poniedziałek, 30 czerwca 2014

Panie ministrze, nagrywałem pana



Elektroniczna pluskwa ukryta w teczce z dokumentami, skompromitowany adwokat w roli kuriera, rosyjski dtug. „Newsweek" ujawnia nowe tropy w aferze taśmowej.

MICHAŁ KRZYMOWSKI, WOJCIECH CIEŚLA


Poniedziałek 23 czerwca, późny wieczór. Dzwonimy do multimilionera Marka Falenty.
- Czy możemy się spotkać?
- Nie ma problemu. Umówmy się na dwunastą w środę. Czytałem wasz artykuł [chodzi o tekst z zeszłego tygodnia o aferze podsłuchowej, opisaliśmy w nim historię znajomości Falenty z kelnerem, który pod­słuchiwał polityków. Gdy milioner zjawiał się w restauracji Sowa i Przyjaciele, chłopak zwracał się do niego „szefie”- przyp. red.].
- Podobał się panu?
- He, he, trochę sensacyjnie to opisaliście.
Prawdziwy film sensacyjny zacznie się jednak kilkanaście godzin później w podwarszawskim Konstancinie. Falenta jak co rano wsiądzie do swojego audi A6 i ruszy do pracy. Po dwustu metrach w wąskiej osiedlowej uliczce drogę zajedzie mu AB W. Ręce na kierownicę, kaj­danki i zjazd do izby zatrzymań. Podczas przeszukania posesji agenci rozkopią mu nawet ogród.
W środę o dwunastej Falenta będzie jeszcze na dołku. Wyjdzie dopiero wie­czorem, po wpłaceniu miliona złotych kaucji i z zarzutem udziału w aferze pod­słuchowej. Według przecieków ze śledz­twa to on płacił za nagrania polityków.
Biznesmen twierdzi, że jest niewinny, a jego znajomi się głowią. Marek chciał obalić rząd? Niemożliwe, przecież zawsze umiał żyć z władzą. Jego biznes działał na styku z polityką, a on sam uchodził w to­warzystwie za człowieka Platformy. Znał posłów, ministrów, hojnie sypał groszem na charytatywnych balach organizowa­nych przez partię rządzącą.


Pluskwa w teczce
29 kwietnia. Do wycieku pierwszych na­grań zostało jeszcze półtora miesiąca, a nazwisko prężnego inwestora Marka Falenty znają tylko wnikliwi czytelnicy prasy biznesowej.
Na powiatowym posterunku policji w Bielsku Podlaskim zjawia się dyrektor generalny handlującej węglem firmy Rrex. Przyszedł opowiedzieć o dziwnych przy­godach z Falentą i biznesmenami z pol­skiej filii rosyjskiej firmy KTK.
Dyrektor zgłasza przestępstwo, które­go ofiarą miała paść jego spółka. Każe za­protokołować: „W dniu 24 kwietnia do firmy Krex została dostarczona przez nie­znaną osobę przesyłka w postaci teczki z zawartością dwóch pism. Pisma pocho­dziły z firm Faenta Investments i KTK Polska. Główny księgowy pokazał mi okładkę teczki i miejsce, w którym znajduje się coś nietypowego. Po nacięciu okładki i odchyleniu papieru zobaczy­liśmy urządzenie przypominające pod­słuch. Składało się ono z baterii okrągłych płaskich połączonych ze sobą i do nich był przyłączony mikrofon. Urządzenie to po­siadało inne elementy, których nie jestem w stanie opisać”.
Jak ustalił „Newsweek”, kurierem, któ­ry przywiózł teczkę z podsłuchem, był Adam D., skompromitowany adwokat z Bydgoszczy. Dwa lata temu przyłapa­no go na próbie wniesienia amfetaminy na widzenie z klientem przebywającym w areszcie. Według naszych informacji D. potwierdził w rozmowie z policją, że tecz­kę otrzymał w warszawskim biurze Falenty. „D. jest prawnikiem i pracuje na zlecenie firmy MM Group [wspólnicy Falenty ze spółki Składywęgla.pl - przyp. red.]. Dostał zlecenie osobistego dostarczenia dokumen­tacji. Nadawcą korespondencji była firma pana Marka Falenty Dokumentację Adam D. odbierał w siedzibie wyżej wymienio­nej firmy” - czytamy w policyjnej notatce sporządzonej po rozmowie z adwokatem kurierem. Materiał znajduje się w białosto­ckiej prokuraturze, która prowadzi śledz­two w sprawie tajemniczej przesyłki.
Czy dotyczy ono podsłuchu ukryte­go w teczce z dokumentami? – pytamy prokuratora okręgowego w Białymstoku Tadeusza Marka.
- Można tak powiedzieć. Poinformo­waliśmy już o tym Prokuraturę Okręgową Warszawa-Praga, która zajmuje - się aferą podsłuchową.

Wschodni dług
W kwietniu do prokuratury trafiło jesz­cze jedno zawiadomienie dotyczące Fa­lenty. Złożyły je wspólnie dwie powiązane ze sobą spółki - wspomniana wyżej Krex i druga Energo. Reprezentuje je adwokat Janusz Kaczmarek, były prokuratur krajo­wy i szef MSWiA. Według obu firm Faleń - ta poprzez swój cypryjski fundusz Falenta Investments Ltd. mógł dopuścić się wie­lomilionowego oszustwa i wziąć udział w praniu brudnych pieniędzy.
W doniesieniu, po którym prokuratura wszczęła śledztwo, znajduje się opis tego, w jaki sposób narósł 30-milionowy dług Falenty wobec polskiej spółki córki ro­syjskiego wielkiego dostawcy węgla kon­cernu KTK. W zawiadomieniu jest także mowa o tym, że Falenta wraz z Rosjana­mi próbował przejąć „polski rynek handlu węglem kamiennym”.
W obu tych sprawach jest sporo niewia­domych: czy multimilioner chciał podsłu­chiwać konkurencję z branży węglowej?
Dlaczego posłużył się skompromitowa­nym adwokatem? I czy rzeczywiście jego fundusz jest winny Rosjanom pieniądze? A jeśli tak, to czy te rozliczenia mają jakiś związek z aferą podsłuchową?
Sam Falenta nie znalazł czasu na rozmo­wę z „Newsweekiem” kazał przesłać sobie pytania SMS-em. W odpowiedzi nie za­przeczył informacjom o podsłuchu ukry­tym w przesyłce i wschodnich długach, ale też niczego nie wyjaśnił. - Ze względu na dobro toczących się postępowań nie mogę udzielić informacji na ten temat - odpisał.
Także mecenas D. odmówił nam odpowiedzi.
- A jak pana sprawa dotycząca narkotyków?
- O tym też nie rozmawiam - brzdęk słuchawki.

Wyglądasz ślicznie, ażbym cię zjadł
Z oficjalnego komunikatu prokuratury prowadzącej dochodzenie w sprawie afe­ry podsłuchowej wynika, że polityków na­grywano od lipca 2013 do czerwca 2014 roku. Z przecieków, na które powołują się dziennikarze tvn24.pl, „Rzeczpospolitej” i „Gazety Wyborczej”, można wnioskować, że hipoteza śledczych jest następująca: podsłuch podkładali dwaj kelnerzy, a na­grania kupował od nich Falenta. Tak mieli zeznać zakładający podsłuch kelnerzy. Bez odpowiedzi pozostaje jednak pytanie, czy sami wpadli na pomysł założenia restaura­cyjnego studia nagrań, czy też ktoś ich do tego zachęcił.
Pierwszy z kelnerów, Łukasz N., pra­cował jako menedżer w warszawskiej re­stauracji Sowa i Przyjaciele i specjalizował się w obsłudze VIP-ów. Drugi, Konrad L., był sommelierem w lokalu Amber Room działającym w pałacyku Sobańskich, gdzie mieści się siedziba Polskiej Rady Biznesu.
Nieoficjalnie wiadomo, że lista kel­nerów zaangażowanych w ten proceder może być dłuższa. W śledztwie przesłu­chano już między innymi brata menedżera z Sowy, Dawida N. zatrudnionego w re­stauracji Winosfera, oraz jego narzeczoną Ewelinę C., menedżerkę z Amber Room. Jak ustalił „Newsweek”, prokuratura za­rekwirowała komputery, tablety i telefony należące do tej dwójki. Jeśli śledczy znaj­dą na nich nagrania z podsłuchów, krąg podejrzanych się poszerzy.
Najbardziej prawdopodobna wersja zakłada, że kelnerzy podsłuchiwali dla pieniędzy. Z przecieków wynika, że naj­więcej na tym procederze zarobił starszy z braci N., który miał dostać od Falenty - swojego byłego pracodawcy - 100 tys. zł i zegarek marki Breitling (jego adwokat temu zaprzecza). „Puls Biznesu” twierdzi, że N. w przeszłości był dilerem narkoty­kowym. Według naszych informacji kar­toteka N. jest jednak czysta, przynajmniej w Warszawie: żadna z tutejszych proku­ratur nie stawiała mu wcześniej zarzutów. Skąd w takim razie wzięły się plotki o nar­kotykach? Według bywalców restauracji Sowa i Przyjaciele, z którymi rozmawiali­śmy, N. chwalił się, że w młodości miesz­kał w Amsterdamie, ale o narkotykach nigdy nie wspominał. Przyznawał za to, że w przeszłości miał problemy z alkoholem i dlatego dziś jest abstynentem.
Najbardziej tajemniczą postacią w tym gronie jest sommelier Konrad L., któ­ry miał zarobić na nagrywaniu jedynie 10 tys. zł, co - biorąc pod uwagę ryzy­ko - wydaje się sumą nieprawdopodob­nie niską. Wiadomo jednak, że N. i L. byli dobrymi znajomymi. Nie ukrywali, że wzajemnie informują się o VIP-ach przewijających się przez ich knajpy. Zda­rzało się, że L. podchodził do polityka goszczącego w Amber Room i zagadywał:
- O dzień dobry, był pan wczoraj u Sowy, prawda? Łukasz wspominał.
Obaj zachowywali się raczej nieroz­ważnie. N. potrafił na przykład nawiązać w rozmowie z gościem do tego, co usłyszał z nagranego podsłuchu. Wspomina jeden z biznesmenów goszczących u Sowy: - Łu­kasz obsługiwał mnie kilkadziesiąt razy. Potrafiłem zostawić mu po 200-300 zł na­piwku i w związku z tym mieliśmy serdecz­ne relacje, może nawet zbyt serdeczne. Kiedyś zwróciłem uwagę, że chyba podoba mu się jedna z pań goszczących na mojej imprezie, na co on odpowiedział: „Chyba nie tylko mnie”. Miał rację, bo podczas po­przedniej wizyty u Sowy żartowałem z tą kobietą, że wygląda tak ślicznie, że ażbym ją zjadł. Zachodziłem w głowę, skąd on mógł o tym wiedzieć. Teraz już wiem.
To właśnie Łukasz N. miał najlepsze re­lacje z VIP-ami. Zawsze był miły, do gości zwracał się z należnym szacunkiem: „panie ministrze”, „panie pośle”, „panie prezesie”. Miał doskonałą orientację: mało znanych wiceministrów i posłów z tylnych ław roz­poznawał już przy pierwszych wizytach. Szybko skracał dystans z prominentami. Chorej żonie jednego z biznesmenów wo­ził do domu rosół, a z młodym parlamen­tarzystą Platformy chodził na siłownię.
N. szedł w zaparte do końca. Jeszcze w dniu, w którym wybuchła afera, słał SMS-y do jednego z polityków bywają­cych u Sowy: „Czy wie pan coś więcej?” „Kto mógł to zrobić?”, „Trzeba będzie PR-owsko popracować nad knajpą”. Kilka godzin później agenci ABW po raz pierw­szy zjawili się w restauracji. W lokalu aku­rat odbywała się pięćdziesiątka znanego prawnika i doradcy podatkowego Rober-
ta Oliwy, prywatnie męża byłej prezes PGNiG. Na imprezie bawiło się mieszane towarzystwo: prezenter Tomasz Kammel z partnerką Katarzyną Niezgodą, europoseł PiS Ryszard Czarnecki, szef organizacji Pracodawcy RP Andrzej Malinowski.
Kiedy okazało się, że agenci ABW chcą wziąć N. na pierwsze przesłuchanie, Oli­wa z miej sca przydzielił mu swoich dwóch prawników. Zrobiło mu się żal chłopaka, tak po prostu. Miał nosa. Kilka dni później chłopak usłyszał zarzuty.

400 tys. zł za biografię Kulczyka
Do „Wprost” nagrania przyniósł Piotr Nisztor. Wśród dziennikarzy to postać dwuznaczna.
Od 2011 roku zbierał materiały do bio­grafii polskiego miliardera Jana Kulczyka. W prywatnych rozmowach ze znajomymi opowiada, że jakiś czas temu zgłosił się do niego znany były polityk z propozycją od­kupienia praw autorskich do tych mate­riałów za 400 tys. zl. Zapewnia, że ofertę odrzucił. Echa jego przechwałek znalazły się w wywiadzie, którego Nisztor kilka dni temu udzielił „Rzeczpospolitej”: - Czy na­pisał pan biografię Jana Kulczyka i wziął pieniądze za jej niewydanie? - Tak posta­wione pytanie jest zupełnie nieuzasadnio­ne, a tego typu sugestie są nieprawdziwe,
Książka się jednak nie ukazała. Na nasze pytania w tej sprawie Nisztor odpowia­da nieco inaczej niż w „Rzeczpospolitej”:
- Cały czas nad nią pracuję - mówi.
Nie wiadomo, kiedy i od kogo Nisztor dostał nagrania z podsłuchów. Pewne jest tylko to, że w pierwszej kolejności poszedł z nimi do „Pulsu Biznesu”, z którym naj­częściej współpracuje. Kiedy dostał de­cyzję odmowną, udał się do TVP Info. Dopiero gdy i tam mu odmówiono, zwró­cił się do „Wprost”.
Niewykluczone, że prokuratorzy zain­teresowali się Falentą, sprawdzając bil­ling! Nisztora. W ciągu dwóch tygodni poprzedzających publikację nagrań dzien­nikarz kontaktował się z nim dwu- lub trzykrotnie. - Rozmawialiśmy na temat tekstu o Składachwęgla.pl, który przygo­towywałem do „Pulsu Biznesu” - twierdzi.
Tę wersję potwierdzają także inne osoby, z którymi Nisztor kontaktował się w spra­wie węglowego biznesu.
Sam Falenta twierdzi, że nie ma nic wspólnego z aferą podsłuchową. W wy­wiadach udzielonych już po postawieniu mu zarzutów opowiada, że wierzy w nie­winność kelnera Łukasza N., a Rosjan wi­dział raz w życiu, podczas kurtuazyjnej wizyty na Syberii. I deklaruje, że na Plat­formę już więcej nie zagłosuje.
W tej ostatniej sprawie na pewno nie kłamie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz