O Jerzym Hausnerze powiedział pan...
- Ze jest osobą piwotalną, czyli osiową, to znaczy, że w gronie kolegialnym, a takim jest Rada Polityki Pieniężnej, jego głos de­cyduje, w jakim kierunku idą decyzje. Uży­łem też słowa gravitas, czasami dobrze znać obce słowa, czyli uznałem Hausnera za oso­bę nadającą ciężar gatunkowy polskiej go­spodarce i polskiemu życiu publicznemu. Czy to jest obraźliwe? Wielokrotnie prze­cież publicznie wypowiadałem się o profe­sorze Hausnerze w samych superlatywach.
- Nie o słowa piwotalnyi gravitas chodzi.
- OK, o mierzenie przyrodzenia. Tylko że ta wypowiedź dotyczyła ministra Rostowskiego, a ten się z niej śmiał. Oczywiście, że było to paskudne, ale jak chłopy rozmawia­ją ze sobą skrótami i chcą powiedzieć, który jest ważniejszy, to mówią, że mają dłuższe­go. No brzydko, przyznaję. Nie wiem, jak kobiety mówią o sobie w takich sytuacjach, ale chyba pod tym względem mężczyźni są uprzywilejowani językowo.
Według osoby znającej Jerzego Hausne­ra czuje się on wypowiedziami Marka Bel­ki „urażony do żywego i uraz ten zachowa do końca życia”. Hausner nie pojawił się na posiedzeniu Rady Polityki Pieniężnej, które odbyło się nazajutrz po ujawnieniu nagrań. Pojechał na spotkanie z leśnikami w Kiel­cach. Nie chciał też odpowiedzieć na pyta­nia zadane mu przez „Newsweek”.
- Belka i Hausner to dwie bardzo sil­ne osobowości. Każdy z nich zna swoją wartość. W RPP decyzje podejmowane są większością. Kiedy jest remis, głos prezesa liczy się podwójnie, ale to Hausner ma zwy­kle głos decydujący, bo raz głosuje tak, raz inaczej. Żaden prezes banku centralnego nie lubi przegrywać takich głosowań. Stąd pewnie niechęć wyrażona przez Belkę pod­czas spotkania z Sienkiewiczem - mówi je­den z członków RPP.

Kwaśniewski pod wrażeniem
- Rozumiem przekleństwa, rozumiem to, że rozmowy prowadzi się podczas nieofi­cjalnej kolacji, bo tylko naiwni uważają, że politykę robi się wyłącznie w zaciszu ga­binetów, ale obsesyjnego przywiązania do długości przyrodzenia nie rozumiem. Jeśli to ma być wyznacznik męskości, to chyba nie jestem mężczyzną - żartuje były prezy­dent Aleksander Kwaśniewski.
Ale po chwili dodaje: - Bywają jednak w polityce sytuacje, w których dobry dow­cip o penisie może rozładować kryzys. Kie­dyś premier Jerzy Buzek przyjechał do mnie w nocy i zażądał natychmiastowej dymisji wicepremiera Janusza Tomaszew­skiego posądzonego o kłamstwo lustra­cyjne. „Panie prezydencie – powiedział - ta sytuacja grozi destabilizacją państwa”. Była trzecia w nocy, próbowałem premie­ra Buzka przekonać, że sprawę można za­łatwić rano, w świetle kamer, bo informacja o lustracyjnych kłopotach Tomaszewskiego krążyła już od jakiegoś czasu. Premier był nieugięty i wtedy opowiedziałem dowcip.
- Proszę go opowiedzieć.
- To był dowcip o żonie, która po 20 la­tach małżeństwa domaga się w sądzie roz­wodu. Pytana o powód, mówi, że mąż ma członek długi na metr. „I nie przeszkadza­ło to pani przez 20 lat?” - pyta sędzina. „Ale wysoki sądzie, przez ostatnie dwa łata on mnie nim wyłącznie bije”. To było a propos tego, że coś, co długo nie przeszkadza, nag­le zaczyna ciążyć. Jerzy Buzek roześmiał się i odłożyliśmy sprawę do rana.
Kwaśniewski zna Marka Belkę od lat. Gdy został prezydentem w 1995 r., powołał go na swojego doradcę ekonomicznego i od tego momentu kariera Belki toczyła się bły­skawicznie. Dwukrotnie pełnił funkcję wi­cepremiera i ministra finansów (w rządach Cimoszewicza i Millera), został szefem międzynarodowej rady ds. Iraku i dyrekto­rem ds. polityki gospodarczej w Tymczaso­wych Władzach Koalicyjnych tego kraju.
- Zrobił na mnie duże wrażenie, gdy za­dzwoniłem do niego z propozycją wyjaz­du do Iraku. Tkm trwała wojna, a on podjął decyzję od ręki. Belka nigdy nie hamletyzuje. Nie radzi się jak inni przyjaciół, rodziny, nigdy nie wycofuje z raz podjętej decy­zji - mówi Aleksander Kwaśniewski. - Tak samo było, gdy poprosiłem go o ratowanie sypiącego się rządu SLD po aferze Rywina.
Belka został premierem technicznym. To wtedy wołał do posłów w Sejmie: „Do ro­boty! Koniec teatru politycznego!”.

Szarża Belki według Rotfelda
Zawsze miał cięty język. „Harcerze kom­binujący, jak wystawić państwo do wiatru” - mówił o bankach proponujących lokaty omijające podatek Belki. „Politycy zawodo­wi, czyli ci, co poza polityką nie mają życia, reagują na smak, zapach władzy, chciałoby się powiedzieć: na swąd władzy, jak narko­man na heroinę. Jak coś takiego poczują, to jak psy gończe wyrywają do przodu, tratu­ją wszystko po drodze” - opisywał polskich parlamentarzystów.
- Większość polityków obawia się proste­go stawiania sprawy, chce się przypodobać jakiejś grupie, a Belka wali prosto z mostu. Jest szczery. Kiedy formował swój gabinet - mimo że siłę polityczną miał niewielką - nie dawał sobie narzucić rozwiązań per­sonalnych - wspomina Marek Borowski.
Prof. Adam Daniel Rotfeld opowiada z kolei „Newsweekowi” o mało znanej międzynarodowej szarży Marka Belki, w cza­sie gdy ten był szefem rządu: - Był czerwiec 2005 r. Na szczycie unijnym ówczesny pre­zydent Francji Jacques Chirac przeciw­stawił się zwiększeniu finansowania dla nowych krajów członkowskich i wtedy głos zabrał Belka. Zaproponował stworzenie funduszu dla najbiedniejszych i zadeklaro­wał od Polski miliard euro. Od razu 10 ko­lejnych krajów zrobiło to samo. Chirac się wycofał. Leciałem później samolotem z Javierem Solaną, ówczesnym szefem unijnej dyplomacji, i ten powiedział mi: „Premier Belka swoim wystąpieniem podniósł noto­wania Polski o dwie półki. Ci, którzy na tej wyższej półce siedzą, będą musieli się teraz posunąć i zrobić dla Polski miejsce”.
- Belka - dodaje Rotfeld - dzięki swojej zdolności dostrzegania istoty rzeczy i pracy dla międzynarodowych instytucji łatwo znajduje język z szefami najważniejszych państw. Rozmawia z nimi bez kompleksów.
Potwierdza to także Anna Głębocka-Zielińska, członek Rady Polityki Pienięż­nej: - Prezes Belka ma autorytet, jako były dyrektor Międzynarodowego Funduszu Walutowego zna szefów wszystkich waż­niejszych banków centralnych. W dniach posiedzeń RPP zawsze wszyscy chodzimy razem na obiad do stołówki w NBP. Opo­wiada wtedy anegdoty z czasów rządo­wych, misji w Iraku czy MFW. Kawały są z klasą. Owszem, ma dosadny język, choć nie aż tak jak na nagraniach.
W nagraniach Belka nazwał RPP „pie­przoną radą”. Na pierwszym posiedzeniu rady po ujawnieniu nagrań atmosfera była wyjątkowo ciężka. Belka musiał się tłuma­czyć, ale ostatecznie RPP wydała oświad­czenie zapewniające o dalszej współpracy.
Upublicznienie taśm oczywiście nadwe­rężyło wizerunek prezesa NBP. W środo­wisku ekonomistów pierwsze reakcje były głównie krytyczne. Prof. Leszek Balcero­wicz zarzucił Belce złamanie zasady apoli­tyczności i niezależności banku centralnego i zażądał dymisji prezesa NBP, co Belka ko­mentuje jednym słowem: „Histeria”. Prof. Stanisław Gomułka mówi z kolei „Newsweekowi”, że z podsłuchów wynika, iż Bel­ka pomylił role: - Wydaje się zapominać, że nie jest premierem ani ministrem finansów i że jego rola wobec rządu się zmieniła. Ma z rządem współpracować, kiedy to możliwe, ale i dyscyplinować go, gdy to konieczne.
Z kolei dr Robert Gwiazdowski z Cen­trum im. Adama Smitha spekuluje, że kon­szachty prezesa NBP i szefa MSW mogą się łączyć z dodrukiem pustego pieniądza w ramach prowadzonej przez bank cen­tralny wymiany banknotów na nowe: „Ist­nieje domniemanie, że wydrukowali tych nowych trochę więcej, niż powinni, bo to, ile wydrukuje pieniędzy NBP, jest słodką tajemnicą NBP”.
- Bzdura - odpowiada departament sy­stemu finansowego NBP. - W historii ostat­nich 15 lat tylko dwa razy mieliśmy do czynienia ze znaczącą zwyżką gotówki na rynku. W roku 2000, gdy ludzie masowo wypłacali pieniądze, bo bali się zapowiada­nej awarii komputerów w związku ze zmia­ną daty w nowym tysiącleciu, i w roku 2008, po upadku banku Lehman Brothers, gdy za­czął się kryzys finansowy.
- W tym kraju niestety najtrudniej dys­kutować z bredniami - dodaje prezes Belka.
- Zastanawiał się pan - pytam - kto może skorzystać na publikacji podsłuchów?
- Jestem naiwniakiem. Pomyślałem ra­czej o tym, ile się trzeba będzie z tego tłu­maczyć. Nudny bankier centralny stanie się centralną postacią. Przede wszystkim pomyślałem jednak, że zrobiliśmy z mini­strem Sienkiewiczem wielki problem - on premierowi, ja prezydentowi. Z tego powo­du mam największego kaca.

Współpraca: Ryszard Holzer, Radosław Omachel

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz