Taśmy „Wprost” mogą
przerwać błyskotliwą karierę Marka Belki. Czy Narodowy Bank Polski będzie
ostatnim przystankiem w jego życiu publicznym?
CEZARY ŁAZAREWICZ
Ja
mam bardzo długiego chuja, a on nie [mowa o wicepremierze Jacku Rostowskim] i
musi sobie sztukować. Moim warunkiem jest dymisja ministra finansów. I wtedy
robimy to, co trzeba - mówi prezes Narodowego Banku Polskiego do ministra spraw
wewnętrznych w czasie rozmowy w restauracji Sowa i Przyjaciele.
Nie tylko język, jakim się
posługuje profesor Marek Belka, jest zaskoczeniem dla słuchaczy, ale przede
wszystkim jego rola w tej rozmowie. Belka jawi się w niej jako bezwzględny i
niezwykle sprawny gracz polityczny, a nie ponadpartyjny i niezależny szef banku
centralnego. W trakcie rozmowy obiecuje, że jako prezes NBP będzie politycznie
wspierał rząd i Platformę Obywatelską, w zamian jednak domaga się głowy
wicepremiera Rostowskiego, z którym od lat toczy ekonomiczne spory.
10 lat temu Belka był jeszcze
premierem rządu SLD, ale od co najmniej czterech lat najbliższym politycznym
środowiskiem są dla niego ludzie Platformy Obywatelskiej. To Bronisław
Komorowski, kiedy jeszcze był tylko pełniącym obowiązki prezydenta,
zaproponował Belce stanowisko szefa banku centralnego. Była to jedna z pierwszych
jego ważnych decyzji kadrowych po katastrofie smoleńskiej, w której zginął
dotychczasowy prezes NBP Sławomir Skrzypek. Dlaczego p.o. prezydent postawił na
jednego z niedawnych liderów SLD? Zbliżały się wybory prezydenckie, a PO, by
wygrać, potrzebowała wsparcia elektoratu lewicy.
- Był to czas, gdy Platforma
zabierała nam ludzi lewicy i Marek Belka nie był jedynym takim przypadkiem -
tłumaczy Marek Siwiec, były poseł SLD, ostatnio próbował dostać się do PE z
list Europy Plus TR. - Wyjmowano takie osoby dość bezczelnie. A Belka był wtedy
łakomym kąskiem ze swoim wysokim stanowiskiem w Międzynarodowym Funduszu Walutowym
i dobrą reputacją w świecie biznesu.
- Kandydatura najlepsza z
możliwych, pozwala na pełne zapewnienie apolityczności bankowi centralnemu -
tak zachwalał kandydata ówczesny minister finansów Jacek Rostowski. Zapewne nie
wiedział, że cztery lata później ten najlepszy z możliwych kandydatów jako
warunek współpracy z rządem zażąda właśnie głowy ministra finansów.
Zanim Komorowski powołał Belkę na
szefa NBP, skonsultował się z Aleksandrem Kwaśniewskim, bo uchodził on za
człowieka byłego prezydenta.
PRAGMATYK
Karierę polityczną zaczynał u boku
Aleksandra Kwaśniewskiego, zostając 18 lat temu jego doradcą ekonomicznym.
Prezydent zawsze go wspierał i pomagał wepchnąć na kolejne stanowiska. - Jego
pozycja przy Kwaśniewskim była nieporównywalna do mojej przy boku Lecha
Kaczyńskiego - mówi dzisiaj doradca prezydenta Kaczyńskiego prof. Ryszard Bugaj.
Choć Belka w latach 80. był
związany z PZPR (był sekretarzem komitetu uczelnianego na Uniwersytecie
Łódzkim), to w czasie wielkiego przełomu wybrał karierę naukowo-ekspercką, a
nie polityczną. Zaczynał na początku lat 90. jako konsultant Banku Światowego,
ale wpadł w oko Leszkowi Balcerowiczowi i Grzegorzowi Kołodce, najważniejszym
wtedy w polskiej ekonomii ludziom. To oni polecili go Kwaśniewskiemu. Stamtąd
trafił do rządu Cimoszewicza. - Szukaliśmy kogoś z odpowiednią pozycją w środowisku,
a Marek był przecież dyrektorem Instytutu Nauk Politycznych PAN - mówi
Krzysztof Janik, były sekretarz generalny SLD. INP uchodził wtedy za kuźnię
liberałów i dlatego minister finansów wzbudzał niechęć chłopów z PSL.
Od tamtej pory trwa też
ambicjonalny pojedynek między dwoma SLD-owskimi wicepremierami od finansów -
Kołodką i Belką. W1997 r. Belka zastąpił w rządzie Kołodkę, a pięć lat później
było na odwrót.
- Grzegorz jest wizjonerem, a
Marek pragmatykiem - tłumaczy Janik. A SLD traktował ich początkowo jak
zderzaki.
- Raz nam był potrzebny wizjoner,
a raz pragmatyk.
Ten korespondencyjny pojedynek
wygrał w końcu mniej medialny i mniej przebojowy Belka. Choć wydawało się, że
stoi już na straconej pozycji. W 2001 r., gdy
SLD zmierzał do absolutnego zwycięstwa i z sondaży wynikało, że może rządzić
samodzielnie, Belka, typowany na ministra finansów, na kilka dni przed wyborami
udzielił wywiadu, który pogrążył te marzenia. - Niech nikt nie obiecuje
gruszek na wierzbie - strofował przyszłego premiera Leszka Millera, który
obiecywał rozbuchanie strefy socjalnej. - Nie będzie pieniędzy na realizację
kosztownych obietnic dofinansowania sfery publicznej - zapowiedział przed wyborami, wywołując wściekłość w samym
SLD.
- Jeśli chodzi o politykę
partyjną, to Marek się w tym słabo sprawdza, ale jako urzędnik państwowy nie ma
sobie równych - mówi Janik.
FAWORYT
Wicepremier Belka był od samego
początku w jawnym konflikcie z premierem, więc Miller szybko skorzystał, by się
go po roku pozbyć. Dwa lata później, gdy wybucha afera Rywina, Belka znów wraca
do gry, i to w roli faworyta.
- Kiedy Miller był na dnie, trwało
poszukiwanie jego następcy - opowiada Aleksandra Jakubowska. Padło na Belkę.
- To był najbardziej zaufany
człowiek Kwaśniewskiego. Nie było lepszego.
Krzysztof Janik mówi, że o
kandydaturze Belki przesądziła jego fachowość. - Uważaliśmy, że o zwycięstwie
w wyborach w 2005 r. zdecyduje gospodarka, a on był jedyny, który może ją
dźwignąć - mówi. SLD desygnuje Belkę na premiera, ale on, gdy poparcie dla
lewicy zaczyna szorować po dnie, odcina się od Sojuszu i zaczyna budować własną
formację - Partię Demokratyczną. Lokomotywami tej nowej partii mają być Marek
Belka i Jerzy Hausner, którego dziś Belka nazywa „cipą” (Cipa - wyjaśnia Janik - to polityk, który ma problemy z procesem
decyzyjnym).
I to w zasadzie kończy karierę
partyjną Marka Belki. W 2005 r. przestaje być premierem, przegrywa wybory do
Sejmu, a po jakimś czasie rozpada się Partia Demokratyczna.
Jeśli popatrzeć na życiorys
premiera Belki, to raczej można go nazwać politykiem piwotalnym (tak w czasie
nagranej rozmowy mówił Belka o Hausnerze), ustawiającym się z prądem i
korzystającym z okazji na zrobienie kariery. Tak było w latach 80., gdy
działał w PZPR i godził się na współpracę z SB. Powtarzają to politycy SLD,
którzy uważają, że w 2004 r., opuszczając partię, wbił im nóż w plecy.
Po odejściu z rządu Belka robi
karierę międzynarodową. Zostaje kolejno dyrektorem departamentu europejskiego
w Międzynarodowym Funduszu Walutowym, szefem Rady Koordynacji Międzynarodowej
w Iraku, a potem dyrektorem ds. polityki gospodarczej w rządzie w Iraku.
- Jest jedynym Polakiem, który
dochodzi do tak wysokich stanowisk międzynarodowych - mówi Janik.
NAJLEPSZY
Do czasu ujawnienia taśm z rozmowy
z ministrem Bartłomiejem Sienkiewiczem profesor Marek Belka uchodził za wzór
elegancji i dobrych manier. - To przykre, że legło w gruzach nasze wyobrażenie
o elegancji w świecie wielkiego biznesu - mówi
Jakubowska.
Jego kolega z rządu wspomina, że w
gronie znajomych był znany z rubasznego języka. Nie chodzi jednak o to, jak
Belka mówi, ale co mówi. Z rozmowy wynika, że umawia się z Sienkiewiczem na
finansowe wsparcie rządu i stawia warunki, na jakich gotowy jest tego dokonać.
Zdaniem Leszka Balcerowicza
została złamana konstytucyjna zasada niezależności banku centralnego. Profesor
Balcerowicz mówił, że ujawnione nagrania są dla szefa NBP kompromitujące i
powinien on jak najszybciej złożyć dymisję. Belka odpowiedział, że nie zamierza
tego robić.
Prezes NBP jest praktycznie
nieodwoływalny i jeśli sam nie zrezygnuje, nie ma sposobu, by go do tego
przymusić. A murem stoją za nim międzynarodowe rynki finansowe. - Nie ma
możliwości, by go odwołać bez szkody dla Polski - mówi Janik.
- To Markowi nie pomoże, ale nie
wpływa na funkcjonowanie rynków walutowych. Wolałbym, żeby został, bo jest
świetnym prezesem banku. Każdy, kto go słucha, może się czegoś nauczyć - mówi
Marek Siwiec i po chwili dodaje. - Może nie w tych okolicznościach.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz