Kto nigdy nie
usłyszał, nie powiedział ani nie pomyślał, że jakieś polityczne emocje,
postawy, opinie, wybory mają seksualne podłoże lub wiążą się z jakimś
seksualnym problemem - niech pierwszy rzuci kamieniem. Kto nie był skonfundowany,
dowiadując się o seksistowskim zachowaniu osób związanych z lewicą lub o
ryzykownych zachowaniach seksualnych prawicy - niech ciska, czym popadnie. Co
rusz taka publiczna kontuzja wybucha. A wtedy złośliwym komentarzom i
koszarowym żartom nie ma końca. Analizując reprezentatywne badania
przeprowadzone na liczącej ponad 3 tys. respondentów próbie, prof. Zbigniew
Izdebski sprawdził, jakie postawy i poglądy seksualne kryją się za deklaracjami
wyborców głównych partii politycznych.
Dzięki badaniom Izdebskiego
i Polpharmy po raz pierwszy możemy się dowiedzieć, czym różni się życie
seksualne polskich politycznych plemion oraz na ile różne są naprawdę ich
przekonania w sprawach seksu i seksualności.
Jacek
Żakowski: - Czy partia ma znaczenie?
Prof. Zbigniew
Izdebski: - Dla zdrowia seksualnego ma. Są
na to dane.
Na przykład takie, że wyborcy
centroprawicy mają o ponad 2 cm
dłuższego penisa niż wyborcy centrolewicy. Co z tego wynika? I jak to
zmierzyliście?
Prosiliśmy mężczyzn, żeby tę
informację podali, jeśli sami kiedykolwiek zmierzyli swojego penisa w stanie
erekcji. Popierający SLD deklarowali, że ta długość to średnio 16,20 cm, sympatycy PO -
17,41, a deklarujący poparcie dla PiS - 18,35.
Jakie to ma znaczenie?
Tu jestem ostrożny. Prowadząc od
lat badania seksualności, nauczyłem się, że w niektórych sprawach odpowiedzi
Polaków są problematyczne. Kiedy pytamy o orientację seksualną, doznaną
przemoc seksualną, długości stosunku, zdrady, Polacy nie są z nami całkiem
szczerzy.
Wiemy, co ludzie mówią, co
deklarują, także na własny temat, ale nie wiemy, jak jest?
Wiemy, jak chcą być postrzegani.
Czyli identyfikacja partyjna ma
wpływ głównie na to, za kogo chce się uchodzić?
Na zdrowie seksualne również. Bo
seksualność jest w Polsce upolityczniona. Skoro poglądy polityczne wpływają na
postrzeganie własnej seksualności, to na życie seksualne też.
I na wyobrażenie o długości
własnego penisa?
Tu potrzebne jest jeszcze jedno
zastrzeżenie. Pytanie o rozmiar penisa, jak i inne tego typu, zadawane były w
celu testowania otwartości badanych na tzw. pytania drażliwe. Próba badawcza
była reprezentatywna. Liczyła 1500 mężczyzn i 1500 kobiet. Na pytanie o długość
penisa odpowiedziało tylko trzystu badanych, przy czym wyborcy PiS odpowiadali
dużo chętniej niż inni.
Częściej mierzą i są bardziej
zadowoleni ze swoich penisów?
Być może. Bo wyobrażenie o
długości penisa ma duże znaczenie dla samopoczucia mężczyzn, chociaż sama
długość nie ma specjalnego znaczenia dla jakości seksu.
Z seksu prawica też jest
bardziej zadowolona?
Najbardziej zadowoleni z seksu są
wyborcy PO. Satysfakcję deklaruje trzy czwarte z nich, a tylko dwie trzecie
wyborców PiS i SLD. Dla zwolenników Platformy seks częściej jest ważny i może
też dlatego znacznie częściej uważają, że ich życie seksualne jest dobre.
PO bardziej się stara w łóżku?
