Donald Tusk jeszcze
nigdy nie byt tak słaby Wciąż ma jednak niezawodnego sojusznika w osobie
całkowicie bezradnego Jarosława Kaczyńskiego.
Michał Krzymowski
Polityk zbliżony do Kancelarii Premiera: -
Zaczyna się gra na wymianę Tuska. W Platformie, w PSL i w otoczeniu
prezydenta. Jeśli Donald tego szybko nie powstrzyma, to już po nim. Wyjścia są
dwa. Pierwszym jest nowe otwarcie - szybka i głęboka rekonstrukcja rządu. A
drugie to przyspieszone wybory. Kontrolowany upadek i kampania, którą
zamienimy w plebiscyt: „Czy chcesz, żeby premierem był Jarosław Kaczyński?”.
Sobota. „Wprost” publikuje w
internecie pierwszą część nagrań z podsłuchów. W Kancelarii Premiera nie ma
paniki. Szef rządu naradza się w gronie zaufanych współpracowników, ale
atmosfera jak na powagę okoliczności jest letnia. Jeden z rozmówców „Newsweeka”
porównuje ją do sytuacji męża, który po raz kolejny wraca nad ranem z libacji.
Wie, że żona będzie zła, przy śniadaniu zrobi mu piekło, ale do obiadu jej
przejdzie. Z takiego założenia wychodzi otoczenie Tuska: kłopot jest
niewątpliwy, ludziom się to nie spodoba, ale przecież Platforma wychodziła już
z podobnych opresji. Pierwszy komentarz Kancelarii Premiera pojawia się późnym
popołudniem. Donald Tusk przymuszony przez doradców zabiera głos na Twitterze,
jest daleki od dramatyzowania. „Przykra sprawa. Nie lekceważę jej” - pisze
krótko.
Burza rozpętuje się dopiero dzień
później, w niedzielnych programach publicystycznych. Kierownictwo Platformy
nie wydaje się jednak przejęte. Nikomu nie przychodzi do głowy, by przygotować
wskazówki dla posłów wybierających się do porannych audycji radiowych i
telewizyjnych.
Skutki są opłakane. Europosłanka
PO Julia Pitera przyznaje w Radiu Zet, że gdyby sprawa dotyczyła PiS, to ona
żądałaby dymisji ministra spraw wewnętrznych.
Poniedziałek. Punktualnie o godz.
15 premier staje przed dziennikarzami i wbrew powszechnym oczekiwaniom nie
dymisjonuje szefa MSW. Jego przekaz jest niekonsekwentny: z jednej strony Tusk
mówi, że doszło do próby zamachu stanu, a z drugiej - nie wiadomo czemu
deklaruje zaufanie dla służb, które jej nie zapobiegły. Ogólne wrażenie jest
jednak nie najgorsze. Wydaje się, że premier przejmuje kontrolę nad sytuacją.
Kilka godzin później w „Kropce nad
i” pojawia się Sienkiewicz. Oświadcza, że wyjaśnienie afery podsłuchowej jest
jego ostatnim zadaniem, co w praktyce brzmi jak zapowiedź dymisji.
Z początku mało kto przywiązuje do
tego wagę, ale wypowiedź szybko staje się problemem. Oznacza, że minister
stawia się w potrójnej roli. Z jednej strony jest ofiarą afery podsłuchowej,
składa nawet zawiadomienie do prokuratury, że ktoś go potajemnie nagrał.
Z drugiej - w telewizji
przedstawia się jako tropiciel jej sprawców. A tak w ogóle to z racji nadzoru
nad służbami specjalnymi sam ponosi część odpowiedzialności za cały skandal.
Premier jest niezadowolony.
- Donald źle znosi takie sytuacje.
W jego rządzie to on ogłasza dymisje. Poza tym nie po to brał Sienkiewicza na
klatę na konferencji, żeby ten kilka godzin później pękł przy pierwszym
trudnym pytaniu - twierdzi rozmówca „Newsweeka” z otoczenia Tuska.
- Jak komentowano ten występ?
- Bardzo nieprzyjemnie.
- To znaczy jak?
- Laluś miękkim palcem robiony,
pączuszek przyzwyczajony do cieplarnianych warunków. Rozkleił się jak baba.
Gdy Sienkiewicz występuje w telewizyjnym
programie, Jarosław Kaczyński spotyka się z Jarosławem Gowinem. Były minister
sprawiedliwości zabiegał o tę rozmowę od kilku tygodni, ale prezes miał problemy zdrowotne i spotkanie odkładano.
Miejsce jest objęte tajemnicą - do
rozmowy mogło dojść w mieszkaniu któregoś ze wspólnych znajomych obu
polityków lub w Domu Pielgrzyma Amicus przy kościele św. Stanisława
Kostki na warszawskim Żoliborzu.
Rozmowa przeciąga się do trzeciej
nad ranem. Kaczyński i Gowin ustalają warunki politycznej współpracy. Były
minister dostaje obietnicę miejsca na liście wyborczej PiS, ale ma pozostać
poza partią, za to przeciągać posłów Solidarnej Polski i - o ile to możliwe -
Platformy oraz PSL. Pretekstem ma być głosowanie nad wnioskiem o konstruktywne
wotum nieufności wobec rządu Donalda Tuska. Podczas rozmowy kilkakrotnie pada
nazwisko byłego wicepremiera Grzegorza Schetyny, który od kilku dni
konsekwentnie milczy. Gowin zachwala jego propaństwowy instynkt, mówi o
jego szacunku dla ofiar katastrofy smoleńskiej. Sugeruje też, że Schetyna mógłby dokonać w
Platformie rozłamu, ale Kaczyński reaguje na to obojętnie.
Waldek nie jest zainteresowany
Wtorek. Podczas powitania przed
posiedzeniem rządu premier daje Sienkiewiczowi do zrozumienia, że jego występ
nie wypadł dobrze. Wita się z nim w milczeniu i z dezaprobatą potrząsa głową.
Tymczasem w Kancelarii Premiera
pojawia się jeden z posłów kojarzonych z Grzegorzem Schetyną. Przyjmuje go
minister Paweł Graś. Spotkanie było umówione znacznie wcześniej i ma dotyczyć
Dolnego Śląska, na którym od kilku miesięcy trwają czystki prowadzone przez
obecnego przewodniczącego tamtejszej Platformy Jacka Protasiewicza. Poseł
skarży się, że ludzie są poniżani i wyrzucani
z pracy tylko dlatego, że znają się ze Schetyną. Na koniec stawia ultimatum
nawiązujące do wniosku PiS o konstruktywne wotum nieufności wobec rządu
Donalda Tuska: - Ludzie są upokorzeni. Czują się tak, jakby Protasiewicz bił
ich po twarzy. Jeśli jego działania nie zostaną powstrzymane, to podczas głosowań
w Sejmie może dojść do tragedii.
Brzmi to jak groźba, ale w Platformie
panuje powszechne przekonanie, że Schetyna nie jest mentalnie gotowy do
rozstania z Platformą. A nawet gdyby był, to osób gotowych za nim pójść jest za
mało, by zdecydowało to o losach rządu.
W biurze przy Nowogrodzkiej Kaczyński
relacjonuje współpracownikom swoje wczorajsze spotkanie z Gowinem. Obśmiewa
jego fragment dotyczący Schetyny i wypowiada się na temat samych nagrań. Kpi z
hipotezy mówiącej, że za podsłuchami mieliby stać Rosjanie: - Przecież Ińsk
jest im posłuszny. Po co mieliby go kompromitować ?
Wśród polityków PiS pojawiają się
tymczasem wątpliwości dotyczące strategii obranej przez prezesa. Coraz więcej
osób utwierdza się w przekonaniu, że Kaczyński popełnił błąd, decydując się na
konstruktywne wotum nieufności, do którego potrzeba 231 posłów. Przecież PiS
razem z Solidarną Polską i grupką niezrzeszonych ma tylko 156 głosów. A to
oznacza, że do powodzenia wniosku trzeba by zdobyć poparcie SLD, Twojego Ruchu
i części posłów PO lub PSL. Szanse na to są iluzoryczne. Trudno sobie
wyobrazić, by Leszek Miller i Janusz Palikot zagłosowali za kandydatem na
technicznego premiera zgłoszonym przez PiS. Jeszcze bardziej wątpliwe wydaje
się przeciągnięcie na swoją stronę PSL lub dokonanie rozłamu w Platformie.
- Dlaczego nie zdecydowaliście się
na wniosek o komisję śledczą? W tej sprawie znacznie łatwiej byłoby znaleźć
większość.
- Bo prezes uważa, że komisja
miałaby sens tylko wtedy, gdyby na jej czele stanął nasz przedstawiciel, a to
mało prawdopodobne - mówi polityk z kierownictwa PiS.
- Ale znalezienie większości dla
konstruktywnego wotum jest niemożliwe!
- Po wybuchu afery wydawało się
nam, że jest na to szansa. Zakładaliśmy, że znajdziemy dobrego apolitycznego
kandydata w rodzaju prof.
Jerzego Hausnera i Miller z Palikotem nie będą
mieć wyjścia. A o rozłam w Platformie miał zadbać Gowin.
- Nadal w to wierzycie?
- Coraz słabiej. Szanse są małe.
Inny z posłów PiS dopowiada: - Proszę
spojrzeć na grono doradców prezesa. Marek Kuchciński, Mariusz Błaszczak, Adam
Lipiński. W ich zasięgu jest obalenie wicestarosty w powiecie, a nie - premiera rządu.
Oprócz znalezienia bezpartyjnego i
ogólnie szanowanego kandydata na premiera technicznego w PiS pojawiają się
jeszcze dwa inne, wzajemnie sprzeczne pomysły. Pierwszy zakłada, że Kaczyński
potajemnie spotka się z szefem PSL Januszem Piechocińskim, zaproponuje mu odwrócenie sojuszu i zacznie szukać większości dla jego
kandydatury na premiera technicznego. Porozumienie miałoby stanowić wstęp do
współpracy obu partii w sejmikach wojewódzkich po jesiennych wyborach
samorządowych. Poza tym - jak słychać w PiS - Piechociński mógłby wreszcie
zmierzyć się z legendą Waldemara Pawlaka, który już dwukrotnie stawał na czele
rządu. Wobec takiego scenariusza neutralność miałby zachować także prezydent
Bronisław Komorowski, który po pierwsze zdystansowałby się wobec Donalda
'łuska, a po drugie - w zamian mógłby zażądać poparcia PSL w pierwszej turze
przyszłorocznych wyborów prezydenckich.
Pomysł ma jednak zasadniczą wadę:
w Sejmie trudno byłoby znaleźć 231 posłów gotowych poprzeć lidera ludowców.
Przecież Leszek Miller tylko czeka na rozłam w koalicji i zajęcie miejsca
Piechocińskiego u boku Tuska.
Drugi pomysł jest jeszcze bardziej
karkołomny. Kandydatem na premiera technicznego miałby zostać nie Piechociński,
ale Pawlak. - Politycy Pis delikatnie
sondowali nas w tej sprawie - twierdzi poseł
PSL związany z Pawlakiem. - Ale Waldek nie jest zainteresowany taką
współpracą.
W tym przypadku o większość byłoby
jeszcze trudniej. Nie dość, że Pawlaka nie poparłby SLD, to jeszcze w samym PSL
pojawienie się kandydatury byłego prezesa zostałoby zapewne odebrane jako
nielojalność wobec dzisiejszego kierownictwa partii.
Środa. Sprawa podsłuchów
przysycha. PiS nie ma pomysłu, jak ją ożywić, a media powoli zaczynają szukać
innych tematów. Z pomocą opozycji nieoczekiwanie przychodzą śledczy.
Prokurator prowadzący sprawę w asyście funkcjonariuszy ABW wchodzi do redakcji
„Wprost”. Żąda wydania nośnika, na którym znajdują się nagrania. Dochodzi do
szarpaniny, obraz jest żałosny.
Około północy prokurator wychodzi
z redakcji jak niepyszny, oczywiście bez nagrań. A na dokładkę agenci
zapominają zabrać walizeczkę, z którą tam przyszli. Poseł Platformy, który
oglądał telewizyjną relację z tej akcji, z niedowierzaniem kręci głową:
- Dokonali niemożliwego. Przykryli odpadnięcie
Hiszpanii z mundialu.
Wśród polityków PO pojawia się
plotka tłumacząca ten blamaż: widząc, że sprawa podsłuchów umiera, premier
pewnie wybył do Trójmiasta. Nie chciano zakłócać mu wypoczynku, nie
skonsultowano z nim akcji i wyszło, jak wyszło.
Rzeczniczka rządu Małgorzata
Kidawa- -Błońska zapewnia, że premier cały dzień był w Warszawie, ale na
pytanie, czy poinformowano go zawczasu o tym, że agenci ABW wybierają się do
redakcji, już nie odpisuje.
- Wiadomo już, co premier wybierze:
rekonstrukcję czy wybory? - pytam doradcę szefa rządu.
- Moim zdaniem powinien to
przeciąć i zdecydować się na jak najszybsze wybory, ale skłania się do
kolejnej rekonstrukcji. Pierwszą ofiarą będzie minister Sienkiewicz, który
jest już nie do uratowania. Czy to wystarczy? Wątpię.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz