Obowiązuje zasada: po
czynach ich poznacie. Lista czynów księdza Andrzeja spoczywa w kurii
łomżyńskiej. Tylko tam wiedzą, ile w księdzu księdza, ale nie powiedzą, bo
sprawa jest poufna.
Piotr Pytlakowski
Wysokie
Mazowieckie, wydział zamiejscowy Sądu Rejonowego w Zambrowie. Sędzia pyta
pozwaną, czy to ona napisała i podpisała trzy zobowiązania w sprawie zwrotu
pieniędzy. Agata trzyma na ręku półtoraroczną córeczkę. Sędzia jest
wyrozumiały, Agata, składając wyjaśnienia, siedzi na krześle.
Ma 34 lata, kłopoty z kręgosłupem,
miłą twarz. Wykształcenie średnie, bez zawodu. Nie pracuje. Sędzia ustalił, że
uzyskuje dochód z renty socjalnej - 619,5 zł oraz zasiłek- 153 zł. Stałe wydatki:
kredyt - 95 zł, energia -183 zł oraz wywóz śmieci - 300 zł rocznie. I konkluzja
- pozwanej należy się adwokat z urzędu, ale sąd go nie przydzieli, bo sprawa
jest na tyle prosta dowodowo, że nie wymaga udziału profesjonalnego prawnika.
Szybko okazuje się jednak, że
sprawa nie jest taka prosta. Agata rozpoznaje swój charakter pisma na dwóch
zobowiązaniach. Trzeciego ani nie pisała, ani nie podpisała. Ktoś się podszył.
Osobą, która dostarczyła sądowi zobowiązania w charakterze dowodów, jest
ksiądz Andrzej. Złożył pozew o 5963 zł wraz z odsetkami. Twierdził, że
pieniądze Agacie pożyczył i domaga się ich zwrotu. - Dał mi 2 tys. zł, ale to
nie była pożyczka - oświadczyła Agata przed sądem.
- Na co były te pieniądze? -
dopytywał sędzia.
- Na utrzymanie naszego
mieszkania, na czynsz, wyżywienie i na koszty paszportu, jaki na życzenie
księdza Andrzeja wyrabiałam.
Sędzia sprawiał wrażenie
zdziwionego. Nie mógł o nic spytać powoda, bo ksiądz na rozprawę się nie
stawił. Był na poprzedniej, bez obecności pozwanej. Zapadł wtedy wyrok zaoczny
a do zasądzonej kwoty rzekomej pożyczki dodano jeszcze 500 zł kosztów
procesowych, bo na tyle ksiądz Andrzej oszacował swój wydatek na dojazd do
sądu. Wszystko dokładnie udokumentował. Jechał z Warszawy samochodem o
pojemności skokowej 1,3 tys. cm sześć., w jedną stronę to 150 km - niech pozwana
płaci. Teraz toczy się rozprawa odwoławcza.
Sędzia wpadł w jeszcze większe
zdziwienie, kiedy przed jego obliczem stawił się świadek Leszek. - Kim pan jest
z zawodu? - spytał sędzia. - Reporterem -
wyjaśnił świadek. - W tej sprawie mam do powiedzenia to, że ksiądz Andrzej
stosował wobec pozwanej mobbing psychiczny widziałem to na
własne oczy. A na domiar złego wiem, że pozwana zaszła z księdzem w ciążę. Na
żądanie księdza wywołała sztuczne poronienie, czyli aborcję.
Posprzątaj mi pokój
Agata poznała księdza Andrzeja w
2007 r. Miała wtedy 27 lat, on 43. - Rzucili go do naszej parafii w Dąbrowie
Wielkiej na rezydenta -wspomina. Rezydent to ksiądz bez przydziału. Pomaga
w pracach duszpasterskich, ale nie ma przywilejów nawet wikariusza. Dostaje
kąt na plebanii, czasem odprawia liturgie. Zdarza się, że księża zostają
rezydentami za karę. Agata nie wiedziała, co też przeskrobał ksiądz Andrzej, że
go przydzielono do Dąbrowy, gdzie diabeł mówi dobranoc.
Któregoś dnia odwiedził we wsi dom
jej wujka, u którego mieszkała. Wujek był emerytowanym kościelnym, ksiądz
Andrzej chciał pogadać o parafii. Agata wychowała się wśród księży i spraw
kościelnych. Brat jej dziadka, ks. Teofil Bogucki, był proboszczem w kościele
św. Stanisława Kostki na warszawskim Żoliborzu, przyjacielem i duchowym ojcem
księdza Jerzego Popiełuszki.
Wizyta ks. Andrzeja byłaby bez
znaczenia, gdyby nie fakt, że poprosił Agatę, aby odwiedziła go na plebanii.
Czuł się w Dąbrowie taki samotny, a do tego nie miał pieniędzy na zatrudnienie
gosposi. Źle jadał, jego ubrania wymagały uprania, dobrze by było, gdyby ktoś
pomógł mu posprzątać w pokoju.
Agacie ksiądz Andrzej spodobał się
od pierwszego wejrzenia. Nie jako ksiądz, ale mężczyzna. Nie miała w tym
względzie uprzedzeń. Ksiądz to wyłącznie wykonywany zawód - tak rozumowała - a
pod sutanną żyje męska dusza. Zapamiętała, że do pierwszego zbliżenia między
nimi doszło 25 sierpnia 2007 r. Następnego dnia był we wsi pogrzeb. Mszę
odprawiał ks. Andrzej. Nie poszła, bo obawiała się, że każdy, kto na nią
spojrzy, rozpozna po jej twarzy, że tej nocy spała z księdzem.
Później dowiedziała się, że w
tamtym czasie nie była jedyną dziewczyną w życiu Andrzeja, jak mówiła do niego
prywatnie. Odwiedzała go pewna 16-latka z sąsiedniej wioski. Była trochę zła,
że rywalką okazała się taka młódka, ale i trochę zadowolona, że Andrzej wybrał
wreszcie nie tamtą, ale właśnie ją, Agatę.
Andrzej nie pasował do prowincjonalnej
parafii. Był światowcem. Miał meldunek w Zabrzu, mieszkanie w Warszawie i dom
we Włoszech, a konkretnie w Rzymie. Do Italii jeździł często, miał tam wielu
przyjaciół. Włoscy proboszczowie pozwalali mu odprawiać liturgię w ich
parafiach, to dawało niezły zarobek. Według Agaty wzbogacił się po otrzymaniu
spadku. Zapisała mu część swojego majątku pewna pensjonariuszka włoskiego domu
spokojnej starości, gdzie jakiś czas pełnił posługi duszpasterskie.
Agata pomieszkiwała w warszawskim
mieszkaniu Andrzeja, a kiedy się kłócili, wracała do Dąbrowy. Związek był
burzliwy. Andrzej miewał zmienne nastroje. Uznała, że to normalne w relacjach
między kobietą a mężczyzną. W końcu byli przecież parą - tak na to patrzyła.
Przywieź mi dziewczynę
Reporter telewizyjny Leszek poznał
przed laty księdza Andrzeja jako kapelana Zakonu Kawalerów Maltańskich, przynajmniej
tak się przedstawiał. Tomasz Tarnowski, rzecznik Związku Polskich Kawalerów
Maltańskich, twierdzi jednak, że nikt taki nie był u nich kapelanem ani
członkiem związku.
Z reporterem ks. Andrzej szybko
przeszedł na ty, znajomość stała się zażyła. Leszek kręcił reportaż o
niewidomej śpiewaczce, która marzyła, żeby wystąpić w La Scali. Wybierał
się do Włoch, ksiądz Andrzej obiecał, że pomoże mu na miejscu, skontaktuje z
odpowiednimi ludźmi. - Znał tam chyba wszystkich - opowiada Leszek. - W
Watykanie czuł się jak we własnym domu. Ważne drzwi stały przed nim otworem,
bardzo mi pomógł.
Kiedy kolejny raz, w październiku
2008 r., wybierał się do Rzymu, zadzwonił Andrzej z prośbą. „Przywieź mi dziewczynę,
to moja znajoma, załatwiam jej tutaj pracę” - przekonywał. Tak reporter Leszek
poznał Agatę. Podróż trwała ponad 30 godzin, Agata była bez grosza przy duszy,
ale się nie skarżyła. Ekipa telewizyjna wzięła ją na swój wikt, bo trudno było
im patrzeć, jak znajoma księdza skręca się z głodu.
Na miejscu okazało się, że ksiądz
Andrzej wcale nie czeka. Zadzwonił, że trochę się spóźni, bo wypadły mu ważne
sprawy. Spóźnił się cztery dni. Przez ten czas Agata pozostawała na garnuszku
ekipy. Kiedy wreszcie ks. Andrzej się pojawił, serdecznie powitał Leszka i jego
ludzi, a na Agatę nawet nie spojrzał.
Sytuacja stała się niezręczna, tym
bardziej że kiedy podjechali pod dom księdza, ten zaprosił ekipę na obiad,
który przygotowała jego matka, ale Agacie dość obcesowo kazał czekać pod
domem. - Byliśmy w Rzymie jeszcze trzy dni, Agata cały czas nam
towarzyszyła, bo Andrzej nie miał dla niej czasu. Na koniec poprosił, abyśmy zabrali
ją ze sobą do Polski, bo znów wypadło mu coś ważnego - opowiada Leszek.
Podczas powrotnej drogi Agata
zwierzyła się ekipie, że jest dziewczyną księdza, a on dlatego tak ją
potraktował, bo dowiedział się, że będzie ojcem.
W Warszawie, jak obiecał ks.
Andrzej, ktoś miał kobietę odebrać, ale kiedy po kilkudziesięcio godzinnej
podróży wylądowali w środku nocy w stolicy, nikt nie czekał. Leszek
zatelefonował do ks. Andrzeja. Ten wydawał się zniecierpliwiony. Poradził, aby
dziewczynę po prostu wysadzili z auta i pojechali swoją drogą. - Zdenerwowałem
się i powiedziałem mu, że zawiozę ją do Pałacu Prymasowskiego i powiem, żeby
zaopiekowali się kochanką księdza, która jest w ciąży-relacjonuje Leszek.
Groźba była skuteczna, po pół godzinie po dziewczynę zgłosił się jakiś
mężczyzna w koloratce, znajomy ks. Andrzeja.
Weź cztery tabletki pod język
Po kilku tygodniach do Agnieszki,
współautorki reportażu kręconego we Włoszech, zadzwoniła Agata. Poprosiła o
spotkanie. Przyszła cała roztrzęsiona i zwierzyła się, że straciła dziecko.
Płakała. To było poronienie, oświadczyła, ale nie takie zwykłe. Sztuczne. -Andrzej
zmusił mnie do tego - wyjawiła.
Leszek, kiedy się o tym
dowiedział, zerwał kontakty z księdzem. Ale Agata wybaczyła Andrzejowi. Znów
zamieszkała w jego warszawskim mieszkaniu. Rozstali się na dobre w 2010 r.,
zaraz po tym, jak złożyła zeznanie w kurii łomżyńskiej. Ujawniła, że jest
kochanką księdza i że była z nim w ciąży. - Zgłosiłam się sama-
opowiada- ale dlatego, że wcześniej przesłuchiwano moją rodzinę i sąsiadów.
Przesłuchiwali mnie dwaj księża. Leżała przed nimi gruba teczka zeznań innych
osób.
Ksiądz Andrzej był już wtedy
zawieszony przez kurię. Ksiądz kanonik Jan Krupka, rzecznik kurii łomżyńskiej
nazwa ten stan suspendowaniem. Nie może
wchodzić w szczegóły, ale ogólnie stwierdza, że ks. Andrzeja spotkała kara dla
uzyskania jego poprawy. Na razie poprawa nie nastąpiła, suspendowanie trwa więc
nadal.
Andrzej dowiedział się o jej
zeznaniach i to był jeden z powodów rozstania.-Zaczął twierdzić, że jestem
mu winna pieniądze. Przypomniałam sobie, że kiedyś podyktował mi zobowiązanie
do zwrotu 2600 zł. Pytałam, po co mu takie pismo. Śmiał się i mówił, że to nic
groźnego, takie tam żarty - mówi Agata. Zachowała esemesy od Andrzej a, w
których groził sądem i domagał się zmiany zeznań w kurii. „Obiecałaś mi
napisać oświadczenie notarialne o nas. Nie zrobiłaś tego, ono mogłoby zmienić
mój status i dać mi pracę, miłego dnia życzę” - napisał w jednej z wiadomości.
Po zeznaniach Leszka w sądzie, w
których ujawnił fakt aborcji, Agata poczuła się, jakby zrzuciła ciężkie
brzemię. Ukrywała ten fakt, bała się, wiedziała, że zrobiła coś bardzo złego,
teraz chce już o tym mówić. Andrzej poradził
się znajomego lekarza, ten podał nazwę lekarstwa na reumatyzm, które wywołuje
poronienie. - Kazał mi kupić ten lek i wsadzić pod język cztery tabletki -
opowiada Agata. - Zrobiłam to. Poprosiłam o receptę lekarkę z przychodni.
Nie spytała nawet, po co mi ten lek, wypisała blankiet. Specyfik kupiłam w
aptece, zażyłam przy Andrzeju. Co pewien czas pytał, czy już coś czuję, a kiedy
zaczęły się bóle, zawiózł mnie do szpitala w Wysokiem Mazowieckiem.
Następnego dnia było już po wszystkim.
Andrzej odwiózł ją samochodem do wsi, ale wysadził kilometr przed domem, w
lasku. „Dojdziesz sama, lepiej, żeby nas razem nie widziano" - wytłumaczył.
Ma do niego wiele żalu. Często po nocach płacze po tym nienarodzonym dziecku,
owocu miłości do księdza.
Załatw
biskupa
Ksiądz Andrzej zwany jest
Gagatkiem. To przezwisko ma związek z jego nazwiskiem, ale też zapewne z
charakterem. Kiedyś był bohaterem afery, której ofiarami padły pielęgniarki z
kilku polskich miast. Obiecywał im pracę w Rzymie, i twierdziły, że brał
pieniądze za pośrednictwo, ale niczego nie załatwił. Tamtą sprawę jakoś
załagodzono. Reporter Leszek zapamiętał, że podczas ich spotkań we Włoszech
Andrzej namawiał go, aby zrobił reportaż o pewnym biskupie z Łomży, który
rzekomo ma nieślubnego syna, znanego posła. - Twierdził, że ten biskup to
jego osobisty wróg i musi go załatwić - wspomina Leszek. - Nie dałem się
w to wciągnąć.
W Rzymie często widywał Andrzeja
ubranego w cywilne markowe ciuchy w towarzystwie kobiet. Andrzej brylował.
Chętnie pokazywał swoje zdjęcia z plaży, w obcisłych slipach nie przypominał
księdza, ale plażowego podrywacza.
Sędzia rozpatrujący pozew ks.
Andrzeja przeciwko Agacie - zwrot prawie 6
tys. zł postanowił wstrzymać się z wyrokiem do czasu uzyskania opinii biegłego
na temat autorstwa jednego ze zobowiązań, do którego pozwana się nie
przyznała. Jeżeli zostało sfałszowane, konieczne będzie zawiadomienie
prokuratury, a to oznaczać może dla księdza zwanego Gagatkiem poważniejsze
kłopoty niż suspendowanie przez kurię. Także sprawa aborcji 7-tygodniowego
płodu zgodnie z prawem powinna być przedmiotem prokuratorskich dociekań.
Agata wyszła za mąż. Urodziła
córeczkę. Mężowi wyznała wszystko tuż przed ślubem. Zachował spokój,
powiedział, że co było, to było, a co będzie, to będzie.
Ksiądz Andrzej nie odpowiedział na
pytania, jakie zadaliśmy mu w e-mailu. Nazwał je prowokacją, zażądał numeru
PESEL - oświadczył, żeby już do niego nie
pisać.
Ten komentarz został usunięty przez autora.
OdpowiedzUsuń