To jest głębsza kulturowa różnica.
Wyborcy PiS zaczynają życie seksualne blisko rok później niż wyborcy PO i SLD.
Bo Kościół zabrania?
Z pewnością. Ale też więcej z nich
deklaruje mniejsze potrzeby. Jako małe lub żadne określa swoje potrzeby
seksualne co trzeci wyborca PiS i tylko co piąty wyborca SLD i co szósty
wyborca PO. A duże potrzeby deklaruje co czwarty wyborca SLD i PO i tylko co
piąty wyborca PiS.
Może osobom o konserwatywnych
poglądach częściej się wydaje, że nie wypada albo nie należy dowartościowywać
seksu?
To by się w jakimś stopniu
sprawdzało, bo wyborcy PiS częściej czują się seksualnie zaspokojeni niż
wyborcy SLD, dla których seks jest ważniejszy.
Czyli nie potwierdza się teza,
że PiS jest partią frustratów.
To nie jest jednorodna grupa. Co
dziesiąty wyborca PiS deklaruje problem swoich zbyt dużych potrzeb seksualnych
w stosunku do oczekiwań partnerki. To jest ciekawy wątek, bo jednocześnie tylko
nieco ponad połowa zwolenniczek PiS deklaruje, że ma orgazm „często lub
zawsze” podczas stosunku z partnerem. A wśród zwolenniczek PO i SLD - trzy
czwarte. Wśród mężczyzn aż takich dużych różnic nie ma - zawsze jest powyżej
90 proc.
Na prawicy jest więcej
oziębłych kobiet?
Albo mężczyzn, którzy ich nie
umieją rozbudzić i zaspokoić.
Kolejny dowód, że długość nie
ma znaczenia. Albo ma negatywne. Im większa deklarowana długość, tym statystycznie
gorzej...
W gruncie rzeczy nie wiemy, jaki
mechanizm tu działa. Bo badaliśmy pojedyncze osoby, a nie badaliśmy
funkcjonowania par. Polska specyfika ogólnie polega na tym, że mamy wysoki poziom zadowolenia z seksu przy
stosunkowo niskich oczekiwaniach. A statystycznie najniższe są oczekiwania
osób o prawicowych poglądach.
To nie tłumaczy aż takiej
przewagi seksualnego zadowolenia wyborców PO nad wyborcami PiS i SLD.
Lewica jest bardziej poszukująca.
To widać nawet po liczbie doświadczeń pozamałżeńskich. Ale wyborcy PO
najczęściej uprawiają seks. Nie częściej niż raz w miesiącu robi to co trzeci
zwolennik PiS, co czwarty zwolennik SLD i tylko co piąty zwolennik PO.
Platforma kocha się najczęściej, ale i
najkrócej.
To są minimalne różnice. Bardziej
widoczne jest to, że im dalej na prawo, tym mniej jest gry wstępnej. Wyborcom
PiS zajmuje ona średnio 15,5 minuty, wyborcom PO -16,3, a wyborcom SLD -16,7.
Chociaż tu też jest rozbieżność między praktyką a deklaracjami. Bo wśród
zwolenników PiS jest najwięcej osób przekonanych, że bliskość, przytulanie,
dotyk są ważniejsze niż sama penetracja. To jest związane ze strukturą
demograficzną osób popierających poszczególne partie. W późniejszych fazach
życia bliskość nabiera znaczenia.
A PiS ma sporo starszych
wyborców.
I większy udział kobiet w
elektoracie. Wiek i płeć mają duże znaczenie.
Mimo to dziwny jest obyczajowy
liberalizm zwolenników PiS. Nigdy bym nie pomyślał, że aż 54 proc. z nich uważa
seks przedmałżeński za dobre doświadczenie.
PiS popierają dwie bardzo różne
obyczajowo grupy. Starsi - zwykle rygorystyczni, bardzo konserwatywni. I
młodsi - już dość liberalni. Dwie trzecie wyborców PiS używa prezerwatyw. Tyle
samo co w elektoratach SLD i PO. A tabletki antykoncepcyjne stosuje co czwarta
kobieta wyborca PiS. Wprawdzie 18 proc. stosuje tylko kalendarzyk, ale wśród
wyborców SLD takich osób jest 13 proc., więc różnica też nie jest zasadnicza.
To by znaczyło, że w łóżku
niema przepaści kulturowej.
Ale są podwójne standardy moralne.
Seksualny rygoryzm prawicy ma wymiar raczej po - lityczny niż społeczny.
Głoszą go księża i politycy, ale wyborcy w małym stopniu za tymi deklaracjami
i wezwaniami idą.
Zbuntowali się?
Rozbieżność zawsze istniała.
Przecież ciąża od bardzo dawna była motywem zawierania sporej części ślubów w
Kościele katolickim. Konserwatywna młodzież trochę później przechodzi inicjację
seksualną, ale większość robi to przed ślubem, a połowa uważa za przestarzałe
zachowanie dziewictwa do ślubu i akceptuje przedmałżeński seks. W elektoracie
SLD i PO takich osób jest więcej, ale nie ma tu przepaści kulturowej. Całe
społeczeństwo się liberalizuje. Konserwatyści także zachowują się coraz
bardziej liberalnie. Nawet jeżeli wciąż trudno jest im przyznać to
publicznie.
Afiliacje partyjne i ideowe są
w zasadzie niezmienne, ale zacierają się różnice zachowań?
To jest dziwne po obu stronach
sceny politycznej. Zwłaszcza w antykoncepcji. Stosunek przerywany stosuje 23
proc. wyborców PiS. To jest zrozumiałe, bo Kościół zabrania tabletek i
prezerwatyw. Ale w elektoracie PO jest to 22 proc., a w SLD aż 24 proc. Czyli
faktycznie żadnej różnicy tu nie ma.
Może to jest dobra wiadomość,
bo okazuje się jednak, że kulturowo, w sferze najbardziej prywatnej, nie ma w
Polsce żadnych dwóch narodów. Jest jeden naród podzielony na grupy różniące się
mniej, niż im się wydaje. W gruncie rzeczy lemingi i mohery, gdy nikt ich nie
widzi, zachowują się, a zwłaszcza kochają się, podobnie.
Znaczące jest to, że wszyscy dość
małą wagę przywiązują do wymagań Kościoła. Kiedy pytamy, co przeszkadzało ci w
odbyciu stosunku, we wszystkich elektoratach odpowiedź „grzech” jest jedną z
najrzadziej wybieranych. Chociaż jednak w tej marginalnej grupie jest dużo
więcej zwolenników PiS niż PO.
Czyli te mniemane, politycznie
mocno zaznaczane plemiona realnie istnieją pewnie w jakichś twardych jąderkach,
a ich masa różni się nieznacznie.
Bardziej różnią się poglądy niż
zachowania. Ale jednak pod niektórymi względami zachowania też istotnie się
różnią - tylko nie w tych sprawach, o których Kościół najczęściej się wypowiada.
Różnice są bardziej widoczne w tych zachowaniach intymnych, o których księża
rzadziej wspominają.
Na przykład?
To dotyczy zwłaszcza sposobów
uprawiania seksu. Seks oralny uprawia 54 proc. wyborców SLD, 48 proc. wyborców
PO i tylko 39 proc. elektoratu PiS. Podobnie jest z masturbacją. Przyznaje się
do niej 44 proc. zwolenników PiS, 57 proc. zwolenników PO i 61 proc. wyborców
SLD. Różnice są także w deklaracjach korzystania z agencji towarzyskich. Przyznaje
się do tego 5 proc. elektoratu PiS, 7 proc. elektoratu SLD i 9 proc. elektoratu
PO.
Znów, im trudniej o czymś mówić
z ambony albo na lekcji religii, tym różnice zachowań są większe.
Przekonań dotyczy to w mniejszym
stopniu. Dobrze to widać w opiniach na temat masturbacji. Że może ona
„prowadzić do zaburzeń psychicznych i problemów zdrowotnych”, wciąż wierzy nie
tylko co trzeci zwolennik PiS, ale też co czwarty zwolennik SLD i co piąty
zwolennik PO. A jednocześnie prawie 60 proc. zwolenników PO i SLD oraz prawie
połowa wyborców PiS uważa, że masturbacja to jednak dobry sposób rozładowania
napięcia seksualnego.
To pasuje do tezy o dwóch
elektoratach PiS, moherowym i młodzieżowym. Dziwniejsze, że pogląd: „w stałym
związku kobieta ma obowiązek zaspokoić partnera", podziela nie tylko ponad
połowa elektoratu PiS, ale też po 40 proc. wyborców PO i SLD. A takie
przekonanie jest jednym z kamieni węgielnych patriarchalnej rodziny. Czyli
twardy patriarchat bardzo dobrze ma się nie tylko w pisowskich sypialniach.
To pokazuje, że w sprawach
seksualności wszystko jest bardziej skomplikowane, niż nam się wydaje.
Teoretycznie ludzie lewicy powinni mieć świadomość praw seksualnych, równo-
uprawnienia, partnerstwa. A bardzo
wielu z nich wciąż wierzy w „obowiązki małżeńskie”. Pod względem instrumentalnego
stosunku do kobiet lewica i liberałowie niewiele różnią się od wyborców PiS.
A kobiety?
Spora część kobiet akceptuje
patriarchalne reguły. Obowiązek zaspokojenia partnera uznaje co czwarta
zwolenniczka SLD, co trzecia zwolenniczka PO i ponad 40 proc. zwolenniczek PiS.
Ale w każdym elektoracie różnica zdań między kobietami a mężczyznami jest
dwukrotnie większa niż między elektoratami poszczególnych partii.
Jak te pary ze sobą wytrzymują?
Pewnie lekko im nie jest. Ale żeby
znaleźć sensowną odpowiedź, trzeba by badać związki, a my zbieraliśmy opinie o
związkach od jednej ze stron.
Równie ciekawe są odpowiedzi na
pytanie o liczbę partnerów. Bo okazuje się, że mężczyźni, którzy głosują na PiS,
mają ich średnio 8 w życiu, głosujący na SLD - 6,6, a wyborcy PO - 6,1. To też
jest przeciw intuicji, bo pisowcy okazują się bardziej libertyńscy od
eseldowców. Ale kobiet to nie dotyczy. One zachowują się dokładnie tak, jak
wynika z ideologicznych łatek. Zwolenniczki PiS deklarują, że miały średnio
2,6, zwolenniczki PO-2,8, a zwolenniczki SLD-4,3 partnera. To by sugerowało,
że postawy prawicowych kobiet są bardziej spójne z ich poglądami albo że
mężczyźni szybciej się liberalizują, niż zmieniają sympatie polityczne.
Myślę, że dla mężczyzn polityka
jest w większym stopniu grą, więc w politycznych wyborach jest więcej
politykowania i szukania swojego miejsca w porządku społecznym. U mężczyzn
polityka w mniejszym stopniu łączy się z życiem osobistym.
Kobiety są bardziej spójne?
To widać w wielu sprawach. Ale na
liczbę partnerów wśród konserwatystów wpływa też tradycyjne wyobrażenie mężczyzny
i kobiety. Wedle tradycji mężczyzna ma mieć możliwie liczne „podboje”, a
kobieta ma być „cnotliwa”. Jeśli się popatrzy na różnicę w deklarowanej liczbie
partnerów między zwolennikami i zwolenniczkami poszczególnych partii, widać,
że pod tym względem porządek ideologiczny jest jednak zachowany. Zwolennicy PiS
mają o 5,4 partnera więcej niż zwolenniczki PiS. W elektoracie PO różnica
wynosi 3,3, a w elektoracie SLD tylko 2,4. Czyli im dalej na lewo, tym różnice
między kobietami a mężczyznami są w sprawach seksualnych mniejsze.
Przynajmniej w deklaracjach. Bo
przecież nie wiemy, ilu partnerów naprawdę ci ludzie mieli. Wiemy tylko, ilu
deklarują.
A jest prawdopodobne, że im dalej
na prawo, tym mężczyźni więcej partnerek sobie dopisują, a kobiety ujmują. Bo
dla prawicy spełnienie tradycyjnych wzorców jest ważniejsze. Lewica ma mniej
powodów, żeby coś tu udawać.
To by się zgadzało, bo wyborcy
PiS deklarują największą liczbę partnerek, ale jednocześnie najmniej przypadków
seksu pozamałżeńskiego i najsłabszą tolerancję dla seksu przedmałżeńskiego.
Czyli chyba nie są z wami całkiem szczerzy, bo jakoś przecież musieli ten swój
wynik osiągać.
To też potwierdza, że u osób o
prawicowych poglądach seks wiąże się z powodującym m.in. nieszczerość silnym poczuciem winy. Potwierdzają to badania
kobiet z seksbiznesu. Widzę to w poradni. Często młodym katolikom księża
podczas spowiedzi mówią na przykład, że jak będą się masturbowali, to nic w
życiu nie osiągną, nie stworzą rodziny i nie zrobią kariery, bo będą myśleli
tylko o seksie. Wielu z tych mężczyzn walczy z masturbacją jak z groźnym
nałogiem. Często wolą iść do agencji towarzyskiej albo decydują się na
przygodne kontakty.
To by tłumaczyło niewielką
różnicę między elektoratami PiS, PO i SLD w korzystaniu z agencji towarzyskich.
Tu działają dwa mechanizmy. Z
jednej strony osoby o konserwatywnych poglądach, które trudniej akceptują
masturbację, często mają większą skłonność do ryzykownych zachowań seksualnych.
Z drugiej, ta skłonność naturalnie rośnie wraz z odchodzeniem od tradycyjnych
poglądów i otwarciem się na eksperymenty. Jedni zachowują się ryzykownie z
konieczności, żeby się rozładować, a drudzy z ciekawości, żeby się zabawić.
To może być czynnik
zwiększający liczbę partnerów seksualnych wśród sympatyków prawicy, która ma
mniej afirmujący stosunek do masturbacji.
Trzeba sobie wyobrazić, co się
dzieje w głowie młodego konserwatysty, słyszącego często, że masturbacja to
wyrok na samego siebie, bo prowadzi do trwałych zaburzeń i rujnuje życie, a
seks pozamałżeński to zwykły grzech. Wielu wybierze grzech, z którego mogą się
wyspowiadać, żeby uniknąć kompletnego upadku, którym są straszeni jako
onaniści. Tu widać paradoksalny efekt kościelnej pedagogiki.
Bo nikt ich nie straszy, że od
seksu „ręka ci uschnie"?
Myślę, że osoby o konserwatywnych
poglądach są bardziej pragmatyczne, niż się na ogół sądzi. Być może ważą różne
moralne argumenty i potem - jak wszyscy - wybierają to, co im się wydaje mniej
groźne. Nie podzielają ślepo fundamentalnych stanowisk swoich przewodników.
Ponad 80 proc. popiera na przykład edukację seksualną w szkołach, z którą
biskupi i politycy prawicy prowadzą świętą wojnę. Wśród wyborców SLD i PO jest
to 90 proc., ale między elektoratami nie ma tu takiej różnicy jak między
politykami.
W tej sprawie wyborcy PiS
bliżsi są politykom PO i SLD.
Od lat przyzwolenie społeczne na
edukację seksualną w szkołach jest na poziomie 80-90 proc.
Ale czy dla wyborcy PiS
wychowanie seksualne w szkole oznacza
zgodę na to samo co dla polityka PO albo SLD?
Zapewne nie na to samo. Ale ma tę
samą przyczynę - świadomość rodziców, że nie wywiązują się z roli osób, które
powinny wprowadzić młodzież w
świat seksualności. Poczucie bezradności jest niemal powszechne. Ludzie chcą,
żeby tym zajęła się szkoła. Bardzo mało jest osób, które wierzą, że umieją
dobrze rozmawiać z własnymi dziećmi o seksualności.
Bo w skali społecznej nigdy się
takie rozmowy nie odbywały. Dopóki całe wielopokoleniowe rodziny mieszkały w
jednej izbie, gdzie ludzie się poczynali, rodzili, wychowywali i umierali,
socjalizacja, także seksualna, biegła naturalnie.
Nie trzeba było o seksie
opowiadać w szkole, bo on był naturalną częścią domowego krajobrazu
dzieciństwa. Zdecydowana większość rodzin żyła tak jeszcze kilkadziesiąt lat
temu. Potem dzieci zostały odseparowane od świata dorosłych w dziecięcych
pokojach i wszystko trzeba im opowiadać od zera. A żadna historyczna praktyka
nie uczy nas, jak to robić. Wychowanie seksualne w szkole nie jest wymysłem
progresywnej lewicy, tylko skutkiem cywilizacyjnej zmiany warunków
mieszkaniowych.
A we wszystkich elektoratach na
rozmowę z rodzicami o seksie może liczyć mniej niż jedna trzecia dzieci. Szkoła
też milczy, więc rządzi internet, który wypacza seksualność. Ten problem dość
równomiernie dotyka ludzi bez względu na poglądy. Bo najtrudniej jest odbyć
taką rozmowę z własnymi dziećmi albo rodzicami. Tu jest jakaś psychologiczna
bariera. Zakładanie, że wszyscy rodzice właściwie uświadomią dzieci, jest
nierealistyczne.
Dramat, który dotyka nas
wszystkich, polega na tym, że seks kusi dzisiaj zewsząd i wszystkich, a mało
kto umie o nim sensownie rozmawiać.
Poza grupką profesjonalistów nikt nie ma języka ani modelu takiej cywilizowanej
rozmowy. Jak temat się pojawia, wszyscy
się czerwienimy.
To się jeszcze wzmaga, kiedy
pojawia się problem nietypowych zachowań. Zwłaszcza wśród osób o prawicowych
poglądach. Homoseksualną albo biseksualną orientację deklaruje zero
respondentów należących do elektoratu PiS. Chociaż 3 proc. przyznaje, że
odczuwa pociąg do osób tej samej płci i tyle samo deklaruje, że miały kontakty
seksualne z osobami tej samej płci.
Jak to jest możliwe, że
człowiek odczuwa homoseksualny pociąg, ma homoseksualne kontakty, a uważa, że
nie ma orientacji homoseksualnej?
Nie jest statystycznie możliwe,
żeby w tak dużej grupie, jak wyborcy PiS, nie było osób o orientacji
homoseksualnej. Ale ludzie to wypierają. Im są bardziej na
prawo, tym mocniej. I im bardziej sobie z tym nie radzą, rym bardziej
homofobiczni się stają. A widać, że wybór polityczny ma także wpływ na to, jak
ludzie sobie ze swoją mniejszościową orientacją radzą. Bo w elektoratach PO i
PiS tyle samo osób ma doświadczenie homoerotyczne, ale już do pociągu wobec
osób tej samej płci przyznaje się dwa razy więcej wyborców PO, a na
homoseksualną autoidentyfikację wskazuje co 50 wyborca Platformy i żaden
wyborca PiS. Osoby konserwatywne często sobie mówią: „może mam homoseksualne
kontakty, ale jestem normalny więc nie jestem homoseksualistą”. A ponad połowa
wyborców PiS uważa, że osoby homoseksualne nie są normalne i powinny się
leczyć.
„Mam seks z kolegą, bo to jest
przyjemne, a nie dlatego, że jestem homoseksualistą"?
„Zdarza mi się, ale to o mnie nie
świadczy”.
Objaw bezwinności
konserwatywnej prawicy? Podobnie jest przecież ze zdradami małżeńskimi. Wyborca
PiS prawie nigdy nie zdradza, żeby
potwierdzić swoją atrakcyjność ani dlatego, że znudził się związkiem. Zdradza
głównie dlatego, że partnerka czy partner chwilowo są nieobecni. Czyli winny
jest zdradzany, a nie zdradzający.
To też wiąże się z poczuciem winy.
Im bardziej niewłaściwe coś się ludziom wydaje, tym intensywniej chcą
przerzucić winę na innych i oczyścić się z odpowiedzialności. A w sferze seksu
poczucie winy jest powszechnie obecne. Przecież 80 proc. wyborców SLD, 75
proc. wyborców PO i 64 proc. wyborców PiS, czyli ogółem ponad 70 proc.,
przyznaje się do korzystania z pornografii. Pornografia jest więc większości
naszego społeczeństwa do czegoś potrzebna. Ale niezwykle rzadko usłyszy pan
czyjś głos w jej obronie. Publicznie każdy mówi, że pornografia jest be.
Czyli hipokryzja rządzi.
Hipokryzja jest stałą cechą
społeczeństw, bo wynika zarówno z konfliktu między interesem własnym a normami
moralnymi, jak i z konfliktu między normami obyczajowymi a moralnymi. Gorsze
jest zakłamanie, bo zanim idzie poczucie permanentnej winy będące źródłem
frustracji i cierpienia. A to może powodować agresywne postawy, psuć relacje
społeczne, niepotrzebnie zamieniać nieuchronne różnice w niepotrzebne
konflikty. Człowiek, który z jakiegoś powodu we własnym mniemaniu nie potrafi
sprostać swoim ideałom albo wyobrażeniu o tym, co dobre, a co złe, często sam
siebie nie lubi i nie akceptuje. To się przenosi na stosunek do innych i psuje
społeczeństwo.
Co z tym można zrobić?
Jednak sporo się zmienia. Jeszcze
niedawno nie tylko homoseksualizm, ale też seks oralny nawet seksuologia
traktowała jako zachowanie o charakterze perwersyjnym. A dziś uprawia go 39
proc. wyborców PiS, 48 proc. wyborców PO i 54 proc. wyborców SLD. Zachowanie
niedawno uznawane za problem medyczny, dziś jest normą i staje się równorzędną
techniką seksualną. Zwłaszcza wśród osób młodszych.
To jest problem?
Jest. Bo normy moralne nie
nadążają za praktyką społeczną. Lewica ma z tym może mniejszy problem niż
prawica, bo z natury jest mniej normatywna, ale wszystkie grupy żyją w stanie
silnego konfliktu między tym, w co wierzą, i tym, co realnie robią. A to
wszystkim niepotrzebnie komplikuje życie i szkodzi.
rozmawiał Jacek
Żakowski
Prof.
Zbigniew Izdebski, seksuolog, pedagog, doradca rodzinny. Kierownik Katedry
Biomedycznych Podstaw Rozwoju i Seksuologii Uniwersytetu Warszawskiego, pracuje
także w Katedrze Seksuologii, Poradnictwa i Resocjalizacji Uniwersytetu
Zielonogórskiego. Jest jedynym polskim członkiem Naukowego Instytutu Kinseya do
Badań nad Seksem, Płcią i Reprodukcją Uniwersytetu Indiana w USA. Autor
licznych polskich i międzynarodowych projektów badawczych dotyczących
seksualności człowieka.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz