O
in vitro, leczeniu z homoseksualizmu, masturbacji, dotykaniu dzieci i co z tym
robią księża - opowiada seksuolog, prof. Andrzej Jaczewski.
Rozmawia WOJCIECH STASZEWSKI
To mamy ustawę! -
profesor Jaczewski wita mnie z radością, bo prezydent Komorowski właśnie
podpisał ustawę o in
vitro. Profesor na swoim błogu gwałtownie się
tego domagał, wzywał nawet Naczelną Izbę Lekarską, by dała odpór naciskom
episkopatu: „Metodę potępiają amatorzy i ignoranci, którzy nie chcą dopuścić do
prawnej regulacji. A środowisko lekarskie - jedyne kompetentne w oparciu o
wiedzę fachową - milczy!”.
NEWSWEEK: Toczył pan wojnę z
Kościołem w sprawie in vitro.
ANDRZEJ JACZEWSKI: Jestem przekonany, że Kościołowi na tych zarodkach gówno
zależy. Że to jedynie pretekst do walki o władzę.
Jak pracowałem w szpitalu i kobieta poroniła albo urodziła przedwcześnie
martwe dziecko, to nikt się tym nie przejmował. Ksiądz nie organizował pogrzebu,
tylko się to ciało wrzucało do pieca. Skąd więc taki kult zarodków?
To ja zostanę adwokatem
Kościoła. Czy jako lekarza nie przeraża
pana, że otwieramy niebezpieczną furtkę? Że
za sto lat wszyscy będą stosować in vitro, żeby
wpływać na cechy dziecka?
- Nie wyobrażam sobie, co będzie
nawet za 50 lat. To już nie jest mój kłopot. Mam 86 lat.
Ale dzisiaj powstaje ustawa w
tej sprawie i pan zabiera głos.
- Wie pan, ja jestem przeciwny
aborcji. Ale uważani, że nie mamy prawa zabraniać tego kobiecie. To jej
odpowiedzialność, jej poczucie przyzwoitości. Jak studiowałem medycynę, to do
zakładu medycyny sądowej na ul. Oczki przywożono przeciętnie raz dziennie
zwłoki jakiejś dziewczyny, która zmarła po poronieniu wywołanym przez
znachorkę. Jak dziś pamiętam taką, której z macicy wyjęliśmy sosnową gałązkę.
Jeżeli to ma się tak odbywać, to niech odbędzie się w szpitalu.
A jak się to ma do in vitro?
- Tak samo. Dyskutowaliśmy dziś z
antropologiem profesorem Napoleonem Wolańskim, od kiedy zaczyna się człowiek.
Doszliśmy do tego, że od momentu, w którym zapłodniona komórka jajowa zaimplantuje
się w macicy i zaczyna się rozwijać. Póki to nie nastąpi, zygota jest dopiero
materiałem na człowieka. Wszyscy ginekolodzy wiedzą, że na jedną ciążę, która
się rozwinie, jest wiele poronień naturalnych. Tak jak pod drzewem owocowym
leży mnóstwo owoców, które nie dojrzewają - bo jest ich za dużo i są zrzucane.
Sama natura reguluje pewne rzeczy.
No właśnie, a tutaj nie natura,
tylko człowiek ingeruje.
- Cała medycyna jest wbrew
naturze. Zgodnie z naturą, jak człowiek zachoruje, to powinien sam wyzdrowieć
albo umrzeć. Powiem panu, że ja nie mam poglądu w sprawie in vitro.
Jak to? Na blogu siał pan
właśnie burzę!
- Ale pisałem, że nie wiem, jak
powinno być. Mam tylko opór przeciwko temu, że biskupi w tej sprawie zabierają
glos. Oni mogą w kościele mówić, że in vitro jest grzechem śmiertelnym i
grozi za to ekskomunika. Ale mam opór, kiedy oni chcą narzucić to innym
ludziom. Są tacy, których poglądy biskupów wcale nie obchodzą. Kiedyś nie
można było jeść mięsa w piątek. To co, też mielibyśmy to wprowadzić ustawą?
Kiedyś nie był pan tak
radykalny. Pół wieku temu „leczył” pan z homoseksualizmu.
- Na swoje usprawiedliwienie mogę
powiedzieć, że nie tylko ja. Niedawno na konferencji Lew-Starowicz przyznał z
ubolewaniem, że stosował wstrząsy elektryczne. Ja nie stosowałem, bo nie
miałem odpowiedniej aparatury. Pamiętam z poradni 16-letniego chłopaka,
którego przyprowadziła rodzina. Namawialiśmy go na kontakty heteroseksualne,
on znalazł dziewczynę, która się w nim zakochała. Ale jemu nie sprawiało to
żadnej przyjemności, mógł kopulować tylko wtedy, gdy zamknął oczy i wyobrażał
sobie kolegę, w którym się namiętnie kochał. Z innymi było to samo.
Wiele lat później ten chłopak
zaczepił mnie na ulicy: „Z panem mogłem sobie w poradni szczerze rozmawiać. Ale
mam prośbę, nie leczcie już tych chłopaków. Ten, kto ma być gejem, to gejem
będzie. A wyście mi zmarnowali najpiękniejszy okres życia. Odżyłem dopiero, jak
przestałem chodzić do waszej poradni i poszedłem do łóżka z facetem”.
Jak się zmieniało pana
podejście do homoseksualistów?
- Zauważyłem w pewnym momencie, że
część się „leczyła” z homoseksualizmu i znajdowała dziewczyny.
Czyli Kościół ma rację, żeby
homoseksualizm leczyć?
- Nie, bo to żaden homoseksualizm,
tylko homofilna faza rozwoju, kiedy człowiek jest pod wrażeniem bardziej
rozwiniętych reprezentantów własnej płci. W książce „Erotyzm dzieci i
młodzieży”, którą odszczekuję od lat, opisałem taki przypadek. Przyszła do
mnie matka, mówiąc, że jej syn przyjaźni się z kolegą, ale ta przyjaźń jest
bardzo „namacalna” - razem włażą pod kołdrę. Zanim zdążyliśmy coś zrobić, on
poznał dziewczynę, zaczął za nią latać. Ona miała rower, więc rodzina też jemu
szybko kupiła rower, żeby mogli jeździć razem. Ten przypadek jest opisany jako
„wyleczenie”, ale to nie było żadne wyleczenie, bo nie było żadnej „choroby”,
tylko faza homofilna.
A co pan myśli o związkach
partnerskich?
- Jestem oczywiście za. Chociaż
obawiam się, że związki dwóch mężczyzn są mniej trwałe. Obawiałbym się, czy im
się to za dwa, pięć albo 10 lat nie znudzi. Ale związki kobiet są trwale,
głębokie, widziałem takich sporo.
A co z ich prawem do
wychowywania dzieci?
- Widziałem lesbijki, które
wychowywały dzieci bardzo dobrze. Co do facetów miałbym wątpliwość. Chociaż
znam homoseksualistę, który zajął się chłopakiem wyciągniętym z prostytucji na
Dworcu Centralnym i bardzo dobrze go wychował. Pamiętam też, jak przyszła do
mnie matka, której 16-letni syn uciekł do jednego faceta i mieszkał u niego;
był jego kochankiem. Matka nie wiedziała, co zrobić, najpierw chciała wyjść za
kochanka syna, ale miał absolutny wstręt do kobiet. I spotkałem niedawno tego
faceta na ulicy, z takim ciepłem mówił, że ma teraz cudowną wnusię, bo tamten
chłopak wyszedł z fazy homofilnej, poznał dziewczynę i ożenił się, a on został
jego przybranym ojcem. Fajnie im się ułożyło.
Ale pokręcona historia!
- Okropnie.
A może Kościół ma rację, że
trzeba trzymać się jasnych reguł?
- Nie ma racji. Popęd seksualny
jest zbyt gwałtowny, żeby go zamknąć w prostych ramach. W okresie dojrzewania
wydziela się u chłopców testosteron. Skazywanie ich na abstynencję jest wbrew
naturze. Pamiętam chłopców, którzy w latach 60. podejmowali próby samobójcze,
bo ksiądz im nagadał, że masturbacja to grzech śmiertelny. A im bez przerwy stoi. Potrafią się masturbować po sześć razy
dziennie. Jeśli nie rozładują napięcia, są zdenerwowani. Na obozach
harcerskich były konkursy, który zastęp pierwszy stanie przed namiotem, ale
niektórzy chłopcy nie chcieli szybko wyskakiwać ze śpiwora. Jak się ich
przycisnęło, to przyznawali, że im stoi i się wstydzą wstać, póki nie opadnie.
Pobudza ich wszystko. Alfred Kinsey, zwany ojcem rewolucji
seksualnej, wylicza sytuacje, które wywoływały podniecenie u nastoletnich
chłopaków: szybka jazda samochodem, jazda windą albo słuchanie hymnu
narodowego. Oni mają cholerne napięcie seksualne, a teraz trzeba wziąć jeszcze
poprawkę na telewizję, w której pełno nie półnagich, ale nagich kobiet. A do
tego dochodzi dobre odżywienie, bezstresowe dzieciństwo...
Czyli młodzież jest coraz
bardziej rozerotyzowana? Ale przecież w pana badaniach na studentach medycyny z
1953 r. wyszło, że mniej miało za sobą inicjację seksualną niż w podobnym
badaniu z roku 1898.
- Wie pan, jak starsi profesorowie
to wytłumaczyli? Ze w domach, w których dorastali XIX-wieczni studenci, były
służące. Ponadto wtedy to była elita drobnomieszczańska, a w latach 50.
robotniczo-chłopska, więc te dwie grupy nie dają się łatwo porównać. Z
aktualnych badań Zbigniewa Izdebskiego wynika, że nie ma gwałtownego wzrostu
aktywności seksualnej. Ale wyraźnie zwiększył się procent chłopców, którzy się
masturbują. Śmieją się z tych kościelnych zakazów. Jeden chłopak, jak go
spytałem, co mówi, gdy idzie do spowiedzi, obruszył się: „A co ich to obchodzi?
Ja im o takich rzeczach nie mówię!”
A Kościół straszy Onanem.
- Młodzi mają gdzieś to, co im
opowiadają na katechezie. A to niebezpieczne, bo wtedy mają gdzieś też, jak im
się mówi o patriotyzmie i o wszystkim. Katecheza w szkole to najlepsza droga do
ateizacji. Opowiadają im o dziewictwie, o czystości, a co jest przeciwieństwem
czystości?
Brud.
- To znaczy, że seks jest brudny,
tak? Co za bzdury! Taka jest natura ludzka, seks to jeden z istotnych
wyznaczników ludzkiego szczęścia. Jak komuś się dobrze układa życie
seksualne, to wszystko się robi i nieważne.
Lekcji religii jest za dużo. Ja
miałem religię w szkole, ale nie było dużo o seksie, była historia Kościoła,
dużo ciekawych rzeczy. A jak oni teraz mają dwie godziny w tygodniu, 900
godzin w czasie całej nauki, to wypełnić to sensowną treścią nie jest wcale
łatwo. Opowiadają im bzdury albo puszczają filmy.
Zawsze był pan takim
antyklerykałem?
- Moi rodzice byli ateistami. Ale
jak byłem mały, chodziłem z własnej woli na nieszpory i oni nie mieli nic przeciwko
temu. Moment przełomowy był w klasie maturalnej, dyrektorka nam urządziła
spowiedź i sprowadziła księdza redemptorystę. Powiedziałem księdzu, że mam
wątpliwości co do istnienia Boga, a on mi na to, że jestem głupi i gdybym nie
był taki głupi, to- bym nie miał wątpliwości. Więc wstałem i odszedłem.
Wierzy pan w Boga?
- Jak mrówka idzie po asfalcie i
rozjedzie ją ciężarówka, to ma niewielką możliwość ustalić, co właściwie się
stało. Tak samo nam, ludziom, trudno ustalić coś na temat Boga. Niby ktoś to
musiał puścić w ruch. Ale jeżeli ten Bóg jest, to uważam, że świat jest tak
obrzydliwy, że trudno byłoby mi tego Boga szanować i akceptować. Niech pan
popatrzy, że każde życie biologiczne na ziemi opiera się na zjadaniu słabszego.
To obrzydliwe.
Czy Bóg, jeśli istnieje, lubi
seks?
- Nie wiem. O ile pamiętam z
Biblii, Chrystus nigdy nie potępiał seksu, nawet Marii Magdaleny nie ganił.
Potem tak zwani doktorzy Kościoła zaczęli potępiać seks. Ja się od tego
odciąłem, ale jest mi żal, że Kościół jest taki nie do zaakceptowania, pełen
oszustwa, bo ludzie tego potrzebują. Jestem jednym z niewielu, którzy w każdą
niedzielę bardzo dokładnie słuchają transmisji mszy. Szczególnie kazania. I na
zakończenie nie umiem powiedzieć, o co w tym kazaniu chodziło. Była piękna
mowa, górnolotne zwroty, ale o co chodziło, to nie wiem. Odrzuca mnie zachłanność
Kościoła, oni za pieniądze zrobią wszystko. Żądza władzy. Oni chcą nam
wszystkim narzucić swoje normy. To jest tak anachroniczna organizacja, to przyklękanie
i całowanie biskupa w rękę. Rany boskie, w dzisiejszych czasach...
Strasznie pan nie lubi księży.
- Spotkałem wielu przyzwoitych
księży, którzy autentycznie kochają swoich ministrantów, troszczą się o nich.
I znam też księży obrzydliwych. Jeden brał chłopca do domu, figlował z nim, a
potem zakładał stułę i udzielał mu rozgrzeszenia. Drugiemu chłopak przy
spowiedzi wyznał, że ma pociąg do mężczyzn, a ksiądz wyjrzał i mrugnął:
„Poczekaj na mnie przed bramą”.
Księża są wpędzeni w trudną
sytuację, bo celibat jest wbrew naturze. Pewien mądry ksiądz tłumaczył mi, że
jeżeli ksiądz mocno przyjaźniłby się z dziewczyną, toby go w parafii wyklęli.
A jeśli zajmuje się ministrantami, jeździ z nimi na wycieczki, to będą chwalić,
jaki dobry wychowawca. Dużo księży uprawia stosunki homoseksualne nie z
wyboru, tylko z konieczności.
A skąd pan wie, że dużo?
- W Warszawie mógłbym ich panu wymienić
po nazwiskach, bo znałem je od pacjentów. Jestem przeciwnikiem celibatu.
Przyjaźnię się tu, u siebie, w Beskidzie Niskim, z prawosławnymi księżmi. Mają
dobre, przyzwoite rodziny. Księża katoliccy mają trudniej. Jeden, z którym
się zaprzyjaźniłem, opowiadał, jaką czuje pustkę, kiedy wieczorem siedzi sam na
plebanii.
I lekarstwem na to ma być
dotykanie chłopców?
- W naszym województwie oskarżono
księdza, że dziewczęta podczas katechezy ustawiały się przed nim w rządku i
prosiły, żeby je głaskał po plecach pod koszulą. Jakieś matki zrobiły
awanturę...
A dziwi się pan?!
- Pewnie! Uważam, że te matki były
głupie! Bo co to za dzieci się ustawiały? Takie, które nie były pieszczone w
domu! Bo gdyby były, to nie szukałyby pieszczot u księdza.
Opowiem panu coś. Do poradni, w
której kiedyś pracowałem, przyprowadzono raz dziewczynę z domu dziecka, która
szła z pierwszym lepszym - niekoniecznie za pieniądze. Mówiła, że czuje się
nikomu niepotrzebna; państwo ją utrzymuje, ale nie ma nikogo, kto by ją
akceptował. A jak na ulicy facet ją zaczepia, mówi, że mu się podoba, to dla
niej takie przyjemne, że ona stara się, żeby to trwało jak najdłużej.
Chociaż wie, że jak zrobi swoje,
to on splunie i pójdzie.
Dzieci, które tego komfortu
emocjonalnego nie mają, są najczęściej ofiarami pedofilów. Bo szukają ciepła,
oparcia. Jeden dorosły pedofil mówił mi, że do dzieciaków z dobrych,
kochających rodzin nawet nie podchodził. Szukał takiego z rodziny, w której
ojciec odszedł - jest tylko zapędzona, zapracowana matka. Albo z domu dziecka.
To co robić?
- Dotykać dzieciaka, póki tego
chce. Ludzie, którzy są pozbawieni potrzeby więzi, nie będą ani dobrymi
patriotami, ani pracownikami, ani partnerami. Nie będą mieli żadnego
przywiązania. Najlepiej, jak dziecko ma przytulających rodziców. A jak nie ma,
niech się przytula do nauczycielki, do wychowawcy, do księdza.
Pan dotykał swoich uczniów,
pacjentów?
- Najwięcej doświadczeń zebrałem z
harcerstwa. Tam byli w większości chłopcy - i dobrze, bo jeśli mężczyzna
przytula dziewczynkę, to tworzy złą aurę. Na obozie ustawiali się w kolejkę,
żeby ich smarować olejkiem do opalania. Mogli się nasmarować sami, ale szukali
kontaktu.
Pisał pan, że Janusz Korczak
brał swoich wychowanków do łóżka.
- Każdy wychowawca zna takie sytuacje,
że dzieci w nocy przychodzą i chcą wejść do łóżka. Przecież w rodzinie jest tak
samo, jak dzieciak ma zły sen, to idzie do matki albo do rodziców, przytula się
i zasypia.
Panu na obozie harcerskim
dzieci też wchodziły do łóżka?
- Wiele razy ktoś przychodził. Ale
nie wpuszczałem.
Dlaczego?
- Jakoś nie chciałem. Ale dziś mam
wyrzuty sumienia, bo odrzucenie jest dla takiego dzieciaka bardzo dotkliwe.
Myślę, że dla niektórych to była krzywda... Parę dni temu dostałem list z
więzienia od faceta, który ma 12-letni wyrok za morderstwo. Był wychowankiem
domu dziecka i pamiętam, że kiedyś w nocy chciał wejść do mnie do łóżka, a ja
go pogoniłem. Zastanawiam się, czy gdybym mu okazywał więcej przyjaźni,
akceptacji, to może on by tak nie skończył?
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz