środa, 12 listopada 2014

Gagatek Agaty


Obowiązuje zasada: po czynach ich poznacie. Lista czynów księdza Andrzeja spoczywa w kurii łomżyńskiej. Tylko tam wiedzą, ile w księdzu księdza, ale nie powiedzą, bo sprawa jest poufna.

Piotr Pytlakowski

Wysokie Mazowieckie, wydział zamiejscowy Sądu Rejonowego w Zambrowie. Sędzia pyta pozwaną, czy to ona napisała i podpisała trzy zobowiązania w sprawie zwrotu pieniędzy. Agata trzyma na ręku półtoraroczną córeczkę. Sędzia jest wyrozumiały, Agata, skła­dając wyjaśnienia, siedzi na krześle.
Ma 34 lata, kłopoty z kręgosłupem, miłą twarz. Wykształce­nie średnie, bez zawodu. Nie pracuje. Sędzia ustalił, że uzyskuje dochód z renty socjalnej - 619,5 zł oraz zasiłek- 153 zł. Stałe wy­datki: kredyt - 95 zł, energia -183 zł oraz wywóz śmieci - 300 zł rocznie. I konkluzja - pozwanej należy się adwokat z urzędu, ale sąd go nie przydzieli, bo sprawa jest na tyle prosta dowodowo, że nie wymaga udziału profesjonalnego prawnika.
Szybko okazuje się jednak, że sprawa nie jest taka prosta. Agata rozpoznaje swój charakter pisma na dwóch zobowią­zaniach. Trzeciego ani nie pisała, ani nie podpisała. Ktoś się podszył. Osobą, która dostarczyła sądowi zobowiązania w cha­rakterze dowodów, jest ksiądz Andrzej. Złożył pozew o 5963 zł wraz z odsetkami. Twierdził, że pieniądze Agacie pożyczył i do­maga się ich zwrotu. - Dał mi 2 tys. zł, ale to nie była pożyczka - oświadczyła Agata przed sądem.
- Na co były te pieniądze? - dopytywał sędzia.
- Na utrzymanie naszego mieszkania, na czynsz, wyżywienie i na koszty paszportu, jaki na życzenie księdza Andrze­ja wyrabiałam.
Sędzia sprawiał wrażenie zdziwionego. Nie mógł o nic spytać powoda, bo ksiądz na rozprawę się nie stawił. Był na poprzed­niej, bez obecności pozwanej. Zapadł wtedy wyrok zaoczny a do zasądzonej kwoty rzekomej pożyczki dodano jeszcze 500 zł kosztów procesowych, bo na tyle ksiądz Andrzej oszacował swój wydatek na dojazd do sądu. Wszystko dokładnie udo­kumentował. Jechał z Warszawy samochodem o pojemności skokowej 1,3 tys. cm sześć., w jedną stronę to 150 km - niech pozwana płaci. Teraz toczy się rozprawa odwoławcza.
Sędzia wpadł w jeszcze większe zdziwienie, kiedy przed jego obliczem stawił się świadek Leszek. - Kim pan jest z zawodu? - spytał sędzia. - Reporterem - wyjaśnił świadek. - W tej spra­wie mam do powiedzenia to, że ksiądz Andrzej stosował wobec pozwanej mobbing psychiczny widziałem to na własne oczy. A na domiar złego wiem, że pozwana zaszła z księdzem w ciążę. Na żądanie księdza wywołała sztuczne poronienie, czyli aborcję.

Posprzątaj mi pokój
Agata poznała księdza Andrzeja w 2007 r. Miała wtedy 27 lat, on 43. - Rzucili go do naszej parafii w Dąbrowie Wielkiej na rezy­denta -wspomina. Rezydent to ksiądz bez przydziału. Pomaga w pracach duszpasterskich, ale nie ma przywilejów nawet wi­kariusza. Dostaje kąt na plebanii, czasem odprawia liturgie. Zdarza się, że księża zostają rezydentami za karę. Agata nie wiedziała, co też przeskrobał ksiądz Andrzej, że go przydzie­lono do Dąbrowy, gdzie diabeł mówi dobranoc.
Któregoś dnia odwiedził we wsi dom jej wujka, u którego mieszkała. Wujek był emerytowanym kościelnym, ksiądz Andrzej chciał pogadać o parafii. Agata wychowała się wśród księży i spraw kościelnych. Brat jej dziadka, ks. Teofil Boguc­ki, był proboszczem w kościele św. Stanisława Kostki na war­szawskim Żoliborzu, przyjacielem i duchowym ojcem księdza Jerzego Popiełuszki.
Wizyta ks. Andrzeja byłaby bez znaczenia, gdyby nie fakt, że poprosił Agatę, aby odwiedziła go na plebanii. Czuł się w Dąbrowie taki samotny, a do tego nie miał pieniędzy na zatrudnie­nie gosposi. Źle jadał, jego ubrania wymagały uprania, dobrze by było, gdyby ktoś pomógł mu posprzątać w pokoju.
Agacie ksiądz Andrzej spodobał się od pierwszego wejrzenia. Nie jako ksiądz, ale mężczyzna. Nie miała w tym względzie uprzedzeń. Ksiądz to wyłącznie wykonywany zawód - tak ro­zumowała - a pod sutanną żyje męska dusza. Zapamiętała, że do pierwszego zbliżenia między nimi doszło 25 sierpnia 2007 r. Następnego dnia był we wsi pogrzeb. Mszę odprawiał ks. Andrzej. Nie poszła, bo obawiała się, że każdy, kto na nią spojrzy, rozpozna po jej twarzy, że tej nocy spała z księdzem.
Później dowiedziała się, że w tamtym czasie nie była jedyną dziewczyną w życiu Andrzeja, jak mówiła do niego prywatnie. Odwiedzała go pewna 16-latka z sąsiedniej wioski. Była trochę zła, że rywalką okazała się taka młódka, ale i trochę zadowolo­na, że Andrzej wybrał wreszcie nie tamtą, ale właśnie ją, Agatę.
Andrzej nie pasował do prowincjonalnej parafii. Był światowcem. Miał meldunek w Zabrzu, mieszkanie w Warszawie i dom we Włoszech, a konkretnie w Rzymie. Do Italii jeździł często, miał tam wielu przyjaciół. Włoscy proboszczowie pozwalali mu odpra­wiać liturgię w ich parafiach, to dawało niezły zarobek. Według Agaty wzbogacił się po otrzymaniu spadku. Zapisała mu część swojego majątku pewna pensjonariuszka włoskiego domu spo­kojnej starości, gdzie jakiś czas pełnił posługi duszpasterskie.
Agata pomieszkiwała w warszawskim mieszkaniu Andrzeja, a kiedy się kłócili, wracała do Dąbrowy. Związek był burzliwy. Andrzej miewał zmienne nastroje. Uznała, że to normalne w re­lacjach między kobietą a mężczyzną. W końcu byli przecież parą - tak na to patrzyła.

Przywieź mi dziewczynę
Reporter telewizyjny Leszek poznał przed laty księdza An­drzeja jako kapelana Zakonu Kawalerów Maltańskich, przy­najmniej tak się przedstawiał. Tomasz Tarnowski, rzecznik Związku Polskich Kawalerów Maltańskich, twierdzi jednak, że nikt taki nie był u nich kapelanem ani członkiem związku.
Z reporterem ks. Andrzej szybko przeszedł na ty, znajomość stała się zażyła. Leszek kręcił reportaż o niewidomej śpie­waczce, która marzyła, żeby wystąpić w La Scali. Wybierał się do Włoch, ksiądz Andrzej obiecał, że pomoże mu na miejscu, skontaktuje z odpowiednimi ludźmi. - Znał tam chyba wszyst­kich - opowiada Leszek. - W Watykanie czuł się jak we własnym domu. Ważne drzwi stały przed nim otworem, bardzo mi pomógł.
Kiedy kolejny raz, w październiku 2008 r., wybierał się do Rzymu, zadzwonił Andrzej z prośbą. „Przywieź mi dziew­czynę, to moja znajoma, załatwiam jej tutaj pracę” - przeko­nywał. Tak reporter Leszek poznał Agatę. Podróż trwała ponad 30 godzin, Agata była bez grosza przy duszy, ale się nie skarżyła. Ekipa telewizyjna wzięła ją na swój wikt, bo trudno było im patrzeć, jak znajoma księdza skręca się z głodu.
Na miejscu okazało się, że ksiądz Andrzej wcale nie czeka. Zadzwonił, że trochę się spóźni, bo wypadły mu ważne sprawy. Spóźnił się cztery dni. Przez ten czas Agata pozostawała na gar­nuszku ekipy. Kiedy wreszcie ks. Andrzej się pojawił, serdecznie powitał Leszka i jego ludzi, a na Agatę nawet nie spojrzał.
Sytuacja stała się niezręczna, tym bardziej że kiedy podjechali pod dom księdza, ten zaprosił ekipę na obiad, który przygoto­wała jego matka, ale Agacie dość obceso­wo kazał czekać pod domem. - Byliśmy w Rzymie jeszcze trzy dni, Agata cały czas nam towarzyszyła, bo Andrzej nie miał dla niej czasu. Na koniec poprosił, abyśmy za­brali ją ze sobą do Polski, bo znów wypa­dło mu coś ważnego - opowiada Leszek.
Podczas powrotnej drogi Agata zwierzyła się ekipie, że jest dziewczyną księdza, a on dlatego tak ją potraktował, bo dowiedział się, że będzie ojcem.
W Warszawie, jak obiecał ks. Andrzej, ktoś miał kobietę odebrać, ale kiedy po kilkudziesięcio godzinnej podróży wylądowali w środ­ku nocy w stolicy, nikt nie czekał. Leszek zatelefonował do ks. Andrzeja. Ten wydawał się zniecierpliwiony. Poradził, aby dziewczynę po prostu wysadzili z auta i pojechali swoją drogą. - Zdenerwowałem się i powiedziałem mu, że zawiozę ją do Pałacu Prymasowskiego i powiem, żeby zaopiekowali się ko­chanką księdza, która jest w ciąży-relacjonuje Leszek. Groźba była skuteczna, po pół godzinie po dziewczynę zgłosił się jakiś mężczyzna w koloratce, znajomy ks. Andrzeja.

Weź cztery tabletki pod język
Po kilku tygodniach do Agnieszki, współautorki reportażu krę­conego we Włoszech, zadzwoniła Agata. Poprosiła o spotkanie. Przyszła cała roztrzęsiona i zwierzyła się, że straciła dziecko. Płakała. To było poronienie, oświadczyła, ale nie takie zwykłe. Sztuczne. -Andrzej zmusił mnie do tego - wyjawiła.
Leszek, kiedy się o tym dowiedział, zerwał kontakty z księ­dzem. Ale Agata wybaczyła Andrzejowi. Znów zamieszkała w jego warszawskim mieszkaniu. Rozstali się na dobre w 2010 r., zaraz po tym, jak złożyła zeznanie w kurii łomżyńskiej. Ujaw­niła, że jest kochanką księdza i że była z nim w ciąży. - Zgłosi­łam się sama- opowiada- ale dlatego, że wcześniej przesłuchi­wano moją rodzinę i sąsiadów. Przesłuchiwali mnie dwaj księża. Leżała przed nimi gruba teczka zeznań innych osób.
Ksiądz Andrzej był już wtedy zawieszony przez kurię. Ksiądz kanonik Jan Krupka, rzecznik kurii łomżyńskiej nazwa ten stan suspendowaniem. Nie może wchodzić w szczegóły, ale ogól­nie stwierdza, że ks. Andrzeja spotkała kara dla uzyskania jego poprawy. Na razie poprawa nie nastąpiła, suspendowanie trwa więc nadal.
Andrzej dowiedział się o jej zeznaniach i to był jeden z powo­dów rozstania.-Zaczął twierdzić, że jestem mu winna pieniądze. Przypomniałam sobie, że kiedyś podyktował mi zobowiązanie do zwrotu 2600 zł. Pytałam, po co mu takie pismo. Śmiał się i mó­wił, że to nic groźnego, takie tam żarty - mówi Agata. Zachowała esemesy od Andrzej a, w których groził sądem i domagał się zmia­ny zeznań w kurii. „Obiecałaś mi napisać oświadczenie notarial­ne o nas. Nie zrobiłaś tego, ono mogłoby zmienić mój status i dać mi pracę, miłego dnia życzę” - napisał w jednej z wiadomości.
Po zeznaniach Leszka w sądzie, w których ujawnił fakt aborcji, Agata poczuła się, jakby zrzuciła ciężkie brzemię. Ukrywała ten fakt, bała się, wiedziała, że zrobiła coś bardzo złego, teraz chce już o tym mówić. Andrzej poradził się znajomego lekarza, ten podał nazwę lekarstwa na reumatyzm, które wywołuje poronienie. - Ka­zał mi kupić ten lek i wsadzić pod język cztery tabletki - opowiada Agata. - Zrobiłam to. Poprosiłam o receptę lekarkę z przychodni. Nie spytała nawet, po co mi ten lek, wypisała blankiet. Specyfik kupiłam w aptece, zażyłam przy Andrzeju. Co pewien czas pytał, czy już coś czuję, a kiedy zaczęły się bóle, zawiózł mnie do szpitala w Wysokiem Mazowieckiem.
Następnego dnia było już po wszyst­kim. Andrzej odwiózł ją samochodem do wsi, ale wysadził kilometr przed do­mem, w lasku. „Dojdziesz sama, lepiej, żeby nas razem nie widziano" - wytłu­maczył. Ma do niego wiele żalu. Często po nocach płacze po tym nienarodzo­nym dziecku, owocu miłości do księdza.

Załatw biskupa
Ksiądz Andrzej zwany jest Gagatkiem. To przezwisko ma związek z jego nazwi­skiem, ale też zapewne z charakterem. Kiedyś był bohaterem afery, której ofia­rami padły pielęgniarki z kilku polskich miast. Obiecywał im pracę w Rzymie, i twierdziły, że brał pieniądze za pośred­nictwo, ale niczego nie załatwił. Tamtą sprawę jakoś załagodzono. Reporter Leszek zapamiętał, że pod­czas ich spotkań we Włoszech Andrzej namawiał go, aby zrobił reportaż o pewnym biskupie z Łomży, który rzekomo ma nie­ślubnego syna, znanego posła. - Twierdził, że ten biskup to jego osobisty wróg i musi go załatwić - wspomina Leszek. - Nie dałem się w to wciągnąć.
W Rzymie często widywał Andrzeja ubranego w cywilne markowe ciuchy w towarzystwie kobiet. Andrzej brylował. Chętnie pokazywał swoje zdjęcia z plaży, w obcisłych slipach nie przypominał księdza, ale plażowego podrywacza.
Sędzia rozpatrujący pozew ks. Andrzeja przeciwko Agacie - zwrot prawie 6 tys. zł postanowił wstrzymać się z wyrokiem do czasu uzyskania opinii biegłego na temat autorstwa jed­nego ze zobowiązań, do którego pozwana się nie przyznała. Jeżeli zostało sfałszowane, konieczne będzie zawiadomienie prokuratury, a to oznaczać może dla księdza zwanego Gagat­kiem poważniejsze kłopoty niż suspendowanie przez kurię. Także sprawa aborcji 7-tygodniowego płodu zgodnie z prawem powinna być przedmiotem prokuratorskich dociekań.
Agata wyszła za mąż. Urodziła córeczkę. Mężowi wyzna­ła wszystko tuż przed ślubem. Zachował spokój, powiedział, że co było, to było, a co będzie, to będzie.
Ksiądz Andrzej nie odpowiedział na pytania, jakie zadaliśmy mu w e-mailu. Nazwał je prowokacją, zażądał numeru PESEL - oświadczył, żeby już do niego nie pisać.



1 komentarz: