Już w szkole świat
podzielili na ludzi 5 frajerów, czyli całą resztę, którą należało rozdeptać.
HELENA KOWALIK
Syna
zaczepiło przed szkołą kilkunastu uczniów z jego klasy. Dwóch się nad nim
znęcało, a reszta biernie patrzyła. Gdy żona przybiegła, syn leżał na chodniku
nieprzytomny, cała twarz we krwi, a oni go kopali, rozkazując: „Podnieś się! ”.
Żona rzuciła się na oprawcę i złapała go za włosy. Wtedy jej zagroził: - Odsuń
się, stara k..., bo cię posuniemy nożem.
- Mój syn kolejny raz miał
przynieść do szkoły pieniądze dla klasowego herszta. Wczoraj nie dałam mu ani
grosza, to wrócił w kurtce pociętej żyletką.
Tak dramatyczne telefony
dyrektorka Zasadniczej Szkoły Dokształcającej Zawodowej nr 4 w Warszawie
odbierała na początku 1970 r. Rodzice krzywdzonych uczniów nie chcieli podać
nazwisk. Wszyscy skarżyli się na anonimowych prześladowców z klasy, nikt nie
wymienił nawet imienia przywódcy bandy.
HIERARCHIA I RYTUAŁY
Dyrektorka kazała zwołać zebranie
rodziców, na które wezwano też uczniów. Okazało się to absolutną porażką.
Kilkunastu dominujących w szkole chłopców narzuciło ton tym spotkaniom, na
uwagi starszych odpowiadali: - I co mi zrobisz?
Terror się nasilał. Gdy wychowawca
poszedł z klasą do teatru, podczas antraktu jeden z uczniów został w toalecie
pobity do krwi przez kolegów. Później na żądanie przywódców bandy nastolatek
rzucił się pod przejeżdżający samochód. Uratowanie życia zawdzięczał wyłącznie
refleksowi kierowcy. Chłopiec nie chciał się przyznać, dlaczego spełniał tak absurdalne
żądanie.
Dyrektorka poprosiła o pomoc
prokuraturę. W czasie przesłuchań na komendzie pojawiło się nieznane dorosłym
słowo „git” Powtarzało się często i śledztwo poszło w tym kierunku. Ofiarom
rozwiązały się języki. Okazało się, że cała szkoła jest opanowana przez
gitowców, którzy stworzyli własną hierarchię i rytuały.
Na samej górze stał herszt,
nazywany królem. To on inicjował burdy, decydował, kogo ukarać, a kogo
wywyższyć. Niepisany kodeks gitowców dzielił uczniów na ludzi i frajerów,
zwanych też kiepskimi. Kiepski nie mógł pić z tej samej butelki co człowiek,
nie podawało mu się ręki, przed klasą musiał czekać, aż pierwsi wejdą gitowcy.
Jeśli gitowiec wziął od frajera gumę do żucia - „skiepścił się” i trzeba było
go „wyprostować”, dając mu jakieś szczególne zadania, np. pobicie Bogu ducha
winnego ucznia. Albo wpisanie sobie dwój w dzienniku lekcyjnym. Natomiast
jeżeli frajer nie chciał dać czegoś gitowcowi, np. breloczka, tenisówek na
gimnastykę, ściągawki na klasówkę, biła go cała banda. Ofiary musiały też
codziennie się opłacać.
Na przerwach gitowcy okupowali ubikacje.
Tam podtapiali kiepskich w muszli klozetowej i „wywracali im kieszenie” żądając
haraczu. W razie odmowy wypłacali tak zwaną „mukę”. W tym celu markowali
uderzenie ofiary w podbrzusze, mówiąc: „muka”. Gdy atakowany odruchowo się
zginał, dostawał „fangę” w czoło ze słowami: „Była jawna”.
Obowiązywało szczególne
słownictwo, czyli nawijanie kminą. Nie można było mó - wić „po tobie” tylko „za
tobą” (bo: „po tobie to kwiaty rosną”). Nie -
„zapal papierosa”, tylko „kopsnij”. Gitowiec nie był „mały”, tylko „mikry”, bo
„mały był w rozporku”.
TERROR, KMINA I DZIARY
O charakterze i randze gitowca
świadczyły tatuaże i sznyty. Kropka, czyli dziara, pod lewym okiem oznaczała
git człowieka, kropka na gardle - że lubi wypić, pod lewym okiem w kształcie
serduszka wskazywała przywódcę. Kiedy już się zostało człowiekiem, trzeba było
uważać, żeby się nie skiepścić. Takiego frajera zdradzał cyngwajs pod prawym
okiem.
Aby zdobyć szczególne uznanie,
należało co jakiś czas pociąć się nożem albo żyletką. Sznyty na przegubach
dłoni były dla początkujących. Prawdziwy charakterny gitowiec robił sobie
tzw. królewski sznyt, który polegał na pochlastaniu całej powierzchni ciała,
poczynając od nadgarstków, poprzez pachy, boki, uda, aż do stóp i z powrotem.
Gitowcy czuli szczególną
solidarność z więźniami. Przy piciu alpagi wylewało się trochę wina na ziemię
za tych, co „garują”. Nie wolno było używać w rozmowie słowa milicjant. Jeden z
uczniów, początkujący gitowiec, przechwalał się na przerwie, jaki zrobi kawał „psom”. Mianowicie, przebrany w mundur
milicyjny wejdzie na skrzyżowanie i tak pokieruje ruchem, aby spowodować
wypadek. Chłopak oczekiwał na oklaski, a dostał lanie w celu „wyprostowania”
go. Bo posłużył się słowem milicjant, a to u gitowców jest zabronione.
Banda miała w każdej klasie
upatrzone kozły ofiarne. W 2b był to cherlawy Jerzy, syn samotnie wychowującej
go sprzątaczki. Dostał od gitowców wiadomość, że ma kiepsko. Herszt zażądał od
niego 100 dolarów, dał tydzień na załatwienie sprawy. Uczeń nie miał żadnych
szans na zdobycie takich pieniędzy, prosił o prolongatę. Termin został
przesunięty, ale po pobiciu ofiary, co miało być ostrzeżeniem, że to dopiero
zaliczka w cyklu znęcań. Zdesperowany chłopak ukradł matce wypłatę i kupił bony
dolarowe.
Inny uczeń Marek został pobity za
picie wody w ubikacji, do czego mieli prawo tylko gitowcy. 16-letniemu
Ireneuszowi król gitowców przyłożył na przerwie scyzoryk do szyi i zapytał,
jak ma u ludzi. Chłopiec nie wiedział, o co chodzi. Na kolejnej przerwie
usłyszał to samo pytanie, a ponieważ nadal nie rozumiał, został tak skopany, że
trzeba było wzywać pogotowie. Ze strachu przed
oprawcami (ostrzegli go: „jeśli przypucujesz, to mogiła”) powiedział lekarzowi,
że spadł ze schodów.
ZASTRASZENI ŚWIADKOWIE
Prokurator oskarżył młodocianych
napastników z art.
210 kk, czyli o rozbój. Groziły im co najmniej
3 lata więzienia. Pierwszy w Polsce proces gitowców zapowiadał się sensacyjnie.
Największa sala Sądu Powiatowego dla m.st. Warszawy była pełna.
Najbliżej oskarżonych usiedli ich
koledzy. Wielu miało dziary pod lewym okiem. Również ubiorem demonstrowali
przynależność do git ludzi. Ortalionowe wiatrówki nazywane wiatach 70.
Szwedkami, spodnie zaprasowane w kant, buty z metalowym szpicem i krótkie
włosy, ostrzyżone na tzw. małpę - z przodu krócej, z tyłu dłużej.
Taka publiczność deprymowała małoletnich
świadków. Bali się otworzyć usta, nie pomagało utajnienie części procesu.
- Może na przesłuchaniu w
komendzie mówiłem co innego, ale dziś nie wiem na pewno, czy mnie bili. Jak
sobie przemyślałem, to doszedłem do wniosku, że w ogóle mnie nie pobili -
zeznawali jeden za drugim poszkodowani.
Sędzia: - Czy w szkole potępia się
oskarżonych?
- Raczej nie...
- Czy świadek się boi?
Uczeń rzucił trwożne spojrzenie na
ławę oskarżonych, coś szepnął i... zemdlał.
Po przerwie za barierką dla
świadków stanął kolejny nastolatek. Niegdyś był gitowcem, ale potem „się
wypisał”. Sędzia odczytał jego zeznanie z akt prokuratorskich: „Niedaleko
szkoły zaczepił mnie Sylwester R. i uderzył pięścią w twarz, rozcinając mi
wargę. Wcześniej też zostałem pobity, miałem 10 dni zwolnienia. Liczyłem, że to
już koniec prostowania. Ale dostałem od nich nowe polecenie, żebym się rzucił
na linę. Chodziło o kabel pod napięciem”.
- Nie potwierdzam! - przerwał
sędziemu zroszony potem na twarzy świadek. - Podpisałem protokół, ale go nie
przeczytałem, bo się spieszyłem do szkoły.
Na pytanie do kolejnego świadka,
za co został pobity, sąd usłyszał: - „Bo powiedziałem: »Posuń się«”.
- Co jest w tym obraźliwego?
- Należało powiedzieć: „przesuń
się”, bo posuwać to można k...
Oskarżeni zostali zbadani przez
biegłych psychologów i psychiatrów. Wszyscy byli zdrowi psychicznie, w normie
intelektualnej. Dariusz Z. określony w aktach śledczych jako przywódca gitowców był
wiceprzewodniczącym samorządu ogólnoszkolnego. Inny oskarżony - zastępcą
gospodarza klasy. Również milicyjne wywiady środowiskowe wystawiały oskarżonym
dobrą opinię: pracowici, grzeczni chłopcy, wychowywani w domach, gdzie się nie
przelewa. Ale psycholog stwierdziła, że oskarżeni nie mają uczuciowości
wyższej. Wrodzona inteligencja pomagała im w zachowaniu dwóch twarzy: miłego
sąsiada z klatki schodowej i bezwzględnego dręczyciela upatrzonych ofiar w
klasie, gdzie w kilka miesięcy wprowadzili system bezwzględnego wasalstwa.
Proces ukazał bezradność grona
pedagogicznego. - Ja nadal nie mogę zrozumieć - przyznała dyrektorka - jak to jest, żeby solidarność łączyła tego, kto
bije, i bitego.
TYSIĄC UCZNIÓW, 32 KLASY
Dlaczego nauczyciele nie
zareagowali w porę? Z niewiedzy. Do szkoły chodziło 1000 uczniów, były 32
klasy. Ponadto oddział tzw. niebieskich ptaków - nastolatków nieuczących się i
niepracujących. Na początku roku główny wysiłek nauczycieli był nakierowany na
to, aby ściągnąć uczniów do klasy, bo większość nie zauważyła, że skończyły się
wakacje. We wrześniu w kilku klasach siedział w ławce tylko jeden uczeń.
O git ludziach pedagodzy
dowiedzieli się z prasy. Owszem, zareagowali, zgodnie z poleceniem kuratorium.
Była pogadanka dzielnicowego. Na apelu Zygmunt D. (późniejszy oskarżony)
wygłosił referat o społecznej szkodliwości tego rodzaju subkultury. Zaprosili
na lekcję wychowawczą szkolną pedagog. Na prośbę dyrektorki rozmawiała z dwoma
najbardziej butnymi uczniami, ale zaprzeczyli, że mieli coś wspólnego z git
ludźmi. Pedagog nie mogła dłużej drążyć tematu, bo miała pod opieką pięć szkół
zawodowych i dom dziecka, a poza tym, jak zeznała, nie jest od prowadzenia
śledztwa.
Po przesłuchaniu 180 świadków sąd
wydał wyrok. Dwaj najstarsi uczniowie, już 18-letni, zostali skazani
odpowiednio - na trzy lata oraz 1,5 roku więzienia. Pozostali spośród 12
oskarżonych jeszcze niepełnoletni mogli się cieszyć wyrokami w zawieszeniu.
Nauczyciele „Czwórki” byli
oburzeni surowością wyroku. Wysłali prośbę do sądu drugiej instancji: „Po
zapoznaniu się z wyrokiem na naszych uczniów, zwłaszcza pełnoletnich, dyrekcja
szkoły bez narzucania swej woli Wysokiemu Sądowi poczuwa się do moralnego
obowiązku prosić o łagodniejszy wyrok w przypadku apelacji. Jesteśmy
przekonani, że ci wychowankowie już nigdy nie popełnią takich czynów”.
Jednak wyrok się uprawomocnił.
Podobne zapadły w kilku innych miastach, gdzie też wybuchła epidemia gitowców.
ZE SZKÓŁ NA OSIEDLA
Młodzi terroryści poszli za kraty,
a zjawiskiem nowej subkultury zajęli się socjolodzy. Zakreślono pola agresji
gitowców: z ankiet wynikało, że programowo nienawidzili milicjantów, esbeków i
wszelkiej władzy. Takie organizacje jak PZPR czy Związek Socjalistycznej
Młodzieży Polskiej nazywali gadowskim nasieniem. Na drugim biegunie czaiła się
pogarda do słabszych, czyli frajerów.
W Warszawie trzy następujące po
sobie procesy szkolnych gitowców wyprowadziły tego rodzaju napastników z klas
na osiedla. Zmieniło się też oblicze ich wroga. Był nim już nie tylko typowy
kiepski, ale i git człowiek z innej dzielnicy. W latach 70. toczyli regularne
bitwy Wola kontra Ochota, Śródmieście - Mokotów itd. Jednoczyli się tylko w
agresji przeciwko długowłosym hipisom z koralikami na szyi. Nazywali ich
więziennym żargonem - cwelami.
Nieletni gitowcy wiele ze swoich
zasad przejęli z subkultury więziennej, gdzie osadzeni posługiwali się
grypsera - slangiem zrozumiałym dla wtajemniczonych. Często przewodnikami
młodocianych terrorystów w przestępczym świecie byli starsi koledzy z podwórka,
którzy wyszli na wolność po odsiedzeniu wyroku. Czasem byli to najbliżsi
krewni, z powodu kryminalnej przeszłości cieszący się na osiedlu opinią
chojraków.
Do bycia gitowcem albo
przynajmniej sympatykiem tych, co „nawijają kminą” przyznawało się ok. 40 proc.
uczniów zasadniczych szkół zawodowych i techników.
W 2012 r. reżyserzy Kuba
Nagabczyński i Mirosław Majeran zaprezentowali
na Festiwalu Camera Obscura film dokumentalny „Gitowcy”. Odszukali dawnych git
ludzi skazanych za rozbój na szkolnych kolegach.
„Jako dorośli - zauważył Nagabczyński
- robili wszystko, żeby nie splamić się pracą. Napić się wódki, okraść, napaść,
sprowokować burdę, zelżyć i skopać frajera, a nawet zabić - to były ich
codzienne zajęcia. Życie miało być przede wszystkim przyjemne. Dziś większość z
nich nie żyje albo mieszka w przytułkach zniszczona przez długie wyroki,
alkohol i choroby”.
WYKORZYSTAŁAM INFORMACJE
ZAWARTE M.IN.
W RELACJACH SPRAWOZDAWCÓW
SĄDOWYCH W LATACH 1973-1974: DANUTY FREY („TYGODNIK DEMOKRATYCZNY”), WANDY
FALKOWSKIEJ („POLITYKA”), MARKA RYMUSZKO („PRAWO I ŻYCIE”), MARTY
MIKLASZEWSKIEJ („LITERATURA”).
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz