Andrzej Duda ma być
lepszą wersją Marcinkiewicza. Mentalny pisowiec, ale dobrze opakowany. Nawet w
PiS nie wierzą jednak, że wejdzie do drugiej tury wyborów prezydenckich.
AGNIESZKA BURZYŃSKA, ANNA GIELEWSKA
Duda
od kilku lat szykował się na ministra sprawiedliwości. Jednak kiedy jego
nazwisko pojawiło się na giełdzie kandydatów PiS na prezydenta, bardzo liczył,
że Jarosław Kaczyński wskaże właśnie jego.
- Przygotowywał się, ćwiczył
wystąpienia - przyznaje znajomy Dudy. Tyle że fatalnie wychodziły dla niego
wewnętrzne badania rozpoznawalności. Wyprzedzali go m.in. Janusz Wojciechowski,
Ryszard Czarnecki czy prof. Piotr Gliński. Gorzej od Dudy
wypadał tylko prof. Andrzej
Nowak.
Prezes podjął decyzję kilka
tygodni przed ogłoszeniem kandydata. Liczył, że na start zdecyduje się Zyta
Gilowska, ale odmówiła z powodów zdrowotnych. Wtedy dla wąskiego grona w PiS
stało się jasne, że postawi na Dudę. Od tego pomysłu próbował odwieść prezesa
Adam Hofman. - Chodził i mówił, że to papierowy kandydat, nie nadaje się i on
mu kampanii robić nie będzie - opowiada polityk PiS.
Kiedy decyzja już zapadła, prezes
miał polecić, by nie mówić o niej Hofmanowi.
O tym, że kandydaturę Dudy prezes
ogłosi 11 listopada, wiedziało zaledwie kilku polityków PiS. Większość
spodziewała się tego dopiero po wyborach samorządowych. Jednak, choć trudno nam
w to uwierzyć, politycy PiS przekonują, że inauguracja kampanii prezydenckiej
tego dnia była planowana jeszcze przed aferą madrycką. Jak twierdzą, pomysł był
taki: z jednej strony „balonikowy” marsz Bronisława Komorowskiego, z drugiej
zamieszki narodowców. I w kontrze do tego - nowy
kandydat, Andrzej Duda.
Nie wyszło, o czym świadczy
poruszenie wśród samych polityków PiS, kiedy na telewizyjnym pasku
przeczytali, kto będzie ich kandydatem. Kpiny wywołał też występ Dudy na tle
flag - ułożonych tak samo jak niedawno za plecami prof. Glińskiego, dyżurnego kandydata PiS na różne funkcje.
- Kto to wszystko wymyślił?
Nieudolne przykrycie Hofmana, samo przykryte przez race z marszu, to wszystko
wygląda desperacko - denerwował się jeden z rozmówców. Inny: - Ogłoszenie tego
w taki dzień, kiedy Komorowski jest gwiazdą i gospodarzem własnego marszu,
przed wieczorem, kiedy nikt nic nie wie, nie ma tam żadnych kamer, relacji na
żywo? No masakra po prostu.
Jeden ze sztabowców przekonuje:
wszystko przez Hofmana i... salę Sokoła. - Bardzo nam zależało na tej sali, bo
jest kojarzona z Józefem Piłsudskim. Hofmana nie przykrywaliśmy, bo nie dało
się przykryć. Zaszkodził nie tylko wyborom samorządowym, ale i tej starannie
przygotowanej prezentacji.
- To jakiś żart? Jeśli faktycznie
planowali to wcześniej, to po aferze madryckiej powinni natychmiast przełożyć.
Teraz nikt nie uwierzy, że to nie desperacka przykrywka. To jeszcze gorzej
wróży... - komentuje jeden z naszych rozmówców z PiS.
JAK DUDA Z HOFMANEM
Władze PiS przełożyły za to
posiedzenie komitetu politycznego (z wtorku na poniedziałek), który miał
wyrzucić: Adama Hofmana, Mariusza Antoniego Kamińskiego i Adama Rogackiego. - Mam świadomość, że decyzja jest
przesądzona, ale chciałbym zaapelować o to, aby nie linczować naszych kolegów,
którzy jeszcze kilka dni temu ramię w ramię toczyli spór z naszymi
przeciwnikami politycznymi. Zwłaszcza że akurat ci koledzy stali na pierwszej
linii ognia - bronił ich czwarty z uczestników madryckiej wyprawy, europoseł
Dawid Jackiewicz. Podkreślał, żeby myśleć o rodzinach i dzieciach. - Jak możesz
o to apelować w tak kompromitującej sytuacji?! - kilku uczestników nie kryło
oburzenia wystąpieniem Jackiewicza. - Nie jesteśmy z tych, którzy kopią
leżącego - ucina dyskusję Jarosław Kaczyński. Głosowanie jest ekspresowe,
Jackiewicz nie bierze w nim udziału. - Podszedł do prezesa i poprosił o
wyłączenie go ze względu na przyjacielskie relacje z trzema „madrilefios” -
mówi polityk PiS. Przyjaciół w PiS Hofman od dawna miał niewielu. Jednym z
tych, których decyzja Kaczyńskiego wyraźnie ucieszyła, był Duda.
Od czasu ostatniej kampanii do
euro- parlamentu Hofman i Duda wzajemnie się zwalczali. Hofman udowadniał wtedy,
że Duda nie nadaje się na szefa sztabu. Choć sam go wcześniej wskazał: - To
było zagranie przeciwko Joachimowi Brudzińskiemu. Adam wolał słabego Dudę
zamiast silnego Brudzińskiego, ale nie przewidział, że oni się dogadają
- mówi polityk z kierownictwa PiS. Niemal na każdym
sztabie darli koty. - Duda przyprowadził kiedyś znajomego eksperta z Krakowa,
Piotra Agatowskiego. Tamten opowiadał jakieś brednie, kompletny bełkot.
Twierdził, że trzeba prowadzić kampanię pozytywną, bo
mu tak wyszło z badań, które obejrzał
gdzieś w intemecie - opisywał nam wówczas polityk z władz partii. - Hofman go
rozstrzelał. Duda prosił potem, żeby mu chociaż zapłacić za ten wykład, ale
nie dostał grosza. Pod koniec kampanii Hofman odzyskał sztab, a Duda zajął się
swoją własną kampanią - w Krakowie. Z drugiego
miejsca wszedł do europarlamentu i wyjechał do Brukseli.
WEŹ DUDUSIA
Jest koniec 2005 r. Przemysław
Gosiewski, ówczesny szef klubu PiS, wzywa młodego posła Arkadiusza Mularczyka.
- Będziesz się zajmować ustawą lustracyjną - oznajmia.
Mularczyk od Janusza Kurtyki,
szefa IPN, słyszy, że w ustawie najważniejsza ma być procedura administracyjna.
Szuka prawników, którzy się na tym znają. Jego znajomy, jeden z krakowskich
adwokatów, radzi mu: weź mojego kolegę Dudusia.
Tak zaczyna się polityczna kariera
Dudy.
- Podszedł do tego odważnie,
chociaż miał przez tę ustawę nieprzyjemności na uczelni, wywierano presję, żeby
dał sobie spokój z lustracją - wspomina Mularczyk.
Zaprzyjaźnili się. Na tyle że
Mularczyk poznaje Dudę ze Zbigniewem Ziobrą. A ten ściąga go do resortu
sprawiedliwości na swojego zastępcę. Duda jest wtedy pod wielkim wrażeniem
Ziobry. Patrzy, słucha, powoli uczy się polityki.
Rząd Jarosława Kaczyńskiego upada
po aferze gruntowej. Ziobro nie zapomina o współpracownikach. Duda startuje do
Sejmu z Tarnowa, z ostatniego miejsca. Ziobro jeździ wspierać kandydata, tym
bardziej że z tej samej listy z czwartego miejsca startuje Jacek Pilch, kolega
Adama Bielana i Michała Kamińskiego. Na prośbę ówczesnych spin doktorów PiS
przyjeżdża go wesprzeć sam prezes. Między nim a Ziobrą trwa od dawna próba sił.
Duda dostaje kilkaset głosów mniej niż Pilch. Do Sejmu nie wchodzi. Zostaje za
to wybrany do Trybunału Stanu.
- Promowałem go, bo uważałem, że
jest człowiekiem inteligentnym, sprawnym, do tego prawnikiem. Deklarował bliski
mi system wartości - opowiada oględnie Ziobro.
DALEKO OD PAŁACU
W końcu polecił Dudę Lechowi
Kaczyńskie - mu do kancelarii. Prezydent szukał wtedy prawnika, wahał się kilka
tygodni.
W Pałacu Prezydenckim Duda zostaje
przyjęty z rezerwą. Zajmuje gabinet w gmachu kancelarii, na Wiejskiej.
Najbardziej zaufani urzędują w pałacu, ich gabinety sąsiadują z prezydenckimi.
Szefową kancelarii była wtedy Anna Fotyga. - Traktowała go jak powietrze - podsumowuje krótko
jeden z byłych urzędników kancelarii.
Współpracownicy Lecha Kaczyńskiego
traktowali Dudę jako „ucho Ziobry”, a do byłego ministra sprawiedliwości
prezydent nie miał nigdy szczególnego zaufania.
Duda podpadł jeszcze bardziej, gdy
w 2008 r. wsparł Ziobrę w jego wojnie ze Zbigniewem Wassermannem. Ziobro próbo
- wał wtedy zablokować wybór Wassermanna na szefa rady regionalnej PiS w
Małopolsce, wbrew decyzji Jarosława Kaczyńskiego. Duda zagłosował przeciw
Wassermannowi. Bracia sprawę potraktowali poważnie. - Prezydent nie odzywał się
wtedy do niego dwa tygodnie - jeszcze długo później to pamiętał - przyznaje
nasz rozmówca.
Wtedy Duda zrozumiał, że jeśli
chce zrobić karierę w kancelarii, musi zmienić front. Stał się jeszcze bardziej
ostrożny.
Były urzędnik: - W pałacu często
odbywały się długie nasiadówki, rozmowy przy winie. Jeśli Duda był na nie
dopraszany, to głównie milczał. Nie pamiętam, żeby zaistniał jakąś opowieścią,
anegdotą.
Lech Kaczyński z czasem do Dudy
się jednak przekonał. Nasi rozmówcy przyznają, że nawet go polubił, bo Duda był
kulturalny, pochodził z profesorskiej, patriotycznej rodziny. Do tego były
harcerz. Słowem, świetny życiorys. - On nie jest tak związany z Ziobrą, jak
myślicie - miał nawet przekonywać później innych współpracowników.
Sam Duda wszystkim powtarza
historię, jak to prezydent miał go powitać słowami: „Mógłbyś być moim synem”.
Chodziło o to, że ojciec Dudy urodził się w tym samym roku co Lech Kaczyński.
Teraz jako kandydat PiS na prezydenta Duda będzie budować wizerunek właśnie
„politycznego syna” prezydenta, kontynuatora jego polityki. W ostatnim
wywiadzie dla „Super Expressu”
Jarosław Kaczyński podkreślał: „w sensie
politycznym jest uczniem mojego brata”.
PRZYJACIEL MARTY
4 kwietnia 2010 r. Duda z telewizji
dowiaduje się, że prezydent i jego najbliżsi współpracownicy zginęli w
katastrofie smoleńskiej. Dzwoni do niego minister z kancelarii Sejmu Lech
Czapla. - Zgodnie z konstytucją marszałek Komorowski zamierza przejąć obowiązki
głowy państwa.
- A czy jest już akt zgonu
prezydenta? - pyta chłodno Duda. Dochodzi do ostrej wymiany zdań. Duda
oświadcza, że na podstawie paska w telewizji nie można stwierdzić zgonu
prezydenta. Czapla rzuca słuchawką. Duda dzwoni do Jacka Sasina (który jest na
miejscu, w Smoleńsku): - Jacek, czy ty widziałeś ciało prezydenta? - A skąd!
Nie wyobrażasz sobie, co się tu dzieje. - To szukajcie! Bo ty nie masz pojęcia,
co się tutaj dzieje. Tu trwa zamach stanu!” (za książką: „Smoleńsk. Zapis
śmierci”).
Kiedy Duda przyjeżdża do Warszawy,
dowiaduje się, że jego nowym przełożonym będzie Jacek Michałowski. Kilka
tygodni później Komorowski wygrywa wybory prezydenckie, a Duda odchodzi z
kancelarii. Rok później występuje w filmie „Mgła”. Jest uważnym słuchaczem
teorii zamachowych Antoniego Macierewicza. Z kolegami z PiS, na tyłach sejmowej
Hawełki, godzinami zastanawia się, jak mogło dojść do wybuchu w samolocie.
Po katastrofie zacieśniły się też
jego relacje z Martą Kaczyńską. Córka prezydenckiej pary regularnie
przyjeżdżała do Krakowa. Duda jej towarzyszył, wspierał ją. Później okazało
się, że jako urzędnik w Kancelarii Prezydenta przygotowywał też papiery do
ułaskawienia byłego wspólnika męża Kaczyńskiej, Marcina Dubienieckiego
(wspólnik był skazany za wyłudzenia). Duda w „Rzeczpospolitej” stwierdził, że
ta sprawa to „gra hakami, by zdyskredytować Lecha Kaczyńskiego”
Nasi rozmówcy z PiS nie mają
wątpliwości, że Marta Kaczyńska była jednym z najważniejszych adwokatów jego
kandydatury. I że będzie go wspierać w kampanii prezydenckiej.
Na dawnych przyjaciół Duda nie ma
co liczyć. Jeszcze w 2011 r. Ziobro walczył dla niego o „jedynkę” na liście PiS
w Krakowie. Kilka tygodni później ziobryści spiskowali w mieszkaniu na
Mokotowskiej. Chodziło o wyjście z PiS i utworzenie nowej partii.
- Duda pojawiał się na tych
spotkaniach. Ziobro i Mularczyk byli go pewni, był wtajemniczony. W ostatniej
chwili się wycofał - wspomina jeden z polityków. Miał namawiać pozostałych,
żeby zrezygnowali ze swojego politycznego planu.
Wybrał Kaczyńskiego. Z Ziobrą i Mularczykiem
zerwał kontakty, nie wahał się nazywać ich zdrajcami. Do dziś ziobryści mają mu
to za złe, choć nie chcą już mówić o przeszłości. Dzisiaj wrócili do Kaczyńskiego.
O tym, że Duda będzie wspólnym kandydatem na prezydenta, dowiedzieli się z telewizji.
To gorzka pigułka dla Ziobry, który sam miał ambicje prezydenckie. - Życie jest
przewrotne, ale umowa z PiS obowiązuje - mówi
polityk kojarzony z Ziobrą.
DOTKNIĘTY MGŁĄ
11 listopada rano na krakowskim
rynku Dudę spotyka Władysław Kosiniak-Kamysz, minister pracy z PSL. Każdy
wspiera swoich kandydatów. Na listach PiS znalazło się miejsce dla ojca
Andrzeja Dudy i jego bliskiego przyjaciela i szefa biura, Wojciecha
Kolarskiego. - Wychodził właśnie z telewizji, ale z niczym się nie zdradził -
mówi Kosiniak- Kamysz. Z Dudą zasiadał razem w radzie miasta Krakowa. -
Porządny człowiek, jeden z najbardziej przyzwoitych w PiS. Ale to środowisko go
zmieniło, został dotknięty smoleńską mgłą.
Politycy PiS ujmują to nieco
inaczej: - To jest mentalnie stuprocentowy pisowiec, ale dobrze opakowany.
Markowe garnitury, wizerunek PiS w wersji soft. W kampanii ma być więc
pozycjonowany jako „lepsza wersja Marcinkiewicza”. Ładny, grzeczny,
sympatyczny.
Jednak w samym PiS mało kto dziś
wierzy, że Duda może wejść do drugiej tury. Zwłaszcza jeśli swojego kandydata, prof. Mirosława Piotrowskiego, wystawi ojciec Tadeusz Rydzyk.
- Duda to nie jest typ lidera. Nie
ma charyzmy - podkreślają nasi rozmówcy.
Wiele zależy od samej kampanii. -
Nie ma na nią dużych pieniędzy, bo PiS szykuje się na wybory parlamentarne,
które są kilka miesięcy później. Tyle że jak Duda nie wejdzie do drugiej tury,
to możemy je przegrać - analizuje polityk PiS. Kto może zostać szefem sztabu
Dudy? - Hofmana już nie ma, Brudziński nie potrafi. Zostają Kura albo Bielan -
to częsta opinia wśród moich rozmówców z PiS.
Wskazanie Dudy jako kandydata na
prezydenta część polityków PiS odbiera jako namaszczenie go na delfina. -
Będzie teraz drugą osobą po Kaczyńskim - przyznają politycy PiS.
Tyle że dla prezesa - bezpieczną.
Sam Duda nie zagrozi nagle Kaczyńskiemu, nie ma żadnego partyjnego zaplecza. Na
dodatek jest europosłem, więcej czasu spędza więc w Brukseli niż na
Nowogrodzkiej. I tam ma wrócić po prezydenckiej kampanii.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz