Po raz kolejny
okazuje się, jak przydatne jest wzbudzanie kontrolowanego żaru moralnego,
wymierzonego w politycznych wrogów. Zwłaszcza kiedy własne przewiny i świństewka zatarły się w zbiorowej pamięci.
Prawo
i Sprawiedliwość próbuje teraz - korzystając z afery taśmowej i propagandowego
wsparcia Pawła Kukiza - wykończyć Platformę. Dokładnie tą samą metodą, jaką
kiedyś, wtedy wspólnie z Platformą, wysysali siły z SLD. Nie chodzi zatem
tylko o to, że PO fatalnie rządzi, ale że jest z gruntu, po ludzku, zła i
nieprawa, skompromitowana, ale nadal kąsająca, bo na przykład chce mordować
zarodki. „Nie ma w Polsce innej nauki moralnej niż ta, którą głosi Kościół” -
powiedział w ostatnią niedzielę na święcie Radia Maryja Jarosław Kaczyński,
wyraźnie dając do zrozumienia, jaka linia ideowa będzie realizowana po
zwycięstwie wyborczym jego partii. I jak nie mają racji ci, którzy się w tej
linii nie mieszczą.
Platforma nie ma już więc żadnych
papierów na rządzenie, a popierają ją tylko ślepi i zmanipulowani klienci tej
władzy.
PO przypomina nie tylko SLD sprzed
10 lat, ale wręcz PZPR z 1989 r. - można wyczytać na prawicowych portalach.
Dlatego zapewne prezes Kaczyński na ostatniej „miesięcznicy” smoleńskiej
powiedział, że już niedługo wszyscy będą mogli śpiewać o błogosławieniu wolnej ojczyzny, a nie - jak dotąd - „racz
nam wrócić"; potrzebny jest tylko jeszcze jeden wysiłek.
To wszystko, choć wydaje się
nieprawdopodobne i absurdalne, wchodzi jak w masło, ponieważ jest przykrywane z
jednej strony wielką akcją marketingową Duda- Szydło, a z drugiej - wytworzoną
atmosferą moralnej paniki.
Tak zwana atmosfera
Zasadniczy „przełom moralny"
w nowszych dziejach III RP, ze skutkami do dzisiaj (żeby już nie sięgać do lat
90., do „nocy czerwcowej” z 1992 r. czy sprawy Olina), jest związany z aferą Rywina,
do dzisiaj właściwie w pełni niewyjaśnioną, wewnętrznie zagmatwaną, a przecież
owocującą skutkami katastroficznymi, zwłaszcza dla rządzącego wówczas obozu,
którego ostoją był Sojusz Lewicy Demokratycznej i Leszek Miller. Skorzystały
na tym powstałe kilka lat przed aferą, ale wtedy ze skromnymi notowaniami w
sondażach, PiS oraz Platforma, które pobudziły falę oburzenia moralnego, a
następnie popłynęły na niej, dyskredytując istniejące państwo i jego
instytucje.
Odsłonięcie przez aferę Rywina
świata polityki, a już zwłaszcza, jak to nazwano, kapitalizmu politycznego,
czyli zakulisowych interesów i kontaktów między politykami i przedstawicielami
wielkiego biznesu, mogło posłużyć i posłużyło do wielkiej kampanii
oskarżycielskiej.
Już wtedy było widać rewolucyjny
mechanizm: wyolbrzymienie szczegółów, podkreślanie absolutnej wyjątkowości
afery i przedstawianie jej jako metafory ogólnego zepsucia i upadku państwa.
Śledztwo poświęcone aferze Rywina przeprowadzone przez specjalną komisję
sejmową było wielkim spektaklem teatralnym, odbieranym przez dużą część opinii
publicznej jako swoiste zadośćuczynienie moralne, rodzaj pręgierza, nawet
jeśli niespecjalnie wiele dało się ustalić.
To wtedy skończył się zloty sen
lewicy postkomunistycznej, kilka lat wcześniej bliskiej zdobycia samodzielnej
większości w parlamencie. Ale też już za chwilę, ledwie przestała pracować
komisja śledcza do wyjaśnienia sprawy Rywina, polska polityka znalazła się w
zupełnie innym miejscu, z inną geografią polityczną i nowym językiem. Także z
nowymi regułami zachowań: przywoływany jest na przykład często fakt, że Donald
Tusk u władzy, ale też już wcześniej, unikał jak ognia jakichkolwiek kontaktów
ze światem biznesu.
To z tej emocji, by nie powiedzieć
histerii, rodziły się inicjatywy polityczne, które dały takie efekty, jak
powołanie Centralnego Biura Antykorupcyjnego, specyficzna radykalizacja
Instytutu Pamięci Narodowej, wywołanie awantury lustracyjnej. A także
narastającą brutalizację języka politycznego, wprowadzenie do życia publicznego
idei IV RP jako fantomu, który miał zastąpić zepsutą III RR rzekomo głęboko
niemoralną i historycznie nieprawą.
Moralna
kontrrewolucja
Każda rewolucja moralna ma to do
siebie, że gdy już weźmie władzę, to sama szybko się kompromituje, zaprzecza
sobie i wikła się w swojej hipokryzji. Tak było z sanacją w II RP po 1926 r.,
tak stało się z PiS po 2005 r. I charakterystyczne, że ożywienie moralne w
drugiej połowie 2007 r., jakie opanowało Polskę i doprowadziło do
przyspieszonego triumfu Platformy, było wymierzone przeciwko tym, którzy
wcześniej szli do rządzenia z zapowiedzią m oralnego wyczyszczenia kraju.
Wyborcy wystawili Jarosławowi Kaczyńskiemu rachunek za prowokację wobec
Leppera, za śmierć Blidy, za konferencje prasowe Ziobry czy, wreszcie, za płacz
Sawickiej. Tak oto rewolucję moralną pokonała moralna kontrrewolucja, która
też była przełomem, albo dokładniej - antyprzełomem. Moralność według PiS,
państwowa i odgórna, została zastąpiona przez moralność zwykłą, codzienną.
Można to zadedykować jako przestrogę „moralistom", którzy marzą o
przejęciu władzy jesienią tego roku.
To nie kryzys gospodarczy ani
napięcia społeczne, jakkolwiek są ważne, lecz właśnie atmosfera upadku
moralnego stawała się główną przesłanką przełomów politycznych w Polsce. Jeśli
na sprawy spojrzeć z dłuższej perspektywy, z większym spokojem, otrzepać się z
pierwszych emocji, widać, że dewastująca siła rewolucji moralnych, dających
wstrząsowe skutki polityczne, ma z reguły uzasadnienia wyolbrzymione,
specjalnie podkręcone propagandowo i psychologicznie.
W realnej polityce ani „winny” nie
jest tak zły, ani „sanator” taki dobry. Wszystko polega na wytworzeniu
odpowiedniego nastroju moralnej grozy, przejęcia piarowskiej inicjatywy, przełożenia
pojedynczych szczegółów na zbiorową, apokaliptyczną wizję upadku. Świat, który
wyłania się z paniki moralnej, nie ma wiele wspólnego z rzeczywistością, z
obiektywnym stanem rzeczy, spraw państwa. Nic się zasadniczo nie zmieniło w
Polsce w pierwszej połowic roku. Ale nastrój decyduje o wszystkim, zaciera
kryteria. PiS znowu narzuca swój paradygmat uczciwości, czyli postrzeganie
wszystkich spraw przez pryzmat domniemanej, wszechogarniającej korupcji i
sprzeniewierzenia sprawom państwa.
Podobnie jak katolicki Kościół
sprowadził kwestie moralne do spraw seksualności i pochodnych, tak PiS
sprowadza wszystko do pytania: brał, nie brał. Jasne, że nikt sobie nie życzy
skorumpowanego państwa, ale chwyt PiS polega na tym, że wszystkie inne sprawy,
równie ważne dla politycznej moralności czy po prostu przyzwoitości, są brane
w nawias. A przy tym PiS, kiedy miało absolutną władzę w wymiarze
sprawiedliwości, żadnego znaczącego układu korupcyjnego nie wykryło. Kończyło
się z reguły na prowokacyjnych awanturach.
Jedyni
sprawiedliwi
PiS od dawna wyznaje jednak
zasadę, że dla „zdemaskowania korupcji i nieprawidłowości” służby państwa mogą
posunąć się dowolnie daleko, że nie obowiązują wtedy żadne zasady przyzwoitości,
honoru i zwykłej uczciwości. Można kłamać, insynuować, nie dotrzymywać słowa,
zdradzać politycznych przyjaciół, grzebać w życiorysach, majątkach i
genealogiach, urządzać dowolne prowokacje, zwodzić, namawiać do nielojalności,
inwigilować, sporządzać plany aresztowań. Czyli w walce ze świństwem naczelnym,
które ustala PiS i którego nie może znaleźć, można popełniać wszelkie inne
świństwa, często znacznie bardziej realne i dewastujące
życie społeczne.
Pojawia się specyficzna
podejrzliwość, nieufność, podniesione do rangi cnót, oraz charakterystyczne,
przepełnione satysfakcją, poszukiwanie w ludziach ich złych stron, słabości,
życiowych upadków. Jak również nieustanne pobudzanie poczucia skrzywdzenia,
naruszania godności, zagrożenia i wykorzystania. Taka była istota IV RP, o
której się zapomina. Tę logikę PiS nadal skutecznie sprzedaje kolejnym
pokoleniom wyborców, a jak pokazał niedawny panel o sprawiedliwości podczas
programowej konwencji PiS, idee IV RP są gotowe do ponownego zastosowania,
podobnie jak wykonawcy.
Wielu biło pokłony przed
Jarosławem Kaczyńskim za to, że ten wyrzucił z partii Adama Hofmana za
trzeciorzędną w istocie kwestię jakiegoś wyjazdu do Madrytu, ale mało kto
pamięta, że tenże prezes PiS wciąż trzyma przy sobie Adama Lipińskiego, który
w swoim czasie poszedł do Renaty Beger, aby namówić ją w rzeczy samej do
nielojalności, porzucenia politycznych przyjaciół, do rozłamu i zdrady. Ale to
nie spędzało nigdy snu z powiek moralnych sanatorów, wszak Kaczyński wówczas,
po dłuższym czasie, zmuszony narastającą krytyką, za wizytę u Beger
przeprosił, ale tylko tych, „którzy poczuli się urażeni" - w domyśle, w
swojej prostodusznej naiwności. Wcześniej wizyty u Beger bronił. I wtedy
wydawał się najbardziej prawdziwy.
Dlatego jest bardzo prawdopodobne,
że jeśli wygra wybory parlamentarne, pozwoli Beacie Szydło rządzić przez całą
kadencję, bo sam stanie się surowym mentorem i autorytetem moralnym,
wyposażonym być może w jakieś osobliwe instytucje, komisje, supertrybunały, o
których prawica co jakiś czas wspomina. Władza praktyczna, zajmująca się
socjałem, kolejami i emeryturami, oddzieli się od ośrodka ideowo-moralnego,
którym nawet łatwiej będzie zarządzać, nie będąc premierem ani marszałkiem
Sejmu, ale nadzorcą całości. Kaczyński zostanie naczelnym szefem przemiany, co
może złagodzi mu poczucie wielkiej, w istocie osobistej klęski, jaką jest
świadomość, że aby jego formacja wygrywała, on sam nie może kandydować do
najwyższych stanowisk.
Przełom moralny, jaki dzisiaj
proponuje PiS, jest dokładnie tej samej natury jak przed 10 laty. Partia
Kaczyńskiego ma zrobić porządek z prokuratorami, sędziami, urzędnikami,
mediami, z kulturą, edukacją, historią. Na zewnątrz, dla mniej wyrobionych
odbiorców, jest Beata Szydło i jej prezenty socjalne. Ale rewolucja moralna nie
została odwołana, wręcz przeciwnie, wspominają zresztą o niej propisowscy
publicyści, którzy tego przypilnują. Wiedzą, że liczy się nie stan faktyczny,
lecz stan propagandowy; nie to, jak jest naprawdę, ale to, jak o tym myślą ludzie.
Dlatego prawdziwa IV RP pracuje nad umysłami, a nie nad realiami.
Tak zwane moralne oczyszczenie z
reguły proponują wspólnoty politycznie zwarte, zdyscyplinowane, pozbawione
rozterek, ufające przywódcy, który wszelkie wątpliwości bierze na siebie i
oczekuje wierności. PiS w tej konkurencji nie ma równorzędnego przeciwnika.
Strona liberalna z reguły jest słabsza, rozdrobniona, zajęta wieloma sprawami,
pozbawiona tej specyficznej gorączki, która napędza prawicę od samego rana i
daje moc w „walce ze złem”.
Może Platformie wygodnie było
przez lata ustawiać się na kontrze do autorytarnego PiS, ale partia
Kaczyńskiego jeszcze bardziej dbała o to, aby podsycać ten dualizm - PiS
przeciw PO i podkreślać symetrię obu członów
tego konfliktu. A tej równowagi nigdy w istocie nie było i to jest zresztą
teraz główne zmartwienie Platformy. PiS było zawsze formacją kulturową,
obsługującą dość homogeniczny elektorat, który nie miał wyboru i nie zamierzał
zmieniać politycznych sympatii. PiS wypełniało jego przestrzeń aksjologiczną,
ideologiczną i moralną. Platforma nigdy takiej roli - po drugiej stronie - nie pełniła, bo jej elektorat nie ma
takich potrzeb psychopolitycznych jak wyborcy PiS.
Panika i logika
Partia Tuska, bardziej zresztą niż
partia Kopacz, funkcjonowała jako zapora przed mentalnością i moralnością
drużyny Kaczyńskiego. Gdyby tylko pojawiła się tama lepsza, szczelniejsza i
bardziej estetyczna, PO zostałaby bez żalu porzucona, bo nie ma tu głębszego
przywiązania, co zresztą jest właśnie dramatem Platformy - to związek z
rozsądku, a nie z uczucia. PiS dla swoich zwolenników to ideowa ostoja,
Platforma zaś dla swoich wyborców to tylko największa z partii mniej
szkodliwych niż PiS. To ogromna różnica.
W2007 r. zdarzyła się niejako
kontrpanika moralna i PiS zostało odesłane na dwie kadencje do opozycji, ale
taki wysiłek strony liberalnej nie jest łatwy do zorganizowania i przeprowadzenia,
to wojsko niekarne i ogólnie marudzące. Mające nadzieję, że przecież na większe
ekscesy nie pozwoli Bruksela, są jakieś procedury, standardy, choć wiadomo, że
Unia jest coraz słabsza a zmienić można
wszystko, także konstytucję. Zwolennicy PiS zdają sobie sprawę, że spór jest
kulturowy, cywilizacyjny i mentalny - absolutnie zasadniczy. Druga strona
zdaje się jednak wierzyć, że chodzi o zwyczajną wymianę władzy, kiedy ta się
nie sprawdza.
Szczepionka przeciw PiS przestała
działać, co po takim czasie nie dziwi. Dlatego kolejna rewolucja moralna według
Kaczyńskie - go znowu tak łatwo wchodzi w publiczny krwiobieg. Teraz - jak piszą
prawicowi komentatorzy - zmiana systemu ma być przeprowadzona mniej
gorączkowo, po kolei, na zimno, ale z żelazną konsekwencją. Inaczej niż
poprzednio, za IVRP kiedy PiS chciało załatwić wszystko naraz, teraz fronty
będą otwierane i zamykane sukcesywnie, po załatwieniu sprawy. Tym razem ta
wojna kulturowa, jak słychać, musi zakończyć się zwycięstwem, bo kolejnej
szansy może już nie być. Strona liberalna na razie wydaje się czekać na
atrakcje pod szwejkowskim hasłem, że jeszcze nigdy tak nie było, żeby jakoś nie
było.
Ponadto lansowana rewolucja
moralna według PiS trafia na coraz bardziej jałową, a przez to podatną na
rekultywację ziemię. Cena kupna oburzenia jest coraz niższa. Marne wyniki
matur z wiedzy o społeczeństwie pokazują, że młodzi ludzie, w innych dziedzinach
nawet dobrze wykształceni, słabo ogarniają tematykę życia publicznego i przez
to być może są szczególnie podatni na proste komunikaty.
Dlatego też zapewne mało kogo
niepokoją oczywiste sprzeczności dzisiejszej polskiej polityki, jak to, że
Kukiz (zapewne patrząc na spadające własne sondaże) coraz cieplej wyraża się
o PiS i Kaczyńskim, który nie chce JOW, a zaciekle
walczy z Platformą, która załatwiła mu referendum i jako jedyna licząca się
siła JOW popiera. Nikogo to nie dziwi i nikt o to rockmana nie pyta. Albo to,
że do władzy szykuje się partia, której przywódca, mózg i jedyny strateg lokuje się w niskich strefach społecznego
zaufania. Polacy zatem chcą rewolucji moralnej PiS, ale nie bardzo ufają temu,
który tę rewolucję osobiście firmuje i mają nadzorować.
Jak pokazują liczne sondaże,
Polacy w większości akceptują in vitro i nie chcą bezwzględnego
zakazu aborcji, ale blisko zdobycia większości w Sejmie jest partia, która in vitro nie chce, a przepisy aborcyjne, i tak w Polsce mocno
restrykcyjne, pragnie jeszcze zaostrzyć. Większość chce oddzielenia Kościoła od
państwa, ale w sondażach bryluje partia, której projekt konstytucji rozpoczyna
się od .słów: „W imię Boga Wszechmogącego... "Wygląda to tak, jakby stan
moralnej paniki zawieszał prawa logiki. Albo jakby ludzie - z powodów
politycznych, na przykład z niechęci do PO - dawali sobie zaszczepić
moralność, której w istocie nie podzielają.
Widać, jak odczucia obywateli
coraz bardziej rozchodzą się z realiami, że wyborcy postrzegają rozmaite
aspekty polityczne osobno, nie odczuwają potrzeby ułożenia ich w spójną ideowo
i rozumowo całość. Zanika umiejętność politycznej samoidentyfikacji. Wydaje się
to wszystko nielogiczne i absurdalne, ale taka jest obecna polska polityka -
każdego dnia zaczyna się od nowa. Liczy się to, kto jak wypadł dzisiaj, co
powiedział i dokąd pojechał, a to, co zrobił wcześniej, a już zwłaszcza 10 lat
temu, nie ma żadnego znaczenia. To coś w rodzaju polityki behawioralnej, czysto
zewnętrznej, coraz bardziej marketingowej. To polityka bez pamięci i w dużej
mierze bez sensu. Są to zatem idealne, lepsze nawet niż w 2005 r., warunki dla
„robienia atmosfery”, wzbudzania ogólnego oburzenia na system, który się
zresztą przez lata współtworzyło i którego wiele rozwiązań, jak choćby sposób
finansowania partii z budżetu państwa, nadal się twardo broni.
Najważniejsze pytanie polskiej
polityki brzmi zatem teraz: czy jest ponownie możliwa antypisowska moralna
kontrrewolucja, jak w 2007 r. I czy nowa szczepionka zadziała jeszcze przed
jesiennymi wyborami czy dopiero za cztery lata?
Mariusz Janicki,
Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz