Polecam jeszcze Były gangster dziś redaktor
Odnaleźliśmy
w Berlinie człowieka, z którym obecny redaktor naczelny „Wprost" robił
nielegalne interesy w latach 90.
Jego relacja rzuca nowe światło na działalność Sylwestra Latkowskiego, który do
tej pory nigdy się nie wytłumaczył ze swojej prawdziwej przeszłości
Ostatni
numer tygodnika „Wprost” wszystkich wrażliwych ludzi wprawił w osłupienie. Oto
pismo kierowane przez byłego gangstera zainicjowało obrzydliwą i kłamliwą
nagonkę na prof. Bogdana Chazana, wspaniałego człowieka i lekarza, który
nie chciał „dokonywać aborcji”, czyli mordować niewinnych, bezbronnych istot.
Tymczasem Sylwester Latkowski,
człowiek, który najlepiej spełniałby się w naszej ocenie w wywiadach o
„kobietach mafii”, jest ostatnią osobą, która ma prawo do ustawiania sumień
innych. Jego kariera w III RP bardzo dużo mówi o mediach naszego kraju, o
panujących w nich standardach. Ale — jak widać - nikogo nie dziwi, że człowiek
z taką przeszłością, takimi linkami, ma dostęp do wielu informacji policyjnych,
gospodarczych, potencjalnie wrażliwych. Co więcej, pismo, którym kieruje, mimo
drastycznego spadku sprzedaży, stale zasilane jest szerokim strumieniem
rządowych pieniędzy. Czym kierują się szefowie spółek skarbu państwa, tak hojnie
łożąc na „Wprost”? Miejmy nadzieję, że ta zagadka kiedyś zostanie wyjaśniona.
Przypominamy, co ujawniliśmy w
poprzednich publikacjach o Sylwestrze Latkowskim. Obecny naczelny „Wprost”
swoją życiową karierę rozpoczyna jako nauczyciel w małomiasteczkowej szkole
pod Elblągiem. Jednak praca ta nie zaspokaja jego ambicji i otwiera on firmę
Ladon, produkującą tani żel do włosów, oraz drugą - PPH Kajpol - zajmującą się
sprzedażą konfekcji damsko-męskiej. Od roku 1990 zamiast zarabiać na sprzedaży,
dopuszcza się serii wyłudzeń towarów, które następnie upłynnia przez swoją sieć
dystrybucji. Zarobionych pieniędzy nie zwraca wierzycielom. Nie były to wielkie
kwoty, ale do prokuratury zaczęły wpływać zawiadomienia o popełnieniu
przestępstwa od oszukanych firm. Działalność gospodarcza Latkowskiego skończyła
się dziewięcioma egzekucjami komorniczymi, listem gończym, aż w końcu skazaniem
na karę łączną l roku i 6 miesięcy pozbawienia wolności przez Sąd Rejonowy w
Kwidzynie oraz 1,5 roku w Elblągu. Oba ostatnie wyroki były w zawieszeniu. W
międzyczasie Latkowski „rozkręca się” w nowej branży. Nawiązuje kontakty z
gangsterami zza wschodniej granicy i rozpoczyna inny rodzaj działalności. W
aktach jednej ze spraw, do których dotarliśmy, czytamy: „Sylwester Latkowski
stał na czele struktury noszącej cechy zorganizowanej grupy przestępczej”.
Obaj uciekają z kraju, po czym
trafiają do Berlina. Tam, mieszkając u swojego znajomego (Vernando Kuemmele vel Hempel), podszywają się pod jego firmę i
dopuszczają się serii wyłudzeń. Oferują klientom nieistniejące kredyty,
pobierając zaliczki. Fakty te potwierdza zresztą sam Kuemmele w rozmowie z tygodnikiem
„wSieci”. Później przez Sztokholm Latkowski przedostaje się do Rosji. Po
czterech latach pobytu za granicą, kiedy sprawa o morderstwo zostaje umorzona,
wraca do Polski. Oddaje się w ręce sprawiedliwości. Oprócz cytowanych wyżej
wyroków dostaje jeszcze karę łączną 2 lat i 3 miesięcy pozbawienia wolności za
„reket” w Gorzowie. Do prokuratury trafiła również sprawa poszkodowanych klientów
w berlińskiej firmie. Gracjan Szmytkowski otrzymał wyrok 2 lat
pozbawienia wolności w zawieszeniu, natomiast sprawę Latkowskiego z
niewiadomych przyczyn umorzono.
Odnaleźliśmy Niemca, u którego
zatrzymali się w Berlinie obydwaj poszukiwani w Polsce listem gończym. Rozmowa
z nim rzuca nowe światło na działalność Sylwestra Latkowskiego, który do tej
pory nigdy nie wytłumaczył się ze swojej prawdziwej przeszłości.
Z VERNANDO KUEMMELE (byłym Hempel) rozmawia
Andrzej Rafał Potocki
Kiedy i w jakich okolicznościach poznał pan Sylwestra
Latkowskiego?
W 1993 r., kiedy wypożyczonym w
Berlinie samochodem przyjechałem do Mikołajek. Po przekroczeniu granicy, już na
polskim terytorium, jakiś gość zwrócił się do mnie z pytaniem, czy nie
chciałbym sprzedać swojego samochodu. Zgodziłem się. Wtedy pojechaliśmy do
Gorzowa. Długo krążyłem po mieście za jego autem, żeby się upewnić, czy nas nie
śledzą. W końcu podjechaliśmy do dwóch ludzi, którzy chcieli kupić mój
samochód.
Czy tymi handlarzami aut
byli Sławomir S. i Mirosław T., którzy później oskarżyli Sylwestra Latkowskiego
o wymuszenie rozbójnicze, grożenie uszkodzeniem ciała i zabójstwem, ponieważ
nie chcieli mu oddać pieniędzy, które rzekomo byli mu winni?
To bardzo prawdopodobne, że ci z
Gorzowa to byli oni. Jednak trudno dokładnie po tylu latach to pamiętać. W
każdym razie ci dwaj powiedzieli mi, że
samochód mogą sprzedać dopiero w Szczecinie.
Postanowiłem więc skorzystać z propozycji obu dżentelmenów i po wielu
kilometrach kluczenia po Gorzowie w końcu udaliśmy się w kierunku Szczecina.
Tam z kolei spotkałem Gracjana Szmytkowskiego oraz niejakiego Waldemara Suligę
i jego narzeczoną Agnieszkę.
Chodzi o tych dwoje, których kilka
miesięcy później zamordowano?
Tak. Podczas spotkania
potwierdziliśmy cenę za samochód. Zapytali mnie, czy na tym ubezpieczeniu auta
mógłbym nim pojechać na Litwę. W tej sytuacji za samochód dostałbym 4,5 tys. dolarów, a za przejazd na Wschód
- 1,5 tys. Jeszcze raz się zgodziłem. Po drodze zatrzymaliśmy się w Mikołajkach
w Hotelu Gołębiewski. Tam Gracjan Szmytkowski przedstawił mnie Sylwestrowi
Latkowskiemu. Ten potwierdził cenę za przewóz auta do Wilna i dodał, że jeśli
wszystko pójdzie gładko, to na miejscu postara się zaspokoić moje pragnienia,
jeśli chodzi o kobiety.
Jako dodatkową nagrodę za dobrze
wykonaną robotę?
Nie traktowałem tego w kategoriach
przymusu, a Latkowski sprawiał wrażenie, że może wyświadczyć mi przysługę.
Jak wyglądało przekroczenie granicy
polsko-litewskiej?
Ponieważ miałem samochód wzięty z
wypożyczalni, obawiałem się, że celnicy wstawią mi stempel przekroczenia
granicy w paszporcie. Latkowski uspokajał mnie kilkakrotnie, że nie muszę się
niczego obawiać, a wszystko pójdzie gładko. I rzeczywiście. Nikt z Polaków nie
sprawdzał nam ani paszportów, ani dowodu rejestracyjnego. Także po litewskiej
stronie wszystko zostało dobrze zorganizowane. Zgodnie z zaleceniem
Latkowskiego łapówkę schowałem do paszportu i
celnicy zrezygnowali ze stawiania stempla. Panowała, można by rzec, familijna
atmosfera, a litewscy pogranicznicy zrobili sobie jeszcze „jazdę próbną”
samochodem wokół przejścia granicznego.
I dojechaliście do Wilna...
Tam wysiedliśmy przed dużym,
międzynarodowym hotelem. Razem ze Szmytkowskim weszliśmy do środka i udaliśmy
się w kierunku restauracji. Zobaczyłem w niej Latkowskiego, który podniesionym
głosem rozmawiał z kilkoma ludźmi, odzianymi w długie, skórzane płaszcze. Było
bardzo ciepło i przyszło mi na myśl, że pod takim płaszczem można ukryć wiele
rzeczy. Na przykład broń. Nie podobali mi się ci lokalni kolesie. Nagle
zauważyłem, że cała obsługa i wszyscy goście opuścili salę i przy stoliku
zostaliśmy tylko ja i Szmytkowski. Gracjan spostrzegł, że się niepokoję.
Próbował mnie uspokoić, powtarzając w kółko: „Tylko zachowaj spokój, a wszystko
będzie OK”. Jednak panująca wokół atmosfera przeczyła jego słowom. Odniosłem
wrażenie, że lada chwila może się to skończyć jakąś jatką. Z drugiej strony
widać było wyraźnie, że to Latkowski pociąga za sznurki i stara się kontrolować
sytuację.
Gdy dostał pan już pieniądze,
przyszedł czas na zabawę?
Kiedy „się dogadali”, rozsunęły
się drzwi, które dzieliły salę na dwie części, i zobaczyłem bogato zastawiony
bufet z pełną gamą alkoholi. Skorzystałem z okazji, by się odprężyć. W drugiej
części restauracji siedziało dużo młodych kobiet i Sylwester Latkowski
zaproponował, żeby się „zabawić”. Niestety wypiłem zbyt dużo alkoholu, by
skorzystać z jego propozycji. Dwie dziewczyny próbowały nawiązać ze mną
bliższy kontakt. Obie miały po 20 lat, długie włosy i były szarmanckie.
Jednocześnie zauważyłem, że ciągle komunikują się za moimi plecami z
Latkowskim. Z tego powodu zrezygnowałem z nawiązania z nimi bliższej
znajomości. Potem udaliśmy się na wypoczynek, ale już nie w hotelu, tylko - jak
to oni nazywali - w mieszkaniu konspiracyjnym. Mieściło się na przedmieściach
Wilna i miało jeden pokój, jak nasze mieszkania studenckie.
Jak dalej rozwijała się współpraca z
Latkowskim i Szmytkowskim?
Jakiś czas później zapytali mnie,
czy nie zaprowadziłbym jeszcze jednego auta na Litwę. Samochód ten przygotował
Szmytkowski i razem udaliśmy się w kierunku Mikołajek. Tam postanowiłem
skorzystać z wcześniejszej propozycji Latkowskiego, by - jak on to ujął -
„zaspokoić swoje pragnienia”. Sylwester osobiście zaprowadził mnie do pokoju,
w którym przebywały dziewczyny. Doznałem totalnego szoku. To były te same dwie
dziewczyny, które widziałem w Wilnie. Jednak już nie tak ładne jak wtedy.
Krótko ostrzyżone, prawie na „zapałkę”, sprawiały żałosne wrażenie, jakby
zostały ukarane. Zrezygnowałem z „wieczoru”, zostawiłem im 100 marek i
wyszedłem z pokoju.
Właściwie w jakich relacjach były one
z Latkowskim?
Według mojej oceny znajdowały się
pod ścisłą kontrolą.
Jego?
Z tego, co widziałem, tak.
Stworzył mi takie wrażenie, że mogę dowolnie obejść się z tymi dziewczynami, a
jeśli zechcę potraktować je jak swoją własność, to też by się nic nie stało.
„Możesz je zabrać do Niemiec, rób z nimi, co chcesz” - to były jego słowa.
Transportował pan jeszcze jakieś
samochody do Wschodniej Europy?
Kiedy zainkasowałem pieniądze za
ostatnie auto, postanowiłem wrócić do swoich spraw codziennych. Pojechałem na
urlop do Norwegii.
Jak dowiedział się pan o zabójstwie
Waldemara Suligi i jego narzeczonej Agnieszki?
Po urlopie przyjechałem do Szczecina,
by uruchomić tam produkcję trumien do Niemiec. W tych okolicznościach
postanowiłem nawiązać kontakt z Gracjanem Szmytkowskim. W tamtej okolicy
przebywał wtedy również Sylwester Latkowski. To był listopad 1993 r. Gracjan
podzielił się ze mną informacją, że Waldemar i Agnieszka zostali niedawno
zamordowani. Mój stosunek do tych dwojga nie był zbyt bliski, ale znałem ich i
darzyłem sympatią. Wiadomość mnie poruszyła. Z dalszych rozmów, w których
także wziął udział Latkowski, dowiedziałem się, że policja w związku z tym
morderstwem pytała też o mnie. Zdziwiłem się, ponieważ w tym czasie byłem na
urlopie w Norwegii. Zaniepokojony zapytałem Szmytkowskiego wprost, czy śledczy
nie łączą mnie przypadkiem z tym zabójstwem. Zaprzeczył i dodał, że w stosunku do
mnie nie będzie prowadzone żadne dochodzenie. Poczułem się jednak tak, jakbym
był pod naciskiem, i przeczuwałem, że mimo wszystko mogę zostać zamieszany w tę
sprawę. Wypowiedzi Szmytkowskiego i Latkowskiego odebrałem jako sugestię, żeby
lepiej od tej sprawy trzymać się z daleka i przede wszystkim milczeć.
To dlaczego później zaprosił ich pan
do siebie, do Berlina?
Gracjan stwierdził, że bardzo mi
pomogli, ponieważ podczas przesłuchań trzymali mnie od tej sprawy z daleka, a
poza tym proszą mnie o pomoc w nowym przedsięwzięciu.
„Nowym przedsięwzięciu”?
Obydwaj wiedzieli, że działam w
tzw. sektorze finansowym. Stworzyłem firmę, która m.in. tym się parała.
Twierdzili, że chcą się zająć czymś podobnym na terenie Polski. Ponieważ u
siebie byłem szefem, a nie pracownikiem, nie byłem w stanie ich na bieżąco
kontrolować. Jednak w końcu zauważyłem, że oszukali kilka firm w Polsce, a
pieniądze schowali do swoich kieszeni. Wykorzystywali moje przedsiębiorstwo
jako przykrywkę do naciągania ludzi.
Dlaczego mieszkali u pana w Berlinie?
Ponieważ nie mieli mieszkania. W
mojej firmie Novum Immobilien GmbH przy Weichselplatz nr 30 było
wystarczająco dużo miejsca, ponad 200 m2 powierzchni biurowej i
mieszkalnej. Na początku nie wiedziałem, że w Polsce wysłano za nimi list gończy
z powodu morderstwa. Dopiero gdy kazałem im jechać do Szczecina, by sprawdzili,
jak działa tam moja firma, dowiedziałem się od nich, że nie mogą przekroczyć
granicy. Jednak - jak stwierdzili - nie chodziło o Waldemara i Agnieszkę, ale o
szmuglowanie samochodów. W maju 1994 r. skradziono mi auto. Mercedesa SEL za
130 tys. marek. Poprosiłem Szmytkowskiego i Latkowskiego, by uruchomili swoje
kontakty, żeby go odnaleźć. Nie mogłem zgłosić kradzieży do ubezpieczalni,
ponieważ już miałem wpadkę z wypożyczonym autem, które sprzedałem w Wilnie.
Drugi raz taki numer by nie przeszedł. Po jakimś tygodniu poinformowali mnie,
że samochód właśnie wyjechał z Elbląga i jedzie w kierunku rosyjskiej granicy.
„Musimy go ściągnąć z powrotem”- powiedzieli. Dali mi namiar na człowieka,
który mi go odda w zamian za 20 tys. marek. Wszystko poszło zgodnie z planem.
Kiedy włożyłem kluczyk do stacyjki, o dziwo pasował. To znaczy, że złodzieje
nie wyłamali zamka i nie wstawili nowej stacyjki. Musieli mieć kopię mojego
kluczyka albo ktoś zeskanował pilota.
Poza tym odzyskanie auta poszło nazbyt
sprawnie i podejrzanie szybko. W zasadzie tylko ci dwaj znali mój
„rozkład jazdy” i mieli dostęp do kluczyków. Nigdy bym ich wtedy nie
podejrzewał, ale to wszystko dotarło do mnie dopiero później. Zresztą po tej
kradzieży Szmytkowski pojechał do Hamburga, a Latkowski chyba do Szwecji.
Gracjana spotkałem dopiero po latach w więzieniu, a Latkowskiego nie widziałem
po dziś dzień.
Poza tym jak się zachowywali ?
Gdy obaj przyjechali do Berlina,
byli bardzo nerwowi. Szczególnie Latkowski. Dręczyły go poważne, psychiczne
niepokoje. Paranoicznie przecierał okulary, które były czyste. Śmieszne w tym
było to, że okulary te miały zwykłe szkła, a nie korekcyjne. Chyba chciał nimi
zmienić swój wygląd. Traktowałem te zachowania jako strach przed listem gończym
za szmuglowanie samochodów. Dopiero dużo później, kiedy się spotkałem ze
Szmytkowskim w więzieniu, poinformował mnie, że wtedy byli poszukiwani nie za
auta, ale w związku z zabójstwem Waldemara Suligi i Agnieszki. Próbowałem
wyciągnąć od niego jakieś szczegóły, lecz nie chciał mówić. Uzgodniliśmy, że w
razie pytań zachowujemy milczenie. Obydwaj znaliśmy swoje akty oskarżenia i tak
długo zamierzałem dotrzymać słowa, aż on będzie siedział cicho. „A co będzie,
jak zaczną pytać Suligę” - zapytałem. „Trzymaj gębę na kłódkę, inaczej może być
gorzej dla mnie, Latkowskiego i dla ciebie” - odpowiedział.
Co Latkowski miał do Suligi?
Suliga był mu winien 5-6 tys.
dolarów za różne samochodowe „interesy”. Poza tym wiem, że Suliga chciał się
„wycofać” z branży i chciał mu to otwarcie
powiedzieć. Latkowski nie sprawiał wrażenia człowieka, który mógłby to zrobić
osobiście, ale po tym, jak widziałem na Litwie jego ludzi, mogę sobie
wyobrazić, że mógłby powetować swoją finansową stratę w inny sposób.
Dlaczego opowiada pan o tym dopiero dziś?
Nigdy nie mogłem zrozumieć,
dlaczego po skazaniu w całkiem innej sprawie policja podejrzewała mnie o handel
ludźmi, stręczycielstwo, przemyt narkotyków i o
kierowanie grupą przestępczą. Niemiecki Sąd Najwyższy oddalił te zarzuty.
Gracjana Szmytkowskiego spotkałem ponownie w Polsce w 1998 r. Prowadził agencję
towarzyską i proponował mi współpracę. Ponieważ dalej zajmował się
działalnością przestępczą, odmówiłem. Po powrocie przylgnęła do mnie opinia, że
byłem szefem gangu. Mam przez to same kłopoty. Ponieważ wiem o cichych dealach
pomiędzy podejrzanymi a prokuraturą, mam podstawy, żeby twierdzić, iż w więzieniu
padłem ofiarą właśnie takich uzgodnień. Szmytkowski dość szybko opuścił areszt
śledczy, a ja musiałem odsiedzieć cały wyrok. Poza tym, kiedy się dowiedziałem
z prasy o przyznaniu nagrody „Człowieka Roku 2013" tygodnika „Wprost”
naszej kanclerz Angeli Merkel, w żadnym przypadku nie chciałem
dopuścić do tego, żeby taka osoba jak Latkowski miała ją osobiście wręczać. W
kontekście obecnej sytuacji międzynarodowej, mam tu na myśli szczególnie
Ukrainę, mogłoby to poważnie zaszkodzić nie tylko pani kanclerz, lecz - co za
tym idzie - również polityce Niemiec. Dlatego też zgodziłem się na rozmowę z
panem. A potem się ucieszyłem, że pani kanclerz tej nagrody nie odebrała. Takie
osoby jak Latkowski, które w ten sposób obchodzą się ze swoją przeszłością, są
dla mnie zaprzeczeniem mojego wyobrażenia wiarygodnego dziennikarstwa.
Od redakcji: wszystkie fakty i informacje podane przez rozmówcę
Andrzeja Rafała Potockiego weryfikowaliśmy i sprawdzaliśmy we wszystkich
dostępnych źródłach. Posiadamy pełną dokumentację tej pracy. Sylwester
Latkowski, mimo wielokrotnych próśb, nie odpowiedział na nasze pytania.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz