poniedziałek, 24 listopada 2014

Stosunki międzynarodowe



W Tarnowie prostytucję opanowały kobiety z jednego ukraińskiego miasta. Twierdzą, że właścicielka agencji była dla nich jak dobra ciocia.

HELENA KOWALIK

Gdy Małgorzata K. przyjechała po raz pierwszy do Czerwono- grodu (obwód lwowski, 15 km od polskiej granicy), a był to 2001 r., poszła na miejscowy bazar. Zatrzymywała się przy rozłożonych na ubitej ziemi ceratach z różnymi towara­mi z Polski i, niby zainteresowana kupnem, oglądała sprzedawców. Interesowały ją tylko młode kobiety. Łamanym rosyjskim zagadywała je z życzliwym uśmiechem; współczuła, gdy Ukrainki się żaliły, że handel nie bardzo idzie. Na koniec roz­mowy proponowała spotkanie wieczorem w hotelu, w którym się zatrzymała. Może będzie mogła ulżyć ich doli.
Przybiegały do hotelu jak na skrzy­dłach. 40 -letnia Małgorzata K. pozwalała się im wypłakać, nie żałowała przywie­zionej z Polski wódki. Gdy już wszystko zostało powiedziane: że na handlowaniu można zarobić miesięcznie góra 400 zł (w przeliczeniu na złotówki), a i to niepew­ne, bo targowisko „trzepią” ci od haraczy, że alimenty od ojca dziecka to tylko 150 zł, K. składała propozycję. Prowadzi w Tarnowie usługi „Adam i Ewa”: pokoje noclegowe, czyszczenie futer, poprawia­nie kondycji fizycznej i sprzątanie. To na szyldzie i dla ewidencji gospodarczej. Tak naprawdę ona i jej facet Lech mają burdel. Ale pełna kultura. Nikt nikogo nie zmusza, dziewczyny mogą przyjechać do Polski na próbny miesiąc i same się przekonają. Ona płaci im za bilet autobusowy i nie będzie brała przez ten czas za nocleg.
Wypita wódka rozwiązywała języki, ośmielone Ukrainki pytały, ile by zarobiły.
- Klient płaci 150 zł za godzinę, na rękę do­stajesz 50. Ile będziesz mieć kasy, to zależy, ilu obsłużysz. Wyżywienie we własnym zakresie. Za nocleg 250 zł miesięcznie - padała konkretna odpowiedź.
Większość mieszkanek Czerwonogrodu była gotowa wyjechać do nowej pracy w Polsce choćby nazajutrz. Zwłaszcza że Małgorzata K. pożyczała im 100 dolarów na pierwsze wydatki. - Macie siostry, zaufane koleżanki? - pytała na koniec właścicielka agencji towarzyskiej. - Po­rozmawiajcie z nimi, ja prowadzę kilka takich lokali, potrzeba dużo dziewczyn.

MAMY LEPSZY TOWAR
K. przyjeżdżała do Czerwonogrodu przez 11 lat. Z czasem ułatwiła sobie werbunek - znalazła do tego miejscową Helenę N. Ukrainka w roli „kadrowej” spisywała się bardzo dobrze, nie trzeba było jej niczego tłumaczyć, bo wcześniej była prostytutką pod Moskwą. Dzięki operatywnej Helenie Małgorzata K. otworzyła pod Tarnowem kolejne lokale agencji „Adam i Ewa”. Jak później obliczył prokurator, dorobiła się na tej działalności ponad 5,5 min zł. Pomimo prowadzenia luksusowego, wystawnego życia.
Ale właśnie Helena N. była przyczyną późniejszych kłopotów przedsiębiorczej Polki. Bo nie trzymała języka za zębami. Dzięki łańcuszkowi koleżeńskich znajo­mości na bazarze wszyscy wiedzieli, do czego pani K. ciągle potrzebuje „świeżego towaru”. A tam krążyli również stróże porządku ubrani po cywilnemu.
Prokurator obwodowy we Lwowie przesłuchał 18 Ukrainek, które rzekomo czyściły futra i sprzątały w Tarnowie. Helena N. pierwsza zeznała, że dorabia werbowaniem kobiet do agencji towarzy­skich pani K. Podała adresy. Dziewczyny potwierdziły.
W Polsce uprawianie prostytucji nie jest karane, ale sutenerstwo i handel ludźmi - tak. Ukraińscy śledczy za­mierzali oskarżyć właścicielkę agencji  „Adam i Ewa” o nakłanianie Heleny N. do handlu ludźmi, polegającego na wy­korzystywaniu krytycznego położenia młodych mieszkanek Czerwonogrodu. W tym celu postanowiono przeprowa­dzić na terenie Polski prowokację policji ukraińskiej. Funkcjonariusze przebrani za kierowców tirów z Ukrainy podjechali taksówkami pod „Adama i Ewę” i zapro­ponowali właścicielce kupno dwóch ich rodaczek, twierdząc, że to pierwsza klasa w odróżnieniu od pokazanych im w agencji dziewczyn.
Prowokacja się nie udała. Konkubent Małgorzaty K. ujął się za znieważonymi pracownicami i pokazał gościom drzwi. Gdy się odgrażali, że go załatwią, za­telefonował na najbliższy posterunek. Ukraińcy szybko odjechali, ale godzinę później Małgorzata K. i jej partner leżeli na podłodze potraktowani paralizatorem przez policjantów z rzeszowskiego od­działu CBS.
Nic nie dało pisanie skarg na polskich funkcjonariuszy przez właścicieli agencji („Weszli siłą. Nazywali mnie skurwy­synem, a Małgorzatę K. brudną k...”). W styczniu 2012 r. Prokuratura Okręgo­wa w Tarnowie wydała postanowienie o wszczęciu śledztwa w sprawie „czerpania korzyści z nierządu przez zorganizowaną grupę przestępczą”, która - jak wynikało z przesłuchania mieszkanek Czerwono­grodu przez ukraińskie organy ścigania - „posługiwała się przemocą i podstępem”.

POWIEM JAK NA SPOWIEDZI
Podczas pierwszych przesłuchań Małgo­rzata K. hardo zaprzeczała podejrzeniom o popełnienie przestępstwa. - Nie pro­wadzę agencji towarzyskiej, moja firma świadczy usługi w zakresie czyszczenia tkanin i udzielania noclegów, za co płacę podatki. Nazwiska ukraińskich kobiet nic mi nie mówią. Nie rozpoznaję ich na foto­grafiach. Prawdą jest, że nocowały u mnie Ukrainki, bo było taniej niż w hotelu. Za dobę brałam 100-200 zł. W czasie pobytu w Czerwonogrodzie nigdy nie płaciłam za werbowanie kobiet do agencji. Odwiedza­łam to miasto z patriotycznych względów - są tam liczne ślady polskości.
Właścicielkę „Adama i Ewy” wydała Helena N. Od razu przyznała się policji polskiej, że szukała na bazarze dziewczyn zdecydowanych na prostytuowanie się w Polsce. Większości nie trzeba było namawiać - miały dość wystawania na dworze z towarem niezależnie od pogody, przenoszenia przez granicę ciężkich toreb. Te, które się wahały, Helena zapewniała, że chodzi tylko o taniec na rurze.
Ale najbardziej pogrążyła Małgorzatę K. i jej partnera pracująca u nich prostytut­ka X., która miała największe wzięcie u klientów: w ciągu doby przyjmowała co najmniej 15 mężczyzn. Młoda Ukrainka tak się sprawdziła, że właścicielka „Adama i Ewy” zafundowała jej kilka operacji pla­stycznych, licząc na to, iż kobieta odrobi poniesione koszty.
X. wezwana na przesłuchanie w Tar­nowie od progu zadeklarowała, że dużo wie, ale chce zostać świadkiem incognito. Po spełnieniu przez CBS tego warunku szczegółowo opowiedziała o firmie Mał­gorzaty K.
Trafiła tam z ogłoszenia w tarnowskiej gazecie: „Agencja towarzyska »Adam i Ewa« zatrudni panią. Telefon...” Gdy poszła pod podany adres, od razu się zorientowała, jakiego charakteru jest to zatrudnienie. Początkowo właścicielka trzymała ją na tzw. Mieszkaniówce - w lokalach wynajmowanych w dużych blokach. Nie było tam żadnego szyldu, dziewczyny miały udawać wynajmujące pokój studentki. Ale mieszkańcy bardzo szybko domyślili się, czego szukają pod danym numerem lokalu mężczyźni za­zwyczaj przywożeni taryfą. Taksówkarze też zresztą nie grzeszyli dyskrecją.
Potem awansowała do lokalu - wizy­tówki agencji. (Na „mieszkaniówce” dosta­wała od klienta tylko 30 zł i dodatkowe 15, jeśli zamawiano drinki). Czynna przez całą dobę agencja mieściła się w willi. - W sa­lonie była rura, bar i kanapy. Do klienta wychodziło jednocześnie kilka dziewczyn w skąpej bieliźnie, mógł wybierać. Na wy­padek najścia policji, te Ukrainki, którym skończyła się wiza, chowały się w specjal­nym pomieszczeniu między ścianami.
Klientowi nie wolno było odmawiać, nawet jeśli się przekroczyło dobową nor­mę 12 mężczyzn. Ich liczbę rejestrowały zamontowane przy wejściu kamery. Jeśli dziewczyna zasłaniała się zmęczeniem, potrącano jej z honorarium taką kwotę, jaką by zapłacił klient za pierwszą godzi­nę usługi. Jeśli klient poszedł do pokoju z inną, wówczas ta pierwsza, która nie zaprezentowała się w salonie, płaciła 500 zł kary.
Świadek X. musiała oddać 5 tys. zł za naprawę bramy wjazdowej, którą zniszczył pewien pijak, gdy mu odmówiła usługi. Stosowano też inne kary finansowe. Na przykład za nie sprzątnięcie po rottweilerze, który cały dzień leżał w salonie i nie był wyprowadzany na spacer.
X. odpowiadała chętnie na pytania śledczych, bo chciała się zemścić na Małgorzacie K. Czuła się oszukana. Nie tylko z powodu tej uszkodzonej bramy. De­nerwowało ją, że nie były dotrzymywane warunki umowy. Na przykład pracownice miały dostawać dodatkowe pieniądze za usługi ekstra. Nie dostawały. - Czy można się dziwić - pytała X. policjanta - że trochę oszukiwałyśmy właścicielkę? Zgodnie z regulaminem klient płacił z góry i pieniądze od razu zanosiło się do pana Lecha. Ale o tym, czy w pokoju doszło do spełnienia dodatkowych żądań, pani Małgorzata nie musiała już wiedzieć...
Pracowały po dziesięć godzin dziennie, wyjazdy do szukających kontaktu przez stronę internetową agencji liczyły się osob­no. Takich mężczyzn zwabiały zdjęciami porno, które same sobie robiły. Jeśli usługa była w domu klienta, konkubent Małgorza­ty K. potrącał za pośrednictwo 50 zł.
Przez rok pracy, jeśli się wyciągało miesięcznie co najmniej 6 tys. zł, można było odłożyć na samochód. Ale tylko kilka dziewczyn wracało na kilkudniowy urlop w domu własnym pojazdem. Zarobione pieniądze szły na utrzymanie bezrobotnej rodziny. Jeśli kobieta przed wyjazdem do Polski zdążyła się rozwieść, miała to szczęście, że mąż pijanica nie dobierał się do jej konta. Mogła zadbać o potrzeby swo­ich dzieci i kogoś, kto się nimi opiekował.
- Ja płakałam, że od roku nie widzia­łam swojego dziecka - zeznała świadek incognito - ale nie miałam na wyjazd, wszystko, co zarobiłam, wysyłałam matce. Poza tym, musiałam na lewo zapłacić za nową wizę, która traciła ważność po trzech miesiącach. „Ciocia” Gosia chętnie nam pożyczała pieniądze na krótki termin, ale trzeba było oddać dwa razy tyle. I nie można było wyjechać na urlop bez za­pewnienia zastępstwa. Dziewczyny, które chciały odpocząć, właścicielka namawiała, aby ściągnęły do Tarnowa swoje młodsze siostry, kuzynki, w ostateczności matki.

SZCZĘŚCIE KATU
Małgorzata K. i troje jej wspólników zostali oskarżeni o zorganizowanie w Tarnowie i okolicy grupy przestępczej, od ponad dziesięciu lat nakłaniającej Ukrainki do prostytucji. Kobiety werbowano, wyko­rzystując ich trudną sytuację materialną bądź wprowadzając je w błąd co do rodzaju oferowanej pracy. Początkowo przebywa­nie tu kobiet znad Buga usankcjonowane było jedynie faktem uzyskania przez nie wizy upoważniającej do okresowego po­bytu na terenie Polski. Gdy Małgorzata K. rozszerzyła zakres działania zarejestro­wanej firmy o tzw. zdolność noclegową, uzyskała formalne podstawy do pobytu prostytutek w lokalu agencji. Aby uniknąć deportacji, załatwiano im pozwolenie na pracę w charakterze sprzątaczek.
Po każdym nowym werbunku osobiście prowadzonym przez Małgorzatę K. bądź Helenę N. z Czerwonogrodu przyjeżdżało do „Adama i Ewy” kilkadziesiąt Ukrainek. Ponadto agencja reklamowała się w lo­kalnej prasie i internecie. Z tego powodu prostytutki były wyposażone w firmowe telefony komórkowe.
Helena N. została pociągnięta do odpowiedzialności karnej przez organy ścigania Ukrainy. Na procesie Ukrainki występowały w charakterze pokrzywdzonych przez właścicielkę agencji towarzyskiej. Decyzją sądu dostały adwokata z urzędu. Osobiście nie uważały, aby działa im się krzywda. Przeciwnie, podkreślały, że Mał­gorzata K. była dla nich jak dobra ciocia. Gdy któraś zaszła w ciążę, K. zostawała matką chrzestną dziecka. Praca w agencji była mimo wszystko mniej męcząca niż na targowisku czy u rolnika. I dawała szansę na odmianę losu.
Wszystkie przesłuchiwane kobiety opowiadały sądowi o szczęściu ich ro­daczki Katii, w której zakochał się pewien lekarz z Krakowa. Zapłacił „cioci” duże pieniądze, aby Katia mogła odejść. Zawiózł ją do Wenecji i tam wzięli ślub.
Przesłuchano tego świadka. Leciwy już Piotr J. zeznał, że trafił do „Adama i Ewy” dzięki ogłoszeniom agencji w tarnowskiej gazecie. - Chciałem, aby kobietę, którą wcześniej wybrałem, przywożono do mnie, cena nie miała znaczenia, jestem wziętym ginekologiem. Właścicielka się nie zgodzi­ła, więc Katia samowolnie opuściła salon i za każdy dzień nieobecności ponosiła karę - tysiąc złotych. Ja potem złożyłem wizytę pani K. i uprzejmie poprosiłem, aby nie mówiła o mojej żonie, że jest k... i nie straszyła jej telefonami.
W lipcu ubiegłego roku Sąd Okręgowy w Tarnowie skazał Małgorzatę K. oraz Lecha R. na cztery lata więzienia i po 54 tys. zł grzywny za założenie i zor­ganizowanie grupy przestępczej w celu nakłaniania kobiet z Czerwonogrodu do uprawiania prostytucji. Sąd orzekł też przepadek pochodzącej z przestępstwa korzyści majątkowej, którą prokurator wycenił na 1,8 min zł.
Oboje oskarżeni, Małgorzata K. i Lech R., zostali uwolnieni od zarzutu handlu ludźmi. Apelację od wyroku wy­wiedli prokurator okręgowy w Tarnowie oraz obrońca oskarżonych. Sąd apelacyjny złagodził kary pozbawienia wolności do trzech lat i sześciu miesięcy. Zmienił także, znacznie obniżając, wysokość przepadają­cej uzyskanej przez oskarżonych korzyści z nierządu kobiet (do 399 tys. zł). Jakkol­wiek sąd apelacyjny nie podważał podsta­wy prawnej ustanowienia dla prostytutek pełnomocnika z urzędu, to jednak odmówił im statusu pokrzywdzonych w sprawie, czyli de facto prawa do zwrotu pieniędzy, które wypracowały z nierządu.
Było to po myśli obrońcy oskarżonych, który dowodził, że nie ma powodu, aby oddawać prostytutkom część dochodu właścicielki agencji, gdyż nie zabierała im pieniędzy pod przymusem. To, że z godzinnej stawki 150 zł dostawały tylko jedną trzecią, wynikało z dobrowolnej umowy między Małgorzatą K. a Ukrain­kami. Pieniądze od klientów były legalne, bo prostytucja w Polsce jest dozwolona. Nie podlegały opodatkowaniu, gdyż z woli ustawodawcy państwo nie czerpie korzyści z nierządu.
Z drugiej strony, nie ma podstaw, by premiować prostytucję przez orzekanie o zwrocie nadwyżki honorarium osobom, które oddawały się temu procederowi. Zwłaszcza że o taki zwrot nie wystąpiły. Innego zdania był pełnomocnik pokrzyw­dzonych: korzyść majątkowa uzyskana przez Małgorzatę K. i Lecha R. nie powinna ulec przepadkowi, lecz zostać zwrócona kobietom świadczącym usługi seksualne, pokrzywdzonym działaniem oskarżonych. Nie jest prawdą, że nie złożyły one w tej sprawie pozwów.
Do Sądu Najwyższego wpłynęły więc dwie kasacje - obrońcy skazanych i pełno­mocnika prostytutek. Jest do rozstrzygnię­cia problem prawny, którego interpretacja może zaważyć na intensywności turystyki seksualnej zza wschodniej granicy.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz