Elektroniczna
pluskwa ukryta w teczce z dokumentami, skompromitowany adwokat w roli kuriera,
rosyjski dtug. „Newsweek" ujawnia nowe tropy w aferze taśmowej.
MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA
Poniedziałek 23 czerwca, późny
wieczór. Dzwonimy do multimilionera Marka Falenty.
- Czy możemy się spotkać?
- Nie ma problemu. Umówmy się na
dwunastą w środę. Czytałem wasz artykuł [chodzi o tekst z zeszłego tygodnia o
aferze podsłuchowej, opisaliśmy w nim historię znajomości Falenty z kelnerem,
który podsłuchiwał polityków. Gdy milioner zjawiał się w restauracji Sowa i
Przyjaciele, chłopak zwracał się do niego „szefie”- przyp. red.].
- Podobał się panu?
- He,
he, trochę sensacyjnie to opisaliście.
Prawdziwy film sensacyjny zacznie
się jednak kilkanaście godzin później w podwarszawskim Konstancinie. Falenta
jak co rano wsiądzie do swojego audi A6 i ruszy do pracy. Po dwustu metrach w
wąskiej osiedlowej uliczce drogę zajedzie mu AB W. Ręce na kierownicę, kajdanki
i zjazd do izby zatrzymań. Podczas przeszukania posesji agenci rozkopią mu
nawet ogród.
W środę o dwunastej Falenta będzie
jeszcze na dołku. Wyjdzie dopiero wieczorem, po wpłaceniu miliona złotych
kaucji i z zarzutem udziału w aferze podsłuchowej. Według przecieków ze śledztwa
to on płacił za nagrania polityków.
Biznesmen twierdzi, że jest
niewinny, a jego znajomi się głowią. Marek chciał obalić rząd? Niemożliwe,
przecież zawsze umiał żyć z władzą. Jego biznes działał na styku z polityką, a
on sam uchodził w towarzystwie za człowieka Platformy. Znał posłów, ministrów,
hojnie sypał groszem na charytatywnych balach organizowanych przez partię rządzącą.
Pluskwa w
teczce
29 kwietnia. Do wycieku pierwszych
nagrań zostało jeszcze półtora miesiąca, a nazwisko prężnego inwestora Marka
Falenty znają tylko wnikliwi czytelnicy prasy biznesowej.
Na powiatowym posterunku policji w
Bielsku Podlaskim zjawia się dyrektor generalny handlującej węglem firmy Rrex.
Przyszedł opowiedzieć o dziwnych przygodach z Falentą i biznesmenami z polskiej
filii rosyjskiej firmy KTK.
Dyrektor zgłasza przestępstwo,
którego ofiarą miała paść jego spółka. Każe zaprotokołować: „W dniu 24
kwietnia do firmy Krex została dostarczona przez nieznaną osobę przesyłka w
postaci teczki z zawartością dwóch pism. Pisma pochodziły z firm Faenta Investments i KTK Polska. Główny księgowy pokazał mi okładkę teczki i
miejsce, w którym znajduje się coś nietypowego. Po nacięciu okładki i
odchyleniu papieru zobaczyliśmy urządzenie przypominające podsłuch. Składało
się ono z baterii okrągłych płaskich połączonych ze sobą i do nich był
przyłączony mikrofon. Urządzenie to posiadało inne elementy, których nie
jestem w stanie opisać”.
Jak ustalił „Newsweek”, kurierem,
który przywiózł teczkę z podsłuchem, był Adam D., skompromitowany adwokat z
Bydgoszczy. Dwa lata temu przyłapano go na próbie wniesienia amfetaminy na
widzenie z klientem przebywającym w areszcie. Według naszych informacji D. potwierdził
w rozmowie z policją, że teczkę otrzymał w warszawskim biurze Falenty. „D.
jest prawnikiem i pracuje na zlecenie firmy MM Group [wspólnicy Falenty ze spółki
Składywęgla.pl - przyp. red.]. Dostał zlecenie osobistego dostarczenia dokumentacji.
Nadawcą korespondencji była firma pana Marka Falenty Dokumentację Adam D.
odbierał w siedzibie wyżej wymienionej firmy” - czytamy w policyjnej notatce
sporządzonej po rozmowie z adwokatem kurierem. Materiał znajduje się w białostockiej
prokuraturze, która prowadzi śledztwo w sprawie tajemniczej przesyłki.
Czy dotyczy ono podsłuchu ukrytego
w teczce z dokumentami? – pytamy prokuratora okręgowego w Białymstoku Tadeusza
Marka.
- Można tak powiedzieć. Poinformowaliśmy
już o tym Prokuraturę Okręgową Warszawa-Praga, która zajmuje - się aferą
podsłuchową.
Wschodni dług
W kwietniu do prokuratury trafiło jeszcze
jedno zawiadomienie dotyczące Falenty. Złożyły je wspólnie dwie powiązane ze
sobą spółki - wspomniana wyżej Krex i druga Energo. Reprezentuje je adwokat
Janusz Kaczmarek, były prokuratur krajowy i szef MSWiA. Według obu firm Faleń
- ta poprzez swój cypryjski fundusz Falenta Investments Ltd.
mógł dopuścić się wielomilionowego oszustwa i wziąć udział w praniu brudnych
pieniędzy.
W doniesieniu, po którym
prokuratura wszczęła śledztwo, znajduje się opis tego, w jaki sposób narósł
30-milionowy dług Falenty wobec polskiej spółki córki rosyjskiego wielkiego
dostawcy węgla koncernu KTK. W zawiadomieniu jest także mowa o tym, że Falenta
wraz z Rosjanami próbował przejąć „polski rynek handlu węglem kamiennym”.
W obu tych sprawach jest sporo
niewiadomych: czy multimilioner chciał podsłuchiwać konkurencję z branży
węglowej?
Dlaczego posłużył się
skompromitowanym adwokatem? I czy rzeczywiście jego fundusz jest winny
Rosjanom pieniądze? A jeśli tak, to czy te rozliczenia mają jakiś związek z
aferą podsłuchową?
Sam Falenta nie znalazł czasu na
rozmowę z „Newsweekiem” kazał przesłać sobie pytania SMS-em. W odpowiedzi nie
zaprzeczył informacjom o podsłuchu ukrytym w przesyłce i wschodnich długach,
ale też niczego nie wyjaśnił. - Ze względu na dobro toczących się postępowań
nie mogę udzielić informacji na ten temat - odpisał.
Także mecenas D. odmówił nam
odpowiedzi.
- A jak pana sprawa dotycząca
narkotyków?
- O tym też nie rozmawiam - brzdęk
słuchawki.
Wyglądasz ślicznie, ażbym cię
zjadł
Z oficjalnego komunikatu
prokuratury prowadzącej dochodzenie w sprawie afery podsłuchowej wynika, że
polityków nagrywano od lipca 2013 do czerwca 2014 roku. Z przecieków, na które
powołują się dziennikarze tvn24.pl, „Rzeczpospolitej” i „Gazety
Wyborczej”, można wnioskować, że hipoteza śledczych jest następująca: podsłuch
podkładali dwaj kelnerzy, a nagrania kupował od nich Falenta. Tak mieli
zeznać zakładający podsłuch kelnerzy. Bez odpowiedzi
pozostaje jednak pytanie, czy sami wpadli na pomysł założenia restauracyjnego
studia nagrań, czy też ktoś ich do tego zachęcił.
Pierwszy z kelnerów, Łukasz N.,
pracował jako menedżer w warszawskiej restauracji Sowa i Przyjaciele i
specjalizował się w obsłudze VIP-ów. Drugi, Konrad L., był sommelierem w lokalu
Amber Room działającym w pałacyku Sobańskich, gdzie mieści się
siedziba Polskiej Rady Biznesu.
Nieoficjalnie wiadomo, że lista
kelnerów zaangażowanych w ten proceder może być dłuższa. W śledztwie przesłuchano
już między innymi brata menedżera z Sowy, Dawida N. zatrudnionego w restauracji
Winosfera, oraz jego narzeczoną Ewelinę C., menedżerkę z Amber Room. Jak ustalił „Newsweek”, prokuratura zarekwirowała
komputery, tablety i telefony należące do tej dwójki. Jeśli śledczy znajdą na
nich nagrania z podsłuchów, krąg podejrzanych się poszerzy.
Najbardziej prawdopodobna wersja
zakłada, że kelnerzy podsłuchiwali dla pieniędzy. Z przecieków wynika, że najwięcej
na tym procederze zarobił starszy z braci N., który miał dostać od Falenty
- swojego byłego pracodawcy - 100 tys. zł i zegarek
marki Breitling (jego adwokat temu zaprzecza). „Puls Biznesu” twierdzi,
że N. w przeszłości był dilerem narkotykowym. Według naszych informacji kartoteka
N. jest jednak czysta, przynajmniej w Warszawie: żadna z tutejszych prokuratur
nie stawiała mu wcześniej zarzutów. Skąd w takim razie wzięły się plotki o narkotykach?
Według bywalców restauracji Sowa i Przyjaciele, z którymi rozmawialiśmy, N.
chwalił się, że w młodości mieszkał w Amsterdamie, ale o narkotykach nigdy nie
wspominał. Przyznawał za to, że w przeszłości miał problemy z alkoholem i
dlatego dziś jest abstynentem.
Najbardziej tajemniczą postacią w
tym gronie jest sommelier Konrad L., który miał zarobić na nagrywaniu jedynie
10 tys. zł, co - biorąc pod uwagę ryzyko - wydaje się sumą nieprawdopodobnie
niską. Wiadomo jednak, że N. i L. byli dobrymi znajomymi. Nie ukrywali, że
wzajemnie informują się o VIP-ach przewijających się przez ich knajpy. Zdarzało
się, że L. podchodził do polityka goszczącego w Amber Room i
zagadywał:
- O dzień dobry, był pan wczoraj u
Sowy, prawda? Łukasz wspominał.
Obaj zachowywali się raczej nierozważnie.
N. potrafił na przykład nawiązać w rozmowie z gościem do tego, co usłyszał z
nagranego podsłuchu. Wspomina jeden z
biznesmenów goszczących u Sowy: - Łukasz obsługiwał mnie kilkadziesiąt razy.
Potrafiłem zostawić mu po 200-300 zł napiwku i w związku z tym mieliśmy
serdeczne relacje, może nawet zbyt serdeczne. Kiedyś zwróciłem uwagę, że chyba
podoba mu się jedna z pań goszczących na mojej imprezie, na co on odpowiedział:
„Chyba nie tylko mnie”. Miał rację, bo podczas poprzedniej wizyty u Sowy
żartowałem z tą kobietą, że wygląda tak ślicznie, że ażbym ją zjadł.
Zachodziłem w głowę, skąd on mógł o tym wiedzieć. Teraz już wiem.
To właśnie Łukasz N. miał
najlepsze relacje z VIP-ami. Zawsze był miły, do gości zwracał się z należnym
szacunkiem: „panie ministrze”, „panie pośle”, „panie prezesie”. Miał doskonałą
orientację: mało znanych wiceministrów i posłów z tylnych ław rozpoznawał już
przy pierwszych wizytach. Szybko skracał dystans z prominentami. Chorej żonie
jednego z biznesmenów woził do domu rosół, a z młodym parlamentarzystą
Platformy chodził na siłownię.
N. szedł w zaparte do końca.
Jeszcze w dniu, w którym wybuchła afera, słał SMS-y do jednego z polityków
bywających u Sowy: „Czy wie pan coś więcej?” „Kto mógł to zrobić?”, „Trzeba
będzie PR-owsko popracować nad knajpą”. Kilka godzin później agenci ABW po raz
pierwszy zjawili się w restauracji. W lokalu akurat odbywała się
pięćdziesiątka znanego prawnika i doradcy podatkowego Rober-
ta Oliwy, prywatnie męża byłej
prezes PGNiG. Na imprezie bawiło się mieszane towarzystwo: prezenter Tomasz
Kammel z partnerką Katarzyną Niezgodą, europoseł PiS Ryszard Czarnecki, szef
organizacji Pracodawcy RP Andrzej Malinowski.
Kiedy okazało się, że agenci ABW
chcą wziąć N. na pierwsze przesłuchanie, Oliwa z miej sca przydzielił mu
swoich dwóch prawników. Zrobiło mu się żal chłopaka, tak po prostu. Miał nosa.
Kilka dni później chłopak usłyszał zarzuty.
400 tys. zł za biografię
Kulczyka
Do „Wprost” nagrania przyniósł
Piotr Nisztor. Wśród dziennikarzy to postać dwuznaczna.
Od 2011 roku zbierał materiały do
biografii polskiego miliardera Jana Kulczyka. W prywatnych rozmowach ze
znajomymi opowiada, że jakiś czas temu zgłosił się do niego znany były polityk
z propozycją odkupienia praw autorskich do tych materiałów za 400 tys. zl.
Zapewnia, że ofertę odrzucił. Echa jego przechwałek znalazły się w wywiadzie,
którego Nisztor kilka dni temu udzielił „Rzeczpospolitej”: - Czy napisał pan
biografię Jana Kulczyka i wziął pieniądze za jej niewydanie? - Tak postawione
pytanie jest zupełnie nieuzasadnione, a tego typu sugestie są nieprawdziwe,
Książka się jednak nie ukazała. Na
nasze pytania w tej sprawie Nisztor odpowiada nieco inaczej niż w
„Rzeczpospolitej”:
- Cały czas nad nią pracuję -
mówi.
Nie wiadomo, kiedy i od kogo
Nisztor dostał nagrania z podsłuchów. Pewne jest tylko to, że w pierwszej
kolejności poszedł z nimi do „Pulsu Biznesu”, z którym najczęściej
współpracuje. Kiedy dostał decyzję odmowną, udał się do TVP Info. Dopiero gdy i tam mu odmówiono, zwrócił się do „Wprost”.
Niewykluczone, że prokuratorzy
zainteresowali się Falentą, sprawdzając billing! Nisztora.
W ciągu dwóch tygodni poprzedzających publikację nagrań dziennikarz
kontaktował się z nim dwu- lub trzykrotnie. - Rozmawialiśmy na temat tekstu o
Składachwęgla.pl, który przygotowywałem do „Pulsu Biznesu” - twierdzi.
Tę wersję potwierdzają także inne
osoby, z którymi Nisztor kontaktował się w sprawie węglowego biznesu.
Sam Falenta twierdzi, że nie ma
nic wspólnego z aferą podsłuchową. W wywiadach udzielonych już po postawieniu
mu zarzutów opowiada, że wierzy w niewinność kelnera Łukasza N., a Rosjan widział
raz w życiu, podczas kurtuazyjnej wizyty na Syberii. I deklaruje, że na Platformę
już więcej nie zagłosuje.
W tej ostatniej sprawie na pewno
nie kłamie.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz