Ja
stale wierzę, że Ludzie chcieliby odrobiny przyzwoitości i profesjonalizmu w
polityce. Potrzebują przywódców. A przywódca to jest ktoś, kto się nie
podlizuje, kto
potrafi pójść pod prąd - mówi Władysław Frasyniuk.
WŁADYSŁAW FRASYNIUK: Wy,
muzycy, szybciej od polityków czujecie, że idą zmiany w kraju. Słyszałem w
radiu zespół Proletaryat, wyśpiewali wszystko, co się właśnie dzieje.
NEWSWEEK: Znam ten
zespół...
Ich tekst jest manifestem pokolenia, które nie zgadza się na
bylejakość, na polityków z twarzami nieskażonymi myśleniem. Usłyszałem to na
długo przed wyborami prezydenckimi. Intuicyjnie wyczuwałem bunt przeciwko
jedynej partii, która jest pozostałością inteligenckich posolidarnościowych
środowisk - czyli przeciw Platformie. Bunt nie tylko tak zwanej klasy średniej,
która jest wciąż niezidentyfikowana, ale bunt polskiej inteligencji, czyli
ludzi, którzy mają duży próg odporności. A to już jest coś poważniejszego!
Poczułeś, że coś
narasta?
Zorientowałem się, że straszenie PiS-em nie działa. Że
ludzie potrzebują wiarygodności, odpowiedzialności za słowo, że potrzebują
przywódców, którzy podejmą decyzje - a przywódca to jest ktoś, kto się nie
podlizuje, kto potrafi pójść pod prąd. I że Platforma się wyczerpała.
Zobaczyłem, że ten bunt jest buntem ludzi bezsilnych: Partii Wkurwionych.pl.
Kukiz porwał ludzi energią, ale też wiarą, że jest szczerze i autentycznie
zdenerwowany - a to, że nie ma nic do zaproponowania, jest kompletnie bez
znaczenia. Swoją drogą obawiam się, że to go przerosło, że skończy tragicznie
- może nawet jak Lepper. I ten jego zryw ujawnił potencjał największej partii
„zostawionych na boku”. On to wszystko wyczuł, a nie wyczuła tego Platforma,
nie wyczuł Komorowski, który przecież powinien być człowiekiem wrażliwym, bo
przez wiele lat współpracował z Tadeuszem Mazowieckim. Ale nie słuchał zespołu
Proletaryat. Nie zrozumiał, w czym tkwi istota tego sprzeciwu.
Kiedyś Tusk mnie
zapytał, skąd się dowiedzieć, o co chodzi młodym.
Bo on słuchał Jacka
Kaczmarskiego – i tam wszystko było powiedziane. Odpowiedziałem:”niech pan
posłuch hip-hopu, tam też jest wszystko powiedziane”, a Tusk się tylko
skrzywił. Tytuł tej piosenki Proletariatu pamiętasz?
- „Nie wyrażam zgody”, chyba... I
co zrobił Komorowski w czasie pierwszych 48 godzin po knock-downie I tury?
Wpadł w chaos. W ogóle się nie zastanowił, że odpala bombę atomową, że jak jego
referendum w sprawie JOW-ów grzmotnie, to cały system wyleci w powietrze. Jemu
się chyba wydawało, że JOW-y oznaczają poważną debatę na temat jednomandatowych
okręgów wyborczych, podczas gdy one zostały odczytane przez ludzi: „Jebać
Obecną Władzę” - i to zarówno PiS, jak i PO. I zamiast być naturalnym przywódcą
i odwołać się do wartości uniwersalnych, które budują klasę średnią, budują
polską inteligencję, dać im poczucie, że jest jakaś konkretna propozycja na
najbliższe pięć lat, on powiedział: gotowy jestem zmienić konstytucję, byle
utrzymać własny stołek. To spowodowało, że ludzie z dużych miast nie poszli
głosować. Uznali, że nie ma różnicy między
Dudą a Komorowskim, że jeden i drugi jest gotów zaoferować wszystko, byle
tylko być.
Wkurwieni, młodzi... Masz 60
Lat. Podobnie Zbyszek Bujak. Zbyszek Janas - 61, Bronisław Komorowski - 63. W
sierpniu 1980 roku byliście szczeniakami i staliście na czele światowej
rebelii. Robiliście rewolucję, mając 26-27 lat. Lech Wałęsa miał 37...
- ... i już był z innego
pokolenia, mówiliśmy na niego „staruch”. Zawsze powtarzam, że rocznik 1954
jest najlepszy we współczesnej historii Polski. Pierwsze pokolenie robotników
ze średnim wykształceniem, czyli lepiej wykształcona, myśląca klasa
robotnicza, co być może spowodowało, że właściwie odczytaliśmy ten proces,
który odbywał się w Polsce. Zawsze odpowiadałem Geremkowi, jak on mi mówił, że
coś tam mam napisać: „Bronek, ty do kościoła pójdź i daj na mszę za to, że
pracowałeś z robotnikami, którzy myśleli, czytali, może nie piszą, trudno”. Być
może dlatego, że nie mieliśmy bagażu negatywnych doświadczeń jak starsi od
nas. Myśmy nie przeżyli więzień stalinowskich, wojny. 1970 rok - oglądaliśmy,
1968 rok coś kojarzyliśmy...
To były ziarenka, z których
wyrośliście?
- Zrozumieliśmy, że wychodzenie na
ulice to jest ryzyko. No, bo kiedy padło pierwsze znienawidzone do dzisiaj
słowo „kompromis”? W 1980 roku - kiedy zaczęli podpisywać porozumienia w
Stoczni Gdańskiej. To nie jest tak, że my wierzyliśmy głęboko w ten podpis, ale
on dawał czas na to, żeby się organizować.
Naprawdę tak o tym wtedy
myśleliście?
- Ale wtedy jeszcze nie miałem
świadomości, że kompromis jest taki istotny. Bydgoszcz - pobicie Rulewskiego
- marzec 1981; wtedy poważnie przygotowaliśmy się do strajku generalnego. Wiedzieliśmy,
że może nastąpić konfrontacja, więc po raz pierwszy w regionie wyciągnęliśmy
10 milionów złotych i schowaliśmy - na wszelki wypadek. Okopaliśmy się w dwóch
połączonych zakładach Dolmen i Pafawag i zastanawialiśmy się, co zrobić, jak
czołgi wjadą.
Z jednej strony mieliśmy
środowiska inteligenckie, które weszły do Solidarności w sierpniu 1980 roku i które
przestrzegały przed radykalizmem. Z drugiej strony - starszych ludzi, też naszych doradców, którzy przeszli II
wojnę światową z bronią w ręku. Oni mówili: „A, to w ten sposób można...” i
myśmy kładli butle tlenowe pod bramę, pod mury i wciągaliśmy na dachy biurowca,
żeby je zrzucić z góry. Robiliśmy piki...
Piki?
- Dzidy z prętów zbrojeniowych. I
wtedy jest porozumienie warszawskie. Pomyślałem: „Jakie piki, jakie, kurwa,
butle tlenowe! Rozmowa, ot, co!” Znowu zyskaliśmy czas, znowu możemy się budować,
przyciągać ludzi, przekonywać do tej wolności! Także „czerwonych” - bo
przecież wtedy powstawały tak zwane struktury poziome w PZPR. Więcej, na
strajku pojawiali się ludzie z PZPR, z milicji, z wojska. Przychodzili po
cywilnemu i mówili: „Chłopaki, jesteśmy z wami”. To było dla mnie przełomowe.
Ja już wtedy wiedziałem: żadnych powstań. Kompromis - bo to jest czas, to jest
możliwość organizowania ludzi.
A czerwony i tak zrobił stan
wojenny....
- I została garstka ludzi. Którzy
po pierwsze wykazali się odwagą, po drugie - zdolnościami organizacyjnymi, po
trzecie mieli wartości i idee, co im pozwoliło funkcjonować. A po czwarte zobaczyli
swoją porażkę - bo my brutalnie widzieliśmy, jak słabi jesteśmy, jak ciężko
kogokolwiek namówić do działania w podziemiu, bo nie było niczego gorszego
niż stres związany z nieustannym lękiem, że cię aresztują.
Moja żona zapłaciła straszną cenę
za te moje ucieczki. To nie jest normalny dom, kiedy masz założone podsłuchy i
na kartce piszesz: „Zaraz będę wyskakiwał z balkonu, nie panikujcie, nawet
jak się będą na mnie rzucać”. To nie jest normalne, jak wywalają drzwi, wpadają
do domu i rzucają tobą o ziemię przy dzieciach. Nie ma niczego gorszego. Mój
nieżyjący już kolega Piotr Bednarz, który siedział ze mną na oddziale, przebił
się nożem. Nie dlatego, że był słabym człowiekiem, tylko dlatego, że ja byłem
w celi dla niebezpiecznych i nawet jak mnie napierdalali, to nie mógł nic z tym
zrobić. Bezsilność to straszne uczucie.
Nie ma takiej kary w więzieniu,
której bym nie przeszedł, włącznie z sześciomiesięcznymi izolatkami. Skuty
siedziałem - wywalony bark, wykręcone
genitalia, połamane żebra. Jak mnie sadzali w tych izolatkach, tzw. termosach,
to co 12 godzin musiał przychodzić lekarz, sprawdzić, czy jeszcze się
trzymam, bo tam było tak mało powietrza...
A dziś okazuje się, że wszyscy
walczyli w opozycji.
- Cepelia. Wszyscy. Dziś się
okazuje, że nawet Leszek Miller znał łączniczkę z „Tygodnika Mazowsze”. Świadomie popełniliśmy grzech, mówiąc, że
Solidarność jest wartością wszystkich Polaków. To prawda - przegraliśmy tę
pamięć. W Polsce nie przetrwała legenda Solidarności - być może z tego powodu,
że ludzie tacy jak ja, którzy przesiedzieli lata 80. w więzieniu, w 1989 roku
powiedzieli dwie rzeczy, które okazały się pogrzebem naszych własnych
biografii. Po pierwsze powiedzieliśmy: demokracja daje drugie życie wszystkim
- Jaruzelskiemu, Kwaśniewskiemu, ale przede wszystkim daje drugie życie tej
części społeczeństwa, która wcześniej nie miała odwagi. I po drugie: że
ważniejsza od odwetu i zemsty jest przyszłość. Mnóstwo ludzi ma o to do nas
pretensje...
... że nie skazaliście tamtych,
nie powiesiliście, nie zabraliście majątku?
- Tak. Charakterystyczne jest to,
że pretensje zgłaszają ci, co siedzieli cicho albo ich w ogóle nie było. Jak
patrzę na „młodego”, 50-letniego Kukiza, który występuje w koszulce
Narodowych Sił Zbrojnych, to sobie myślę, że ten facet nie zna własnej
historii, powołując się na tych, którzy przegrali. Niezależnie od oceny - przegrali.
Mamy kult Powstania Warszawskiego - 200 tysięcy ofiar w dwa tygodnie - a nie
pamiętamy o jedynym wielkim narodowym powstaniu, które zakończyło się
sukcesem. Przez lata walczyłem, żeby 4 czerwca stał się współczesną datą niepodległości.
Ta mała wiedza o współczesnej historii wynika z tego, że brakuje święta, które
byłoby okazją do refleksji na temat współczesnej historii. Brakuje tej
opowieści, 13 grudnia po prostu nie jestem w stanie włączyć telewizora. Cały
czas oglądam jakieś durne grapy rekonstrukcyjne, które pokazują, jak ZOMO mnie
napierdala! Ludzie - to myśmy napierdolili to ZOMO! No, wygraliśmy! To moje
pokolenie zrealizowało marzenie naszych dziadów - „za naszą i waszą wolność”.
My, Polacy, to hasło wprowadziliśmy w życie! Dzięki nam wschodnia Europa stała
się Europą Środkową!
Brakuje takiej opowieści o
sukcesie?
- Ten brak było dramatycznie widać
podczas zeszłorocznej wizyty Obamy. Przemawiał Komorowski: biedni byliśmy, cierpieliśmy,
trudno było. .. A potem Obama: „Zwyciężyliście!”. I to jest ten ton. Nam brakuje amerykańskiej opowieści. Amerykanie mają
świadomość, że to jest wielka polska opowieść o wolności. A my cały czas
obchodzimy rocznice...
... porażek.
- Tak. 111 listopada wpisuje się w
to stare myślenie. Ci, którzy mówią „11 listopada, 11
istopad” - czyli
polska prawica i narodowcy - oni później wołają „Gomułka, Gierek, Jaruzelski
do piachu”. Nie pamiętają, że jak się dobrze policzy, to od tego 11 listopada
ponad 50 lat było w totalitarnym państwie. Szczerze powiedziawszy, jesteśmy
pokoleniem postniewolniczym. Byliśmy „czarnuchami” Europy i zmiana mentalności
będzie trwała ileś pokoleń. Niewolnik stosunkowo łatwo odzyskał wolność granic,
ale żeby stał się wolnym człowiekiem - to musi potrwać. I tak - rzeczywiście,
jesteśmy zmęczeni Solidarnością. Moje dzieci nie mogą słuchać o Solidarności.
A to jest jedyna rzecz, którą Polska wyprodukowała i może być z tego dumna.
Nasz znak firmowy, za który wszędzie na świecie cię szanują. Czy zauważyłeś,
żeby Solidarność była ważnym elementem w promocji Polski w świecie? Nie jest.
Nie ma czegoś takiego, dlatego że Solidarność została rozkradziona.
Co to znaczy?
- To znaczy, że teraz wszyscy są w
Solidarności. Chyba najgorzej się czuję, kiedy jestem w studiu wrocławskim, a w
Warszawie ktoś mówi: „Ja co prawda nie przeszedłem tyle co Władek, ale...”. I
sobie myślę: „Odezwać się? Powiedzieć: »Gościu, nikt ciebie nie pamięta«”?
Ludzie mają przekonanie, że Polska jest krajem, w którym na każdej kostce
brukowej rodzi się bohater. To nieprawda. Przy wszystkich powstaniach, jak
czytasz historię Polski, to ze trzy procent społeczeństwa się angażowało, nie
więcej.
W Solidarności też?
- W Solidarności było dokładnie to
samo. To przy okazji sygnał dla środowisk, które dziś nie głosują. Niech
pomyślą o tym. Bo to są w dużej mierze środowiska ludzi dobrze wykształconych,
ludzi wolnych zawodów, a mają wszystko w dupie i myślą: „My sobie poradzimy”.
Jak wyście się w Solidarności
dogadywali? Kilku z was poznałem i wiem, że jesteście strasznie silne
osobowości: przywódcy, watażkowie, szefowie gangów ulicznych.
Jak wyście się dogadywali
między sobą i z Wałęsą? Dlaczego dzisiaj lojalności nie ma? Weźmy partie, które w
Polsce dogorywają, PO i PiS, i ruch który próbuje wywołać Kukiz. To wszystko
jest oparte na dyktaturze, ale chwilę później się rozpada. Jak z Palikotem...
Nie ma respektu dla wodza.
- Bo głównym spoiwem muszą zawsze
być wartości. Przyzwoitość, otwartość, dialog, słuchanie ludzi. To, że przewodniczący
musi wziąć odpowiedzialność za wypowiedziane słowa. To było w sierpniu 1980 r.
oczywiste. Ja nie chcę powiedzieć, że byliśmy geniuszami, ale to ryzyko było
realne, na co dzień. W związku z tym myśmy się bardzo szybko uczyli...
To przywilej młodości właśnie.
- To na pewno, młodzi się szybko
uczą. Te wartości były głównym spoiwem... Kiedy ja się stałem rozpoznawalny i
ważny w Komisji Krajowej? Po porozumieniach warszawskich właśnie. Przyjechałem
do Gdańska i widzę bardzo znanych działaczy, którzy atakują Wałęsę; że
zdradził, że się zgodził, a my chcieliśmy walczyć. Ja sobie myślę: „Ja
pierdzielę, co oni opowiadają?”; przecież Wałęsa parę razy kalkulował w życiu
ryzyko. Był już w 1970 r., nieprzypadkowo został przywódcą w roku 1980. A ci kolesie, którzy
go atakują, to nawet w Sierpniu strajków nie zorganizowali. Powiedziałem:
„Panowie, na co wy się, kurwa, skarżycie? Ze was Lechu ograł? Czy wy nie
rozmiecie, że to o sobie źle mówicie, że daliście się ograć? Jaj nie macie?”.
To był moment, kiedy na całe życie zaprzyjaźniłem się z Tadeuszem Mazowieckim.
Mówisz, że trzy procent może
się angażowało, a jednak komuna upadła.
- W 1987,1988 r. pojawili się nowi
ludzie w Solidarności, którzy dźwignęli strajki na Śląsku czy w Rzeszowie.
Nagle się okazało, że są nasi następcy i to zaskoczyło czerwonych.
Bo im się wydawało, że to jest
już po wszystkim.
- Wydawało się, że jest po
wszystkim. Ważne, żeby taki Ryszard Petru pamiętał, że ci młodzi w Polsce
zrobili jedyne powstanie narodowe, które zakończyło się sukcesem. Bo w tym
1987,1988 r. oprócz robotników, którzy zrobili strajki, pojawiła się
Pomarańczowa Alternatywa - ludzie, którzy wyszli z nazwiskiem, imieniem i
twarzą na ulice i obśmiewali system. Myśmy mieli problem z przekonaniem działaczy,
żeby po 1986 r. dawali znowu nazwiska jawnym strukturom. Gehenna, ciężka praca,
bo oni mieli doświadczenia aresztowań, bicia, wywalania z roboty, a tu
wychodzą młodzi, mają czapeczki z Leninem...
Krasnale...
- ... robią rewolucję październikową.
Nagle się okazuje, że zomowcy nie bardzo wiedzą, co robić. My sobie myślimy:
„No, oni jeszcze w dupę nie dostali, nie przeszli śledztwa, nie wiedzą, co to
jest bicie”. Ale powstaje ruch Wolność i Pokój, bardzo ważna inicjatywa. To są
następni bohaterowie. Można powiedzieć, że to oni wrzucili następny bieg i
czerwony się zorientował...
... że to nie zgaśnie.
- Dlatego siadał do rozmów.
Czy ty jesteś w partii pana
Petru? Stoisz za nią?
- Nie. Rysiek Petru to jest
wykształcony człowiek, który odniósł sukces i ma ogromną wiedzę ekonomiczną.
Ja wierzę, że jeśli facet, który ma spokojne życie i pieniądze większe niż ty
i ja, angażuje się publicznie, to znaczy, że ma w sobie szkołę budowania
przyzwoitych zasad. Mam głębokie przekonanie, że jest w nim potencjał, że może
to jest to nowe pokolenie, które będzie próbowało uruchomić pozytywne emocje,
że będzie się kierowało zasadami, których dziś brakuje w polityce. I że oni
skorzystają z doświadczenia ludzi dojrzałych.
Ale ja wszystko, co mogłem zrobić w
polityce, już zrobiłem. I lepiej by było, żebym wyłącznie służył swoim
doświadczeniem.
Petru jest w takim momencie, jak
Władysław Frasyniuk był w 1980 r. Musi to dźwignąć, musi zorganizować własnych
ludzi. Możemy mu w różnych rzeczach pomóc, ale ja za niego tego nie zrobię
- on musi w sobie znaleźć siłę, poczuć, że jest
realnym przywódcą. A później może przyjść do takich ludzi jak ja, jak Balcerowicz,
Steinhoff, który dokonywał wielkiej restrukturyzacji górnictwa - znaleźć
osoby, które mają olbrzymie doświadczenie i zapytać. Tak jak my pytaliśmy,
mając 26 lat, starszych kolegów: Mazowieckiego, Geremka, Olka Labudę...
Tylko że polityka w Polsce to
jest kompletny upadek...
- Ale to trzeba zmienić. W
sierpniu 1980 r. byli sami przypadkowi ludzie. Jednak szybko stworzyliśmy
mechanizmy, które utworzyły pozytywne sito. Teraz rządzą głupki i na naszych
oczach wali się system polityczny.
Wojna PiS kontra PO spowodowała,
że żadna z tych partii nie próbowała się definiować. Oni się tylko opluwali,
kopali nawzajem, a my mieliśmy być żołnierzami, którzy mieli przelewać krew za
jednych lub drugich. PO musi się teraz zresetować, znaleźć nowe przywództwo. Bo
jeśli Michał Kamiński mówi: „Otworzymy się na lewicę”... Ten Michał Kamiński,
który jechał do Chile, żeby oddać hołd tym, którzy zamordowali tam lewaków....
I to jego wybrała pani Kopacz
na swoją prawą rękę... To znaczy, że ten mechanizm jest zatruty i oni nie
potrafią się z tego wyleczyć i się nie wyleczą.
- Nie przejmuj się, muszą się
odnaleźć w nowej rzeczywistości. Ja wierzę, że ludzie chcieliby odrobiny
przyzwoitości i profesjonalizmu w polityce. Było przecież tak już w polskiej
polityce, że można było być przyzwoitym. Był Jacek Kuroń, był Tadeusz
Mazowiecki... I ciągle wierzę, tak jak wierzyłem wtedy, kiedy miałem 26 lat, że
podstawą musi być przyzwoitość. Ze jest tęsknota za przyzwoitością i profesjonalizmem.
ROZMAWIAŁ ZBIGNIEW HOŁDYS
Władysław Frasyniuk - jeden z przywódców
„pierwszej" Solidarności, więzień polityczny w latach 80,, po Okrągłym
Stole polityk Unii Demokratycznej, Unii Wolności i Partii Demokratycznej. W
latach 1991-2001 poseł. Przedsiębiorca, właściciel firmy transportowej
Byłam na spotkaniu z NIM w Szczecinie w czasach gdy nosił włosy przydługie i tak w "Korabiu"/DK Stoczniowca/porwał nas swoja mową,że do "Solidarności "szliśmy jak dym.:))Wspaniały,mądry czlowiek!!
OdpowiedzUsuńTeż byłam na spotkaniu w "Korabiu".Długie wlosy i mowa,która jeszcze dZisiaj wywołuje dreszcze.to bardzo mądry facet i szkoda,że sie wycofał z polityki:((
OdpowiedzUsuń