Skrzywdził nas -
oskarża trzech młodych mężczyzn. Jest niewinny - wierzą znajomi proboszcza. A
ksiądz, nie czekając na wyrok, popełnia samobójstwo.
MAREK SZYMANIAK
Wybierając
śmierć, ksiądz zdecydował też o naszym życiu. Jeszcze raz nas skrzywdził - mówi
Radosław. Ma teraz 24 lata i nie wybaczył proboszczowi z Turki tego, co mu
przed laty zrobił. Może gdyby ksiądz miał odwagę stanąć przed sądem i odbyć
karę, z czasem przyszłoby wybaczenie. - Ale on już nie żyje i nic nie może zrobić,
by na to zasłużyć - dodaje.
Płomienie
Sierpniowy poranek 2012 roku, tuż
przed szóstą. Ksiądz Bogusław klęczy przed metalowym krzyżem przy grobie
rodziców na cmentarzu w Łopienniku Nadrzecznym, w powiecie krasnostawskim.
Sięga po różowe ziarnka trutki na szczury. Połyka garść, potem drugą. Bierze
butelkę z terpentyną i starannie się oblewa, jest cały mokry. Po chwili przeciąga
zapałką po drasce, staje w płomieniach.
Nikt we wsi nie słyszy jego
krzyków. Któryś z mieszkańców, widząc dym na cmentarzu, biegnie sprawdzić, co
się dzieje. Próbuje zgasić ogień, ale jest już za późno.
Śledczy umarzają sprawę, bo nie
znajdują dowodów na to, że ktoś księdza namówił do samobójstwa lub pomagał mu w
podjęciu tej decyzji. Uznają, że to „bezsporne samobójstwo”. Ksiądz zostawił
dwa listy pożegnalne, ale prokuratura nie chce zdradzić ich treści. Umarza za
to śledztwa, w których proboszcz był podejrzany o molestowanie seksualne trzech
chłopców.
Sekret
Koniec maja 2003 roku, Turka pod
Lublinem. Radek ma 13 lat i za kilka tygodni skończy ostatnią klasę
podstawówki. Razem z kolegami przerabia polskie przysłowia, tak by pojawiały
się w nich wulgarne słowa, najlepiej k... i ch... Taka głupia zabawa podczas
nudnych lekcji.
Któregoś dnia zeszyt z
przysłowiami ginie. Znajduje go ksiądz Bogusław, który uczy w szkole religii.
Woła Radka, bo to jego nazwisko jest na okładce, i każe mu stawić się wieczorem
na plebanii. Chłopak boi się, że ksiądz naskarży rodzicom, ale nie idzie na spotkanie,
zostaje w domu. Przybiega do niego zdyszany kolega, mówiąc, że ksiądz go wzywa
do siebie. Przestraszony Radek idzie na plebanię.
Potem zezna w prokuraturze, że
kapłan najpierw zagroził mu konsekwencjami, a potem kazał iść za sobą.
Zatrzymał się dopiero w pokoju, w którym stało łóżko. Poprosił, by usiedli,
kazał zdjąć ubranie, a gdy nastolatek był już tylko w slipkach, sam też się
rozebrał i położył na łóżku.
Prokurator zanotuje potem, że
„ksiądz wielokrotnie masował chłopca po narządach płciowych” i powtarzał mu,
jakie to przyjemne. Żądał, by chłopiec odwzajemnił pieszczoty. Radek najpierw
próbuje, ale po chwili cofa się. Ksiądz każe mu się ubrać, oddaje zeszyt i
wręcza 10 złotych. Dlaczego? Radek do dziś zastanawia się, czy to była zapłata
za pieszczoty, czy za milczenie.
Chłopiec nigdy więcej nie pojawi
się na lekcji religii, unika księdza. Wstydzi się i milczy jeszcze przez kilka
lat. Boi się, że nikt mu nie uwierzy. Po latach wyznaje sekret rodzicom, ale
oni nie robią awantury na plebanii. Komu? Tam już jest inny ksiądz, proboszcz
Bogusław kilka tygodni po tamtych wydarzeniach poprosił przełożonych o
przeniesienie do klasztoru. Nie idą też ze skargą do biskupa ani na policję.
Łóżko
Latem 2002 roku proboszcz z Turki
zabiera czterech ulubionych ministrantów na wakacyjny wyjazd w Tatry. Jest
wśród nich 14-letni Tomasz. Jadą do Poronina pod Zakopanem. Nocują w
pensjonacie: chłopcy parami w pokojach dwuosobowych, a ksiądz Bogusław sam.
Już pierwszego dnia Tomek podpada
czymś księdzu. Za karę - słyszy - ma spać w jego pokoju, jest tam drugie łóżko.
Kapłan najpierw raczy go opowieścią o swojej
pracy, a potem stwierdza, że jest za gorąco, i każe rozebrać się do majtek.
Chłopiec niechętnie wykonuje polecenie. Wtedy ksiądz robi to samo. Obaj zostają
tylko w slipkach.
Proboszcz mówi, że będą spali
razem, nakazuje chłopcu zdjąć majtki. Mówi, że to nic złego, normalna rzecz
między przyjaciółmi. Zaczyna masować go po klatce, brzuchu, penisie. Zachęca,
by Tomek zrobił to samo. Chłopiec leży nieruchomo, w końcu usypia. Rano budzi
się całkiem nagi. Obok śpi ksiądz. Duchowny obiecuje, że to będzie ich
tajemnica. Proponuje też, że mogą już do końca wyjazdu spać razem. Tomek
odmawia. On też milczy przez wiele lat.
Biegły psycholog oceni potem, że
Radek i Tomek nie zmyślają. Opowiedziane przez nich historie są składne i
logiczne.
Dotyk
2004 rok , Pocking w Dolnej Bawarii. Ksiądz Bogusław pracuje
tam jako wikary. Wśród ministrantów jest 11-letni Michael. Ma dobry kontakt z
księdzem z Polski, szuka u niego wsparcia, bo jego rodzice są w separacji. Pewnego
razu ksiądz zaprasza Michaela do domu, mówiąc, że chce, by ministrant
sprawdził jego kazanie pod względem gramatycznym i fonetycznym.
Chłopak czyta kazanie, ale już po
chwili ksiądz proponuje, aby odpoczęli. Kładą się na łóżku, kapłan prosi Michaela,
by rozebrał się do bielizny. Sam robi to samo. Głaszcze chłopca po ciele i
dotyka. Taki scenariusz miał powtórzyć się co najmniej trzy razy.
Michael
jest za młody, żeby zrozumieć, że dzieje się
coś złego, nie protestuje. Dopiero po latach zaczyna się zastanawiać, czy mógł
wtedy powiedzieć „nie”.
Kilka lat później niemiecka
policja kryminalna wzywa go na przesłuchanie. Jedzie do Passau.
- Nie wiedziałem, że nie byłem
jedyny. Dopiero na policji, kiedy była mowa o wykorzystywaniu seksualnym,
zdałem sobie sprawę, że ja też byłem wykorzystywany - opowiada dziś.
Po tych zeznaniach rusza śledztwo,
ale księdza nie ma już w Niemczech. Sprawa trafia do Polski, zajmą się nią
śledczy w Krasnymstawie. O oskarżeniach piszą lokalne gazety. I wtedy na
policję zgłaszają się dwaj już dorośli mężczyźni, którzy twierdzą, że w
przeszłości ksiądz ich dotykał „nie tak, jak trzeba” - tłumaczą. To Tomasz i
Radosław nie ufają trzem ofiarom, a jednemu oskarżonemu tak.
W rodzinnej Hirce niektórzy
domyślili się, kto oskarża księdza. Raz sąsiad demonstracyjnie nie
odpowiedział Radkowi na „dzień dobry” inni równie demonstracyjnie nie
zauważali go na ulicy.
- Ciągle zastanawiałem się, kto
wie, a kto nie. I jak zareaguje, gdy się w końcu dowie - wspomina młody
mężczyzna. Wyprowadził się z Turki i dziś zagląda tam coraz rzadziej.
Michaela odnajduję w internecie.
Cały czas mieszka w Pocking.
Jest gejem, od półtora roku ma stałego
partnera. Uczy się na inżyniera.
W mieście nikt nie wie, że ksiądz
z Polski był oskarżony o pedofilię. Michael żałuje,
że nie doszło do procesu, bo - tłumaczy - „ksiądz
powinien zdać sobie jasno sprawę z tego, co zrobił. Powinien spojrzeć ludziom
w oczy. Takie upokorzenie byłoby dla niego wystarczającą karą”.
Trzeci chłopak, Tomasz, nie chce
już rozmawiać o tym, co się stało.
Sumienie
7 sierpnia 2012 roku, trzy dni
przed samobójstwem. Policja aresztuje księdza Bogusława w Łopienniku i wiezie
go na przesłuchanie do Lublina. Duchowny nie przyznaje się do popełnienia żadnego
z zarzucanych mu przestępstw, ale potwierdza, że w 2002 roku w czasie wyjazdu
w góry ministrant Tomasz za karę musiał spać z nim w
jednym łóżku.
Nie zaprzecza też, że wezwał na
plebanię 13-letniego Radka, aby porozmawiać o wulgarnych treściach w
zeszycie, ale twierdzi, że „nie dopuścił się wobec któregokolwiek z chłopców
czynów seksualnych”.
Lokalna prasa cytuje kapłana,
który mówi, że ma czyste sumienie, a Pan Bóg wie, że jest niewinny.
W środę duchowny wraca do rodzinnego
Lopiemrika. Sąsiedzi widzą go koło domu. - Chodził ze spuszczoną głową -
wspominają.
Kazanie
Koniec lipca 2014 roku, Łopiennik
Nadrzeczny, rodzinna miejscowość księdza Bogusława.
Tu większość ludzi nie ma wątpliwości:
żadnego molestowania nie było. - Zaszczuli go i nie ’wytrzymał psychicznie.
Niewinny człowiek poszedł do piachu - żałują.
- Był pokornym księdzem, nie
takim, co mu w głowie kariera, samochody, a może i baby. Jakby pan widział, jak
on się modlił, sam by pan przyznał, że był niewinny - opowiada starsza
kobieta stojąca przed kościołem.
Kilka kroków dalej jest dom, w
którym mieszkał ksiądz Bogusław. Kilka kolejnych - cmentarz i jego grób. Na
czarnym pomniku napis: „Obfite u Niego odkupienie”. To fragment psalmu 130,7.
„Z głębokości wołam do Ciebie,
Panie,
O Panie, słuchaj głosu mego!
(...)
Jeśli zachowasz pamięć o
grzechach, Panie,
Panie, któż się ostoi?”.
- Łatwo jest kogoś zniszczyć. To
ksiądz jest tu prawdziwą ofiarą - szepcze kobieta stojąca przy sąsiednim
grobie. - Wystarczy kilku gówniarzy, żeby zmieszać całe życie, posługę,
doktoraty z błotem. On tak pięknie mówił. Ilu płakało na jego kazaniach, a
potem gadali, że dzieciom ręce w majtki pchał. Nie wierzę w te bzdury. Zachciało
się chłopakom odszkodowań - mówi.
Dzwonię do proboszcza parafii św.
Bartłomieja w Łopienniku z pytaniem, co parafianie myślą o sprawie. Mówi, że
nie wie. - Nie znalem go. Kończę rozmowę. Szczęść Boże - ucina ksiądz Adam
Brzyski.
10 sierpnia 2014 r., na
południowej mszy w kościele w Łopienniku jest tylko jedna intencja: za księdza
Bogusława w
drugą rocznicę śmierci. Większość ław jest pełna.
Kazanie wygłasza wikary.
„Zastanówmy się, moi drodzy, jak często podejmujemy decyzje w gwałtownym powiewie
wiatru naszych emocji, naszych lęków?” - pyta.
Po kazaniu proboszcz czyta
intencje: „Aby zmarły kapłan Bogusław cieszył się wiecznym szczęściem życia w jedności
z Bogiem. Ciebie prosimy...”.
Tłum: „Wysłuchaj nas, Panie!”.
Intryga
Pukam do drzwi rodzinnego domu
księdza, ale odpowiada mi cisza. Zostawiam kartkę z prośbą o kontakt. Kilka
dni później oddzwania kobieta, mówiąc, że jest z rodziny. Chce rozmawiać, ale
tylko przez telefon.
Opowiada, że w czerwcu 2011 roku,
czyli ponad pół roku przed pierwszymi oskarżeniami, ktoś podając się za
księdza, umieścił na stronie internetowej Gejowo.pl ogłoszenie z jego numerem
telefonu. W anonsie duchowny miał szukać „przyjaciela”. - To intryga. Ksiądz
Bogusław nawet w tym czasie nie miał intemetu. Ktoś go wrobił, przygotowując
kilka miesięcy wcześniej twardy grant pod oskarżenia i opowiada kobieta - wylicza dalej: ksiądz Bogusław czytał
Pismo Święte po niemiecku, chwalił się, że myśli w tym języku. - A ten chłopak
mówi, że redagował księdzu kazania i poprawiał błędy. Jak? - pyta.
Kobieta proponuje, że odpowie na
wszystkie moje pytania e-mailem. Wysyłam kilkanaście. Kilka dni później dostaję
odpowiedź: „Kto dobrze znał księdza Bogusława, ten nie wierzy w zarzucane mu
czyny. Dalszy kontakt uważamy za bezcelowy. Rodzina ks. B.”
Wyrok
Radek do dziś nie pogodził się z
tym, że nie doszło do procesu księdza. - To było bardzo bolesne, gdy słyszałem,
że ludzie zbierają podpisy w jego obronie, a nie wiedzą, co naprawdę się
wydarzyło. Nikt nie pytał, po co mielibyśmy kłamać. Tyle osób tak łatwo wydało
na nas wyrok i wspomina.
Mówi, że nigdy nie życzył księdzu
śmierci. Chciał tylko, aby nie miał kontaktu z dziećmi. - Ale on wybrał
inaczej. Nie chciał się zmierzyć z prawdą o samym sobie, o tym, jakiego Bóg go
stworzył. Nie ma sprawiedliwości, bo on nie żyje.
MAREK SZYMANIAK
a gdzie byli rodzice, kiedy nieletni Tomasz-Jarek nie wrócił do domu na noc ''a w/g oskarżeń spędził noc u księdza? '' Wiem, że jesteście nie usatysfakcjonowani, bo nic wam nie wyszło dobrego z waszej intrygi.Musicie tylko żyć do końca życia z poczuciem winy wobec nieprawdziwych oskarżeń, który doprowadziły do śmierci kapłana.Często bywa iż ludzie młodzi o nie normalnej orientacji seksualnej szukają rozgłosu , nie mają wstydu i żadnych pohamowań, nawet moralnych.Szukając zysku doprowadzają się tylko do życia z wyrzutami sumienia, jeśli je posiadają.
OdpowiedzUsuńArtykuł jest wyjątkowo prosty i widać ewidentnie kierunek zamierzeń autora, ale przecież wszyscy wiemy o polityce panującej w NEWSWEEK
do autora artykułu
OdpowiedzUsuńdlaczego Pan nie porozmawiał z przyjaciółmi księdza, znajomymi, rodziną,parafianami.Wysłuchał Pan tylko skarżących, i to w dodatku tylko jednego , bo widać ,że ten drugi ma jeszcze trochę honoru bo już się wycofał z fałszywych oskarżeń i nie chciał z panem rozmawiać,Stronniczość artykułu wykazuje tylko Pana zamierzone intencje i wywołanie sensacji i lepszej poczytalności gazety.