W
Tarnowie prostytucję opanowały kobiety z jednego ukraińskiego miasta. Twierdzą,
że właścicielka agencji była dla nich jak dobra ciocia.
HELENA KOWALIK
Gdy
Małgorzata K. przyjechała po raz pierwszy do Czerwono- grodu (obwód lwowski, 15 km od polskiej granicy), a
był to 2001 r., poszła na miejscowy bazar. Zatrzymywała się przy rozłożonych na
ubitej ziemi ceratach z różnymi towarami z Polski i, niby zainteresowana
kupnem, oglądała sprzedawców. Interesowały ją tylko młode kobiety. Łamanym
rosyjskim zagadywała je z życzliwym uśmiechem; współczuła, gdy Ukrainki się
żaliły, że handel nie bardzo idzie. Na koniec rozmowy proponowała spotkanie
wieczorem w hotelu, w którym się zatrzymała. Może będzie mogła ulżyć ich doli.
Przybiegały do hotelu jak na skrzydłach.
40 -letnia Małgorzata K. pozwalała się im wypłakać, nie żałowała przywiezionej
z Polski wódki. Gdy już wszystko zostało powiedziane: że na handlowaniu można
zarobić miesięcznie góra 400 zł (w przeliczeniu na złotówki), a i to niepewne,
bo targowisko „trzepią” ci od haraczy, że alimenty od ojca dziecka to tylko 150
zł, K. składała propozycję. Prowadzi w Tarnowie usługi „Adam i Ewa”: pokoje
noclegowe, czyszczenie futer, poprawianie kondycji fizycznej i sprzątanie. To
na szyldzie i dla ewidencji gospodarczej. Tak naprawdę ona i jej facet Lech
mają burdel. Ale pełna kultura. Nikt nikogo nie zmusza, dziewczyny mogą
przyjechać do Polski na próbny miesiąc i same się przekonają. Ona płaci im za
bilet autobusowy i nie będzie brała przez ten czas za nocleg.
Wypita wódka rozwiązywała języki,
ośmielone Ukrainki pytały, ile by zarobiły.
- Klient płaci 150 zł za godzinę,
na rękę dostajesz 50. Ile będziesz mieć kasy, to zależy, ilu obsłużysz.
Wyżywienie we własnym zakresie. Za nocleg 250 zł miesięcznie - padała konkretna
odpowiedź.
Większość mieszkanek Czerwonogrodu
była gotowa wyjechać do nowej pracy w Polsce choćby nazajutrz. Zwłaszcza że
Małgorzata K. pożyczała im 100 dolarów na pierwsze wydatki. - Macie siostry,
zaufane koleżanki? - pytała na koniec właścicielka
agencji towarzyskiej. - Porozmawiajcie z nimi, ja prowadzę kilka takich
lokali, potrzeba dużo dziewczyn.
MAMY LEPSZY TOWAR
K. przyjeżdżała do Czerwonogrodu
przez 11 lat. Z czasem ułatwiła sobie werbunek - znalazła do tego miejscową Helenę N. Ukrainka w roli „kadrowej”
spisywała się bardzo dobrze, nie trzeba było jej niczego tłumaczyć, bo
wcześniej była prostytutką pod Moskwą. Dzięki operatywnej Helenie Małgorzata K.
otworzyła pod Tarnowem kolejne lokale agencji „Adam i Ewa”. Jak później
obliczył prokurator, dorobiła się na tej działalności ponad 5,5 min zł. Pomimo
prowadzenia luksusowego, wystawnego życia.
Ale właśnie Helena N. była
przyczyną późniejszych kłopotów przedsiębiorczej Polki. Bo nie trzymała języka
za zębami. Dzięki łańcuszkowi koleżeńskich znajomości na bazarze wszyscy
wiedzieli, do czego pani K. ciągle potrzebuje „świeżego towaru”. A tam krążyli
również stróże porządku ubrani po cywilnemu.
Prokurator obwodowy we Lwowie
przesłuchał 18 Ukrainek, które rzekomo czyściły futra i sprzątały w Tarnowie.
Helena N. pierwsza zeznała, że dorabia werbowaniem kobiet do agencji towarzyskich
pani K. Podała adresy. Dziewczyny potwierdziły.
W Polsce uprawianie prostytucji
nie jest karane, ale sutenerstwo i handel ludźmi - tak. Ukraińscy śledczy zamierzali
oskarżyć właścicielkę agencji „Adam i Ewa” o nakłanianie Heleny N. do handlu
ludźmi, polegającego na wykorzystywaniu krytycznego położenia młodych
mieszkanek Czerwonogrodu. W tym celu postanowiono przeprowadzić na terenie
Polski prowokację policji ukraińskiej. Funkcjonariusze przebrani za kierowców
tirów z Ukrainy podjechali taksówkami pod „Adama i Ewę” i zaproponowali
właścicielce kupno dwóch ich rodaczek, twierdząc, że to pierwsza klasa w
odróżnieniu od pokazanych im w agencji dziewczyn.
Prowokacja się nie udała.
Konkubent Małgorzaty K. ujął się za znieważonymi pracownicami i pokazał gościom
drzwi. Gdy się odgrażali, że go załatwią, zatelefonował na najbliższy
posterunek. Ukraińcy szybko odjechali, ale godzinę później Małgorzata K. i jej
partner leżeli na podłodze potraktowani paralizatorem przez policjantów z
rzeszowskiego oddziału CBS.
Nic nie dało pisanie skarg na
polskich funkcjonariuszy przez właścicieli agencji („Weszli siłą. Nazywali mnie
skurwysynem, a Małgorzatę K. brudną k...”). W styczniu 2012 r. Prokuratura
Okręgowa w Tarnowie wydała postanowienie o wszczęciu śledztwa w sprawie
„czerpania korzyści z nierządu przez zorganizowaną grupę przestępczą”, która -
jak wynikało z przesłuchania mieszkanek Czerwonogrodu przez ukraińskie organy
ścigania - „posługiwała się przemocą i
podstępem”.
POWIEM JAK NA SPOWIEDZI
Podczas pierwszych przesłuchań
Małgorzata K. hardo zaprzeczała podejrzeniom o popełnienie przestępstwa. - Nie
prowadzę agencji towarzyskiej, moja firma świadczy usługi w zakresie
czyszczenia tkanin i udzielania noclegów, za co płacę podatki. Nazwiska
ukraińskich kobiet nic mi nie mówią. Nie rozpoznaję ich na fotografiach.
Prawdą jest, że nocowały u mnie Ukrainki, bo było taniej niż w hotelu. Za dobę
brałam 100-200 zł. W czasie pobytu w Czerwonogrodzie nigdy nie płaciłam za
werbowanie kobiet do agencji. Odwiedzałam to miasto
z patriotycznych względów - są tam liczne
ślady polskości.
Właścicielkę „Adama i Ewy” wydała
Helena N. Od razu przyznała się policji polskiej, że szukała na bazarze
dziewczyn zdecydowanych na prostytuowanie się w Polsce. Większości nie trzeba
było namawiać - miały dość wystawania na dworze z towarem niezależnie od
pogody, przenoszenia przez granicę ciężkich toreb. Te, które się wahały, Helena
zapewniała, że chodzi tylko o taniec na rurze.
Ale najbardziej pogrążyła
Małgorzatę K. i jej partnera pracująca u nich prostytutka X., która miała
największe wzięcie u klientów: w ciągu doby przyjmowała co najmniej 15
mężczyzn. Młoda Ukrainka tak się sprawdziła, że właścicielka „Adama i Ewy”
zafundowała jej kilka operacji plastycznych, licząc na to, iż kobieta odrobi
poniesione koszty.
X. wezwana na przesłuchanie w Tarnowie
od progu zadeklarowała, że dużo wie, ale chce zostać świadkiem incognito. Po
spełnieniu przez CBS tego warunku szczegółowo opowiedziała o firmie Małgorzaty
K.
Trafiła tam z ogłoszenia w
tarnowskiej gazecie: „Agencja towarzyska »Adam i Ewa« zatrudni panią.
Telefon...” Gdy poszła pod podany adres, od razu się zorientowała, jakiego
charakteru jest to zatrudnienie. Początkowo właścicielka trzymała ją na tzw. Mieszkaniówce
- w lokalach wynajmowanych w dużych blokach. Nie było
tam żadnego szyldu, dziewczyny miały udawać wynajmujące pokój studentki. Ale
mieszkańcy bardzo szybko domyślili się, czego szukają pod danym numerem lokalu
mężczyźni zazwyczaj przywożeni taryfą. Taksówkarze też zresztą nie grzeszyli
dyskrecją.
Potem awansowała do lokalu - wizytówki
agencji. (Na „mieszkaniówce” dostawała od klienta tylko 30 zł i dodatkowe 15,
jeśli zamawiano drinki). Czynna przez całą dobę agencja mieściła się w willi. -
W salonie była rura, bar i kanapy. Do klienta wychodziło jednocześnie kilka
dziewczyn w skąpej bieliźnie, mógł wybierać. Na wypadek najścia policji, te
Ukrainki, którym skończyła się wiza, chowały się w specjalnym pomieszczeniu
między ścianami.
Klientowi nie wolno było odmawiać,
nawet jeśli się przekroczyło dobową normę 12 mężczyzn. Ich liczbę rejestrowały
zamontowane przy wejściu kamery. Jeśli dziewczyna zasłaniała się zmęczeniem,
potrącano jej z honorarium taką kwotę, jaką by zapłacił klient za pierwszą
godzinę usługi. Jeśli klient poszedł do pokoju z inną, wówczas ta pierwsza,
która nie zaprezentowała się w salonie, płaciła 500 zł kary.
Świadek X. musiała oddać 5 tys. zł
za naprawę bramy wjazdowej, którą zniszczył pewien pijak, gdy mu odmówiła
usługi. Stosowano też inne kary finansowe. Na przykład za nie sprzątnięcie po
rottweilerze, który cały dzień leżał w salonie i nie był wyprowadzany na
spacer.
X. odpowiadała chętnie na pytania
śledczych, bo chciała się zemścić na Małgorzacie K. Czuła się oszukana. Nie
tylko z powodu tej uszkodzonej bramy. Denerwowało ją, że nie były dotrzymywane
warunki umowy. Na przykład pracownice miały dostawać dodatkowe pieniądze za
usługi ekstra. Nie dostawały. - Czy można się dziwić - pytała X. policjanta
- że trochę oszukiwałyśmy właścicielkę? Zgodnie z
regulaminem klient płacił z góry i pieniądze od razu zanosiło się do pana
Lecha. Ale o tym, czy w pokoju doszło do spełnienia dodatkowych żądań, pani
Małgorzata nie musiała już wiedzieć...
Pracowały po dziesięć godzin
dziennie, wyjazdy do szukających kontaktu przez stronę internetową agencji
liczyły się osobno. Takich mężczyzn zwabiały zdjęciami porno, które same sobie
robiły. Jeśli usługa była w domu klienta, konkubent Małgorzaty K. potrącał za
pośrednictwo 50 zł.
Przez rok pracy, jeśli się
wyciągało miesięcznie co najmniej 6 tys. zł, można było odłożyć na samochód. Ale
tylko kilka dziewczyn wracało na kilkudniowy urlop w domu własnym pojazdem.
Zarobione pieniądze szły na utrzymanie bezrobotnej rodziny. Jeśli kobieta przed
wyjazdem do Polski zdążyła się rozwieść, miała to szczęście, że mąż pijanica
nie dobierał się do jej konta. Mogła zadbać o potrzeby swoich dzieci i kogoś,
kto się nimi opiekował.
- Ja płakałam, że od roku nie
widziałam swojego dziecka - zeznała świadek incognito - ale nie miałam na
wyjazd, wszystko, co zarobiłam, wysyłałam matce. Poza tym, musiałam na lewo
zapłacić za nową wizę, która traciła ważność po trzech miesiącach. „Ciocia”
Gosia chętnie nam pożyczała pieniądze na krótki termin, ale trzeba było oddać
dwa razy tyle. I nie można było wyjechać na urlop bez zapewnienia zastępstwa.
Dziewczyny, które chciały odpocząć, właścicielka namawiała, aby ściągnęły do
Tarnowa swoje młodsze siostry, kuzynki, w ostateczności matki.
SZCZĘŚCIE KATU
Małgorzata K. i troje jej
wspólników zostali oskarżeni o zorganizowanie w Tarnowie i okolicy grupy
przestępczej, od ponad dziesięciu lat nakłaniającej Ukrainki do prostytucji.
Kobiety werbowano, wykorzystując ich trudną sytuację materialną bądź
wprowadzając je w błąd co do rodzaju oferowanej pracy. Początkowo przebywanie
tu kobiet znad Buga usankcjonowane było jedynie faktem uzyskania przez nie wizy
upoważniającej do okresowego pobytu na terenie Polski. Gdy Małgorzata K.
rozszerzyła zakres działania zarejestrowanej firmy o tzw. zdolność noclegową,
uzyskała formalne podstawy do pobytu prostytutek w lokalu agencji. Aby uniknąć
deportacji, załatwiano im pozwolenie na pracę w charakterze sprzątaczek.
Po każdym nowym werbunku osobiście
prowadzonym przez Małgorzatę K. bądź Helenę N. z Czerwonogrodu przyjeżdżało do
„Adama i Ewy” kilkadziesiąt Ukrainek. Ponadto agencja reklamowała się w lokalnej
prasie i internecie. Z tego powodu prostytutki były wyposażone w firmowe
telefony komórkowe.
Helena N. została pociągnięta do
odpowiedzialności karnej przez organy ścigania Ukrainy. Na procesie Ukrainki
występowały w charakterze pokrzywdzonych przez właścicielkę agencji
towarzyskiej. Decyzją sądu dostały adwokata z urzędu. Osobiście nie uważały,
aby działa im się krzywda. Przeciwnie, podkreślały, że Małgorzata K. była dla
nich jak dobra ciocia. Gdy któraś zaszła w ciążę, K. zostawała matką chrzestną
dziecka. Praca w agencji była mimo wszystko mniej męcząca niż na targowisku czy
u rolnika. I dawała szansę na odmianę losu.
Wszystkie przesłuchiwane kobiety
opowiadały sądowi o szczęściu ich rodaczki Katii, w której zakochał się pewien
lekarz z Krakowa. Zapłacił „cioci” duże pieniądze, aby Katia mogła odejść.
Zawiózł ją do Wenecji i tam wzięli ślub.
Przesłuchano tego świadka. Leciwy
już Piotr J. zeznał, że trafił do „Adama i Ewy” dzięki ogłoszeniom agencji w
tarnowskiej gazecie. - Chciałem, aby kobietę, którą wcześniej wybrałem,
przywożono do mnie, cena nie miała znaczenia, jestem wziętym ginekologiem.
Właścicielka się nie zgodziła, więc Katia samowolnie opuściła salon i za każdy dzień nieobecności ponosiła karę - tysiąc
złotych. Ja potem złożyłem wizytę pani K. i uprzejmie poprosiłem, aby nie
mówiła o mojej żonie, że jest k... i nie straszyła jej telefonami.
W lipcu ubiegłego roku Sąd
Okręgowy w Tarnowie skazał Małgorzatę K. oraz Lecha R. na cztery lata więzienia
i po 54 tys. zł grzywny za założenie i zorganizowanie grupy przestępczej w
celu nakłaniania kobiet z Czerwonogrodu do uprawiania prostytucji. Sąd orzekł
też przepadek pochodzącej z przestępstwa korzyści majątkowej, którą prokurator
wycenił na 1,8 min zł.
Oboje oskarżeni, Małgorzata K. i
Lech R., zostali uwolnieni od zarzutu handlu ludźmi. Apelację od wyroku wywiedli
prokurator okręgowy w Tarnowie oraz obrońca oskarżonych. Sąd apelacyjny
złagodził kary pozbawienia wolności do trzech lat i sześciu miesięcy. Zmienił
także, znacznie obniżając, wysokość przepadającej uzyskanej przez oskarżonych
korzyści z nierządu kobiet (do 399 tys. zł). Jakkolwiek sąd apelacyjny nie
podważał podstawy prawnej ustanowienia dla prostytutek pełnomocnika z urzędu,
to jednak odmówił im statusu pokrzywdzonych w sprawie, czyli de facto prawa do
zwrotu pieniędzy, które wypracowały z nierządu.
Było to po myśli obrońcy
oskarżonych, który dowodził, że nie ma powodu, aby oddawać prostytutkom część
dochodu właścicielki agencji, gdyż nie zabierała im pieniędzy pod przymusem.
To, że z godzinnej stawki 150 zł dostawały tylko jedną trzecią, wynikało z dobrowolnej umowy między Małgorzatą K. a
Ukrainkami. Pieniądze od klientów były legalne, bo prostytucja w Polsce jest
dozwolona. Nie podlegały opodatkowaniu, gdyż z woli ustawodawcy państwo nie
czerpie korzyści z nierządu.
Z drugiej strony, nie ma podstaw,
by premiować prostytucję przez orzekanie o zwrocie nadwyżki honorarium osobom,
które oddawały się temu procederowi. Zwłaszcza że o taki zwrot nie wystąpiły.
Innego zdania był pełnomocnik pokrzywdzonych: korzyść majątkowa uzyskana przez
Małgorzatę K. i Lecha R. nie powinna ulec przepadkowi, lecz zostać zwrócona
kobietom świadczącym usługi seksualne, pokrzywdzonym działaniem oskarżonych.
Nie jest prawdą, że nie złożyły one w tej sprawie pozwów.
Do Sądu Najwyższego wpłynęły więc
dwie kasacje - obrońcy skazanych i pełnomocnika prostytutek. Jest do
rozstrzygnięcia problem prawny, którego interpretacja może zaważyć na
intensywności turystyki seksualnej zza wschodniej granicy.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz