Co poszło źle? Brak
czujności. Pewnie jakieś własne błędy, bo trochę pychy gdzieś zawsze się
wkrada. Może za bardzo uwierzyłem, że jestem już naprawdę silny - mówi Sławomir
Nowak, jeden z bohaterów afery podsłuchowej.
Rozmawia TOMASZ LIS
NEWSWEEK: I co teraz?
SŁAWOMIR NOWAK: Nie wiem. Koniec. Koniec pewnego etapu, pewnego fragmentu
życia, poważnego fragmentu. Mam 40 lat, ale może to właśnie jest dobry moment,
żeby rozpocząć wszystko na nowo.
Pan mówi: poważnego etapu, a
tak naprawdę to całego dorosłego życia.
- Całego dorosłego życia, tak.
Zapisałem się do KLD w 1993 r., gdy miałem 18 lat.
Odchodzi pan z polityki nie na
swoich warunkach.
- Trzeba się z tym pogodzić. Nie
mam na to żadnego wpływu.
Ale czy sam pan częściowo nie
napisał tego scenariusza?
- Jestem mimowolnym aktorem tej
tragedii. Ale ona się musi odbyć. W porządku, pewnie popełniłem błędy, ale w
normalnych warunkach prawdopodobnie nie byłyby one żadnym powodem do tego
rodzaju działań, a tu tak się stało. Trudno.
Kiedy pan nabrał pewności, że
już nie ma odwrotu?
- Z zamiarem pożegnania się z
polityką nosiłem się od kwietnia tego roku.
Dlaczego od kwietnia?
- Może nawet ciut wcześniej. Po
zarzutach prokuratorskich w sprawie niewpisania zegarka od najbliższych. Miałem
już tego dosyć. Szarpania mnie, mojej rodziny. Tego poczucia
niesprawiedliwości i nierównego traktowania. Janusz Palikot nie wpisał do
oświadczenia majątkowego samolotu, Kaczyński dostał 400 tys. na prawników, a
mnie przypisuje się złe intencje, że nie wpisałem do oświadczenia zegarka,
który został nabyty za własne pieniądze, którego nie ukrywałem, bo noszę go na
ręku. Oto sprawiedliwość.
Ale do kilku różnych oświadczeń
pan nie wpisał.
- Tak. nie wpisałem. Sąd to
rozstrzygnie.
Czyli pan ma poczucie, że
został potraktowany niesprawiedliwie.
- Po pytaniach tabloidu zapytałem
asystentkę, która wypełniała moje oświadczenie, czy wszystko jest w porządku.
Powiedziała, że tak. Umówmy się, że nigdy nie byłem pupilkiem tabloidów.
Robiono ze mnie lansera, cclebrytę, pisano, w czym biegam, za ile mam
płaszcz... Pytanie o zegarki potraktowałem tak samo - jako złośliwe.
A dlaczego tabloidy pana nie
lubiły?
- A nie mam pojęcia.
Oczywiście, że ma pan pojęcie.
Gadajmy szczerze.
- Gadamy szczerze. Polityka w
Polsce zastąpiła show-biznes i jest napędem dla tabloidów oraz dla większości
mediów elektronicznych. Wszystko jest na sprzedaż.
Pytanie brzmi, dlaczego Nowak,
a nie poseł Kowalski.
- Bo byłem politykiem, ministrem.
Zawsze miło komuś takiemu dokopać.
Jest całkiem sporo ministrów, a
pan byt szczególnie na celowniku. Kiedy to wszystko się zaczęto, nie pomyślał
pan, że może życie byłoby prostsze, gdyby pan założył trochę gorszy garnitur,
trochę gorsze buty i nosił trochę gorszy, a na pewno dużo tańszy zegarek?
- Ale nie mogę przepraszać za to,
jaki jestem. Nie noszę drogiego garnituru, noszę Vistulę. Noszę bardzo
normalne buty, żadne wyhajowane.
Co to znaczy wyhajowane?
- No, żadne drogie buty.
Ale wrażenie było takie, że dba
pan o siebie w sposób nadzwyczajny, ponadstandardowo.
- Tb w takim razie jest pytanie o
ten standard. Może trzeba zapytać, dlaczego inni noszą brudne buty, zaplamiony
albo za duży garnitur, to powinno się piętnować.
A często noszą?
- Nie wiem. Nie interesuje mnie
to.
