czwartek, 26 czerwca 2014

Redaktor N. zaprzecza




Jednym ze współautorów podsłuchowych materiałów tygodnika „Wprost" był Piotr Nisztor, ponad 30-letni wolny strzelec na rynku dziennikarskim. Zgłosił się do redakcji z nielegalnymi nagraniami z restauracji Sowa & Przyjaciele.

Piotr Pytlakowski, Grzegorz Rzeczkowski

Redaktorzy zadali Nisztorowi kilka pytań i dokonali w ten sposób, trze­ba przyznać najprostszy z możli­wych, weryfikacji źródła. „Chodziło o upewnienie się, że dziennikarz sam nie inspirował akcji podsłuchowej ani w niej nie uczestniczył. Zapewnił, że nie. Nie mamy najmniejszych podstaw, by mu nie wierzyć" - napisano w tygodniku. Wcze­śniej prawdopodobnie z tymi samymi nagraniami pojawił się w redakcji „Pulsu Biznesu”, z którym luźno współpracuje od 2012 r., gazeta jednak nie zdecydowała się na publikację. Przeważyła opinia prawni­ków. -Ich ocena była jednoznaczna: jeśli zostaniemy pozwani przez osoby podsłu­chane za naruszenie prawa do prywatno­ści, sprawę na pewno przegramy - tłuma­czy naczelny „PB” Tomasz Siemieniec.
Zanim jednak redakcja zrezygnowała z publikacji nagrań, pojawiły się naciski. - Byłem mobilizowany do podjęcia szyb­kiej decyzji informacją, że inna gazeta, konkretnie tygodnik „wSieci", też ma tę taśmę- mówi naczelny „Pulsu”. Na pyta­nie, czy naciskał Nisztor, Siemieniec odpo­wiada: -Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Znajomy Nisztora z Płocka, gdzie kiedyś mieszkał, mówi, że Piotrek zawsze chciał zostać dziennikarzem. I to nie byle ja­kim, ale śledczym. Tropić afery. Znany dziennikarz Dariusz Wilczak wspomina, że kiedy w 2005 r. napisał wraz z Grzego­rzem Indulskim książkę o Aleksandrze Kwaśniewskim, zadzwonił z Płocka mło­dy człowiek, chyba student, aby zaprosić ich na spotkanie autorskie, które chciał zorganizować w swoim mieście. Nazy­wał się Piotr Nisztor. - Sprawnie to urzą­dził, było sporo ludzi - mówi Wilczak. Po spotkaniu Nisztor dopytywał swoich gości o kulisy pracy dziennikarskiej. Po­tem pojawił się w „Newsweeku”, gdzie Wilczak był szefem działu, i spróbował swoich sił w zawodzie dziennikarskim, ale do tygodnika się nie załapał. - Miał spore kłopoty ze sprawnym pisaniem - za­pamiętał Dariusz Wilczak.
Potem już szło mu lepiej. Pisywał w kil­ku redakcjach (m.in. „Dzienniku”, „Rzecz­pospolitej”, „Gazecie Polskiej”, „Pulsie Biznesu”), ale nigdzie dłużej nie zagrzał miejsca. Zajmował się przemysłem obron­nym, wojskowością, rynkiem paliwowym, chemicznym, a nawet farmaceutycznym. Koleżanka Nisztora z „Rzeczpospolitej” za­pamiętała, że Piotrek miał zawsze świetne informacje z pierwszej ręki, ale jej wątpli­wości budziły jego intencje. - Miałam wra­żenie, że ktoś na jego tekstach odnosi ko­rzyść prywatną- mówi. Dlatego nie chciała pisać materiałów razem z nim. Inny autor „Rzeczpospolitej” uczestniczył w grupo­wym pisaniu serii tekstów o więzieniach CIA w Polsce. - Nisztor przyniósł newsa, że to Jerzy Buzek podpisał z Amerykana­mi umowę, która umożliwiła stworzenie w Kiejkutach tajnego więzienia - opowia­da. - Twierdził, że wiadomość jest pewna i potwierdzona. W tym czasie Buzek kan­dydował na szefa PE. Po publikacji zwołał konferencję prasową, gdzie oskarżył gaze­tę, że pisząc o nim kłamstwo, próbowała utrącić jego kandydaturę.
W „Dzienniku” Nisztor napisał kiedyś tekst o leku pod nazwą Iwabradyna, zarzu­cając ówczesnemu wiceministrów zdro­wia Bolesławowi Piesze, że ten na życzenie francuskiego koncernu w ostatniej chwili przepchnął ten specyfik na listę leków re­fundowanych. Wybuchła afera, Piecha sta­nął pod pręgierzem, a potem okazało się, że tego leku nie wprowadził poza kolejką, lecz przywrócił, bo ktoś inny bezprawnie usunął go z listy, na której był już wcze­śniej. Na wykreśleniu Iwabradyny ze spisu leków do refundacji korzyść odnosił polski producent innego specyfiku o podobnych właściwościach. Podejrzewano, że dzien­nikarz wykonał robotę na zlecenie, ale on sam rzecz jasna zaprzeczył.


Zaprzeczanie weszło mu w krew. Kie­dy w zeszłym tygodniu Władysław Serafin, szef Krajowego Związku Kółek i Organizacji Rolniczych, rozesłał po me­diach oświadczenie, w którym zarzucił Nisztorowi, że to on bezprawnie przejął nagraną w gabinecie Serafina rozmowę z działaczem PSL Władysławem Łukasi­kiem, dziennikarz zaprzeczył. Stwierdził, że Serafina nie znał, widział się z nim raz w życiu. Nie ujawnił jednak, jak wszedł w posiadanie nagrania, którego stenogram opublikował w 2012 r. w „Pulsie Biznesu”. Wybuchła wtedy afera nazwana „Taśmami Serafina”, chodziło o nepotyzm w szere­gach PSL. W efekcie do dymisji podał się minister rolnictwa Marek Sawicki. Serafin twierdzi, że z Nisztorem roz­mawiał wielokrotnie. Ten miał mu się chwalić, że ma świetne wejścia w ABW i przy pomocy zaprzyjaźnionych funk­cjonariuszy prowadzi szeroko zakrojoną akcję zastawiania pułapek na polityków biznesmenów - podsłuchuje ich. Dlatego ma bezpośredni dostęp do kompromitu­jącej dla nich wiedzy. - Opowiadał, gdzie umieszczane są mikrofony i jak to się odby­wa - mówi Władysław Serafin.
Nagranie w gabinecie Serafina mia­ło być użyte do reportażu telewizyjnego o sprawie Elewarru, spółki, w której posa­dy obsiadły osoby powiązane z decyden­tami PSL, ale reportaż nigdy nie powstał.
Także w aktach sprawy przeciwko sena­torowi Krzysztofowi Piesiewiczowi o po­siadanie narkotyków pojawia się nazwisko Piotra Nisztora. Prokuratorem jest Józef Gacek, ten sam, który dowodził akcją prze- szukania w redakcji tygodnika „Wprost”. Jeden ze świadków, Krzysztof W., ogrod­nik z Żywca powołujący się na znajomości w najwyższych kręgach, zeznał, że wiedział od Nisztora, że ten ma film z nagraniem kompromitującym Piesiewicza, który chce opublikować w Polsacie i „Rzeczpospoli­tej”. Krzysztof W. zgłosił się do senatora i stwierdził, że może zablokować publi­kację. Piesiewicz nie skorzystał, zawiado­mił policję. Niebawem dostał SMS: „Płytę można odebrać w Lemongrass” - to miała być próbka filmiku (o ulubionych lokalach polityków i biznesmenów piszemy obok).
Polsat i „Rzepa” nie wzięły udziału w tej grze, kadry z filmiku ukazały się w „Super Expressie”. Nie udało się potwierdzić, czy dostarczył je tam właśnie Piotr Nisztor, specjalista od podsłuchów. Krzysztof Pie­siewicz mówi, że zna tajną część akt, ale nie może ujawniać ich treści. Zaznacza jedynie, że gdyby wtedy organy ścigania zajęły się osobami występującymi w tej sprawie, być może nie byłoby dzisiaj wiel­kiej afery podsłuchowej.

Na przełomie 2013/14 r. Nisztor był re­daktorem naczelnym nieistniejące­go już tygodnika „7 Dni. Puls Tygodnia”. Trafił tam dzięki znajomości z Andrzejem Kleszczewskim, za rządów SLD prezesem państwowego Polskiego Holdingu Far­maceutycznego, a ostatnio członka rady nadzorczej SKOK w Wołominie.-Prawdo­podobnie poznałem go dzięki Kleszczewskiemu - mówi Rafał Dzikowiecki, prezes spółki Press Media linterprise, wydawcy ty­godnika. -Znałem jego osiągnięcia na polu dziennikarstwa śledczego i liczyłem, że jego artykuły nadadzą gazecie nutę sensacji.
Rozczarowanie przyszło jednak szyb­ko. - Szukaliśmy młodego, dynamiczne­go dziennikarza, który pokieruje pismem absolutnie apolitycznym. Ale tygodnik pod Nisztorem zaczął skręcać w stronę PiS - mówi j eden z biznesmenów zaangażowa­nych w projekt. Nisztor został zwolniony.
Przy okazji ostatniej afery podsłucho­wej Piotr Nisztor znów wypłynął na sze­rokie wody. „Rzeczpospolita” ujawniła, że podejrzany o nagrywanie polityków w restauracji Sowa & Przyjaciele mene­dżer vip roomu Łukasz N. zeznał, że sprzęt do nagrywania dał mu właśnie Nisztor. Ten zaprzeczył. Oświadczył, że nie zna Łuka­sza N., nie wie nawet, jakie nazwisko kryje się pod inicjałem N.

Piotr Pytlakowski, Grzegorz Rzeczkowski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz