Co niedawny „trzeci
bliźniak” robił w Pałacu Prezydenckim? Czy w polskiej polityce szykuje się
właśnie sposób na przełamanie podziału smoleńskiego?
PAWEŁ RESZKA
Na pierwszy rzut
oka wydaje się, że stary opozycjonista
i jeden z najciekawszych polityków prawicy rozważa polityczną emeryturę.
Siedzimy w jego biurze poselskim.
- Już dwa razy próbowałem
skruszyć dwupartyjny beton - opowiada. - Najpierw w Polsce Plus, potem w
Solidarnej Polsce. Porywanie się na następne próby to narażanie się na
śmieszność. Każde pokolenie ma swoje bitwy.
- Pan już swoje zakończył? -
pytam.
- Walne tak, ale może będę w
partyzantce.
Pierwszy „partyzancki” projekt
już ma. Projekt ambitny, bo jeśli się uda, w polityce zajdą spore zmiany. Musi
tylko przekonać prezydenta Komorowskiego.
Czy poluje na posadę? On
twierdzi, że chodzi mu o zmiany, które są konieczne.
Na wieczór wyborczy Solidarnej
Polski nie poszedł. Pożegnał się z formacją, która miała być „niekaczyńską”
prawicą, na swój specyficzny sposób. Najpierw uprzedził liderów, że opuszcza
klub, a dzień przed wyborami wysłał rezygnację listem poleconym do pani
marszałek Sejmu. Na blogu wytłumaczył, że nie chciał szkodzić partii, która
walczyła o wynik wyborczy, ale nie chciał też, by posądzano go o to, że uciekł,
gdy SP osiągnęła słaby wynik.
Zrezygnował, bo coraz bardziej
rozchodził się w poglądach z szefostwem partii. Poszło m.in. o to, że Zbigniew
Ziobro - przewidując klęskę wyborczą - coraz częściej mówił o koalicji z PiS.
„W moim przekonaniu nie istnieją obecnie żadne przesłanki, by wiązać z PiS
nadzieje na poważne zmiany na lepsze w Polsce” napisał Dorn.
Po odejściu Dorna i jeszcze
jednego posła klub SP zmienił się w koło poselskie. Przegrane wybory
oznaczają, że liderzy stracą miejsce w Parlamencie Europejskim. Klęska zmusiła
Ziobrę do publicznego oświadczenia, że SP jest gotowa startować w kolejnych
wyborach w koalicji z PiS. Było to jak błaganie o łaskę, które Jarosław
Kaczyński zmilczał, a jego zastępczyni Beata Szydło określiła jako „łabędzi
śpiew” ziobrystów.
Marszałek Ewa Kopacz dała im dwa
tygodnie na wyprowadzenie się z pomieszczeń klubowych. Dostaną inne - mniejsze
i gorsze. To chyba koniec projektu.
Ale o tym rozmawiać nie
będziemy. Dlaczego?
- Dziennikarze z lubością w
takich sytuacjach pytają, co jeden „przegraniec” myśli
o drugim „przegrańcu”. Nie chcę
brać w tym udziału - mówi Ludwik Dorn.
Dorn ma 61 lat, w polityce
siedzi od czterech dekad. Zaczynał od malowania antykomunistycznych haseł w
latach 70. jako harcerz warszawskiej „Czarnej Jedynki”. Później działał w
KOR, współpracował z podziemnym „Głosem”, którego naczelnym był Antoni
Macierewicz. W stanie wojennym ukrywał się przez półtora roku - władze wysłały
za nim list gończy.
Jest socjologiem, tłumaczy z
angielskiego powieści Johna Le Carrego i poezję. Sam też pisuje wiersze, a
nawet bajki dla dzieci. Jednak jego największą pasją jest polityka.
Przez lata był ulubieńcem
reporterów sejmowych. Na początku lat 90. bliski współpracownik braci
Kaczyńskich, członek Porozumienia Centrum, ale jeszcze nie poseł - chętnie rozmawiał z dziennikarzami. Przeważnie wiązało
się to z koniecznością przemierzania korytarzy sejmowych - bo Dorn lubił
analizować politykę „na chodząco”.
Teraz siedzi w skórzanym fotelu
biura poselskiego, które dzieli na Koszykowej w Warszawie z dawnymi
sojusznikami z PiS.
- To, że Solidarna Polska i
Prawica Razem nie przekroczyły progu wyborczego, to
odpowiedzialność jednego
człowieka - Jarosława Gowina. Nie chciał koalicyjnej listy - mówi.
- Poszło o pryncypia?
- Argumentował, że nasze
elektoraty się nie pokrywają. Jego jest bardziej liberalny, a nasz socjalny.
Ale moim zdaniem to była fasada.
- A za fasadą?
- Moim zdaniem Gowin dostał
polisę ubezpieczeniową od Jarosława Kaczyńskiego: „Nie wyjdzie, to cię
przytulimy”. Myślę, że chodzi o poparcie przez PiS jego kandydatury na
prezydenta Krakowa. Gowin uznał, że to dla niego bezpieczniejsze rozwiązanie.
Nie wiem, czy ten
deal rozciąga się także na innych
polityków Polski Razem. Osobiście wątpię. Warunek był jeden: „Nie robicie nic z
Solidarną Polską”.
- Prezes Kaczyński Solidarnej
Polski nie lubi?
- Nie chodzi o to, czy lubi, czy
nie. Uważał ją za zagrożenie.
- Uważał was za „pożytecznych
idiotów, którzy współdziałają w Konfederacji Zdrady Narodowej”. - To pana
słowa.
- No tak, ale to oznacza wrogość
o charakterze politycznym.
Myślenie matematyczne
Myślenie matematyczne
Dorn mówi o polityce w trochę
matematyczny sposób. Kiedyś powiedział mi, że woli opisywać sens słów i czynów,
niż bawić się w psychologizowanie.
- Kto wygrał wybory do
Parlamentu Europejskiego?
- Kongres Nowej Prawicy, który
jest trochę porównywalny z Samoobroną czy Ruchem Palikota.
- PSL?
- Oni utrzymali stan posiadania.
To najnowocześniejsza, najbardziej profesjonalna partia w Polsce, która budzi
mój podziw. Zmieniają się prezesi, trwają walki wewnętrzne, potrafią się tam
nienawidzić, ale jest zasada, że wygrany nie dorzyna przegranego. Przegrać
można więc bezpiecznie. Przegrałem, mogę kopać nawet dołki pod liderem, ale po
cichu, bez skandali. Najważniejsza jest partia i to, żeby była u władzy - to
daje apanaże, zatrudnienia. Wygrani i przegrani robią wszystko, by partia przy
władzy była.
- SLD?
- Miller załatwił problem z
Palikotem, a przede wszystkim z Kwaśniewskim.
- Ale nie potrafi przebić progu
10 procent, a Palikota zbił już kilka miesięcy temu - oponuję.
- Teraz ma to na papierze z
Państwowej Komisji Wyborczej. SLD jest w pułapce. Nie chce przejść do totalnej
opozycji: jest umiarkowanym krytykiem Tuska, bo liczy na koalicję z PO. To go ogranicza.
Zwłaszcza że część wyborców naturalnie spogląda w stronę PiS, które jest
opozycją twardą.
- Miller jest chyba
konserwatystą obyczajowym: pamiętamy słowa „naćpana hołota” i brak
szczególnego zaangażowania w legalizację związków partnerskich, w tym homoseksualnych.
- Po pierwsze, te hasła miał na
sztandarach jego konkurent, więc iść w to byłoby bez sensu. Po drugie: racja,
że Miller jest konserwatywny w sensie obyczajowym. Jego elektorat, te sieroty
po PRL, też są konserwatywne: „Nie lubimy biskupa pasibrzucha, ale Najświętszą
Panienkę szanujemy”... Oni mają ograniczenie kulturowe, palikotowcy wręcz
przeciwnie i na tym polegli. Dramatem jest jednak słabość kadrowa partii. Za
plecami Millera powinna trwać już walka młodych o schedę po nim - oczywiście
całkowicie kontrolowana, rozgrywana, podsycana przez lidera. A tam jest
pustka.
- To kto wygrał: PiS czy PO?
- Obie partie wygrały i
przegrały. PiS zwiększyło liczbę mandatów, może więc być zadowolone. Tyle że
cała koncepcja polityczna była oparta na tym, że samodzielnie mogą uzyskać
większość, a być może i większość konstytucyjną. To znaczy, że przegrali.
Sufit szklany nad nimi wisi. PO z kolei ogłosiła zwycięstwo, bo „po siedmiu
latach rządzenia i naturalnym zużywaniu się...”. No ale przecież straciła tyle
głosów, że powinna traktować to jako porażkę. Pytanie, czy PO jest w stanie
porażkę wykorzystać.
- Jak?
- Tusk powinien ogłosić reformę
Polski Tuska: „Drodzy wyborcy dziękujemy za klapsa, zabolało nas. Zachowujecie
się racjonalnie, a my już wiemy, co schrzaniliśmy, więc proponujemy następujące
rzeczy.”. Oczywiście nie może to być kolejna kastracja pedofilów czy wojna z
dopalaczami. Wyborcy już rozpoznają te tricki. Jeśli Tusk przekona elektorat,
być może nie będzie musiał wchodzić w koalicję z Millerem.
Dorn uważa jednak, że dopiero po
wyborach samorządowych tak naprawdę dowiemy się, kto wygrał, a kto przegrał.
To one wiążą się z realną władzą i realnymi
wpływami oraz ciężkimi pieniędzmi. Jeśli PiS odniesie sukces, będzie to w
końcu sukces realny.
Sztuka zabijania
Kiedyś nazywany był przez media
„trzecim bliźniakiem”: z racji wieloletniej znajomości z braćmi Kaczyńskimi
traktowano go jak członka najściślejszego kręgu PiS. Po wygranych przez partię
braci Kaczyńskich wyborach został ministrem spraw wewnętrznych i
wicepremierem. Najpierw w rządzie Kazimierza Marcinkiewicza, potem w gabinecie
Jarosława Kaczyńskiego.
Dorn mówi, że ma rozrośnięte
ego, ale potrafi nad tym panować. W czasach, gdy był u władzy, wychodziło mu
to średnio. Z sympatycznego i cenionego posła stał się apodyktycznym
urzędnikiem. Do historii przeszła jego wypowiedź na temat strajku w służbie zdrowia:
„Jeżeli wystąpi i będzie się nasilać niebezpieczeństwo dla obywateli, istnieje
możliwość brania lekarzy w kamasze”.
Ale jego rozstanie z braćmi
Kaczyńskimi, a potem z partią, było szybkie i burzliwe. Wiosną 2007 r.
odszedł z rządu, otrzymując funkcję marszałka Sejmu. Jednak to tylko odłożyło
konflikt w czasie.
W listopadzie, po przegranych
przez PiS wyborach, Dorn zrezygnował z funkcji wiceprezesa partii wraz z
Kazimierzem Michałem Ujazdowskim i Pawłem Zalewskim, którzy domagali się
reform. Kaczyński w odpowiedzi zawiesił go w prawach członka partii. Niecały
rok później „trzeci bliźniak” został z PiS wyrzucony. Złe stosunki
przypieczętował proces Kaczyński-Dorn za wypowiedź prezesa, że jego niedawny
współpracownik nie płaci alimentów na córki z pierwszego małżeństwa.
- Tusk i Kaczyński są podobni w
metodach zarządzania partią? - pytam.
- Bardzo różni, a przyczyna jest
jedna: statut. W myśl statutu PiS prezes może w dowolnej chwili i na dowolny
czas, bez podawania przyczyn, zawiesić każdego z członków partii. Ten statut
powoduje, że PiS zarządzany jest metodami represyjnymi. W PO natomiast zarządza
się metodami politycznymi: żeby kogoś ściąć, trzeba znaleźć sojuszników,
przygotować grunt... Tusk, żeby dorżnąć Schetynę, musiał się naharować. Ze mną,
Ujazdowskim, Zalewskim czy Ziobrą Kaczyński nie musiał się męczyć.
- Obaj liderzy mają predylekcję
do wycinania?
- Tak, tylko że w PO wymaga to
czasu i uprawiania polityki wewnętrznej. A w PiS zesłać kogoś do Tower i skazać
można w sekundę. Moim zdaniem Grzegorz Schetyna chciał Tuska ubezwłasnowolnić.
- A pan czego chciał od prezesa?
- Żeby wysłuchał tego, co mam do
powiedzenia jako jego zastępca. Okazało się, że to
jest ponad wytrzymałość
Jarosława Kaczyńskiego.
Mówię Dornowi, że Donald Tusk „zamordował”
Schetynę brutalnie, używając do tego jego przyjaciela z podziemia - Jacka
Protasiewicza.
- Takie zabiegi są
najprzyjemniejsze - odpowiada.
- Przyjaźń w polityce
obowiązuje?
- Przyjaźń obowiązuje, kiedy
siedzimy w okopie, a przeciwnik nas atakuje. A jak już wygramy...
-
Otorbiony tygrys, przyczajony
smok
Mimo konfliktu z prezesem i
klęski Polski Plus, która okazała się efemerydą, Ludwik Dorn w kolejnych
wyborach wystartował z list PiS i dostał się do Sejmu.
- Wybrałem autonomiczną
współpracę z PiS - mówił. W grudniu 2011 r. przyłączył się do Solidarnej Polski
w ramach kruszenia betonu.
Dziś wierzy, że paliwo konfliktu
między PO a PiS wygasa.
- Kampania do Parlamentu Europejskiego
była ostatnią kampanią „starego stylu”. PiS przekonywał
wyborców, że wszystko, co złe, jest winą Tuska. Tusk - wyłącznie na użytek
kampanii - udowadniał, że PiS to eurosceptycy tego samego typu, co
Korwin-Mikke. Nie porwało to wyborców. Był żar, ale na pewno nie jasny
płomień.
W eseju „Otorbiony tygrys,
przyczajony smok”, napisanym dla „Teologii Politycznej”, Dorn przekonuje, że
„podział posmoleński” w ciągu minionych czterech lat stał się czynnikiem
utrzymującym układ sił politycznych w niezmienionym kształcie. Kryzys
ukraiński i działania Rosji stają się zaś czynnikiem, który może przynieść
polityczną zmianę.
- W eseju pisze pan o mrozie ze
Wschodu, ale co on zmieni? - pytam.
- Moim zdaniem jest w Polsce
materiał do stworzenia stronnictwa strachu przed Rosją, na orientację
polityczną, którą nazywam „Przede Wszystkim Nie Drażnić Niedźwiedzia”. Może
się ono narodzić, jeśli Kreml będzie zwiększał presję na Polskę. Sankcje ekonomiczne,
naruszanie przestrzeni powietrznej...
- Stronnictwo będzie
ponadpartyjne?
- Znajdzie zwolenników po lewej
i prawej stronie. Myślę, że „zapisze się” tam Kongres Nowej Prawicy, SLD i
PSL. I że stronnictwo znajdzie zwolenników w społeczeństwie. Zresztą
społeczeństwa nie ma co potępiać, bo Polacy mają prawo bać się Rosji jak mało
który naród na świecie. W efekcie niesłychanie trudne będzie powołanie rządu,
który będzie mógł prowadzić spójną politykę zagraniczną.
- Podział mógłby przezwyciężyć
podział smoleński?
- Już widać, że nie. Bo PO i PiS
mają taką samą definicję zagrożeń, tyle że PiS mówi: „To wszystko przez Tuska”.
Maluje sytuację Polski tylko w czarnych barwach: „Jesteśmy słabi, w zapaści,
bez sojuszników, nikt się z nami nie liczy”. Tym samym PiS paradoksalnie
wspiera stronnictwo strachu przed Rosją. Bo skoro jesteśmy tacy słabi, to może
lepiej rzeczywiście niedźwiedzia nie drażnić?
- Wzrośnie rola prezydenta
Komorowskiego?
Tak uważam. Moim zdaniem
prezydent powinien próbować wyprowadzić politykę zagraniczną z bieżącego sporu
międzypartyjnego. Nie zrobi się tego przez jedno przemówienie. To powinien być
dłuższy proces. Wyjęcie polityki zagranicznej ze sporu to powrót do sytuacji
sprzed 2005 r., kiedy mieliśmy wspólny wielki projekt: wstąpienie do UE. Teraz
moglibyśmy się wspólnie zastanowić, co robić w Unii, gdy już w niej jesteśmy.
- Problem w tym, że prezes
Kaczyński i jego formacja nienawidzą prezydenta. To znaczy, że projekt spali na
panewce.
- Jeśli sprawa będzie umiejętnie
rozgrywana, to nie. Zagrożenie ze Wschodu jest poważne, więc ktoś, kto nie
przyłączy się do takiej koalicji, postawi się w dwuznacznej sytuacji. Opozycja
będzie zmuszona, żeby współpracować.
- W jaki sposób?
- Podam przykład. Co by zrobiła
partia Kaczyńskiego, gdyby Tusk proponując unię energetyczną stwierdził, że
jest to nawiązanie do starych pomysłów zgłaszanych przez PiS? Jaka byłaby
reakcja, gdyby ogłosił, że gazoport w Świnoujściu ma nosić imię Lecha
Kaczyńskiego?
Artykułuję wobec prezydenta
oczekiwanie.
Dorn rozmawiał niedawno z
Bronisławem Komorowskim, co wywołało falę spekulacji na temat jego politycznej
przyszłości. On sam robi wszystko, by ideę jedności w polityce zagranicznej
pod patronatem prezydenta nie zamieniać w politycznego newsa.
- Prezydent powinien przy tej
okazji rozszerzać swoje zaplecze? - pytam.
- Prezydent jest człowiekiem
niesłychanie ostrożnym, ale moim zdaniem powinien myśleć o takiej
ewentualności.
- Powinien zaprosić do
współpracy takich ludzi jak Paweł Kowal, Paweł Zalewski, pan?
- Rad personalnych nie będę
udzielał przez media. Prezydent ma instrumenty polegające nie tylko na
zatrudnianiu ludzi. Ja mam zamiar do końca kadencji być posłem niezrzeszonym,
co wyklucza posadę w jego kancelarii.
- Ale jest pan gotowy do
współpracy z prezydentem. Mówi pan przecież, że wyprowadzenie polityki
zagranicznej poza spór partyjny jest koniecznością.
- To jest konieczność. Artykułuję
wobec prezydenta oczekiwanie, że to zrobi.
- Powinien przy tej okazji
budować partię prezydencką?
- Nie należy sprowadzać tego do
budowy nowej partii. Każdy prezydent, który się skupi na budowie nowej
formacji, będzie tracił.
- Rozmawiał Pan z prezydentem.
Co on na to?
- Nie zdradzę, o czym mówiliśmy.
Prezydent był zainteresowany tym, co myślę w różnych sprawach.
PAWEŁ RESZKA
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz