niedziela, 29 czerwca 2014

Klincz Tuska




Donald Tusk jeszcze nigdy nie byt tak słaby Wciąż ma jednak niezawodnego sojusznika w osobie całkowicie bezradnego Jarosława Kaczyńskiego.

Michał Krzymowski

Polityk zbliżony do Kancela­rii Premiera: - Zaczyna się gra na wymianę Tuska. W Platfor­mie, w PSL i w otoczeniu prezydenta. Jeśli Donald tego szybko nie powstrzyma, to już po nim. Wyjścia są dwa. Pierwszym jest nowe otwarcie - szybka i głęboka re­konstrukcja rządu. A drugie to przyspie­szone wybory. Kontrolowany upadek i kampania, którą zamienimy w plebis­cyt: „Czy chcesz, żeby premierem był Jarosław Kaczyński?”.


Sobota. „Wprost” publikuje w internecie pierwszą część nagrań z podsłuchów. W Kancelarii Premiera nie ma paniki. Szef rządu naradza się w gronie zaufa­nych współpracowników, ale atmosfera jak na powagę okoliczności jest letnia. Jeden z rozmówców „Newsweeka” po­równuje ją do sytuacji męża, który po raz kolejny wraca nad ranem z libacji. Wie, że żona będzie zła, przy śniadaniu zro­bi mu piekło, ale do obiadu jej przejdzie. Z takiego założenia wychodzi otoczenie Tuska: kłopot jest niewątpliwy, ludziom się to nie spodoba, ale przecież Platfor­ma wychodziła już z podobnych opresji. Pierwszy komentarz Kancelarii Premie­ra pojawia się późnym popołudniem. Donald Tusk przymuszony przez dorad­ców zabiera głos na Twitterze, jest dale­ki od dramatyzowania. „Przykra sprawa. Nie lekceważę jej” - pisze krótko.
Burza rozpętuje się dopiero dzień póź­niej, w niedzielnych programach publi­cystycznych. Kierownictwo Platformy nie wydaje się jednak przejęte. Nikomu nie przychodzi do głowy, by przygoto­wać wskazówki dla posłów wybierają­cych się do porannych audycji radiowych i telewizyjnych.
Skutki są opłakane. Europosłanka PO Julia Pitera przyznaje w Radiu Zet, że gdyby sprawa dotyczyła PiS, to ona żądałaby dymisji ministra spraw wewnętrznych.
Poniedziałek. Punktualnie o godz. 15 premier staje przed dziennikarza­mi i wbrew powszechnym oczekiwa­niom nie dymisjonuje szefa MSW. Jego przekaz jest niekonsekwentny: z jednej strony Tusk mówi, że doszło do próby zamachu stanu, a z drugiej - nie wia­domo czemu deklaruje zaufanie dla służb, które jej nie zapobiegły. Ogól­ne wrażenie jest jednak nie najgorsze. Wydaje się, że premier przejmuje kontrolę nad sytuacją.
Kilka godzin później w „Kropce nad i” pojawia się Sienkiewicz. Oświadcza, że wyjaśnienie afery podsłuchowej jest jego ostatnim zadaniem, co w praktyce brzmi jak zapowiedź dymisji.
Z początku mało kto przywiązuje do tego wagę, ale wypowiedź szybko sta­je się problemem. Oznacza, że minister stawia się w potrójnej roli. Z jednej stro­ny jest ofiarą afery podsłuchowej, składa nawet zawiadomienie do prokuratury, że ktoś go potajemnie nagrał.
Z drugiej - w telewizji przedstawia się jako tropiciel jej sprawców. A tak w ogóle to z racji nadzoru nad służbami specjalnymi sam ponosi część odpowie­dzialności za cały skandal. Premier jest niezadowolony.
- Donald źle znosi takie sytuacje. W jego rządzie to on ogłasza dymisje. Poza tym nie po to brał Sienkiewicza na klatę na konferencji, żeby ten kil­ka godzin później pękł przy pierwszym trudnym pytaniu - twierdzi rozmówca „Newsweeka” z otoczenia Tuska.
- Jak komentowano ten występ?
- Bardzo nieprzyjemnie.
- To znaczy jak?
- Laluś miękkim palcem robiony, pączuszek przyzwyczajony do cieplarnia­nych warunków. Rozkleił się jak baba.
Gdy Sienkiewicz występuje w telewi­zyjnym programie, Jarosław Kaczyń­ski spotyka się z Jarosławem Gowinem. Były minister sprawiedliwości zabie­gał o tę rozmowę od kilku tygodni, ale prezes miał problemy zdrowotne i spot­kanie odkładano.
Miejsce jest objęte tajemnicą - do roz­mowy mogło dojść w mieszkaniu któ­regoś ze wspólnych znajomych obu polityków lub w Domu Pielgrzyma Ami­cus przy kościele św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu.
Rozmowa przeciąga się do trzeciej nad ranem. Kaczyński i Gowin ustala­ją warunki politycznej współpracy. Były minister dostaje obietnicę miejsca na li­ście wyborczej PiS, ale ma pozostać poza partią, za to przeciągać posłów Solidar­nej Polski i - o ile to możliwe - Platformy oraz PSL. Pretekstem ma być głosowa­nie nad wnioskiem o konstruktywne wotum nieufności wobec rządu Donal­da Tuska. Podczas rozmowy kilkakrot­nie pada nazwisko byłego wicepremiera Grzegorza Schetyny, który od kilku dni konsekwentnie milczy. Gowin zachwa­la jego propaństwowy instynkt, mówi o jego szacunku dla ofiar katastrofy smoleńskiej. Sugeruje też, że Schetyna mógłby dokonać w Platformie rozłamu, ale Kaczyński reaguje na to obojętnie.

Waldek nie jest zainteresowany
Wtorek. Podczas powitania przed posie­dzeniem rządu premier daje Sienkiewi­czowi do zrozumienia, że jego występ nie wypadł dobrze. Wita się z nim w mil­czeniu i z dezaprobatą potrząsa głową.
Tymczasem w Kancelarii Premie­ra pojawia się jeden z posłów kojarzo­nych z Grzegorzem Schetyną. Przyjmuje go minister Paweł Graś. Spotkanie było umówione znacznie wcześniej i ma do­tyczyć Dolnego Śląska, na którym od kil­ku miesięcy trwają czystki prowadzone przez obecnego przewodniczącego tam­tejszej Platformy Jacka Protasiewicza. Poseł skarży się, że ludzie są poniżani i wyrzucani z pracy tylko dlatego, że znają się ze Schetyną. Na koniec stawia ultima­tum nawiązujące do wniosku PiS o kon­struktywne wotum nieufności wobec rządu Donalda Tuska: - Ludzie są upo­korzeni. Czują się tak, jakby Protasiewicz bił ich po twarzy. Jeśli jego działania nie zostaną powstrzymane, to podczas głoso­wań w Sejmie może dojść do tragedii.
Brzmi to jak groźba, ale w Platfor­mie panuje powszechne przekonanie, że Schetyna nie jest mentalnie gotowy do rozstania z Platformą. A nawet gdyby był, to osób gotowych za nim pójść jest za mało, by zdecydowało to o losach rządu.
W biurze przy Nowogrodzkiej Ka­czyński relacjonuje współpracownikom swoje wczorajsze spotkanie z Gowinem. Obśmiewa jego fragment dotyczą­cy Schetyny i wypowiada się na temat samych nagrań. Kpi z hipotezy mówią­cej, że za podsłuchami mieliby stać Ro­sjanie: - Przecież Ińsk jest im posłuszny. Po co mieliby go kompromitować ?
Wśród polityków PiS pojawiają się tymczasem wątpliwości dotyczące stra­tegii obranej przez prezesa. Coraz wię­cej osób utwierdza się w przekonaniu, że Kaczyński popełnił błąd, decydując się na konstruktywne wotum nieufności, do którego potrzeba 231 posłów. Prze­cież PiS razem z Solidarną Polską i grup­ką niezrzeszonych ma tylko 156 głosów. A to oznacza, że do powodzenia wniosku trzeba by zdobyć poparcie SLD, Twoje­go Ruchu i części posłów PO lub PSL. Szanse na to są iluzoryczne. Trudno so­bie wyobrazić, by Leszek Miller i Janusz Palikot zagłosowali za kandydatem na technicznego premiera zgłoszonym przez PiS. Jeszcze bardziej wątpliwe wydaje się przeciągnięcie na swoją stronę PSL lub dokonanie rozłamu w Platformie.
- Dlaczego nie zdecydowaliście się na wniosek o komisję śledczą? W tej spra­wie znacznie łatwiej byłoby znaleźć większość.
- Bo prezes uważa, że komisja miała­by sens tylko wtedy, gdyby na jej czele stanął nasz przedstawiciel, a to mało prawdopodobne - mówi polityk z kierow­nictwa PiS.
- Ale znalezienie większości dla kon­struktywnego wotum jest niemożliwe!
- Po wybuchu afery wydawało się nam, że jest na to szansa. Zakładali­śmy, że znajdziemy dobrego apolitycz­nego kandydata w rodzaju prof. Jerzego Hausnera i Miller z Palikotem nie będą mieć wyjścia. A o rozłam w Platformie miał zadbać Gowin.
- Nadal w to wierzycie?
- Coraz słabiej. Szanse są małe.
Inny z posłów PiS dopowiada: - Pro­szę spojrzeć na grono doradców prezesa. Marek Kuchciński, Mariusz Błaszczak, Adam Lipiński. W ich zasięgu jest obalenie wicestarosty w powiecie, a nie - premiera rządu.
Oprócz znalezienia bezpartyjnego i ogólnie szanowanego kandydata na pre­miera technicznego w PiS pojawiają się jeszcze dwa inne, wzajemnie sprzeczne pomysły. Pierwszy zakłada, że Kaczyń­ski potajemnie spotka się z szefem PSL Januszem Piechocińskim, zaproponuje mu odwrócenie sojuszu i zacznie szukać większości dla jego kandydatury na pre­miera technicznego. Porozumienie mia­łoby stanowić wstęp do współpracy obu partii w sejmikach wojewódzkich po je­siennych wyborach samorządowych. Poza tym - jak słychać w PiS - Piecho­ciński mógłby wreszcie zmierzyć się z legendą Waldemara Pawlaka, który już dwukrotnie stawał na czele rządu. Wobec takiego scenariusza neutralność miał­by zachować także prezydent Bronisław Komorowski, który po pierwsze zdystan­sowałby się wobec Donalda 'łuska, a po drugie - w zamian mógłby zażądać po­parcia PSL w pierwszej turze przyszło­rocznych wyborów prezydenckich.
Pomysł ma jednak zasadniczą wadę: w Sejmie trudno byłoby znaleźć 231 po­słów gotowych poprzeć lidera ludow­ców. Przecież Leszek Miller tylko czeka na rozłam w koalicji i zajęcie miejsca Piechocińskiego u boku Tuska.
Drugi pomysł jest jeszcze bardziej karkołomny. Kandydatem na premie­ra technicznego miałby zostać nie Pie­chociński, ale Pawlak. - Politycy Pis delikatnie sondowali nas w tej sprawie - twierdzi poseł PSL związany z Pawla­kiem. - Ale Waldek nie jest zaintereso­wany taką współpracą.
W tym przypadku o większość było­by jeszcze trudniej. Nie dość, że Pawlaka nie poparłby SLD, to jeszcze w samym PSL pojawienie się kandydatury byłe­go prezesa zostałoby zapewne odebra­ne jako nielojalność wobec dzisiejszego kierownictwa partii.

Środa. Sprawa podsłuchów przysycha. PiS nie ma pomysłu, jak ją ożywić, a me­dia powoli zaczynają szukać innych tema­tów. Z pomocą opozycji nieoczekiwanie przychodzą śledczy. Prokurator prowa­dzący sprawę w asyście funkcjonariuszy ABW wchodzi do redakcji „Wprost”. Żąda wydania nośnika, na którym znajdują się nagrania. Dochodzi do szarpaniny, obraz jest żałosny.
Około północy prokurator wycho­dzi z redakcji jak niepyszny, oczy­wiście bez nagrań. A na dokładkę agenci zapominają zabrać walizeczkę, z którą tam przyszli. Poseł Platformy, który oglądał telewizyjną relację z tej akcji, z niedowierzaniem kręci głową: - Dokonali niemożliwego. Przykryli od­padnięcie Hiszpanii z mundialu.
Wśród polityków PO pojawia się plotka tłumacząca ten blamaż: widząc, że sprawa podsłuchów umiera, pre­mier pewnie wybył do Trójmiasta. Nie chciano zakłócać mu wypoczynku, nie skonsultowano z nim akcji i wyszło, jak wyszło.
Rzeczniczka rządu Małgorzata Kidawa- -Błońska zapewnia, że premier cały dzień był w Warszawie, ale na pytanie, czy poinformowano go zawczasu o tym, że agenci ABW wybierają się do redakcji, już nie odpisuje.
- Wiadomo już, co premier wybie­rze: rekonstrukcję czy wybory? - pytam doradcę szefa rządu.
- Moim zdaniem powinien to przeciąć i zdecydować się na jak najszybsze wy­bory, ale skłania się do kolejnej rekon­strukcji. Pierwszą ofiarą będzie minister Sienkiewicz, który jest już nie do urato­wania. Czy to wystarczy? Wątpię.


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz