Żona straciła grube
miliony za plecami męża. Ze strachu przed jego gniewem chciała go zabić.
Helena Kowalik
20-letnia ekspedientka Agnieszka W.
z wiejskich obrzeży Wilanowa na urodzinach brata poznaje Marka Cz.
Jest koniec 1995 r. Gość nosi złoty łańcuch i dresy. Jest bardzo pewny
siebie, bawi całe towarzystwo. Z wpatrzonym w niego bratem
porozumiewają się jakimś slangiem, Agnieszka połowy nie rozumie. Ale
nie docieka – z natury jest nieśmiała, wygląda na zahukaną.
Gdyby czytała gazety, może by i coś skojarzyła
z szeptów gospodarza z honorowanym gościem. Media żyły właśnie serią
gangsterskich napaści: niedaleko Nowego Dworu Mazowieckiego bandyci
sterroryzowali dwóch policjantów i zabrali im radiowóz. Niespełna tydzień
później ci sami sprawcy zatrzymali autokar z wycieczką do Stambułu,
pasażerowie musieli oddać pieniądze i kosztowności. Następnie zdarzył się
napad na klienta banku PKO w Warszawie – na widok
wycelowanego kałasznikowa mężczyzna oddał kilkadziesiąt tysięcy złotych. Napastnicy
ukryli broń w wózku dziecięcym, porzuconym później przed wejściem
do banku. Niejako zwieńczeniem tych akcji był napad na konwój wiozący
pieniądze dla ZOZ na warszawskim Ursynowie. Bandyci ukradli 1,2 mln
zł. Agnieszka W. nie miała pojęcia, że za tymi rozbojami stała
zbrojna grupa gangsterska dowodzona przez Marka Cz. o znanej
w przestępczym światku ksywie „Rympałek”. Nie słyszała też
o aresztowaniu tego mafiosa w kwietniu 1996 r. Nie miał kto jej
powiedzieć, bo brat akurat odsiadywał wyrok.
GANGSTER POMOŻE
Czym innym miała zaprzątniętą głowę. W1996 r. dostała spadek
po dziadku - kilka działek o łącznym obszarze 7 ha w miejscu, gdzie dziś
stoi osiedle Miasteczko Wilanów. Niespełna 20 lat temu były to podmokłe
nieużytki. Ale już wokół właścicieli kręciła się firma deweloperska.
Gdy do Agnieszki W. dotarło, że jest bardzo bogata,
pierwsze, co zrobiła, to zwolniła się z pracy w sklepie, której nie znosiła,
ale w której tkwiła, bo nie miała wyboru. Mąż Zdzisław był kierowcą pewnego
prezesa nie zamierzał tego zmieniać.
Szczęśliwa spadkobierczyni bardzo
szybko, bez targowania się, sprzedała pierwszą parcelę. Wystawiła nowy dom,
jeszcze starczyło na wakacje na Teneryfe. Pieniądze za dragą działkę ulokowała
na giełdzie, m.in. w funduszach bankowych. Inwestycja okazała się nietrafiona.
W. przebolała stratę, deweloperowi złożyła kolejne oferty. W 2007 r. poszło na
sprzedaż ostatnie 1,5 ha
za ponad milion złotych. Gdy sześć lat później W. stanie przed sądem, nie
będzie umiała odpowiedzieć, na co te pieniądze się rozeszły.
W każdym razie, jeśli odczuwała
brak gotówki, radziła sobie w ten sposób, że zaciągała długi. Bez wiedzy męża,
bo był nerwowy; zwłaszcza, gdy sobie wypił. A powtarzało się to co tydzień, w
soboty i niedziele. Agnieszka nieraz uciekała przed razami męża na podwórko
albo do mieszkającego po sąsiedzku brata.
Długi rosły, zwłaszcza że godziła
się na wysokie odsetki. Póki jeszcze miała w domu cenne rzeczy, brała na nie
pożyczki w lombardzie. Ale gdy je straciła, stanęła pod ścianą. - Nie miałam
ruchu - wyzna później na procesie.
I wtedy na horyzoncie pojawił się
Rym- pałek. Kilka miesięcy wcześniej opuścił celę po dziesięciu latach
spędzonych za kratami. Nie odsiedział całego wyroku, korzystał ze zwolnienia
warunkowego. Od pierwszego dnia na wolności odbudowuje swoją gangsterską
grupę. Przybocznymi Rympałka zostają Jacek S. ps. Falconetti i Tomasz Z. ps.
Lokus. Wspólnie odzyskują w Warszawie utracony na skutek aresztowania bossa
rynek narkotykowy.
W mafii są też osoby do zadań
specjalnych: zabójstw na zlecenie. Mówi się o nich „usypiacze” To Marek R. ps.
Broda i Jerzy B. ps. Jurek. Ten drugi jest bratem Agnieszki W.
Wiosną 2008 r. na gang Rympałka
padło oskarżenie o zabójstwo Witolda K. ps. Witek, który miał się dopuścić
zdrady i donosić na kolegów prokuraturze. Jak wynika z akt prokuratorskich (w
tej sprawie toczy się osobny proces), Rympałek postanowił poddać Witka próbie
mafijnej lojalności. Nakazał usypiaczom, aby zabrali gangstera na rozwałkę lab
oratorium amfetaminy prowadzonego przez konkurencję. Witold K. nie wrócił z tej
wyprawy, jego szczątki odnaleziono dwa lata później na działkach. Biegli
patolodzy stwierdzili, że przed śmiercią został brutalnie pobity. Miał wiele
złamań i uszkodzeń kości. Marek Cz. zaprzeczał, aby miał coś wspólnego z zamordowaniem
Witolda K.
Ale Falconetti, jego zastępca w
mafijnej grupie, twierdził w śledztwie, że nim
policja trafiła na ciało ofiary, Rympałek chciał przenieść zwłoki w inne
miejsce, gdyż obawiał się, że któryś z usypiaczy wygada się po pijanemu, gdzie
zostały zakopane. Do ekshumacji jednak nie doszło, bo mafijna grupa zaczęła się
rozpadać - śledczy namówili tych najważniejszych do współpracy. Nie ugiął się
tylko Jerzy B. ps. Jurek, brat Agnieszki.
Poszukiwany listem gończym
Rympałek często zachodził do warsztatu samochodowego Jurka, który sąsiadował z
podwórzem Agnieszki. Któregoś dnia z inicjatywy jej brata (właśnie opuścił
więzienie) spotkali się na zapleczu. Kobieta wyznała z płaczem, że nie ma ani
grosza, a wierzyciele nie dają jej spokoju. Marek Cz. nakazał Falconettiemu,
aby pożyczył Agnieszce 25 tys. zł. Po trzech miesiącach miała oddać 50 tys., bo
doszły odsetki. Dotrzymała terminu, pożyczając na spłatę starego długu od kogoś
innego.
Jesienią 2009 r. w portfelu pani
W. znów ukazało się dno. Przebiedowała święta Bożego Narodzenia, a w styczniu
2010 r. poprosiła Rympałka o kolejną pożyczkę, tym razem 150 tys. zł.
Odpowiedział, że to poważna sprawa; człowiek, który z jego polecenia mógłby
jej pomóc, musi mieć jakieś zabezpieczenie. Proponuje, aby była nim umowa
warunkowa sprzedaży wystawiona na jej dom i czterohektarową działkę, na której
stał też warsztat brata. W. nie widziała problemu i do notariusza poszła z
Jackiem S. Pokryła koszty umowy i jeszcze dała 10 tys. premii Rympałkowi za
pośrednictwo. Dług miała oddać w lipcu, łącznie z odsetkami - 300 tys. zł. W przeciwnym razie straci majątek, który był
wart kilka milionów. Jej mąż nadal o niczym nie wiedział.
NIECH GO W KOŃCU TRAFI SZLAG
Nadeszło lato, Agnieszka W. coraz
częściej natykała się na swojej uliczce na Marka Cz. (nie znała jego ksywy).
Wiedziała, że szuka tylko jej, bo brat akurat odsiadywał kolejny wyrok. Cz.,
nie mówiąc ani słowa, wyliczał na palcach, ile jej zostało dni do opuszczenia
domu. Domyślał się, że pożyczone na lichwiarski procent pieniądze dawno się
rozeszły.
15 czerwca 2010 r. z więzienia
wyszedł brat Agnieszki. Rympałek miał dla niego przykrą wiadomość: siostra
wzięła pożyczkę, której spłata jest zabezpieczona działką i nieruchomościami
na niej: domem oraz warsztatem samochodowym. Mija ostateczny termin. Jeśli nie
odda pieniędzy, willę i otaczający go czterohektarowy ogród zabiera znajomy
Rympałka Paweł M. ps. Lebaron. Spieszy mu się, bo pod hipotekę tej
nieruchomości chce wziąć duży kredyt w SKOK.
B. nie musiał sprawdzać, czy
kumpel mówi prawdę, bo następnego dnia siostra sama się przyznała, że ma nóż na
gardle. Za dwa dni musi oddać 300 tys. zł (albo i więcej, nie liczyła odsetek),
a nie ma ani grosza, żyje z pensji męża.
Brat skontaktował się z dawnym
znajomym, któremu Lebaron był winien 900 tys. zł. Ten częściowo spłacił pożyczkodawcy
dług Agnieszki i wziął pod zastaw połowę nieruchomości. Druga połowa została
przepisana na syna Jerzego B. W rezultacie Agnieszka nie straciła od razu
dachu nad głową i tragiczny dzień, gdy będzie musiała się przyznać mężowi, że
już nie mają domu, został odsunięty w czasie. Jedyne koszty, jakie na razie
poniosła, to 15 tys. zł za milczenie do kieszeni Rympałka, który zagroził, że
doniesie szefowi jej męża, że ten po wódce źle się wyrażał o prezesie. Taką
kwotę udało się pożyczyć od osoby niezorientowanej, że Agnieszka W. jest
bankrutem.
Wkrótce jednak wierzyciele znów
pojawili się pod jej furtką. A mąż dowiedział się o wyczyszczonym koncie.
Wściekły brał się do bicia, Agnieszka w panice wybiegła na podwórze i tam
natknęła się na Rympałka, który właśnie wychodził od jej brata. (W śledztwie
gangster Jacek S. zeznał, że o zdobyciu za bezcen majątku Agnieszki W. mówiono w
mafii Marka Cz. bardzo często, bo wszystkim się wydawało, że przejęcie tych
dóbr jest na wyciągnięcie ręki. Boss jednak przypominał, że na przeszkodzie
stoi nie tylko lekkomyślna kobieta, ale i jej mąż, który, gdy się dowie, co
tracą, może iść do adwokatów. Dlatego wolał trzymać rękę na pulsie, osobiście
pilnując interesu).
- Niech go w końcu szlag trafi,
niech zniknie z mojego życia na zawsze! - przeklinała męża zmaltretowana
Agnieszka, płacząc gangsterowi w mankiet. Rympałek, pocieszając, zaproponował spotkanie
pod mostem Siekierkowskim, aby mogli tam spokojnie porozmawiać.
- Nigdy nie padło słowo
„zabójstwo” - zeznała trzy lata później w sądzie oskarżona W. - ale z powodu
problemów rodzinnych i finansowych byłam gotowa na taką decyzję. Zapytałam, ile
kosztuje załatwienie sprawy.
We wrześniu 2010 r. Marek Cz.
polecił Jackowi S., aby nawiązał kontakt z kilerem Piotrem K. Kilka dni później
Falconetti dogadał się ze specem od zabójstw w sprawie mokrej roboty za 20
tys. zł. Miało to być
porwanie Zdzisława W. do samochodu
i wywiezienie gdzieś za miasto, gdzie straciłby życie rzekomo na skutek kraksy
samochodowej. Piotr K. wziął 10 tys. zaliczki, połowę obiecanego honorarium.
Zgodnie z sugestią Agnieszki W.
uprowadzenie miało się odbyć w dzień powszedni, bo w weekend mąż był zwykle
pobudzony wypitym alkoholem. Wykluczyła też poniedziałek - Zdzisław W. powinien
być absolutnie trzeźwy, bez kaca, aby rodzina dostała wysokie odszkodowanie za
śmierć w wypadku drogowym.
Kiler został wyposażony w pilota
do bramy na podwórze małżeństwa W. Agnieszka dostała od Marka Cz. tabletki
gwałtu, którymi miała uśpić męża. Uzgodnili, że gdy Zdzisław W. straci
świadomość, ona pogasi w domu światła i, nie zamykając drzwi na klucz, pójdzie
do matki.
Do porwania jednak nie doszło, bo
umówionego dnia W. nie zgasiła w domu światła. W sądzie tłumaczyła, że czekała
na sygnał, kiedy ma wyjść z domu. Natomiast Marek Cz. twierdził, że nikt nikogo
nie zamierzał zabijać. Cała ta mistyfikacja była tylko po to, by uzyskać haka
na Agnieszkę W.: nagranie jej zlecenia zabójstwa. Zamierzał potem przedstawić
jej alternatywę: albo wyprowadza się z domu, albo jej rozmowy o tym, że chce
się pozbyć męża, zostaną przedstawione Zdzisławowi W.
Tak czy owak uzgodniono kolejny
termin, 23 października. I znów Zdzisław W. miał szczęście. Pięć dni wcześniej
ukrywający się Marek Cz. i Jacek S. zostali zatrzymani za handel narkotykami.
Kiler uznał, że umowa już nie obowiązuje, podobnie jak zwrot zaliczki.
Agnieszka W. chyba też odetchnęła, bo wysłała do Marka Cz. (nie wiedząc, że
jest w areszcie) SMS: „Może dobrze, że tak się stało. Są inne sposoby, na
przykład rozwody. Przepraszam”.
NIE POWIEDZIAŁA: „ZABIJCIE GO”
Minęło kilka miesięcy. Większość
członków grupy Rympałka była już za kratami. Agnieszka W. nie wyprowadziła się
z domu, który formalnie należał do jej
wierzycieli. Każdego dnia budziła się z myślą, że mąż się o wszystkim dowie.
Bardziej bała się jego reakcji niż wizyty komornika. Sama zaczęła poszukiwać
osoby, która by sprawiła, że Zdzisław W. na zawsze zniknie jej z oczu.
Latem 2011 r. W. poznała u
bratowej niejaką Mariolę. Pożaliła się jej na męża, wtajemniczyła w swoje
plany. Nowa znajoma bardzo jej współczuła. Obiecała, że się rozejrzy za kimś,
kto mógłby jej pomóc. Jeśli znajdzie, ten człowiek zadzwoni do Agnieszki
rzekomo w sprawie nowych ubrań z Anglii.
Już po dwóch dniach W. usłyszała
to hasło. Jakiś Grzesiek proponował spotkanie na parkingu McDonalda w Jankach.
Stawiła się o umówionej godzinie, powiedziała nieznajomemu, w czym problem.
Obiecał, że podejmie się zadania.
Kazał jej dostarczyć zdjęcie
Zdzisława W. i jego samochodu. Miała też podać trasę, którą zwykle mąż jeździ.
Na koniec uprzedził, że nie zrobi ruchu bez zaliczki w wysokości 5 tys. euro.
Odpowiedziała, że musi takie pieniądze zorganizować. Potem zamilkła, nie
odbierała telefonów ani od tego Grześka, ani od Marioli. Nie odpisywała też na
ich e-maile.
W CBS stwierdzono, że operacja o
kryptonimie „Brzoza” nie do końca wypaliła. Wprawdzie Grzegorz, który był
policjantem pod przykryciem, miał na taśmie rozmowę z podejrzaną, ale
funkcjonariusze daremnie szukali w nagraniu konkretnego zlecenia. Była tylko
poruszona kwestia „pozbycia się problemu” na skutek ewentualnego wypadku
komunikacyjnego.
A dlaczego na Agnieszkę W.
zarzucono sidła? Bo uwięziony Jacek S. starał się o status świadka koronnego i
musiał dostarczyć prokuraturze jakieś ważne informacje ze świata przestępczego.
Uznał, że powie o konszachtach Marka Cz. i
Agnieszki W. W tym celu posłużył się swoją konkubiną Mariolą, która zdobyła
zaufanie Agnieszki, udając jej przyjaciółkę.
Mimo braku niezbitych dowodów zlecenia
zabójstwa prokuratura potraktowała zeznania funkcjonariusza przykrywkowca jako
kluczowe w obciążeniu Agnieszki W.
Oskarżona przyznała się do
podżegania do zabójstwa męża. Ale twierdziła, że to Marek Cz. podsunął jej ten
pomysł. Natomiast gangster odrzucił wszystkie zarzuty pod swoim adresem jako
nieprawdziwe i odmówił składania wyjaśnień.
Zeznający przeciwko niemu dawny kupel Marek S., kandydat na
świadka koronnego, twierdził, że sprawa zabójstwa Zdzisława W. była traktowana
w grupie Rympałka i przez samego bossa bardzo serio. Ale nie potrafił przedstawić
na tę okoliczność żadnych dowodów.
W połowie br. proces Agnieszki W.
i Marka Cz. dobiegł końca. Oskarżona w ostatnim słowie wyznała, że bardzo
żałuje tego, co się stało; a zwłaszcza że uległa podszeptom Rympałka. Sąd,
stosując nadzwyczajne złagodzenie kary, bo czynu zabronionego ostatecznie nie
usiłowano dokonać, skazał ją na pięć lat więzienia. Uzasadniając wyrok, sędzia
Marek Celej, znany z odwagi w wyrokowaniu, wskazał, że oskarżyciel publiczny
nie przedstawił oczywistych dowodów, że Agnieszka W. podżegała do morderstwa.
Spotkania z osaczającym ją Markiem Cz. kończyły się bez żadnych ustaleń.
Oskarżona wprawdzie miała dość bijącego ją męża, chciała, aby zniknął z jej
życia, ale potem się wycofywała. Taką ostateczną determinację wykazała w
decydujących momentach dwukrotnie: raz, gdy nie wysłała odpowiednich sygnałów
zawodowemu mordercy, i po raz drugi, gdy zerwała rozmowy z rzekomym Grześkiem.
- To Agnieszka W. była w tym
procesie najbardziej pokrzywdzona - wyjaśniał sędzia Marek Celej. Co prawda
niefrasobliwie doprowadziła się do ruiny finansowej, ale później jej złym
duchem został Marek Cz., manipulujący zagubioną kobietą dla osiągnięcia
własnych korzyści.
Sąd uznał oskarżonego Cz. winnym
i skazał go na osiem lat.
Prokurator, składając apelację,
podnosił, że oba wyroki są za łagodne. Twierdził, że przejściu z fazy
usiłowania zabójstwa w fazę dokonania zapobiegło tylko zatrzymanie Rympałka
przez policję. Działania Agnieszki W. zasługują na szczególne potępienie.
Chciała zabić męża, z którym żyła 21 lat, ma córkę. Po aresztowaniu Marka Cz.
nie porzuciła tego zamiaru i skontaktowała się z kolejną osobą, która była
gotowa - jak sądziła - przyjąć jej zlecenie.
W sprawie apelacji nie ma jeszcze
odpowiedzi sądu wyższej instancji. Skazana Agnieszka W. nie jest już żoną
Zdzisława. To on wystąpił o rozwód. Ich dom ma już kolejnych właścicieli.
Troszkę to przekręcone jest
OdpowiedzUsuń