Jednym ze
współautorów podsłuchowych materiałów tygodnika „Wprost" był Piotr
Nisztor, ponad 30-letni wolny strzelec na rynku dziennikarskim. Zgłosił się do
redakcji z nielegalnymi nagraniami z restauracji Sowa & Przyjaciele.
Piotr Pytlakowski, Grzegorz Rzeczkowski
Redaktorzy
zadali Nisztorowi kilka pytań i dokonali w ten sposób, trzeba przyznać
najprostszy z możliwych, weryfikacji źródła. „Chodziło o upewnienie się, że dziennikarz sam nie inspirował akcji
podsłuchowej ani w niej nie uczestniczył. Zapewnił, że nie. Nie mamy
najmniejszych podstaw, by mu nie wierzyć" - napisano w tygodniku. Wcześniej
prawdopodobnie z tymi samymi nagraniami pojawił się w redakcji „Pulsu Biznesu”,
z którym luźno współpracuje od 2012 r., gazeta jednak nie zdecydowała się na
publikację. Przeważyła opinia prawników. -Ich
ocena była jednoznaczna: jeśli zostaniemy pozwani przez osoby podsłuchane za
naruszenie prawa do prywatności, sprawę na pewno przegramy -
tłumaczy naczelny „PB” Tomasz Siemieniec.
Zanim jednak redakcja zrezygnowała
z publikacji nagrań, pojawiły się naciski. - Byłem mobilizowany do podjęcia szybkiej decyzji informacją, że
inna gazeta, konkretnie tygodnik „wSieci", też ma tę taśmę-
mówi naczelny „Pulsu”. Na pytanie, czy naciskał Nisztor, Siemieniec odpowiada:
-Nie potwierdzam, nie zaprzeczam. Znajomy Nisztora z Płocka, gdzie
kiedyś mieszkał, mówi, że Piotrek zawsze chciał zostać dziennikarzem. I to nie
byle jakim, ale śledczym. Tropić afery. Znany dziennikarz Dariusz Wilczak
wspomina, że kiedy w 2005 r. napisał wraz z Grzegorzem Indulskim książkę o
Aleksandrze Kwaśniewskim, zadzwonił z Płocka młody człowiek, chyba student,
aby zaprosić ich na spotkanie autorskie, które chciał zorganizować w swoim
mieście. Nazywał się Piotr Nisztor. - Sprawnie to urządził, było sporo
ludzi - mówi Wilczak. Po spotkaniu Nisztor dopytywał swoich gości o kulisy
pracy dziennikarskiej. Potem pojawił się w „Newsweeku”, gdzie Wilczak był
szefem działu, i spróbował swoich sił w zawodzie dziennikarskim, ale do
tygodnika się nie załapał. - Miał
spore kłopoty ze sprawnym pisaniem - zapamiętał Dariusz Wilczak.
Potem już szło mu lepiej. Pisywał
w kilku redakcjach (m.in. „Dzienniku”, „Rzeczpospolitej”, „Gazecie Polskiej”,
„Pulsie Biznesu”), ale nigdzie dłużej nie zagrzał miejsca. Zajmował się przemysłem obronnym, wojskowością,
rynkiem paliwowym, chemicznym, a nawet farmaceutycznym. Koleżanka Nisztora z
„Rzeczpospolitej” zapamiętała, że Piotrek miał zawsze świetne informacje z
pierwszej ręki, ale jej wątpliwości budziły jego intencje. - Miałam wrażenie, że ktoś na jego
tekstach odnosi korzyść prywatną- mówi. Dlatego nie chciała
pisać materiałów razem z nim. Inny autor „Rzeczpospolitej” uczestniczył w
grupowym pisaniu serii tekstów o więzieniach CIA w Polsce. - Nisztor przyniósł newsa, że to
Jerzy Buzek podpisał z
Amerykanami umowę, która umożliwiła stworzenie w Kiejkutach tajnego więzienia
- opowiada. - Twierdził, że
wiadomość jest pewna i potwierdzona. W tym czasie Buzek kandydował
na szefa PE. Po publikacji zwołał konferencję prasową, gdzie oskarżył gazetę,
że pisząc o nim kłamstwo, próbowała utrącić jego kandydaturę.
W „Dzienniku” Nisztor napisał
kiedyś tekst o leku pod nazwą Iwabradyna, zarzucając ówczesnemu wiceministrów
zdrowia Bolesławowi Piesze, że ten na życzenie francuskiego koncernu w
ostatniej chwili przepchnął ten specyfik na listę leków refundowanych.
Wybuchła afera, Piecha stanął pod pręgierzem, a potem okazało się, że tego
leku nie wprowadził poza kolejką, lecz przywrócił, bo ktoś inny bezprawnie
usunął go z listy, na której był już wcześniej. Na wykreśleniu Iwabradyny ze
spisu leków do refundacji korzyść odnosił polski producent innego specyfiku o
podobnych właściwościach. Podejrzewano, że dziennikarz wykonał robotę na
zlecenie, ale on sam rzecz jasna zaprzeczył.
Zaprzeczanie
weszło mu w krew. Kiedy w zeszłym tygodniu Władysław Serafin, szef Krajowego
Związku Kółek i Organizacji Rolniczych, rozesłał po mediach oświadczenie, w
którym zarzucił Nisztorowi, że to on bezprawnie przejął nagraną w gabinecie
Serafina rozmowę z działaczem PSL Władysławem Łukasikiem, dziennikarz
zaprzeczył. Stwierdził, że Serafina nie znał, widział się z nim raz w życiu.
Nie ujawnił jednak, jak wszedł w posiadanie nagrania, którego stenogram
opublikował w 2012 r. w „Pulsie Biznesu”. Wybuchła wtedy afera nazwana „Taśmami
Serafina”, chodziło o nepotyzm w szeregach PSL. W efekcie do dymisji podał się
minister rolnictwa Marek Sawicki. Serafin twierdzi, że z Nisztorem rozmawiał
wielokrotnie. Ten miał mu się chwalić, że ma świetne wejścia w ABW i przy
pomocy zaprzyjaźnionych funkcjonariuszy prowadzi szeroko zakrojoną akcję
zastawiania pułapek na polityków biznesmenów -
podsłuchuje ich. Dlatego ma bezpośredni dostęp do kompromitującej dla nich
wiedzy. - Opowiadał, gdzie
umieszczane są mikrofony i jak to się odbywa - mówi Władysław Serafin.
Nagranie w gabinecie Serafina miało
być użyte do reportażu telewizyjnego o sprawie
Elewarru, spółki, w której posady obsiadły osoby powiązane z decydentami PSL,
ale reportaż nigdy nie powstał.
Także w aktach sprawy przeciwko
senatorowi Krzysztofowi Piesiewiczowi o posiadanie narkotyków pojawia się
nazwisko Piotra Nisztora. Prokuratorem jest Józef Gacek, ten sam, który
dowodził akcją prze- szukania w redakcji tygodnika „Wprost”. Jeden ze świadków,
Krzysztof W., ogrodnik z Żywca powołujący się na znajomości w najwyższych
kręgach, zeznał, że wiedział od Nisztora, że ten ma film z nagraniem
kompromitującym Piesiewicza, który chce opublikować w Polsacie i „Rzeczpospolitej”.
Krzysztof W. zgłosił się do senatora i stwierdził,
że może zablokować publikację. Piesiewicz nie skorzystał, zawiadomił policję.
Niebawem dostał SMS: „Płytę można odebrać w Lemongrass” - to miała być próbka
filmiku (o ulubionych lokalach polityków i biznesmenów piszemy obok).
Polsat i „Rzepa” nie wzięły
udziału w tej grze, kadry z filmiku ukazały się w „Super Expressie”. Nie udało się potwierdzić, czy dostarczył je tam właśnie
Piotr Nisztor, specjalista od podsłuchów. Krzysztof Piesiewicz mówi, że zna
tajną część akt, ale nie może ujawniać ich treści. Zaznacza jedynie, że gdyby
wtedy organy ścigania zajęły się osobami występującymi w tej sprawie, być może
nie byłoby dzisiaj wielkiej afery podsłuchowej.
Na
przełomie 2013/14 r. Nisztor był redaktorem naczelnym nieistniejącego już
tygodnika „7 Dni. Puls Tygodnia”. Trafił tam dzięki znajomości z Andrzejem
Kleszczewskim, za rządów SLD prezesem państwowego Polskiego Holdingu Farmaceutycznego,
a ostatnio członka rady nadzorczej SKOK w Wołominie.-Prawdopodobnie poznałem go dzięki Kleszczewskiemu - mówi Rafał
Dzikowiecki, prezes spółki Press Media linterprise, wydawcy tygodnika. -Znałem jego osiągnięcia na polu
dziennikarstwa śledczego i liczyłem, że jego artykuły nadadzą gazecie nutę
sensacji.
Rozczarowanie przyszło jednak szybko.
- Szukaliśmy młodego, dynamicznego
dziennikarza, który pokieruje pismem absolutnie apolitycznym. Ale tygodnik pod
Nisztorem zaczął skręcać w stronę PiS - mówi j eden z
biznesmenów zaangażowanych w projekt. Nisztor został zwolniony.
Przy okazji ostatniej afery
podsłuchowej Piotr Nisztor znów wypłynął na szerokie wody. „Rzeczpospolita”
ujawniła, że podejrzany o nagrywanie polityków w restauracji Sowa &
Przyjaciele menedżer vip roomu Łukasz N. zeznał, że sprzęt do nagrywania dał
mu właśnie Nisztor. Ten zaprzeczył. Oświadczył, że nie zna Łukasza N., nie wie
nawet, jakie nazwisko kryje się pod inicjałem N.
Piotr Pytlakowski,
Grzegorz Rzeczkowski
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz