Adam Leszczyński
Był płatnym zabójcą, który pod koniec życia przyznawał się
do uśmiercenia blisko 250 ofiar! Jednym z najbardziej odrażających seryjnych
morderców XX wieku. Zabijał na różne sposoby, ale szczególnie upodobał sobie
trucizny
Przez dziesięć dni Richard Kuklinski bezskutecznie próbował
dotrzeć do Tony'ego Scavellego, "porucznika" w mafijnej rodzinie
Bonnano. Scavelli dobrze wiedział, że konkurenci chcą go wykończyć, i nie
ruszał się nigdzie bez dwóch ochroniarzy. Gangster miał jednak pewną słabość -
co tydzień razem ze swoją piękną narzeczoną odwiedzał drogie nowojorskie kluby,
a szczególnie upodobał sobie Regine's na Park Avenue i Xenon na Zachodniej 54.
Ulicy na Manhattanie. Tam właśnie Kuklinski postanowił go dopaść.
Używał różnych narzędzi mordu. Trucizny cenił sobie dlatego, że po ich zastosowaniu na miejscu zbrodni nie było śladów krwi, moczu i kału, często też okazywały się bardzo trudne do wykrycia - jeśli policja nie miała powodu podejrzewać otrucia, nie przeprowadzała badań toksykologicznych.
Od Paula Hoffmana, znajomego aptekarza, Kuklinski dostał buteleczkę z cyjankiem. Hoffman poinstruował go, jak zmieszać cyjanek ze specjalnym płynem i nalać do strzykawki. Kupił też najcieńszą, jaką mógł znaleźć, igłę, licząc, że śledczy nie znajdą śladu po ukłuciu.
Po namyśle Kuklinski uznał, że klub Regine's jest zbyt spokojny i zbyt ekskluzywny, by zdołał się tam niepostrzeżenie zbliżyć do ofiary. Nieporównanie lepszym miejscem wydał mu się Xenon, dyskoteka wypełniona tłumami tańczących, gdzie z powodu migających świateł stroboskopowych trudno było zapamiętać twarze. Działo się to pod koniec lat 70. w erze muzyki disco, kiedy lokale takie jak Xenon przeżywały szczyt popularności.
Następnej soboty Scavelli, jego dziewczyna i dwaj goryle zjedli kolację w popularnej francuskiej restauracji o nazwie Un, Deux, Trois (Raz, Dwa, Trzy), a potem poszli do Xenona. Kuklinski tańczył obok swojego "celu" (tak zawsze nazywał ofiarę) i w pewnym momencie, kierując się w stronę wyjścia, dziabnął go igłą. Minutę później Scavelli osunął się martwy na podłogę. Podczas sekcji lekarze sądowi nie wykryli trucizny, a za przyczynę zgonu uznali atak serca.
Używał różnych narzędzi mordu. Trucizny cenił sobie dlatego, że po ich zastosowaniu na miejscu zbrodni nie było śladów krwi, moczu i kału, często też okazywały się bardzo trudne do wykrycia - jeśli policja nie miała powodu podejrzewać otrucia, nie przeprowadzała badań toksykologicznych.
Od Paula Hoffmana, znajomego aptekarza, Kuklinski dostał buteleczkę z cyjankiem. Hoffman poinstruował go, jak zmieszać cyjanek ze specjalnym płynem i nalać do strzykawki. Kupił też najcieńszą, jaką mógł znaleźć, igłę, licząc, że śledczy nie znajdą śladu po ukłuciu.
Po namyśle Kuklinski uznał, że klub Regine's jest zbyt spokojny i zbyt ekskluzywny, by zdołał się tam niepostrzeżenie zbliżyć do ofiary. Nieporównanie lepszym miejscem wydał mu się Xenon, dyskoteka wypełniona tłumami tańczących, gdzie z powodu migających świateł stroboskopowych trudno było zapamiętać twarze. Działo się to pod koniec lat 70. w erze muzyki disco, kiedy lokale takie jak Xenon przeżywały szczyt popularności.
Następnej soboty Scavelli, jego dziewczyna i dwaj goryle zjedli kolację w popularnej francuskiej restauracji o nazwie Un, Deux, Trois (Raz, Dwa, Trzy), a potem poszli do Xenona. Kuklinski tańczył obok swojego "celu" (tak zawsze nazywał ofiarę) i w pewnym momencie, kierując się w stronę wyjścia, dziabnął go igłą. Minutę później Scavelli osunął się martwy na podłogę. Podczas sekcji lekarze sądowi nie wykryli trucizny, a za przyczynę zgonu uznali atak serca.
Co usłyszał Philip Carlo
Tę historię Kuklinski opowiedział dziennikarzowi Philipowi Carlo, który nagrał ponad 240 godzin rozmów przeprowadzonych z zabójcą w więzieniu stanowym w Trenton, stolicy stanu New Jersey. Z rozmów tych powstała książka o życiu płatnego zabójcy. Ile jest prawdy w opowieściach Kuklinskiego? Carlo napisał: Jak tylko było to możliwe, starałem się sprawdzać informacje o przestępstwach i morderstwach opowiedzianych mi przez Kuklinskiego. Potwierdzałem je u źródeł związanych z mafią, na policji, w dokumentach, informacjach prasowych, na fotografiach (...). Richard nigdy nie chwalił się, przeciwnie, do opowiedzenia większości historii opisanych potem w książce trzeba go było zachęcać i nakłaniać. Moim zdaniem był uczciwy, bezpośredni, prawdomówny i szczery do bólu.
A jednak niektóre sprawy, o których Kuklinski opowiedział
Carlo, są tak przerażające, że trudno w nie uwierzyć. Pewnego razu dostał
zlecenie na zamordowanie pewnego człowieka, za co miał otrzymać 10 tys.
dolarów, jeśli ten zginie, i drugie tyle, jeśli umrze w męczarniach. Porwał swą
ofiarę, kiedy samochodem zmierzała do pracy, sterroryzował pistoletem,
skrępował taśmą klejącą i wsadził do bagażnika swego auta. Potem zawiózł
nieszczęśnika do odludnej leśnej jaskini pełnej wielkich i agresywnych
szczurów, rozebrał do naga, ustawił kamerę i pozostawił. Kiedy wrócił po
czterech dniach, w jaskini znalazł tylko rozwleczone kości. Nagranie obejrzał
wspólnie ze zleceniodawcą - było widać na nim ze wszystkimi szczegółami, jak szczury,
poczynając od uszu i oczu, zjadają ofiarę żywcem. Dostał swoje 10 tys. dolarów
premii.
Kuklinski opowiedział też Carlo o swej kolekcji narzędzi do zabijania: ostrych nożach, pistoletach (niekiedy z tłumikiem), truciznach, szpikulcach do rozdrabniania lodu, kuszach, drucie (do zaciągania na szyi ofiar), a nawet granatach. Cenił szczególnie pistolety kaliber 22 (5,6 mm) z tłumikiem - tak strzelał z nich w głowę ofiary, aby pocisk odbił się wewnątrz czaszki, zmieniając mózg w miazgę.
Gwałtowny małżonek
Kuklinski mieszkał z żoną Barbarą i trójką dzieci - córkami Merrick i Chris oraz najmłodszym synem Dwaynem - w miasteczku Dumont w stanie New Jersey. Uchodził za typowego przedstawiciela wyższej klasy średniej. Posiadał wygodny piętrowy dom obłożony drewnem z cedru z nienagannie przystrzyżonym trawnikiem. Miał dobre relacje z sąsiadami i starannie dbał o to, by rodzina nigdy nie dowiedziała się, jak naprawdę zarabia na życie.
Jego żona Barbara zdawała sobie sprawę ze skłonności do przemocy męża, ale w najgorszych snach nie podejrzewała, że jest on płatnym zabójcą. Dwukrotnie poroniła po pobiciu przez Richarda - kiedy wpadał we wściekłość, z sympatycznego pana zmieniał się, jak mówił Philipowi Carlo, w "najwredniejszego skurwysyna na ziemi, którego okrucieństwo nie znało granic". Nigdy nie uderzył dzieci, ale w przystępie furii wielokrotnie bił żonę na ich oczach oraz rozbijał meble, niszczył zabawki.
Syn Irlandki i Polaka
Być może to trudne dzieciństwo sprawiło, że Kuklinski stał się potworem. Urodził się w 1935 r. w Jersey City, wówczas wielkim ośrodku przemysłowym pełniącym też funkcję przedmieścia Manhattanu - od nowojorskich drapaczy chmur oddzielała Jersey City tylko rzeka Hudson, ale wówczas był to zupełnie inny świat. Robotnicze i biedne Jersey zamieszkiwali głównie imigranci, w tym wielu przybyszów z Polski.
Matka Kuklinskiego, Anna McNally, z pochodzenia Irlandka, wychowała się w surowym katolickim sierocińcu, gdzie - jak pisze Carlo - sadystyczne zakonnice traktowały podopiecznych jak służących i worki treningowe. Kiedy miała dziesięć lat, wykorzystał ją seksualnie ksiądz. Anna wyrosła na zimną kobietę. Jako osiemnastolatka na przykościelnej potańcówce poznała Stanleya Kuklinskiego, 26-letniego przybysza z Warszawy i robotnika w warsztatach kolejowych. Pobrali się po trzech miesiącach - w lipcu 1925 r.
Kuklinski opowiedział też Carlo o swej kolekcji narzędzi do zabijania: ostrych nożach, pistoletach (niekiedy z tłumikiem), truciznach, szpikulcach do rozdrabniania lodu, kuszach, drucie (do zaciągania na szyi ofiar), a nawet granatach. Cenił szczególnie pistolety kaliber 22 (5,6 mm) z tłumikiem - tak strzelał z nich w głowę ofiary, aby pocisk odbił się wewnątrz czaszki, zmieniając mózg w miazgę.
Gwałtowny małżonek
Kuklinski mieszkał z żoną Barbarą i trójką dzieci - córkami Merrick i Chris oraz najmłodszym synem Dwaynem - w miasteczku Dumont w stanie New Jersey. Uchodził za typowego przedstawiciela wyższej klasy średniej. Posiadał wygodny piętrowy dom obłożony drewnem z cedru z nienagannie przystrzyżonym trawnikiem. Miał dobre relacje z sąsiadami i starannie dbał o to, by rodzina nigdy nie dowiedziała się, jak naprawdę zarabia na życie.
Jego żona Barbara zdawała sobie sprawę ze skłonności do przemocy męża, ale w najgorszych snach nie podejrzewała, że jest on płatnym zabójcą. Dwukrotnie poroniła po pobiciu przez Richarda - kiedy wpadał we wściekłość, z sympatycznego pana zmieniał się, jak mówił Philipowi Carlo, w "najwredniejszego skurwysyna na ziemi, którego okrucieństwo nie znało granic". Nigdy nie uderzył dzieci, ale w przystępie furii wielokrotnie bił żonę na ich oczach oraz rozbijał meble, niszczył zabawki.
Syn Irlandki i Polaka
Być może to trudne dzieciństwo sprawiło, że Kuklinski stał się potworem. Urodził się w 1935 r. w Jersey City, wówczas wielkim ośrodku przemysłowym pełniącym też funkcję przedmieścia Manhattanu - od nowojorskich drapaczy chmur oddzielała Jersey City tylko rzeka Hudson, ale wówczas był to zupełnie inny świat. Robotnicze i biedne Jersey zamieszkiwali głównie imigranci, w tym wielu przybyszów z Polski.
Matka Kuklinskiego, Anna McNally, z pochodzenia Irlandka, wychowała się w surowym katolickim sierocińcu, gdzie - jak pisze Carlo - sadystyczne zakonnice traktowały podopiecznych jak służących i worki treningowe. Kiedy miała dziesięć lat, wykorzystał ją seksualnie ksiądz. Anna wyrosła na zimną kobietę. Jako osiemnastolatka na przykościelnej potańcówce poznała Stanleya Kuklinskiego, 26-letniego przybysza z Warszawy i robotnika w warsztatach kolejowych. Pobrali się po trzech miesiącach - w lipcu 1925 r.
Stanley regularnie bił żonę i
znęcał się nad dziećmi do tego stopnia, że najstarszego syna Floriana zatłukł
na śmierć pasem na oczach młodszego brata Richarda. Władzom powiedział, że
chłopak zmarł, bo potrącił go na ulicy samochód. Tłukł niemiłosiernie także
Richarda, a matka nie udzielała mu pomocy: modliła się w kościele o pomoc, ale
jako dobra katoliczka wykluczała myśl o rozwodzie.
Kiedy Stanley Kuklinski ostatecznie porzucił rodzinę i wyprowadził się do poznanej w barze Polki, Anna całkiem popadła w dewocję. Nastoletni Richard został natomiast ministrantem, który gniew i frustrację wyładowywał na zwierzętach. Oblewał bezdomne psy benzyną i podpalał, wrzucał koty do rozpalonych pieców. Inna zabawa polegała na wiązaniu dwóch kotów ogonami, po czym wieszał je na lince do suszenia bielizny, a oszalałe zwierzęta rozrywały się nawzajem na strzępy.
Pierwszy raz zabił człowieka, mając 14 lat, a jego ofiarą był Charley Lane, przywódca bandy nastolatków z sąsiedztwa, która parokrotnie mocno pobiła Kuklinskiego. Zatłukł go kijem w pustym zaułku, a kiedy zorientował się, że straszliwie zmasakrowany Lane nie żyje, ukrył jego zwłoki. Obciął mu palce i wybił zęby, żeby utrudnić identyfikację (był rok 1949 i o testach DNA nie było jeszcze mowy).
Kiedy Stanley Kuklinski ostatecznie porzucił rodzinę i wyprowadził się do poznanej w barze Polki, Anna całkiem popadła w dewocję. Nastoletni Richard został natomiast ministrantem, który gniew i frustrację wyładowywał na zwierzętach. Oblewał bezdomne psy benzyną i podpalał, wrzucał koty do rozpalonych pieców. Inna zabawa polegała na wiązaniu dwóch kotów ogonami, po czym wieszał je na lince do suszenia bielizny, a oszalałe zwierzęta rozrywały się nawzajem na strzępy.
Pierwszy raz zabił człowieka, mając 14 lat, a jego ofiarą był Charley Lane, przywódca bandy nastolatków z sąsiedztwa, która parokrotnie mocno pobiła Kuklinskiego. Zatłukł go kijem w pustym zaułku, a kiedy zorientował się, że straszliwie zmasakrowany Lane nie żyje, ukrył jego zwłoki. Obciął mu palce i wybił zęby, żeby utrudnić identyfikację (był rok 1949 i o testach DNA nie było jeszcze mowy).
Zero sumienia
Podobno nigdy nie czuł wyrzutów sumienia. Był zimny jak lód, dlatego jeden z jego kumpli (szybko dorobił się własnego gangu) nazwał go "człowiekiem z lodu" ("The Iceman"). Według innych źródeł zapracował na ten przydomek, będąc już w wieku średnim, kiedy jako płatny morderca przetrzymywał ofiary w zamrażarce, zanim pozbywał się zwłok wiele miesięcy (albo nawet lat) później.
U szczytu "kariery", jak twierdził, zabijał od czterech do sześciu osób miesięcznie. Był pedantyczny, skrupulatny, miał nerwy ze stali i często szukał nowych sposobów zabijania, a na pomysł stosowania trucizn wpadł w grudniu 1977 r.
Truciciel
Poprzez znajomego pasera poznał Paula Hoffmana, właściciela apteki w Union City w stanie New Jersey, który dorabiał sobie, kupując od pasera narkotyki i sprzedając je z dużym zyskiem, ale i tak nieustająco potrzebował pieniędzy.
Aptekarz udzielił Kuklinskiemu cyklu wykładów o truciznach, wytłumaczył mu, z czym należy je mieszać, jak aplikować, jakie stosować dawki, żeby spowodować zgon i prawie nie pozostawić śladów. Kuklinski zgłębiał tę wiedzę własnymi studiami - chociaż nie skończył żadnej szkoły, czytał teksty medyczne, robił notatki i starannie zapamiętywał to, czego się nauczył. Aptekarz za sowitą opłatą uzupełniał szczegóły i sprzedawał mu trucizny.
Jedną z jego pierwszych ofiar stał się Billy Mana, gangster należący do rodziny Genovese, który pokłócił się ze swym szefem. Kuklinski zaprosił go na drinka do baru w Union City i kusił obietnicą zrobienia świetnego interesu polegającego na odsprzedaży transportu lewych futer po atrakcyjnej cenie. Kiedy Mana poszedł do toalety, dolał mu cyjanku do drinka. "Cel" wypił, a Kuklinski niezwłocznie zamówił następną kolejkę, ale nim barman nalał alkohol, Mana zaczął się dławić, chwycił się za gardło, oczy wyszły mu z orbit i padł martwy na podłogę. - Atak serca, wezwijcie lekarza - krzyknął Kuklinski i korzystając z powstałego zamieszania, ulotnił się niepostrzeżenie.
Podobno nigdy nie czuł wyrzutów sumienia. Był zimny jak lód, dlatego jeden z jego kumpli (szybko dorobił się własnego gangu) nazwał go "człowiekiem z lodu" ("The Iceman"). Według innych źródeł zapracował na ten przydomek, będąc już w wieku średnim, kiedy jako płatny morderca przetrzymywał ofiary w zamrażarce, zanim pozbywał się zwłok wiele miesięcy (albo nawet lat) później.
U szczytu "kariery", jak twierdził, zabijał od czterech do sześciu osób miesięcznie. Był pedantyczny, skrupulatny, miał nerwy ze stali i często szukał nowych sposobów zabijania, a na pomysł stosowania trucizn wpadł w grudniu 1977 r.
Truciciel
Poprzez znajomego pasera poznał Paula Hoffmana, właściciela apteki w Union City w stanie New Jersey, który dorabiał sobie, kupując od pasera narkotyki i sprzedając je z dużym zyskiem, ale i tak nieustająco potrzebował pieniędzy.
Aptekarz udzielił Kuklinskiemu cyklu wykładów o truciznach, wytłumaczył mu, z czym należy je mieszać, jak aplikować, jakie stosować dawki, żeby spowodować zgon i prawie nie pozostawić śladów. Kuklinski zgłębiał tę wiedzę własnymi studiami - chociaż nie skończył żadnej szkoły, czytał teksty medyczne, robił notatki i starannie zapamiętywał to, czego się nauczył. Aptekarz za sowitą opłatą uzupełniał szczegóły i sprzedawał mu trucizny.
Jedną z jego pierwszych ofiar stał się Billy Mana, gangster należący do rodziny Genovese, który pokłócił się ze swym szefem. Kuklinski zaprosił go na drinka do baru w Union City i kusił obietnicą zrobienia świetnego interesu polegającego na odsprzedaży transportu lewych futer po atrakcyjnej cenie. Kiedy Mana poszedł do toalety, dolał mu cyjanku do drinka. "Cel" wypił, a Kuklinski niezwłocznie zamówił następną kolejkę, ale nim barman nalał alkohol, Mana zaczął się dławić, chwycił się za gardło, oczy wyszły mu z orbit i padł martwy na podłogę. - Atak serca, wezwijcie lekarza - krzyknął Kuklinski i korzystając z powstałego zamieszania, ulotnił się niepostrzeżenie.
Szybko stał się ekspertem w stosowaniu trucizn. Innego
"żołnierza" rodziny Genovese Henry'ego Marino zabił w barze w Las
Vegas, gdzie raczyli się alkoholem. W trakcie rozmowy Kuklinski powiedział
Marino, że dopiero co okradł kolumbijskich handlarzy narkotykami. Gangster
poprosił o próbkę, zabójca dał mu fiolkę z kokainą wymieszaną z trucizną i
kiedy tamten poszedł do łazienki sprawdzić towar, zapłacił za drinka i wyszedł.
Marino został znaleziony martwy na podłodze w toalecie, a policja uznała, że
zmarł na nagły atak serca.
Innym razem Kuklinski wytruł cały gang: zaproponował, że kupi dla ferajny hamburgery, po czym spryskał cyjankiem wszystkie z wyjątkiem jednego przeznaczonego dla siebie. Zjedli z apetytem, a on obserwował efekty działania trucizny, tak jak naukowcy - by użyć jego słów - "przyglądają się małpom w laboratorium", na których przeprowadzają doświadczenia.
Cenną znajomością okazał się inny płatny zabójca Robert Pronge, ekskomandos, od którego Kuklinski nauczył się przyrządzać spray z cyjankiem. Nie należało go używać w pomieszczeniach zamkniętych i trzeba było uważać na wiatr na zewnątrz. Ale działał bardzo skutecznie - jedno psiknięcie w twarz kończyło się śmiercią ofiary.
Sprawa Masgaya
1 lipca 1981 r. zabił Louisa Masgaya, właściciela sklepu w Forty Fort w Pensylwanii, który handlował na boku pirackimi kasetami wideo, w tym także pornograficznymi dostarczanymi mu przez Kuklinskiego. Zabójca skusił sklepikarza propozycją sprzedaży dużej partii czystych kaset w atrakcyjnej cenie. Zabił Masgaya dwoma strzałami w głowę z pistoletu kaliber 22, a ciało zapakował do plastikowego worka.
Trudność polegała na tym, że rodzina i znajomi Masgaya zdawali sobie sprawę z jego interesów z Kuklinskim i wiedzieli, że w drzwiach swojego minivana ukrył 95 tys. dolarów. Żeby zatrzeć ślady i odsunąć od siebie podejrzenia, Kuklinski najpierw zamroził ciało, a kilkanaście miesięcy później porzucił je w lesie.
Policja najpierw podejrzewała, że sklepikarz zabrał blisko 100 tys. dolarów oszczędności - sumę wówczas niemałą - i wyjechał do innego stanu, by zacząć nowe życie. Ale kiedy ciało zostało odnalezione, szybko ustalono, że było zamrożone, bo zaczęło się nierównomiernie rozkładać, a w dodatku denat miał to samo ubranie, które założył, wychodząc z domu 1 lipca 1981 r.
Od tej chwili policja zaczęła się uważniej przyglądać Kuklinskiemu, ale śledztwo i tak trwało sześć lat, zanim można go było aresztować. Sam zabójca, wiedząc, że policjanci depczą mu po piętach, próbował zacierać ślady, mordując dawnych współpracowników. W kwietniu 1982 r. zabił Hoffmana, okradając go przy okazji na sumę 22 tys. dolarów - ciała aptekarza nigdy nie znaleziono.
Kuklinski cały czas potrzebował pieniędzy - dużo wydawał na utrzymanie rodziny żyjącej na wysokiej stopie, niemało przegrywał jako hazardzista. Policja zastosowała bardzo skomplikowaną pułapkę - najpierw podsunęła Kuklinskiemu jednego agenta podającego się za handlarza narkotykami, a potem drugiego, który miał sprzedać mu cyjanek. Zabójca połknął przynętę - został aresztowany tuż przed swoim domem w Daumont, kiedy wracał z fałszywym cyjankiem w samochodzie.
17 grudnia 1986 r. został aresztowany - według prokuratora miał już przygotowany paszport, rezerwację na lot zagraniczny oraz znaczne sumy zdeponowane w bankach szwajcarskich.
Wyznania na dożywociu
"New York Times" opisał Kuklinskiego jako wysokiego, łysiejącego mężczyznę w szarej skórzanej kurtce, który nie odezwał się słowem, stojąc w kajdankach przed sądem. W 1988 r. za popełnienie pięciu morderstw usłyszał pięć wyroków dożywocia. Kiedy w 2003 r. przyznał się do zamordowania policjanta Petera Calabro w 1980 r., sąd dołożył mu dodatkowe 30 lat, ale nie miało to wielkiego znaczenia, ponieważ Kuklinski mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie dopiero w wieku 110 lat.
Wkrótce jednak zaczął rozmawiać z dziennikarzami i został gwiazdą, a w każdym razie bardzo się o to starał. Ukazały się co najmniej dwie książki o jego życiu i powstały o nim dwa filmy dokumentalne. Chętnie rozmawiał z psychiatrami i kryminologami, a w miarę upływu lat liczba ofiar, do których zabicia się przyznawał, urosła ze 100 do blisko 250!
Nigdy niczego nie żałował, nie okazał śladu wyrzutów sumienia. Zmarł w szpitalu więziennym w Trenton w 2006 r. w wieku 70 lat. Nie dożył premiery filmu nakręconego na podstawie swojej biografii, który zebrał umiarkowanie dobre recenzje. Jego przygnębiająca, ponura atmosfera ma swoje źródło w postaci głównego bohatera - napisał "New York Times".
Innym razem Kuklinski wytruł cały gang: zaproponował, że kupi dla ferajny hamburgery, po czym spryskał cyjankiem wszystkie z wyjątkiem jednego przeznaczonego dla siebie. Zjedli z apetytem, a on obserwował efekty działania trucizny, tak jak naukowcy - by użyć jego słów - "przyglądają się małpom w laboratorium", na których przeprowadzają doświadczenia.
Cenną znajomością okazał się inny płatny zabójca Robert Pronge, ekskomandos, od którego Kuklinski nauczył się przyrządzać spray z cyjankiem. Nie należało go używać w pomieszczeniach zamkniętych i trzeba było uważać na wiatr na zewnątrz. Ale działał bardzo skutecznie - jedno psiknięcie w twarz kończyło się śmiercią ofiary.
Sprawa Masgaya
1 lipca 1981 r. zabił Louisa Masgaya, właściciela sklepu w Forty Fort w Pensylwanii, który handlował na boku pirackimi kasetami wideo, w tym także pornograficznymi dostarczanymi mu przez Kuklinskiego. Zabójca skusił sklepikarza propozycją sprzedaży dużej partii czystych kaset w atrakcyjnej cenie. Zabił Masgaya dwoma strzałami w głowę z pistoletu kaliber 22, a ciało zapakował do plastikowego worka.
Trudność polegała na tym, że rodzina i znajomi Masgaya zdawali sobie sprawę z jego interesów z Kuklinskim i wiedzieli, że w drzwiach swojego minivana ukrył 95 tys. dolarów. Żeby zatrzeć ślady i odsunąć od siebie podejrzenia, Kuklinski najpierw zamroził ciało, a kilkanaście miesięcy później porzucił je w lesie.
Policja najpierw podejrzewała, że sklepikarz zabrał blisko 100 tys. dolarów oszczędności - sumę wówczas niemałą - i wyjechał do innego stanu, by zacząć nowe życie. Ale kiedy ciało zostało odnalezione, szybko ustalono, że było zamrożone, bo zaczęło się nierównomiernie rozkładać, a w dodatku denat miał to samo ubranie, które założył, wychodząc z domu 1 lipca 1981 r.
Od tej chwili policja zaczęła się uważniej przyglądać Kuklinskiemu, ale śledztwo i tak trwało sześć lat, zanim można go było aresztować. Sam zabójca, wiedząc, że policjanci depczą mu po piętach, próbował zacierać ślady, mordując dawnych współpracowników. W kwietniu 1982 r. zabił Hoffmana, okradając go przy okazji na sumę 22 tys. dolarów - ciała aptekarza nigdy nie znaleziono.
Kuklinski cały czas potrzebował pieniędzy - dużo wydawał na utrzymanie rodziny żyjącej na wysokiej stopie, niemało przegrywał jako hazardzista. Policja zastosowała bardzo skomplikowaną pułapkę - najpierw podsunęła Kuklinskiemu jednego agenta podającego się za handlarza narkotykami, a potem drugiego, który miał sprzedać mu cyjanek. Zabójca połknął przynętę - został aresztowany tuż przed swoim domem w Daumont, kiedy wracał z fałszywym cyjankiem w samochodzie.
17 grudnia 1986 r. został aresztowany - według prokuratora miał już przygotowany paszport, rezerwację na lot zagraniczny oraz znaczne sumy zdeponowane w bankach szwajcarskich.
Wyznania na dożywociu
"New York Times" opisał Kuklinskiego jako wysokiego, łysiejącego mężczyznę w szarej skórzanej kurtce, który nie odezwał się słowem, stojąc w kajdankach przed sądem. W 1988 r. za popełnienie pięciu morderstw usłyszał pięć wyroków dożywocia. Kiedy w 2003 r. przyznał się do zamordowania policjanta Petera Calabro w 1980 r., sąd dołożył mu dodatkowe 30 lat, ale nie miało to wielkiego znaczenia, ponieważ Kuklinski mógł się ubiegać o przedterminowe zwolnienie dopiero w wieku 110 lat.
Wkrótce jednak zaczął rozmawiać z dziennikarzami i został gwiazdą, a w każdym razie bardzo się o to starał. Ukazały się co najmniej dwie książki o jego życiu i powstały o nim dwa filmy dokumentalne. Chętnie rozmawiał z psychiatrami i kryminologami, a w miarę upływu lat liczba ofiar, do których zabicia się przyznawał, urosła ze 100 do blisko 250!
Nigdy niczego nie żałował, nie okazał śladu wyrzutów sumienia. Zmarł w szpitalu więziennym w Trenton w 2006 r. w wieku 70 lat. Nie dożył premiery filmu nakręconego na podstawie swojej biografii, który zebrał umiarkowanie dobre recenzje. Jego przygnębiająca, ponura atmosfera ma swoje źródło w postaci głównego bohatera - napisał "New York Times".
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz