Byto ich trzech:
menedżer, kelner i sommelier, wszyscy zatrudnieni w ekskluzywnych restauracjach.
Prokuratura podejrzewa, że cała trójka mogła nagrywać na zlecenie tajemniczej
grupy hakowej.
WOJCIECH CIEŚLA, MICHAŁ KRZYMOWSKI
Czwartek,
19 czerwca 2014 r. Restauracja w centrum Warszawy, rozmowa o aferze taśmowej.
- Znam w tym mieście wielu, którzy dziś zmieniaj ą pieluchy z prędkością światła
- mówi były menedżer olbrzymiej państwowej spółki, mianowany na stanowisko
przez rząd PO.
- Czyli?
- Mają sraczkę ze strachu. U Sowy
bywało pól miasta, rozmowy, które tam toczono, nie nadają się do publikacji.
- Wie pan, kto nagrywał?
- Biorąc pod uwagę precyzję
operacji, mogli to robić Ruscy. Oni nawet do kibla nie chodzą bez planu. Albo
duży biznes w porozumieniu z ludźmi służb. Wyobrażam sobie, że kilku facetów
przyjęło walizki z pieniędzmi, wyjechało do Peru i stamtąd steruje akcją.
To spekulacje. Na razie zarzuty
usłyszał tylko młody chłopak: Łukasz N., menedżer restauracji, w której nagrywano
polityków. N. pochodzi z małego miasteczka na wschodzie Polski, do Warszawy
przyjechał za pracą. Grożą mu dwa lata więzienia. Ciążą na nim dwa zarzuty:
zakładanie urządzeń podsłuchowych i „uzyskanie dostępu do informacji dla niego
nieprzeznaczonej”.
Czy brał udział w zamachu stanu,
czy ktoś go wrabia? A może nagrywał, sądząc, że pracuje dla państwa? I dlaczego
wziął go w obronę mąż byłej szefowej PGNiG oraz współpracownik „tłustego misia”
z nagrań ujawnionych przez „Wprost”?
Nie wiemy, komu zależało na podsłuchach,
kto jest w „grupie hakowej”. Ustaliliśmy za to, gdzie jest początek tego
kłębka.
ABW w pierwszym kręgu podejrzanych
stawia dziś trójkę znajomych. To dwóch menedżerów i jeden sommelier, wszyscy zatrudnieni
w ekskluzywnych warszawskich restauracjach. Łukasz N. ma zarzuty, pozostali
dwaj są pod dyskretną obserwacją. Ich historia zaczyna się kilka lat temu w
knajpie w Alejach Ujazdowskich, tuż obok Sejmu.
Lemongrass, lokal Andrzeja
Kisielińskiego, działał pięć lat, od 2006 r. Szybko zyskał sławę takiego, w
którym bywają politycy. - Chodzili tam wszyscy, ci z SLD i ci z PO - mówi
jedna ze znanych postaci warszawskiego biznesu. - Ci z PiS nie, ale oni
nigdzie nie chodzą.
Kisieliński, z zawodu inżynier, w
latach 90. prowadził duże biuro rachunkowe, w ostatnich latach zajmował się
zakładaniem gabinetów spa. Zanim otworzył Lemongrass, był (od 2000 do 2005
roku) dyrektorem finansowym polskiego oddziału rosyjskiego koncernu
energetycznego Łukoil.
Gastronomicznym zwiadowcą w nowej
knajpie jest Janusz Palikot (wtedy jeszcze w Platformie). W czasach gdy PO jest
wciąż w opozycji, zaciąga tam cały dwór Tuska, a dworzanie chętnie korzystają
z darmowych okazji, by dobrze wypić i zjeść.
To krótka chwila, kiedy w
Lemongrassie bywa Donald Tusk. Gdy zostaje premierem, przestaje się pojawiać w
knajpie.
W lokalu widuje się jednak nadal
Pawła Grasia, Radosława Sikorskiego, Sławomira Nowaka, Mirosława
Drzewieckiego, Stanisława Gawłowskiego. To tam politycy Platformy poznają Łukasza
N., menedżera VIP roomu.
N. jest menedżerem. Szczupły,
uśmiechnięty, wysportowany, na zębach aparat ortodontyczny. Klienci
zapamiętają, że jest ujmujący. Profesjonalny i dyskretny.
Znany inwestor Marek Falenta,
który poznał N. w Lemongrassie, zapamiętał, że chłopak nie do końca wie, czego
chce: - Zatrudniliśmy go w Electusie [firma zajmuj ą- ca się finansowaniem
publicznych szpitali - przyp. red.], zajmował
się sprzedażą. Po kilku miesiącach zrezygnował, stwierdził, że woli pracę w
restauracji - wspomina.
Anna Gdaniec, przełożona Łukasza
N. z Electusa: - Komunikatywny i przebojowy. Bardzo otwarty, ambitny. Chciał
pracować z dużym biznesem. Dobrze radził sobie na spotkaniach, w lot wszystko
łapał. Dowcipny, inteligentny, dobrze wyglądał. Chciał robić karierę.
Choć Łukasz N. jako menedżer
Lemongrassu zna pół Warszawy, jest menedżerem nietypowym. Jak ognia unika
internetu i mediów społecznościowych. Pilnie kamufluje wszystkie informacje o
sobie, nawet nazwę miasteczka, z którego pochodzi.
W Lemongrassie politycy PO
spędzają wieczór wyborczy w 2011 r. - Zrobiła się z tego mała chryja.
Asystendca Sławka Nowaka, która rozliczała to spotkanie, zrobiła Łukaszowi
awanturę, że rachunek jest zawyżony. Wszyscy uważali, że chcieli nas orżnąć -
mówi nam jeden z polityków PO.
O tym, że Lemongrass jest trefny,
politycy PO mówią między sobą wiele miesięcy. Jak głosi plotka, w Lemongrassie ktoś
nagrywa klientów. Nikt w tym czasie nie kojarzy podsłuchów z Łukaszem N.
Sprawdzamy: choć w lokalu bywali
politycy chronieni przez BOR, do Biura nigdy nie dotarła informacja o
możliwych podsłuchach. Podobnie jak do ABW.
Politycy plotkują, ale jedynie
Grzegorz Schetyna z jakiegoś powodu nie lubi Lemongrassu. Jeden z dolnośląskich
polityków: - Kiedy ktoś go zapraszał, tylko się krzywił. „Nie chodzę tam” -
ucinał. A kiedy ktoś dopytywał o powody, mówił tylko: „Nie chodzę, bo jest
syf”. Twierdził, że nie lubi, gdy kelnerzy mają brudne mankiety i paznokcie.
Oprócz Łukasza N. w Lemongrassie
pracuje Piotr T. Też młody, próbuje sił jako sommelier, znawca win. Startuje w
branżowych zawodach, jest w krajowej czołówce. Koleguje się z Łukaszem N. i
jego bratem Dawidem. Politycy Platformy cenią dobre wino.
Lemongrass pada w 2011 r. Łukasz
N. rok później znajduje pracę w lokalu Sowa i Przyjaciele. To właśnie on
przyciąga polityków PO do restauracji. Rozsyła esemesy, zaprasza do
wypróbowania nowej kuchni. Rezerwuje VIP roomy dla
polityków.
Kto nagrywał w Amber Roomie
Inwestor Marek Falenta: - Po
latach spotkałem Łukasza właśnie u Sowy. Jako menedżer sprawdzał się naprawdę
dobrze. Znał się na robocie, zapewniał szybką i przyjemną obsługę. Był otwarty
i towarzyski. Nikt, kto go zna, nie wierzy w jego udział w tej aferze. A znają
go wszyscy z pierwszych stron gazet. Mam nadzieję, że to się szybko wyjaśni.
Jeden z gości: - Gdy Falenta
przychodził do Sowy, Łukasz zwracał się do niego per „szefie”.
Inny z bywalców: - Do Sowy szli
wszyscy. Polityka, biznes, służby. Salek dla VIP-ów jest tam kilka.
Wychodziłeś z jednej, spotykałeś znajomego i wciągali cię do drugiej. Młyn.
U Sowy bywają szef rady nadzorczej
Orange Maciej Witucki, minister skarbu Włodzimierz Karpiński,
wicemarszałek Sejmu Cezary Grabarczyk, byli wicepremierowie Grzegorz Schetyna
i Waldemar Pawlak, prezes Orlenu Jacek Krawiec, była szefowa PGNiG Grażyna
Piotrowska-Oliwa, minister Paweł Graś, były senator PO Tomasz Misiak,
generalicja, ministrowie, wysocy urzędnicy. Przed wyborami do europarlamentu
właśnie u Sowy lubelska Platforma głowi się nad ułożeniem listy wyborczej.
Co w tym czasie dzieje się z
sommelierem Piotrem T.? Trafia do Amber Roomu przy Klubie Polskiej
Rady Biznesu. To ekskluzywna restauracja, dla najbogatszych. Dziś prokuratura
jest przekonana, że w Amber Roomie - podobnie jak w Sowie -
nagrywano polityków (tak wynika z postanowienia o wydaniu nagrań, jakie
wystawił prokurator Józef Gacek).
Mówi polityk PO: - Jest pięć
knajp, w których miało działać studio nagrań: Lemongrass, Sowa, Amber Room i Wino- sfera. Ostatnio słyszałem o Thai Thai.
Kulczyk zaprasza Grasia
Jednym z wątków afery taśmowej
jest spotkanie szefa NIK Krzysztofa Kwiatkowskiego z najbogatszym Polakiem Janem
Kulczykiem w Amber
Roomie, na początku czerwca. Podobno zostało
nagrane. Notatkę z rozmowy Kwiatkowski po wybuchu afery przekazuje ABW
- szef NIK podaje, że Kulczyk miał do przekazania
informacje o „różnych nieprawidłowościach”. Warszawa huczy od opowieści, że
Jana Kulczyka prześladuje jeden z byłych współpracowników.
Szukając informacji o spotkaniach
w Amber Roomie, ustalamy, że wśród tych,
którzy spotykali się tam z
Kulczykiem, jest najbliższy współpracownik premiera, minister Paweł Graś. KPRM
informuje, że „spotkania dotyczyły głównie sytuacji na Ukrainie”. Zapraszającym
był Kulczyk, to on płacił rachunek. Po spotkaniach Grasia nie powstała żadna
służbowa notatka.
„Newsweek” sprawdził, że również
sam premier spotkał się ostatnio z Kulczykiem trzy razy (w grudniu, styczniu i
czerwcu), ale nie w restauracji, tylko w budynku rządu i w ministerstwie
sportu. Spotkania dotyczyły „sytuacji na Ukrainie i przedstawienia przez PKOl
i ministra sportu efektów obrad okrągłego stołu dla sportu”.
Podsumujmy: w ciągu ostatniego pół
roku Jan Kulczyk - który właśnie stara się o kupno państwowego Ciechu - widzi
się z najwyższymi urzędnikami w Polsce, w tym z premierem siedem razy. Czy to
możliwe, że nie mówi im o nieprawidłowościach?
Łukasz już tu nie mieszka
Sprawdzamy, w jakich
konfiguracjach kelnerzy pojawiali się w „podsłuchowych” knajpach z listy: w
Lemongrassie pracowali razem Łukasz N. i Piotr T.
W Amber Roomie pracował
Piotr T.
W Thai Thai pracował
Piotr T. (był menedżerem).
A Winosfera? To modny lokal na
Chłodnej na warszawskiej Woli, bywają tam celebryci i politycy. Tu z kolei
pracuje Dawid N., brat menedżera Łukasza, kolega Piotra T. Lokal należy do
Karola Działoszyńskiego, byłego polityka UW.
No i Sowa i Przyjaciele. Okazuje
się, że pracuje tam nie tylko Łukasz N. Kiedy pokazujemy prezesowi
strategicznej spółki skarbu państwa zdjęcie Piotra T., rozpoznaje w nim
sommeliera od Sowy.
Informacje, na które trafiamy,
prawdopodobnie ma ABW. Od osoby, która ma kontakt z Łukaszem N., słyszymy, że
po wybuchu afery taśmowej ABW przeszukała mieszkanie Dawida. Nic nie znalazła.
Renata Mazur, rzeczniczka prokuratury: - Nic nie wiem o czynnościach u brata
Łukasza N.
Chcemy porozmawiać z kelnerami.
Jedziemy do Łukasza N. na zamknięte osiedle na Dolnym Mokotowie. Już go nie ma
- tego popołudnia zabiera go na przesłuchanie ABW. Po kilku godzinach
wypuszcza, nie stawiając zarzutów.
Następnego dnia przez domofon
miody męski głos:
- A po co panu Łukasz N. ?
- Jestem dziennikarzem, chciałbym
porozmawiać o Sowie.
- Nie wiem, co to jest Sowa.
- Może jednak porozmawiamy?
- Muszę się chwilę zastanowić.
Z zastanowienia nic nie wychodzi.
Gdy dzwonimy domofonem kwadrans później, odbiera kobieta: - Łukasz już tu nie
mieszka.
- Od kiedy?
- Od dzisiaj.
Piotra T. nie ma pod jego adresem
w Ursusie. Nie odpowiedział na prośbę o rozmowę. Podobnie Dawid N.
Kto mu dał taśmę
Wersje, które badają śledczy,
ograniczono do czterech. Pierwsza: za nagraniami stoi grupa bogatych biznesmenów,
którzy zbierali haki na rząd, Łukasz to pionek w tej grze.
Jaki powód mogli mieć biznesmeni,
żeby zbierać haki na polityków? - Trzeba spojrzeć na to, kto w ciągu ostatniego
roku, półtora został skrzywdzony - mówi nam jeden z szefów państwowej spółki
paliwowej. - OFE? Ktoś jeszcze? Grupa ludzi, która została wyczyszczona ze
spółek skarbu państwa i szuka zemsty? Biznesmen, który ma pod górkę z władzą?
Biznesmenem, który ma pod górkę z
władzą i którego nazwisko pada na taśmach, jest Zbigniew Jakubas, właściciel
Mennicy. W klimatyzowanej salce konferencyjnej na drugim piętrze swojej firmy
rozkłada ręce: - Takie materiały musieli zrobić zawodowcy. To wymaga czasu i
olbrzymich pieniędzy.
- Pana stać na zawodowców.
Teoretycznie miał pan motyw.
- Nie sądzę, żeby w biznesie
znalazł się ktoś, kto odważyłby się nagrywać rząd. Ktoś musiał mieć rozpoznanie
od środka. A więc tylko służby. U Sowy byłem raz, o taśmach dowiedziałem się w
sobotę, z esemesa.
Kolejna wersja, którą badają
śledczy: nagrywali młodzi kelnerzy, chcący zarobić na politycznych
rewelacjach. W tej wersji najsłabszy jest motyw - nie wiadomo, co zyskaliby na
ujawnieniu podsłuchów. Łukasz N. po aferze taśmowej pracy w restauracji już
nie znajdzie.
Wersja trzecia: zbuntowani ludzie
ze służb. Co za nią przemawia? Umiejętność podłożenia podsłuchu plus wiedza o
ruchach najważniejszych ludzi w państwie. Jeden z szefów państwowej spółki: -
Gdzie są dziś ludzie służb tacy jak Białek, Bondaryk, Skorża, Mąka, inni?
Zostali odsunięci. Czy ktoś z tego środowiska nie wpadł na pomysł podsłuchów?
Nie dam sobie ręki uciąć.
Wersja czwarta: Łukasz N. został
przekonany do nagrywania podstępem. Ludzie, którzy go nakłonili, przedstawili
się jako agenci. Sądził, że współpracuje ze służbami, a nie z grupą hakową.
Mecenas Oliwa wkracza do akcji
Robert Oliwa dobrze zapamięta
swoje 50. urodziny. Raz, że przyszło mnóstwo gości, przyjaciół, prawników,
biznesmenów. Dwa, że w środku urodzin, wieczorem, pojawili się agenci ABW. Bo
przez zupełny przypadek Robert Oliwa urządził imprezę w Sowie i Przyjaciołach
14 czerwca, w sobotę. Kiedy do knajpy weszła ABW, Oliwa, z zawodu radca prawny,
specjalista od podatków, z miejsca zaoferował darmową poradę prawną dla
właścicieli i pracowników restauracji.
Z opowieści jednego z pracowników
restauracji wyłania się obraz indolencji ABW: choć agenci pojawiają się w
restauracji w sobotę, dwa dni przed publikacją stenogramów z taśm, nie robią
nic. Umawiają się, że na rewizję przyjdą w niedzielę. Dopiero tego dnia w
knajpie pojawiają się technicy, zaczynają się rozmowy z obsługą. Kiedy okazuje
się, że chcą przesłuchać Łukasza N., Robert Oliwa przydziela mu dwóch swoich
prawników.
Skąd w doradcy podatkowym pasja do
postępowań karnych? Oliwa nie rozmawia z „Newsweekiem”. Według jego znajomych
po prostu zrobiło mu się żal Łukasza N.: - On nie mógł zakładać podsłuchów.
Zresztą zobaczcie, Ali W nic twardego na niego nie ma.
- To kto je założył?
- Też chciałbym wiedzieć.
Robert Oliwa to mąż byłej szefowej
PGNiG Grażyny Piotrowskiej-Oliwy. Oboje mają duże kontakty wśród polityków i w
biznesie. Robert Oliwa współpracował blisko ze Zbigniewem Jakubasem, o którym
na taśmach minister Sienkiewicz mówi per „tłusty misio”.
Oficjalnie Łukasza N. bronią
współpracownicy Oliwy, On sam ze sprawą Łukasza N. nie ma nic wspólnego.
Nie krzywdźcie „Palca”
Drugi z zatrzymanych przez ABW w
pierwszym tygodniu afery, Dariusz P., to major Biura Ochrony Rządu. Jego
zatrzymanie to kompromitacja służb i prokuratury - z ustaleń „Newsweeka” wynika,
że nie było tropów wskazujących, by miał coś wspólnego z podsłuchami. BOR-owik
został zatrzymany, bo... miał kontakty z dziennikarzem Piotrem Nisz- torem,
który przyniósł taśmy do „Wprost”.
Kim jest Dariusz P., przez kolegów z BOR nazywany „Palcem” lub „Paluchem”?
Oficer BOR: - Gdy Platforma przejęła
władzę, do Janickiego, szefa BOR, zgłosił się Przemysław Gosiewski z PiS.
Prosił, żeby nie robić krzywdy jego ludziom, wymienił trzy osoby, w tym
„Palca”. Janicki po katastrofie w Smoleńsku dał go na stanowisko szefa
oddziału profilaktyki. P. zajmował się sprawdzaniem obiektów, gości,
dziennikarzy. Już po odejściu Janickiego P. został szefem w logistyce, to
bardzo odpowiedzialne stanowisko.
BOR-owcy wspominają, że nie było
do niego żadnych uwag. Chociaż mało kto go lubił - raz, że był skryty, dwa, że
do jego obowiązków w profilaktyce należało sprawdzanie, czy funkcjonariusze
nie są pijani, czy niebumelują.
Jeden z BOR-owców: - W BOR służył
może 15 lat. Odpowiadał za kontak
ty z ABW i wkrótce po awansie
ujawniła mu się sympatia do tamtej służby. Podobne przywiązanie do procedur,
podobna podejrzliwość, służbistość. Śmialiśmy się,
O jego wydziale mówiło się u nas
„małe ABW”.
Według oficerów BOR, z którymi
rozmawialiśmy, karierę „Palca” w służbie zniszczyły kontakty z dziennikarzem
Piotrem Nisztorem.
BOR tropi kreta
BOR po kilku tekstach Nisztora
nabrał podejrzeń, że ma u siebie wtyczkę. Zaczęło się od tekstu o urzędniczce
z Kancelarii Premiera, Natalii B. - najpierw miała romans z jednym z
BOR-owców, potem ogłaszała się w internecie jako prostytutka. Tekst uderzał w
BOR.
- Cynk był ewidentnie od nas. W pytaniach
dziennikarza było za dużo szczegółów. Znał kolor teczki, w której trzymaliśmy
dokumenty tej sprawy. Szef złożył doniesienie do ABW i kontrola wykazała , że
to „Palec” - opowiada wysoki rangą BOR-owiec.
Kolejne przecieki to tekst Nisztora
o BOR-owiku Radosława Sikorskiego, Wojciechu B., ps. Biszkopt, który „utrzymywał
niejasne relacje z francuskim handlarzem bronią”. I o firmie Dariusza
Szpinety, który w wyborach 2010 r. woził PO powietrznymi taksówkami po Polsce.
W tekstach BOR zawsze dostaje po uszach.
„Palec” trafia do dyspozycji szefa
BOR. Traci certyfikat bezpieczeństwa - to oznacza, że sprawa jest poważna.
Oficer BOR:
- Czy „Palec” mógł nagrywać
polityków? Moim zdaniem nie. Za krótki był.
Dariusz P. nie usłyszał zarzutów w
aferze taśmowej. Z informacji „Newsweeka” wynika jednak, że prokuratura może
mu postawić zarzuty za łamanie tajemnicy służbowej w przeciekach do prasy.
Piotr Nisztor: - Darek jest moim dobrym kolegą, gramy razem w piłkę i nie ukrywamy
znajomości. Nigdy mi niczego nie przekazywał.
Minister tamie przepisy
Nie wiadomo, kto oprócz Łukasza N.
odpowie za podsłuchy. Wiadomo natomiast, kto odpowiada za to, że w Sowie
i Przyjaciołach nagrano ministra spraw wewnętrznych i
szefa Narodowego Banku Polskiego. Jak ustaliliśmy, przed spotkaniem z Markiem
Belką Sienkiewicz złamał procedury. Zamiast powiedzieć BOR o planowanym poufnym
spotkaniu, które wiązałoby się z zarządzeniem tak zwanego rozpoznania antypodsłuchowego,
po prostu kazał zawieźć się do Sowy, Jak ustalił „Newsweek”, w dokumentach BOR
nie ma nawet śladu informacji o tym, że 11 lipca 2013 roku minister Sienkiewicz
spotykał się w knajpie na Mokotowie z szefem NBP.
Czy Sienkiewicza mógł nagrać któryś
z „jego” BOR-owców? W ochronie ministra służą młodzi ludzie. Wysoki oficer
BOR: - Na pewno by go nie wystawili. Chcą robić karierę, mają potrzebę adrenaliny.
To nie są starzy frustraci.
Łamanie procedur to nie jedyny
problem Sienkiewicza. W rozmowie z Belką sugeruje, że wie o kontrolach wywiadu
skarbowego i UKS wobec biznesmena Jakubasa. Skąd? Jakubas: - Nie wiem, to
dobre pytanie. Bo nie miał prawa wiedzieć. Kontrole UKS są objęte ścisłą
tajemnicą.
Pytamy rzecznika ministra
Sienkiewicza, Pawła Majchera: - Skąd minister wiedział o zainteresowaniu UKS
Jakubasem? Mówi tam: „UKS mógł mu nagwizdać, wywiad skarbowy też”.
Majcher uważa, że minister mówi o
UKS tylko tak sobie, ogólnie.
Jeśli podejrzenia prokuratury są
słuszne i studio nagrań działało w pięciu warszawskich restauracjach, to
kłopoty rządu Tuska dopiero się zaczynają. Mniej lub bardziej kompromitujących
nagrań z udziałem polityków może być jeszcze mnóstwo. Pewne jest tylko jedno:
nie ma na nich Tuska.
Od objęcia funkcji premiera po
prostu nie jada na mieście.
Afera taśmowa jak dla mnie nadal ma dużo znaków zapytania, dużo szumu wokół wymienionych osób Misiak, Falenta ... Mam wrażenie, że prawdziwych winnych jeszcze nie znamy.
OdpowiedzUsuńNajgorzej że prawdziwym winnym się upiecze a niewinni zostaną obrzuceni błotem, czy ktoś ich kiedyś za to przeprosi? Wątpię. Szkoda tylko Misiaka i innych.
OdpowiedzUsuńNo Misiak to zawiadomienie do prokuratury złożył więc z wyrokiem się oczyści
OdpowiedzUsuń