niedziela, 16 listopada 2014

Jak partia w Gryficach kułaków broniła



Proces ZMP-owców, którzy w 1951 r. w poszukiwaniu zboża zdemolowali obejścia chłopów, partia uczyniła pokazowym.

HELENA KOWALIK

Napisałam skargę do KC - zeznała w pierwszym dniu procesu po­szkodowana Irena Madusowicz z Przybiernowa, gmina Gryfice - bo już nie wiedziałam gdzie. - Zaraz po Matce Boskiej Gromnicznej przy­był do naszej gromady z Gryfic samochód z tą lekką kawalerią. Piętnastu weszło na moje podwórko. Zażądali, abym natychmiast wiozła zboże do punktu skupu, 1700 kg. Ja im przysięgam, że oddałam już półtorej tony i zostało mi tylko na zasiew oraz dla gadziny. To tamci w krzyk, że mają sposób na kułaków. Cztery godziny trwała rewizja. Piece porozbijali, święte obrazy zrzucili ze ścian, łóżka i podłogi porąbali, a w chlewie koryta. Zjedli wędliny z komory, rozdeptali miód, który miałam na dokarmianie pszczół i woszczynę. Ukradli podeszwy przygoto­wane na żelowanie butów i skórki z owiec przywiezione jeszcze zza Buga. 600 zł schowane w kredensie zginęło, nie mogę znaleźć karty ewakuacyjnej. Gdy plądrowali kuchnię, kazali mi stanąć twarzą do ściany.
- Do nikogo nie pisałam skargi - wyjaś­niła sądowi żona Andrzeja Zająca z Trzebusza pod Gryficami - bo już oczy wypłakałam przez taką niesprawiedliwość. Mój chłop dostał 5,5 roku za ukrycie 27 metrów zboża i 46 dolarów. W czasie rewizji kazali mu kopać dół, że go żywcem pogrzebią. Proces był w pobliskim Trzebiatowie, w sali kinowej, sołtysi zgonili ludzi z kilku wsi. Nie dość, że gospodarstwo zostało bez chłopa, ta ichnia lekka kawaleria kamieniami rozbiła w cha­łupie szyby, wszystkie naczynia wyrzucili na podłogę, porąbali siekierą łóżko.
Kolejny poszkodowany Franciszek Krystecki z tej samej wsi co Zając zeznał, że na jego gospodarstwo najechało 20 „kawalerzystów”. Od furtki krzyczeli: „Pokaż, skurwysynie, gdzie masz zboże ukryte!”.
- Chciał iść na posterunek, ale ten pośrodku ławy - tu przesłuchiwany wskazał na jed­nego z oskarżonych - uderzył go drągiem, którym rozwalał siano. Zapowiedział, że jeśli się ruszę z podwórka, zastrzeli mnie jak psa. Wyłamali futrynę w spichrzu, gdzie ukryłem pięć metrów żyta dla koni. Wszystko zabrali. Gdy moja baba płakała w kuchni, bo nasikali do beczki z soloną słoniną, rozpruli pierzyny.
Tak 25 maja 1951 r. w Gryficach niedaleko Szczecina na zlecenie KC PZPR zaczął się pokazowy proces osób, które - jak doniosła „Trybuna Ludu” - „wypaczyły słuszną ideę kolektywizacji rolnictwa”.

SÓL NOE DLA KUŁAKA
Podstawą programu zakładania na wsiach państwowych gospodarstw rolnych oraz spółdzielni produkcyjnych była uchwała Kominformu, czyli Biura Informacyjnego Partii Komunistycznych i Robotniczych, z czerwca 1948 r. Obowiązywała cały blok komunistyczny.
Jeszcze w maju 1945 r. główny ekonomi­sta PPR Hilary Minc głosił na posiedzeniu KRN: „Odrzucamy jako prowokację roz­siewane przez wroga insynuacje, jakoby po reformie rolnej miały przyjść kołchozy. Stoimy twardo na gruncie indywidualnych gospodarstw chłopskich”. Ale trzy lata później posłuszna Stalinowi wierchuszka partyjna w KC PZPR ustaliła, że kułaków, czyli tych, którzy posiadają 15 i więcej hek­tarów i na pewno ukrywają plony, należy rozkułaczyć. Oficjalna propaganda głosiła, że to przez nich ciężko pracujący robotnik

chodzi głodny. Ideolog ekonomiczny Minc też już forsował kolektywizację. „Nasz rolnik - ogłosił na posiedzeniu VII Plenum KC PPR - nie nadąża za tempem rozwoju przemysłu, bo to jest rolnik indywidualny, a więc taki, który nie może stosować nowoczesnych maszyn i zdobyczy agrotechniki”.
Mocą ustaw zarządzono planowany skup zboża i mięsa. Ceny za obowiązkowe dostawy były drastycznie niskie. Doprowa­dzało to zamożniejszych rolników do ruiny. Następnym krokiem miało być oddanie gospodarstwa spółdzielni produkcyjnej.
W roku 1950 w powiecie gryfickim zarejestrowano siedem takich spółdzielni. Jan Grodziński, sekretarz Komitetu Powiatowego PZPR w Gryficach, codziennie słyszał od oddelegowanego z KC pełnomocnika ds. kolektywizacji Stanisława Grosingera, że nie dość rozkułacza, że partia jest zawiedziona. Towarzysz z Warszawy wyciągał z aktówki przywiezioną z centrali instrukcję: „Bogaczy wiejskich należy zmusić do sprze­dania swoich nadwyżek zbożowych państwu przez wywieranie nacisku moralnego oraz rygorami i sankcjami”.
W cotygodniowych sprawozdaniach do swojego szefa w KC Grosinger utrzymywał optymistyczny ton: „W ogniu walki klasowej organizacja partyjna w Gryficach nauczyła się śmiało demaskować wrogów Polski Lu­dowej. [...] Wskazane jest zaostrzenie walki klasowej na wsi, wyrwanie mas chłopskich spod wpływu kułaka, przetrącenie mu łba”. Pełnomocnik podaje przykład rolniczki Rogozińskej, która mówiła na zebraniu, że w jej wsi był nieurodzaj. Ale, jak wykazała kontrola „trójki zbożowej”, miała za szafą zamaskowane drzwi do komory, w której ukryła siedem ton zboża. „Zmusiliśmy ją do osobistego odwiezienia zboża na punkt skupu. Na wozie ZMP-owcy umieścili jej karykaturę z napisem: »Oporny kułak chciał okraść państwo«”. „Inny oporny - rapor­tuje Grosinger - schował dwie tony zboża w 40 miejscach: w szufladzie szafy, w wa­lizkach, woreczkach, kankach od mleka. Po kilku dniach rewizji sam pokazał kryjówki”.
Pełnomocnik chwali się towarzyszom pomysłowością w piętnowaniu kułaków. Na przykład w Wełtyniu wywiesili na przystankach autobusowych tablice z nazwiskami opornych. Na ich chałupach ZMP-owcy, którzy nazwali się „lotną kawalerią”, wy­malowali gaszonym wapnem napis: „Wróg klasowy”. W Barnimiu, powiat Choszczów, listę opornych umieszczono na drzwiach sklepu GS. Ekspedientkom nie wolno czego­kolwiek sprzedawać kułakom, nawet soli. Niech sobie jadą po zakupy do odległego o kilkanaście kilometrów miasteczka. Zdało też egzamin organizowanie w powiecie po­kazowych kolegiów dla kułaków. Grzywny są wysokie, a ponadto ukarani nie mogą wrócić do domu pekaesem, bo przy kierowcach stoją trójki młodzieżowe i pilnują, kogo nie wolno zabierać, „bo śmierdzi”
Jest szeroko prowadzona akcja uświa­damiająca rolników. Zebrania gromadzkie odbywają się trzy razy w tygodniu, nawet w żniwa. Zazwyczaj trwają do północy. Obecność obowiązkowa. „Dzięki temu - pisze Stanisław Grosinger - we wsiach po­wiatu gryfickiego nastąpiło zrozumienie, że władza ludowa zachowuje czujność partyjną i jest zdecydowana konsekwentnie karać tych, którzy podważają sojusz robotniczo-chłopski” On sam zawiadomił prokuratora, gdy dowiedział się od towarzyszy w UB, że sekretarz POP we wsi Górzyca na butelce po wódce powiesił na czerwonej wstążce śledzia i wykrzykiwał: „Tak będziemy wie­szać za niedługo wszystkich komunistów! ”
Na koniec pełnomocnik się kaja, bo plan skupu zboża został wykonany tylko w 97 proc. „Błędem był niedostatek stoso­wanych wobec opornych egzekucji”
W odpowiedzi na raport z KC przychodzą zalecenia dla Powiatowego Zarządu ZMP w Gryficach - należy powołać więcej trójek zbożowych i brygad młodzieżowych i roz­począć akcje poszukiwania zboża.
Nim poszkodowani rolnicy opowiedzieli przed sądem, co przeszli w czasie najazdu brygad „lekkiej kawalerii” o ekscesach ZMP-owców opowiadano w gmachu KC. A to na skutek determinacji milicjanta z Gryfic Bronisława Cieślaka, którego brat Ignacy, rolnik z Chomętowa, stracił prawie wszyst­ko, co miał po najeździe młodzieżowych aktywistów. Na koniec ukradli mu zegarek i złotą obrączkę. Milicjant - były żołnierz I Armii odznaczony bojowymi orderami - zawiadomił najwyższe władze partyjne również o innych rozbojach tzw. lekkiej kawalerii.
Informację przekazano z Warszawy do Komitetu Wojewódzkiego w Szczecinie. Po­
wołana komisja (wśród jej członków znaleźli się pierwszy sekretarz KP PZPR w Gryfi­cach, pełnomocnik KC PZPR i prokurator powiatowy) miała na miejscu ocenić straty materialne. Skala dewastacji w obejściach była tak duża, że organy ścigania postano - wiły wsadzić członków „brygady lekkiej kawalerii” do aresztu. Jednakże następnego dnia na polecenie sekretarza powiatowego z Gryfic ZMP - owcy zostali wypuszczeni na wolność. To wywołało takie oburzenie chło­pów, że nie mieli już żadnych zahamowań przed pisaniem skarg do Warszawy.
Wydział Rolnictwa KC zarządził ponowną kontrolę w powiecie gryfickim. Skargi się potwierdziły. W rezultacie centrala par­tyjna nakazała aresztowanie pełnomocnika KC PZPR, zastępcy kierownika Wydziału Ekonomicznego KW w Szczecinie, pierwsze­go sekretarza KP w Gryficach, ówczesnego szefa Powiatowego Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego oraz kilku aktywistów Związku Młodzieży Polskiej.
Wszystkim oskarżonym zabrano le­gitymacje partyjne. Komitet Powiatowy PZPR w Gryficach został rozwiązany. Sąd wojewódzki szykował pokazowy proces.

ZA MAŁO BOLSZEWIZMU
W dniu rozprawy 26 maja 1951 r. „Trybuna Ludu” i „Głos Szczeciński” opublikowały na pierwszej stronie uchwałę Biura Politycznego KC PZPR w sprawie łamania linii partyjnej w organizacji gryfickiej: „W okresie skupu zboża miały tam miejsce fakty karygodne, całkowitego wypaczenia linii partii co do sojuszu robotniczo - chłopskiego”.
Przed sądem Jan Grodziński już w pierw­szych słowach przyznał, że stoczył się na pozycje wroga. Ale nieświadomie. - Było tak - wyjaśniał. - Pełnomocnik Grosinger przyjechał z odprawy w KC bardzo zmar­twiony, gdyż został obsztorcowany za brak owych trzech procent do wykonania planu skupu w powiecie. Mówił, że jeśli się nie poprawi, będzie z nami źle. Radził, żeby nie bawić się z kułakami w ciuciubabkę, tylko wesprzeć trójki gromadzkie w wyszukiwaniu zboża u kułaków. Wolę robić przegięcie, niż nie wykonać planu - zakończył.
Nazajutrz obaj towarzysze kazali prze­wodniczącemu ZMP Majcherkowi przygotować dziesięciu odważnych ZMP-owców do wyjazdu w teren. - Ale te chojraki mieli tylko rekwirować zboże, w poleceniu nie było ani słowa, żeby niszczyli czyjś dobytek - prze­konywał sąd były sekretarz powiatowy.
Oskarżony nie doczekał się na sali sądowej wsparcia towarzyszy z KW. Świadek Jerzy Przyma, pierwszy sekretarz partii w Szczecinie, dziękując KC za pomoc w „uświadomieniu całej prawdy o wypad­kach gryfickich” kajał się za to, że był „zbyt tolerancyjny i łatwowierny w stosunku do sekretarzy powiatowych naruszających zasady dobrowolności w akcji skupu” I że nie doceniał potrzeby chłopskiego zakorzenienia się na ziemiach zachodnich. Stało się tak dlatego, twierdził, że za płytko studiował teorię marksizmu-leninizmu. Dopiero pro­ces uświadomił mu, jakie szkody wyrządził swojej partii. Drugi sekretarz KW Mikołaj Bogdan też bił się w piersi, gdyż pojął, że w jego działaniu było za mało bolszewizmu. Zabrakło mu też zrozumienia praktycznej realizacji trójjedynej formuły leninowskiej.
Były sekretarz powiatu gryfickiego w ostatnim słowie wyraził tylko pragnie­nie, aby sprawiedliwy wyrok stał się dla wszystkich przestrogą przed łamaniem praworządności. Sąd skazał pięciu głównych sprawców na karę pozbawienia wolności od czterech do pięciu lat, natomiast ośmiu działaczy młodzieżowych poszło za kratki na dwa lata. Były też wyroki w zawieszeniu. 18 rolnikom władze wojewódzkie wypłaciły po 2 tys. zł odszkodowania. Były to na owe czasy raczej symboliczne pieniądze.
Relacje z procesu w ogólnopolskich gazetach ośmieliły rolników w kilku innych rejonach Polski do głośnego protestowania przeciwko zmuszaniu ich do oddawania własnej ziemi pod zarząd rolniczej ko­operatywy. Prokurator generalny uznał, że trzeba działać, bo pożar ogarnie cały kraj. Pismem okólnym z 29 września 1951 r. zalecił wszczynanie postępowań karnych przeciw „prowodyrom nawołującym do występowania ze spółdzielni”.
Musiało jeszcze upłynąć sześć lat, aby doszło - na VIII Plenum KC PZPR - do potępienia metod kolektywizacji wsi. W1957 r. wszystkie spółdzielnie w powiecie gryfickim zostały rozwiązane.

POKUTNA DROGA
22 lata później, w 1973 r., spotkałam się w Szczecinie z Janem Grodzińskim jako reporterka „Życia Warszawy”. Był już na emeryturze, ale często dla zabicia czasu zachodził do komitetu wojewódzkiego. Rozmawialiśmy o procesie z 1951 r., choć ten temat był dla niego jak drzazga za pa­znokciem. Nadal twierdził, że z perspektywy biurka w Gryficach nie zdawał sobie sprawy z brutalności postępowania aktywistów ZMP w zagrodach chłopskich.
- Ale gdy na polecenie KC pojechał pan z inspekcją do tych wsi, chyba nie było już złudzeń? - zauważyłam. - Dlaczego zatem na polecenie prokuratora i pierwszego se­kretarza komitetu powiatowego inicjatorzy rozboju zostali po kilku godzinach wypuszczeni z aresztu?
- Bo przyszły do mnie ich matki z pła­czem, że to wszystko to z gorliwości partyjnej. Chłopcy naprawdę wierzyli, że kułacy chcą zagłodzić robotników w miastach.
Pogodny starszy pan nie wspominał więzienia jako szczególnej traumy. Starał się nie marnować tam czasu. Pisał skargi do Ministerstwa Sprawiedliwości, że szko­lenie polityczne więźniów jest na fatalnym poziomie, żądał kontroli po linii partyjnej. Sprowadzał też na „właściwą drogę” mło­dych mężczyzn, którzy jako członkowie NSZ nie wyszli w porę z lasu i zostali skazani za podważanie podwalin socjalistycznego ustroju. Nie czuł się szczególnie udręczony warunkami więziennymi: głodem, straszliwą ciasnotą w celach, w których upychano po kilkudziesięciu skazanych. - Ja się urodziłem w czworakach, jako syn fornala, bieda to był mój chleb powszedni - uzmysłowił mi.
Były pierwszy sekretarz nie odsiedział całego wyroku. Za dobre sprawowanie został zwolniony po niespełna trzech latach. Ale partia, której nadal chciał być wierny, nie od razu mu wybaczyła. Musiał jeszcze zasłużyć na ponowną legitymację partyjną.
To była pokutna droga nie tylko dla same­go Grodzińskiego. Również dla jego rodziny. Opowiadała jego córka: - Ojca aresztowali na trzy miesiące przed moją maturą. Po po­kazowym procesie wykluczono mnie z ZMP. Wszystkie szkoły otrzymały polecenie omówienia z uczniami gryfickiego przypadku poderwania zaufania do sojuszu robot­niczo-chłopskiego. Na wychowawczych lekcjach ja, wygadana niegdyś zetempówka, siedziałam ze wzrokiem wbitym w ławkę, osaczona słowami o podstępnym wrogu, który zakradł się nawet w szeregi partii.
Niewiele pomagały pospieszne, urywane rozmowy z ojcem w czasie widzeń. Nie mó­wiła mu, że często brakuje im na chleb, bo matka już wtedy ciężko chorowała, a trzeba było wykarmić troje dzieci. Z tego powodu ona jako najstarsza z rodzeństwa zaniechała marzeń o studiach.
Gdy Jan Grodziński wyszedł na wolność, dostał posadę podrzędnego urzędnika w wojewódzkim zarządzie państwowych gospodarstw rolnych. Nie zagrzał tam długo miejsca, bo natknął się na swego klasowego wroga, byłego dziedzica z majątku pod Kutnem. Przenieśli go do PGR w Mostach. Bardzo zaniedbanego. Wyprowadzenie go­spodarstwa ze strat to był nowy obowiązek zmazującego swoją winę członka partii. Z tamtego okresu córka zapamiętała ojca głównie w gumiakach i kufajce. Wieczorami ślęczał nad podręcznikami, bo uczył się za­ocznie w technikum rolniczym. W powietrzu wisiała kolejna przeprowadzka. Przeczucia jej nie zawiodły. Ojciec zrobił swoje i dostał polecenie partyjne do Choszczna, ale tam już awansował, został pierwszym sekretarzem powiatu.
Matka umarła, młodszy brat wyjechał studiować medycynę, a córka Grodzińskie­go już się pogodziła z tym, że nie została nauczycielką po pedagogice (z rekomen­dacji ZMP).
Sam Grodziński dopiero pod koniec życia poczuł się oszukany. Jak wynika z pracy magisterskiej Czesława Marca „Nadużycia przy skupie zboża w powiecie gryfickim w 1951 r. na tle roli PPR i PZPR”, napisanej w roku 1985 r., uświadomił sobie, że w la­tach 50. żył w terrorze politycznym. Wyznał studentowi: „Sytuacja była taka, że nawet serdeczni partyjni koledzy, z których jeden pracował w kierownictwie KC, a drugi był sekretarzem KP, gdy rozmawiali o skupie i powiatowy sekretarz mówił, że zboża nie ma, to jego rozmówca przechodził na »wy« i rozmowa zamieniała się w bardzo oficjalną. A sekretarz, czując ten chłód, wycofywał się ze swego stanowiska”.
Nie wymieniał nazwisk, ale było oczywi­ste, że miał na myśli siebie i pełnomocnika Grosingera.

KORZYSTAŁAM Z RELACJI Z PROCESU W1951R. W „TRY­BUNIE LUDU" I „GŁOSIE SZCZECIŃSKIM". PONADTO Z PUBLIKACJI KAZIMIERZA KOZŁOWSKIEGO „MIĘDZY RACJĄ STANU A STALINIZMEM. PIERWSZE 10 LAT WŁA­DZY POLITYCZNEJ NA POMORZU ZACHODNIM 1945- 1955” ORAZ INFORMACJI W „BIULETYNIE INSTYTUTU PAMIĘCI NARODOWEJ”, T. 10-11.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz