poniedziałek, 23 czerwca 2014

Kelnerski zamach stanu



Byto ich trzech: menedżer, kelner i sommelier, wszyscy zatrudnieni w ekskluzywnych restauracjach. Prokuratura podejrzewa, że cała trójka mogła nagrywać na zlecenie tajemniczej grupy hakowej.

WOJCIECH CIEŚLA, MICHAŁ KRZYMOWSKI

Czwartek, 19 czerwca 2014 r. Restauracja w centrum Warsza­wy, rozmowa o aferze taśmo­wej. - Znam w tym mieście wielu, którzy dziś zmieniaj ą pieluchy z prędkością świat­ła - mówi były menedżer olbrzymiej pań­stwowej spółki, mianowany na stanowisko przez rząd PO.
- Czyli?
- Mają sraczkę ze strachu. U Sowy bywa­ło pól miasta, rozmowy, które tam toczono, nie nadają się do publikacji.
- Wie pan, kto nagrywał?
- Biorąc pod uwagę precyzję operacji, mogli to robić Ruscy. Oni nawet do kib­la nie chodzą bez planu. Albo duży biznes w porozumieniu z ludźmi służb. Wyob­rażam sobie, że kilku facetów przyjęło walizki z pieniędzmi, wyjechało do Peru i stamtąd steruje akcją.
To spekulacje. Na razie zarzuty usłyszał tylko młody chłopak: Łukasz N., menedżer restauracji, w której nagry­wano polityków. N. pochodzi z małego miasteczka na wschodzie Polski, do War­szawy przyjechał za pracą. Grożą mu dwa lata więzienia. Ciążą na nim dwa zarzuty: zakładanie urządzeń podsłuchowych i „uzyskanie dostępu do informacji dla niego nieprzeznaczonej”.
Czy brał udział w zamachu stanu, czy ktoś go wrabia? A może nagrywał, sądząc, że pracuje dla państwa? I dlaczego wziął go w obronę mąż byłej szefowej PGNiG oraz współpracownik „tłustego misia” z nagrań ujawnionych przez „Wprost”?
Nie wiemy, komu zależało na podsłu­chach, kto jest w „grupie hakowej”. Ustali­liśmy za to, gdzie jest początek tego kłębka.


ABW w pierwszym kręgu podejrzanych stawia dziś trójkę znajomych. To dwóch menedżerów i jeden sommelier, wszyscy za­trudnieni w ekskluzywnych warszawskich restauracjach. Łukasz N. ma zarzuty, pozo­stali dwaj są pod dyskretną obserwacją. Ich historia zaczyna się kilka lat temu w knajpie w Alejach Ujazdowskich, tuż obok Sejmu.
Lemongrass, lokal Andrzeja Kisieliń­skiego, działał pięć lat, od 2006 r. Szybko zyskał sławę takiego, w którym bywają po­litycy. - Chodzili tam wszyscy, ci z SLD i ci z PO - mówi jedna ze znanych postaci war­szawskiego biznesu. - Ci z PiS nie, ale oni nigdzie nie chodzą.
Kisieliński, z zawodu inżynier, w latach 90. prowadził duże biuro rachunkowe, w ostatnich latach zajmował się zakła­daniem gabinetów spa. Zanim otworzył Lemongrass, był (od 2000 do 2005 roku) dyrektorem finansowym polskiego oddzia­łu rosyjskiego koncernu energetycznego Łukoil.
Gastronomicznym zwiadowcą w no­wej knajpie jest Janusz Palikot (wtedy jeszcze w Platformie). W czasach gdy PO jest wciąż w opozycji, zaciąga tam cały dwór Tuska, a dworzanie chętnie korzysta­ją z darmowych okazji, by dobrze wypić i zjeść.
To krótka chwila, kiedy w Lemongrassie bywa Donald Tusk. Gdy zostaje pre­mierem, przestaje się pojawiać w knajpie.
W lokalu widuje się jednak nadal Pawła Grasia, Radosława Sikorskiego, Sławo­mira Nowaka, Mirosława Drzewieckiego, Stanisława Gawłowskiego. To tam politycy Platformy poznają Łukasza N., menedżera VIP roomu.

N. jest menedżerem. Szczupły, uśmiech­nięty, wysportowany, na zębach aparat ortodontyczny. Klienci zapamiętają, że jest ujmujący. Profesjonalny i dyskretny.
Znany inwestor Marek Falenta, który poznał N. w Lemongrassie, zapamiętał, że chłopak nie do końca wie, czego chce: - Za­trudniliśmy go w Electusie [firma zajmuj ą- ca się finansowaniem publicznych szpitali - przyp. red.], zajmował się sprzedażą. Po kilku miesiącach zrezygnował, stwierdził, że woli pracę w restauracji - wspomina.
Anna Gdaniec, przełożona Łukasza N. z Electusa: - Komunikatywny i przebojo­wy. Bardzo otwarty, ambitny. Chciał pra­cować z dużym biznesem. Dobrze radził sobie na spotkaniach, w lot wszystko łapał. Dowcipny, inteligentny, dobrze wyglądał. Chciał robić karierę.
Choć Łukasz N. jako menedżer Lemongrassu zna pół Warszawy, jest menedżerem nietypowym. Jak ognia unika internetu i mediów społecznościowych. Pilnie ka­mufluje wszystkie informacje o sobie, na­wet nazwę miasteczka, z którego pochodzi.

W Lemongrassie politycy PO spędzają wieczór wyborczy w 2011 r. - Zrobiła się z tego mała chryja. Asystendca Sławka No­waka, która rozliczała to spotkanie, zrobiła Łukaszowi awanturę, że rachunek jest za­wyżony. Wszyscy uważali, że chcieli nas orżnąć - mówi nam jeden z polityków PO.
O tym, że Lemongrass jest trefny, politycy PO mówią między sobą wiele miesięcy. Jak głosi plotka, w Lemongrassie ktoś nagrywa klientów. Nikt w tym czasie nie kojarzy podsłuchów z Łukaszem N.
Sprawdzamy: choć w lokalu bywali poli­tycy chronieni przez BOR, do Biura nigdy nie dotarła informacja o możliwych pod­słuchach. Podobnie jak do ABW.
Politycy plotkują, ale jedynie Grze­gorz Schetyna z jakiegoś powodu nie lubi Lemongrassu. Jeden z dolnośląskich po­lityków: - Kiedy ktoś go zapraszał, tyl­ko się krzywił. „Nie chodzę tam” - ucinał. A kiedy ktoś dopytywał o powody, mówił tylko: „Nie chodzę, bo jest syf”. Twierdził, że nie lubi, gdy kelnerzy mają brudne man­kiety i paznokcie.
Oprócz Łukasza N. w Lemongrassie pra­cuje Piotr T. Też młody, próbuje sił jako sommelier, znawca win. Startuje w bran­żowych zawodach, jest w krajowej czo­łówce. Koleguje się z Łukaszem N. i jego bratem Dawidem. Politycy Platformy cenią dobre wino.
Lemongrass pada w 2011 r. Łukasz N. rok później znajduje pracę w lokalu Sowa i Przyjaciele. To właśnie on przyciąga poli­tyków PO do restauracji. Rozsyła esemesy, zaprasza do wypróbowania nowej kuchni. Rezerwuje VIP roomy dla polityków.

Kto nagrywał w Amber Roomie
Inwestor Marek Falenta: - Po latach spot­kałem Łukasza właśnie u Sowy. Jako me­nedżer sprawdzał się naprawdę dobrze. Znał się na robocie, zapewniał szybką i przyjemną obsługę. Był otwarty i towa­rzyski. Nikt, kto go zna, nie wierzy w jego udział w tej aferze. A znają go wszyscy z pierwszych stron gazet. Mam nadzieję, że to się szybko wyjaśni.
Jeden z gości: - Gdy Falenta przycho­dził do Sowy, Łukasz zwracał się do niego per „szefie”.
Inny z bywalców: - Do Sowy szli wszy­scy. Polityka, biznes, służby. Salek dla VIP-ów jest tam kilka. Wychodziłeś z jed­nej, spotykałeś znajomego i wciągali cię do drugiej. Młyn.
U Sowy bywają szef rady nadzorczej Orange Maciej Witucki, minister skarbu Włodzimierz Karpiński, wicemarszałek Sej­mu Cezary Grabarczyk, byli wicepremierowie Grzegorz Schetyna i Waldemar Pawlak, prezes Orlenu Jacek Krawiec, była szefowa PGNiG Grażyna Piotrowska-Oliwa, mini­ster Paweł Graś, były senator PO Tomasz Misiak, generalicja, ministrowie, wysocy urzędnicy. Przed wyborami do europarlamentu właśnie u Sowy lubelska Platforma głowi się nad ułożeniem listy wyborczej.
Co w tym czasie dzieje się z sommelierem Piotrem T.? Trafia do Amber Roomu przy Klubie Polskiej Rady Biznesu. To ekskluzywna restauracja, dla najbogat­szych. Dziś prokuratura jest przekonana, że w Amber Roomie - podobnie jak w So­wie - nagrywano polityków (tak wynika z postanowienia o wydaniu nagrań, jakie wystawił prokurator Józef Gacek).
Mówi polityk PO: - Jest pięć knajp, w których miało działać studio nagrań: Lemongrass, Sowa, Amber Room i Wino- sfera. Ostatnio słyszałem o Thai Thai.

Kulczyk zaprasza Grasia
Jednym z wątków afery taśmowej jest spotkanie szefa NIK Krzysztofa Kwiat­kowskiego z najbogatszym Polakiem Ja­nem Kulczykiem w Amber Roomie, na początku czerwca. Podobno zostało nagrane. Notatkę z rozmowy Kwiatkow­ski po wybuchu afery przekazuje ABW - szef NIK podaje, że Kulczyk miał do przekazania informacje o „różnych nie­prawidłowościach”. Warszawa huczy od opowieści, że Jana Kulczyka prześla­duje jeden z byłych współpracowników.
Szukając informacji o spotkaniach w Amber Roomie, ustalamy, że wśród tych,
którzy spotykali się tam z Kulczykiem, jest najbliższy współpracownik premie­ra, minister Paweł Graś. KPRM informuje, że „spotkania dotyczyły głównie sytuacji na Ukrainie”. Zapraszającym był Kulczyk, to on płacił rachunek. Po spotkaniach Gra­sia nie powstała żadna służbowa notatka.
„Newsweek” sprawdził, że również sam premier spotkał się ostatnio z Kulczykiem trzy razy (w grudniu, styczniu i czerw­cu), ale nie w restauracji, tylko w budynku rządu i w ministerstwie sportu. Spotkania dotyczyły „sytuacji na Ukrainie i przedsta­wienia przez PKOl i ministra sportu efek­tów obrad okrągłego stołu dla sportu”.
Podsumujmy: w ciągu ostatniego pół roku Jan Kulczyk - który właśnie sta­ra się o kupno państwowego Ciechu - widzi się z najwyższymi urzędnika­mi w Polsce, w tym z premierem siedem razy. Czy to możliwe, że nie mówi im o nieprawidłowościach?

Łukasz już tu nie mieszka
Sprawdzamy, w jakich konfiguracjach kel­nerzy pojawiali się w „podsłuchowych” knajpach z listy: w Lemongrassie praco­wali razem Łukasz N. i Piotr T.
W Amber Roomie pracował Piotr T.
W Thai Thai pracował Piotr T. (był menedżerem).
A Winosfera? To modny lokal na Chłod­nej na warszawskiej Woli, bywają tam celebryci i politycy. Tu z kolei pracuje Dawid N., brat menedżera Łukasza, kolega Piotra T. Lokal należy do Karola Działoszyńskiego, byłego polityka UW.
No i Sowa i Przyjaciele. Okazuje się, że pracuje tam nie tylko Łukasz N. Kiedy pokazujemy prezesowi strategicznej spół­ki skarbu państwa zdjęcie Piotra T., rozpo­znaje w nim sommeliera od Sowy.
Informacje, na które trafiamy, prawdo­podobnie ma ABW. Od osoby, która ma kontakt z Łukaszem N., słyszymy, że po wybuchu afery taśmowej ABW przeszu­kała mieszkanie Dawida. Nic nie znalazła. Renata Mazur, rzeczniczka prokuratu­ry: - Nic nie wiem o czynnościach u brata Łukasza N.
Chcemy porozmawiać z kelnerami. Jedziemy do Łukasza N. na zamknię­te osiedle na Dolnym Mokotowie. Już go nie ma - tego popołudnia zabiera go na przesłuchanie ABW. Po kilku godzinach wypuszcza, nie stawiając zarzutów.
Następnego dnia przez domofon miody męski głos:
- A po co panu Łukasz N. ?
- Jestem dziennikarzem, chciałbym porozmawiać o Sowie.
- Nie wiem, co to jest Sowa.
- Może jednak porozmawiamy?
- Muszę się chwilę zastanowić.
Z zastanowienia nic nie wychodzi. Gdy dzwonimy domofonem kwadrans póź­niej, odbiera kobieta: - Łukasz już tu nie mieszka.
- Od kiedy?
- Od dzisiaj.
Piotra T. nie ma pod jego adresem w Ursusie. Nie odpowiedział na prośbę o rozmowę. Podobnie Dawid N.

Kto mu dał taśmę
Wersje, które badają śledczy, ograniczono do czterech. Pierwsza: za nagraniami stoi grupa bogatych biznesmenów, którzy zbierali haki na rząd, Łukasz to pionek w tej grze.
Jaki powód mogli mieć biznesmeni, żeby zbierać haki na polityków? - Trzeba spojrzeć na to, kto w ciągu ostatniego roku, półtora został skrzywdzony - mówi nam jeden z szefów państwowej spółki paliwowej. - OFE? Ktoś jeszcze? Grupa ludzi, która została wyczyszczona ze spółek skarbu państwa i szuka zemsty? Biznesmen, który ma pod górkę z władzą?
Biznesmenem, który ma pod górkę z władzą i którego nazwi­sko pada na taśmach, jest Zbigniew Jakubas, właściciel Mennicy. W klimatyzowanej salce konferencyjnej na drugim piętrze swojej firmy rozkłada ręce: - Takie materiały musieli zrobić zawodowcy. To wymaga czasu i olbrzymich pieniędzy.
- Pana stać na zawodowców. Teoretycznie miał pan motyw.
- Nie sądzę, żeby w biznesie znalazł się ktoś, kto odważyłby się nagrywać rząd. Ktoś musiał mieć rozpoznanie od środka. A więc tylko służby. U Sowy byłem raz, o taśmach dowiedziałem się w sobotę, z esemesa.
Kolejna wersja, którą badają śledczy: nagrywali młodzi kel­nerzy, chcący zarobić na politycznych rewelacjach. W tej wersji najsłabszy jest motyw - nie wiadomo, co zyskaliby na ujawnie­niu podsłuchów. Łukasz N. po aferze taśmowej pracy w restaura­cji już nie znajdzie.
Wersja trzecia: zbuntowani ludzie ze służb. Co za nią przema­wia? Umiejętność podłożenia podsłuchu plus wiedza o ruchach najważniejszych ludzi w państwie. Jeden z szefów państwowej spółki: - Gdzie są dziś ludzie służb tacy jak Białek, Bondaryk, Skorża, Mąka, inni? Zostali odsunięci. Czy ktoś z tego środowiska nie wpadł na pomysł podsłuchów? Nie dam sobie ręki uciąć.
Wersja czwarta: Łukasz N. został przekonany do nagrywa­nia podstępem. Ludzie, którzy go nakłonili, przedstawili się jako agenci. Sądził, że współpracuje ze służbami, a nie z grupą hakową.

Mecenas Oliwa wkracza do akcji
Robert Oliwa dobrze zapamięta swoje 50. urodziny. Raz, że przyszło mnóstwo gości, przyjaciół, prawników, biznesmenów. Dwa, że w środku urodzin, wieczorem, pojawili się agenci ABW. Bo przez zupełny przypadek Robert Oliwa urządził imprezę w So­wie i Przyjaciołach 14 czerwca, w sobotę. Kiedy do knajpy weszła ABW, Oliwa, z zawodu radca prawny, specjalista od podatków, z miejsca zaoferował darmową poradę prawną dla właścicieli i pracowników restauracji.
Z opowieści jednego z pracowników restauracji wyłania się obraz indolencji ABW: choć agenci pojawiają się w restauracji w sobotę, dwa dni przed publikacją stenogramów z taśm, nie robią nic. Umawiają się, że na rewizję przyjdą w niedzielę. Dopiero tego dnia w knajpie pojawiają się technicy, zaczynają się rozmowy z ob­sługą. Kiedy okazuje się, że chcą przesłuchać Łukasza N., Robert Oliwa przydziela mu dwóch swoich prawników.
Skąd w doradcy podatkowym pasja do postępowań kar­nych? Oliwa nie rozmawia z „Newsweekiem”. Według jego zna­jomych po prostu zrobiło mu się żal Łukasza N.: - On nie mógł zakładać podsłuchów. Zresztą zobaczcie, Ali W nic twardego na niego nie ma.
- To kto je założył?
- Też chciałbym wiedzieć.
Robert Oliwa to mąż byłej szefowej PGNiG Grażyny Piotrowskiej-Oliwy. Oboje mają duże kontakty wśród polity­ków i w biznesie. Robert Oliwa współpra­cował blisko ze Zbigniewem Jakubasem, o którym na taśmach minister Sienkiewicz mówi per „tłusty misio”.
Oficjalnie Łukasza N. bronią współpra­cownicy Oliwy, On sam ze sprawą Łuka­sza N. nie ma nic wspólnego.

Nie krzywdźcie „Palca”
Drugi z zatrzymanych przez ABW w pierwszym tygodniu afery, Dariusz P., to major Biura Ochrony Rządu. Jego zatrzymanie to kompromitacja służb i pro­kuratury - z ustaleń „Newsweeka” wyni­ka, że nie było tropów wskazujących, by miał coś wspólnego z podsłuchami. BOR-owik został zatrzymany, bo... miał kontakty z dziennikarzem Piotrem Nisz- torem, który przyniósł taśmy do „Wprost”.
Kim jest Dariusz P., przez kole­gów z BOR nazywany „Palcem” lub „Paluchem”?
Oficer BOR: - Gdy Platforma prze­jęła władzę, do Janickiego, szefa BOR, zgłosił się Przemysław Gosiewski z PiS. Prosił, żeby nie robić krzywdy jego ludziom, wymienił trzy osoby, w tym „Palca”. Janicki po katastrofie w Smoleńsku dał go na sta­nowisko szefa oddziału profilaktyki. P. zaj­mował się sprawdzaniem obiektów, gości, dziennikarzy. Już po odejściu Janickiego P. został szefem w logistyce, to bardzo odpo­wiedzialne stanowisko.
BOR-owcy wspominają, że nie było do niego żadnych uwag. Chociaż mało kto go lubił - raz, że był skryty, dwa, że do jego obowiązków w profilaktyce należa­ło sprawdzanie, czy funkcjonariusze nie są pijani, czy niebumelują.
Jeden z BOR-owców: - W BOR słu­żył może 15 lat. Odpowiadał za kontak­
ty z ABW i wkrótce po awansie ujawniła mu się sympatia do tamtej służby. Podob­ne przywiązanie do procedur, podobna podejrzliwość, służbistość. Śmialiśmy się,
O jego wydziale mówiło się u nas „małe ABW”.
Według oficerów BOR, z którymi rozmawialiśmy, karierę „Palca” w służ­bie zniszczyły kontakty z dziennikarzem Piotrem Nisztorem.

BOR tropi kreta
BOR po kilku tekstach Nisztora nabrał podejrzeń, że ma u siebie wtyczkę. Zaczę­ło się od tekstu o urzędniczce z Kancela­rii Premiera, Natalii B. - najpierw miała romans z jednym z BOR-owców, potem ogłaszała się w internecie jako prostytut­ka. Tekst uderzał w BOR.
- Cynk był ewidentnie od nas. W py­taniach dziennikarza było za dużo szcze­gółów. Znał kolor teczki, w której trzymaliśmy dokumenty tej sprawy. Szef złożył doniesienie do ABW i kontrola wykazała , że to „Palec” - opowiada wysoki rangą BOR-owiec.
Kolejne przecieki to tekst Niszto­ra o BOR-owiku Radosława Sikorskiego, Wojciechu B., ps. Biszkopt, który „utrzy­mywał niejasne relacje z francuskim han­dlarzem bronią”. I o firmie Dariusza Szpinety, który w wyborach 2010 r. woził PO powietrznymi taksówkami po Polsce. W tekstach BOR zawsze dostaje po uszach.
„Palec” trafia do dyspozycji szefa BOR. Traci certyfikat bezpieczeństwa - to ozna­cza, że sprawa jest poważna. Oficer BOR:
- Czy „Palec” mógł nagrywać polityków? Moim zdaniem nie. Za krótki był.
Dariusz P. nie usłyszał zarzutów w afe­rze taśmowej. Z informacji „Newsweeka” wynika jednak, że prokuratura może mu postawić zarzuty za łamanie tajem­nicy służbowej w przeciekach do prasy. Piotr Nisztor: - Darek jest moim dobrym kolegą, gramy razem w piłkę i nie ukry­wamy znajomości. Nigdy mi niczego nie przekazywał.

Minister tamie przepisy
Nie wiadomo, kto oprócz Łukasza N. odpowie za podsłuchy. Wiadomo nato­miast, kto odpowiada za to, że w Sowie i Przyjaciołach nagrano ministra spraw wewnętrznych i szefa Narodowego Ban­ku Polskiego. Jak ustaliliśmy, przed spot­kaniem z Markiem Belką Sienkiewicz złamał procedury. Zamiast powiedzieć BOR o planowanym poufnym spotkaniu, które wiązałoby się z zarządzeniem tak zwanego rozpoznania antypodsłuchowego, po prostu kazał zawieźć się do Sowy, Jak ustalił „Newsweek”, w dokumentach BOR nie ma nawet śladu informacji o tym, że 11 lipca 2013 roku minister Sienkie­wicz spotykał się w knajpie na Mokotowie z szefem NBP.
Czy Sienkiewicza mógł nagrać któ­ryś z „jego” BOR-owców? W ochronie ministra służą młodzi ludzie. Wysoki ofi­cer BOR: - Na pewno by go nie wystawili. Chcą robić karierę, mają potrzebę adrena­liny. To nie są starzy frustraci.
Łamanie procedur to nie jedyny problem Sienkiewicza. W rozmowie z Belką suge­ruje, że wie o kontrolach wywiadu skarbo­wego i UKS wobec biznesmena Jakubasa. Skąd? Jakubas: - Nie wiem, to dobre pyta­nie. Bo nie miał prawa wiedzieć. Kontrole UKS są objęte ścisłą tajemnicą.
Pytamy rzecznika ministra Sienkiewi­cza, Pawła Majchera: - Skąd minister wie­dział o zainteresowaniu UKS Jakubasem? Mówi tam: „UKS mógł mu nagwizdać, wywiad skarbowy też”.
Majcher uważa, że minister mówi o UKS tylko tak sobie, ogólnie.
Jeśli podejrzenia prokuratury są słusz­ne i studio nagrań działało w pięciu war­szawskich restauracjach, to kłopoty rządu Tuska dopiero się zaczynają. Mniej lub bardziej kompromitujących nagrań z udziałem polityków może być jeszcze mnóstwo. Pewne jest tylko jedno: nie ma na nich Tuska.
Od objęcia funkcji premiera po prostu nie jada na mieście.


3 komentarze:

  1. Afera taśmowa jak dla mnie nadal ma dużo znaków zapytania, dużo szumu wokół wymienionych osób Misiak, Falenta ... Mam wrażenie, że prawdziwych winnych jeszcze nie znamy.

    OdpowiedzUsuń
  2. Najgorzej że prawdziwym winnym się upiecze a niewinni zostaną obrzuceni błotem, czy ktoś ich kiedyś za to przeprosi? Wątpię. Szkoda tylko Misiaka i innych.

    OdpowiedzUsuń
  3. No Misiak to zawiadomienie do prokuratury złożył więc z wyrokiem się oczyści

    OdpowiedzUsuń