Sugeruje pan, że prokuratura
potraktowała pana surowiej niż innych. Dlaczego surowiej?
- Nie wiem. I nie wiem, czy się
kiedykolwiek dowiem.
W zeszłym roku, a może nawet
wcześniej pana kariera nagle zaczyna się załamywać. Nie wierzę, że nie
poświęcił pan dużo czasu, żeby się dowiedzieć: dlaczego.
- Wszystko zaczęło się od
pierwszej kłamliwej publikacji „Wprost” o tym, że jakieś układy kolegom z
biznesu załatwiałem. Prokuratura wszczęła postępowanie w tych sprawach i
wystawiła absolutną laurkę. Nowak nikomu nie pomagał w biznesach! Nie wiem,
dlaczego „Wprost” zrobił całe fałszywe story o mnie...
Tylko błagam, niech pan po raz
kolejny nie mówi: nie wiem dlaczego.
- Aleja naprawdę nie wiem.
A może odciął pan kogoś od
pieniędzy?
- Możliwe. Jako minister
transportu podjąłem wiele decyzji chroniących państwowe pieniądze przed
wyciekiem. Mogę się domyślać, ale nie będę snuł domysłów. Mam świadomość tego,
co mi zrobiono z życia, jak je zrujnowano. To jest już nie do odwrócenia.
Kiedyś pewnie pojawią się przeprosiny albo sprostowanie małym druczkiem.
Czyli jest pan na ścieżce
wojennej, ale wojna już przegrana?
- Tak, w tym zakresie uważam, że
tak.
Mówił pan, że od kwietnia nosił
się z myślą o odejściu z polityki.
- Zdecydowałem, że przy takiej
ruinie mojego wizerunku, przy tym poziomie publicznego zdyskredytowania dalej
w polityce funkcjonować już nie mogę. Abstrahując od tego, że uważam to za
niesprawiedliwe.
A żona panu coś doradzała?
- Powiedzmy, że od dłuższego czasu
nie była entuzjastką mojego funkcjonowania w polityce, a poza wszystkim chciała
mieć męża częściej w domu.
Teraz miała w domu więcej
faceta, ale przegranego...
- Trzeba nauczyć się na nowo żyć.
Kiedy się pan dowiedział o
nagraniach?
- W piątek, w zeszłym tygodniu.
Zadzwonił pan zaraz do żony?
- Zobaczyliśmy się po południu i
jej powiedziałem.
Żona pewnie zapytała: dobra, a
co tam jest na tym nagraniu?
- Nie pamiętałem dokładnie tamtej
rozmowy, ale opowiedziałem jej wszystko, co pamiętałem.
Chyba musiał pan pamiętać
rozmowę o tym, jak pomóc własnej żonie?
- To nie jest rozmowa o tym, jak
pomóc. W żadnym miejscu. To jest rozmowa o stanie emocjonalnym.
Intencja jest jasna, wybór
rozmówcy też. Generalny inspektor informacji finansowej.
- Żaden z nas nie pełnił już
żadnej funkcji. Parafianowicz był jedyną znaną mi osobą, którą mogłem zapytać,
o co chodzi w takiej kontroli.
Pan nie wiedział, czy on może
coś załatwić, ale może mógł pomóc...
- Proszę wyraźnie przesłuchać
nagranie - ja tam o nic nie proszę. Co więcej, kolejne miesiące pokazały, że
ta rozmowa nie zmieniła biegu wydarzeń. Wiem, że jak dzisiaj mówię, że nie
występowałem o żadną protekcję, to ktoś może powiedzieć: „Nie kupuję tego”. W
sumie wisi mi, czy ktoś to kupuje, czy nie. Wiem, jakie miałem intencje. I
wiem, że moja żona bardzo ciężko to znosiła.
Ciężko to znaczy?
- W sensie emocjonalnym. Cały
zeszły rok byliśmy przesłuchiwani, sprawdzani, ja dostaję zarzuty, akt
oskarżenia etc. I nagle kolejna ponadstandartowa kontrola. Można mieć
obawy, czy to rzeczywiście nie jest jakiś plan zniszczenia nas. Może i
histeria, paranoja, ale zaszczuty człowiek ma różne myśli. Rozmawialiśmy z żoną
także o tym...
Codziennie?
- No, często. Nawet czasami nie
trzeba wypowiadać słów, żeby wiedzieć, jaka jest atmosfera.
I znaleźliście odpowiedź?
- Nie.
Pan Parafianowicz mówi: „Ja już
zablokowałem, bo mi to wyskoczyło”. To
wie pan, że wtedy Kowalski i Malinowski
myślą sobie, że jemu nikt niczego by nie zablokował.
- Ale nic Parafianowicz nie
zablokował! Kontrola się normalnie odbyła, wnioski zostały przez biuro rachunkowe
uwzględnione.
Powiedział, że zablokował.
- Proszę jego zapytać, co miał na
myśli. Fakty są takie, że ta rozmowa niczego nie zmieniła. Po rozmowie z nim
wyszedłem w jeszcze gorszym stanie emocjonalnym niż przedtem.
Fakty są takie, że pana żona
musiała dopłacić podatek.
- To jest najlepszy dowód, że nikt
niczego nie zamiótł pod dywan. Fakty są takie, że jak u tysięcy podatników
pojawiły się błędy i jest ścieżka prawna, jak je sprostować.
Żona się rzeczywiście bała
więzienia?
- Nie, nie bała się więzienia, to
są absurdy. Mówiłem o atmosferze zaszczucia.
Nie? Tak pan powiedział.
- To była wyłącznie ilustracja
poziomu emocji, że dzieje się coś dziwnego z naszym życiem... Ta rozmowa to
dialog facetów, którzy mają dużo zmartwień w życiu i ich emocje wypływają na
wierzch.
A nie myśli pan, że jakby z
zegarkiem było wszystko correct, jakby w oświadczeniu było wszystko correct,
jakby żona nie jechała na stracie i jakby nie trzeba było robić korekty w
zeznaniach, to byłby pan w zupełnie innym miejscu?
- No oczywiście, jakby ciocia
miała wąsy, toby wujkiem była. Żona miała straty spowodowane inwestycjami,
zawsze uczciwie się rozliczała, taka jest prawda.
Mówię o tych wąsach z bardzo
prostego powodu. Czy nie było oczywiste, że powinno się powiedzieć: „Kochanie,
tu są takie plany i takie nadzieje, więc my musimy być sto razy bardziej czyści
niż wszyscy inni, bo z założenia będą do nas strzelać częściej i mocniej".
Wywala się pan na zegarku, zeznaniu podatkowym i 70 tysiącach? To jest w jakimś
sensie kuriozalne.
- Moją rodzinę prześwietlano
dziesiątki razy. Prowadzimy normalne i uczciwe życie - jak każdy popełniamy
drobne błędy. A w zeznaniu podatkowym nic nie było nie w porządku.
Ale trzeba było korektę zrobić.
- Kontrola pokazała błędy, które prawdopodobnie popełnia wielu, zresztą nie moja żona, ale biuro
rachunkowe.
Nie ma pan czasem takiej
prostej myśli: „Do cholery, na czym ja się wywaliłem?”
- Mam, ale jak trzeba uderzyć psa,
to kij się zawsze znajdzie.
Pan sam dat im kij.
- Dobrze, nie ten, to byłby inny.
Każdy popełnia drobne błędy.
Pana rozmowa z żoną, kiedy się
pan dowiedział, że jest nagranie, musiała być diabelnie trudna. Tym razem na
celowniku nie jest już facet z ringu politycznego, tylko jego żona, która na
tym ringu nigdy nie była.
- O tym rozmawialiśmy... I o tym,
że przeze mnie będzie miała publiczny problem, trochę.
Trochę?
- Duży. Bo to jest bez wątpienia,
tak powiedziałem, próba zniszczenia jej reputacji jako lekarza i jako
człowieka. Ja to już trudno. Ja na tym w sumie postawiłem krzyżyk. Ale jej mi
żal.
Na swojej reputacji położył pan
krzyżyk?
- Tak.
Przed panem kilkadziesiąt lat
życia, jak można żyć z myślą, że reputacji już nie ma.
- Mam nadzieję, że życie poukładam
sobie w innych miejscach.
A jest takie miejsce, gdzie
można się obyć bez reputacji?
- Można sobie zbudować nową, inną,
dobrą.
To musi być dramatyczna
sytuacja: jest trafiony polityk, a na talerzu jest jego żona. Ile trwa taka
rozmowa w takim dniu i w takiej sytuacji?
- Nawet nie trzeba wypowiadać
słów, żeby wiedzieć, na czym to wszystko... Ale tak, mieliśmy trochę żali...
Trochę?
- Ja mam żal, że ją ciągnę za
swoimi problemami.
Długie nocne rozmowy?
- Mniej sza z tym, jak to wszystko
wyglądało... Mój dom, moja twierdza.
A następny dzień?
- Staramy się jakoś żyć, tak?
Jakoś normalnie.
Jakoś to znaczy?
- (milczenie) Monika stara
się normalnie chodzić do gabinetu. W miniony poniedziałek atak mediów,
bezczelny, próba wtargnięcia do gabinetu z kamerami. Stacje telewizyjne przed
domem... Wbieganie do hali garażowej za samochodem... Takie rzeczy...
Pan mówi: „Monika stara się
chodzić do pracy”. Czyli to nie jest takie proste i oczywiste.
- Nie jest. Ona sama mówi, że
gdyby nie wsparcie pacjentów, to byłoby jej jeszcze ciężej.
A pan jak ją pocieszał?
- Staramy się wspierać nawzajem,
choć obawiam się, że nie jestem teraz najlepszym materiałem do wspierania. Ale
ona mi daje przede wszystkim wsparcie, także dzieci.
Dlaczego pan nie jest
najlepszym materiałem do wspierania?
- Bo sam to próbuję znosić jakoś.
Nie jest łatwo.
Wychodząc z domu, patrzy pan,
jak na pana patrzą?
- Nie spotkałem jeszcze żadnej
wrogiej reakcji. Czasami ktoś powie: „Niech się pan nie przejmuje”, „To jest
jakieś szaleństwo” i to jest fajne, bo człowiek pielęgnuje wtedy myśl, że może
nie jest tak strasznie. Ale jest strasznie. Zonie jest ciężko, ale robi dobrą
minę do złej gry. Jest dzielna i jestem z niej bardzo dumny. Ciężko jest też
dzieciom.
Dzieci są w jakim wieku?
- 14 i 7 lat, córka i syn.
Czyli córka już doskonale
rozumie, o co chodzi.
- Ona... przychodzi... przytula
się, mówi: „Tato, spoko, damy radę”...
A są sytuacje, że pan je musi
pocieszać po powrotach ze szkoły?
(milczenie, przerywamy rozmowę na kilka minut)
Złoży pan mandat poselski?
- Tę decyzję podjąłem już jakiś
czas temu - może trudno w to uwierzyć, ale przed taśmami. Tak - złożę mandat.
W ciągu kilku tygodni. Żeby być posłem, trzeba mieć zaufanie publiczne. Ja
tego zaufania dzisiaj nie mam. Więc w tym sensie uważam, że jestem to też winny
wyborcom, żeby zrobić krok w tył i ten mandat oddać.
Jak pan mówi „nie mam
zaufania", to myśli pan: „zawiodłem ich zaufanie”?
- Nie, nie mam poczucia, że
zawiodłem. Mam wewnętrzne przekonanie, że wiele dobrego zrobiłem dla Polski
jako polityk. Na pewno nie zrobiłem nic złego z jakąś własną intencją, co
kazałoby mi powiedzieć: „Przepraszam, zawiodłem was”. Nie, nie przepraszam i
nic złego nie zrobiłem. Wierzę, że kiedyś to się jakoś wszystko wyjaśni i
odzyskam reputację, przynajmniej w części. Ale do polityki już nie wrócę.
Nigdy?
- Nigdy.
Bo Donald Tusk powiedział, że
jak długo on będzie w PO, to pan nie wróci?
- Nie. Dlatego że podjąłem taką decyzję już jakiś czas temu.
A słuchał pan tamtej
konferencji?
-Nie
Dlaczego?
- Bo nie oglądam mediów
Od kiedy?
- Od dawna.
Jak dawna?
- Od momentu złożenia dymisji. Nie
czytam prasy i nie oglądam telewizji.
W ogóle?
- No,
Twitter. Czasami trochę internet.
Bo?
- Bo coraz mniej znajduję
ciekawych informacji. I był to też taki świadomy odwyk. To mnie w końcu
doprowadziło do decyzji, że odchodzę.
Pan podjął tę decyzję przed
czerwcem?
- Na pewno przed taśmami. Myślę,
że ostatecznie to byłem przekonany już w maju. Mogę tylko żałować, że styl
rozstania z polityką nie jest taki, jakbym sobie tego życzył.
I smak jest gorzki. Ale to i tak
by się stało.
Ludzie, którzy z bliska
oglądali pana karierę, mówili, że przez lata mieli wrażenie, że Donald Tusk
traktuje pana niemal jak syna.
- No cóż mam powiedzieć...
Miał pan takie poczucie?
- Na pewno miałem poczucie bardzo
bliskich relacji. Na pewno byliśmy sobie bardzo bliscy w polityce.
W polityce nie ma kumpli?
- Nie ma. Nie ma też skrupułów.
Zresztą w mediach też.
Kiedy ostatni raz pan rozmawiał
z premierem?
- A to nasza sprawa.
Bo nie chce pan go
dekonspirować czy nie chce pan przyznać, że nie rozmawiacie?
- Nic z tych rzeczy. Nie mam
potrzeby o tym opowiadać. Donald Tusk będzie dla mnie zawsze ważną osobą.
W jakim sensie?
- W takim życiowym. Przez 20 lat
jakoś byłem z nim związany.
Już w czasie afery hazardowej
nie pomyślał pan, że kiedyś przyjdzie czas na gilotynę?
- Nigdy człowiek nie ma takich
myśli, aż się to nie wydarzy.
Kiedy pan oglądał, jak głowa
marszałka Schetyny służy do gry w piłkę nożną, to nie miał pan poczucia, że
piłkę można wymienić?
- Taka jest polityka. I z taką
polityką się właśnie rozstałem.
Jak pan przeczytał to, co
premier - panu powiedział, to nie miał
pan takiej myśli, że mógł to powiedzieć delikatniej?
- Wie pan, to jest kwestia
formy...
Właśnie o to pytam.
- Nie mam żalu do premiera. Musiał
się do tego odnieść. Myślę, że musiał to zrobić jednoznacznie, żeby nie było
żadnej przestrzeni do interpretacji. I tak to zrobił. A kwestia moich odczuć i
mojej estetyki to już jest drugorzędna sprawa.
I tamtej konferencji pan nie
oglądał?
- Nie.
I następnej też nie.
- Też nie.
I nie słuchał pan w radiu.
- Nie.
To na solidny odwyk pan
poszedł.
- Staram się. W normalnym życiu
nie trzeba cały czas oglądać, co TVN24 uznała w Polsce za najważniejsze
i w związku z tym stawia pół rządu na baczność i pani z mikrofonem włamuje się
do gabinetu ministra, żąda reakcji. I szczerze - uważam, że bycie z daleka od
mediów informacyjnych jest normalne. Większość Polaków funkcjonuje bez tych
newsów i prowadzi spokojne życie.
Nie lubi pan tych ludzi
mikrofonami?
- Jednych lubię, innych nie.
No szczerze! Łażą za panem,
stoją pod domem, wjeżdżają do garażu.
- Z częścią dziennikarzy miałem
bardzo sympatyczne relacje, co nie zmienia postaci rzeczy, że często jest
dwulicowość w tych relacjach i to jest uciążliwe na dłuższą metę.
W jakim sensie dwulicowość?
- Jak koledzy dziennikarze mogą
kogoś za nogi powiesić i ministra mieć na kolbie jako kolejnego odhaczonego, to
bez żadnych skrupułów tak robią. To chore, że prestiż w świecie dziennikarzy
buduje się przez niszczenie polityków.
Wśród wieszających byli ci,
których uważał pan za kolegów?
- Tak. Wzdragałem się, jak
czytałem komentarze niektórych oburzonych na formę naszej rozmowy z
Parafianowiczem, że przekleństwa i szokujący język, a wiem, że ten człowiek
rzuca mięsem na lewo i prawo przy każdej okazji.
Czy od listopada zeszłego roku
musi pan odbierać telefon rzadziej niż kiedyś?
- Nie, nie było czegoś takiego.
Miałem bardzo silne wsparcie w Platformie po dymisji. A teraz telefon dzwoni
rzadziej. Ale nie cierpię z tego powodu.
Jest cisza?
- Jest mnóstwo esemesów, w których
ludzie wyrażają wsparcie i solidarność.
A są tacy, o których pan
pomyślał, że się nie odezwali, a powinni?
- Ci, na których liczyłem
naprawdę, to się odezwali. Pozostałych rozumiem.
Boją się dzwonić?
- Nie wiem, czy się boją. Może
mają inne sprawy.
Ale jak ktoś, kogo uważam za
kumpla, ma kłopoty, to dzwonię. To jest naturalne. Nie ma takich obowiązków,
które by to uniemożliwiły.
- No może... Ale to jest bez
znaczenia! Ja rozumiem każdego i jego postępowanie oraz to, w jakiej jest
sytuacji. Premier wypowiedział swój pogląd w tej sprawie, więc myślę, że to
dużo ludzi w Platformie też w jakimś sensie ustawia. To naturalne.
Że już dzwonić nie trzeba?
- Myślę, że dla niektórych tak.
Jest takie chińskie przysłowie:
jak idziesz w górę, to się wszystkim kłaniaj, bo
może będziesz wracał tą samą drogą. Wystarczająco często się pan kłaniał?
- Niezależnie od funkcji zawsze
starałem się być człowiekiem, a nie politykiem czy urzędnikiem - mieć zasady.
Co nie zmienia faktu, że wykreowano mi wizerunek aroganta, młodzika, który
wszystko zawdzięcza Tuskowi, a tak naprawdę nic sobą nie reprezentuje.
Łatwość, z jaką tę gębę
przyprawiano, nie dawała panu do myślenia?
- Dawała, ale co miałem zrobić?
A co pan myślał?
- Takie rzeczy wkurzają. Ciężko
pracowałem, udowadniałem jako minister, że jest inaczej. Wielu się przekonało
chyba...
Nie pomyślał pan: a może to ja
wkurzam, może to ja jestem winny?
- Bez wątpienia.
Jest coś w panu wkurzającego?
- Wiem, że wielu ludzi denerwowałem
swoim sposobem działania, tylko że ja taki jestem. Może zbyt szybko działałem,
zbyt brawurowo. Bez tego paru rzeczy bym nie osiągnął, nie wygrał dla PO czy
rządu...
Polityka dawała panu czasem
szczęście?
- Szczęście?
Takie szczęście, że pan myślał:
kurczę, dziś o tej porze, o tej godzinie, teraz jestem szczęśliwy.
- Tak. Dawała.
Kiedy najbardziej?
- Jak się wygrywa wybory.
Zwłaszcza te w 2007 r., gdy kierowałem kampanią PO. To był moment poczucia
wielkiej satysfakcji i zwycięstwa, gdy przejmowaliśmy Kancelarię Premiera z
rąk PiS. Kiedy urzędnicy nas powitali przy wejściu oklaskami. Kiedy weszliśmy
do gabinetu premiera i nasz premier przejmował urząd z rąk wicepremiera
Gosiewskiego, bo Kaczyński się oczywiście nie zjawił, bo było to dla niego
upokarzające. Widziałem przerażonego Błaszczaka, jak się trząsł niczym
galareta, gdy jako szef Kancelarii Premiera stał obok. Tego nikt mi nie
odbierze, tak jak tego dobrego, do czego przyłożyłem rękę.
Nie lubi ich pan?
- Czyja ich nie lubię...
No.
- (milczenie) Chyba nie lubię. I na pewno będę glosował na Platformę, bo
uważam, że to jedyna formacja, która nie wciągnie Polski z powrotem w to
piekło, w to bagno, jakim były rządy PiS.
W Ameryce po jakiejś złej
historii często się zadaje pytanie: what went wrong. Jakby pan w jednym zdaniu miał powiedzieć, co poszło źle?
- Brak czujności z mojej strony.
Za duże zaufanie do niektórych ludzi. Pewnie jakieś własne błędy, bo trochę
pychy gdzieś zawsze się wkrada. Może za bardzo uwierzyłem, że jestem już
naprawdę silny, że nic złego się stać nie może. Zawsze się może coś złego stać.
Czy ma pan dług?
- Rozumiem nie w sensie bankowym,
bo taki oczywiście mam.
Czy ma pan dług wobec żony i
dzieci?
(długie milczenie)
Krótko mówiąc, czy nie ma pan
poczucia, że gdzieś tam po drodze spieprzył im pan życie?
- (milczenie) Trochę tak.
We czwórkę gdzieś jedziecie na
weekend?
- Wyjedziemy na wakacje za jakiś
czas. Będziemy odpoczywać, myśleć.
Gdzieś daleko?
- Daleko.
Tak, żeby nikt nie znalazł?
- Tak, żeby nikt nie znalazł.
Dziękuję wszystkim, których miałem możliwość spotkać na mojej drodze
politycznej. Teraz czas odejść. Do zobaczenia już w innej roli.
ROZMAWIAŁ TOMASZ LIS
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz