Biskupi idą po władzę wraz z PiS. W tym marszu nie chodzi jednak o obronę wartości chrześcijańskich, ale o pchnięcie Polski w przepaść anachronizmu.
ALEKSANDRA PAWLICKA
Prezydent
Andrzej Duda przemawia z ambon i łapie w locie upadającą na ziemię hostię.
Kandydatka na premiera Beata Szydło jest matką początkującego księdza. Patron
obojga - Jarosław Kaczyński - spędza wieczór wyborczy na Jasnej Górze i
deklaruje: „Nie ma Polski bez Kościoła”. Także prawdopodobny koalicjant PiS,
Paweł Kukiz, niesie na sztandarach Boga, Honor i Ojczyznę, siebie samego mianując
„agentem Pana Boga”.
Prawica ma nawet własny, odmienny
od konstytucyjnego, hymn. „Ojczyznę wolną racz nam wrócić Panie” słychać w
kościołach całej Polski.
Gorączka
- Problemem nie jest to, że polska
prawica jest prokościelna, ale to, że jest anachroniczna, wręcz XIX-wieczna -
mówi profesor Marcin Król. - Francuska popu- listka Marine Le Pen prezentuje prawicową postępowość. Owszem, odwołuje
się do nacjonalistycznych tęsknot, do dumy francuskiej republiki, ale ze
świadomością cywilizacyjnych zmian. Takiej nowoczesności Kaczyńskiemu i
Kukizowi brak.
Polska prawica to marsze, pomniki,
rocznice i trumny. Patriotyczne slogany mielone na niestrawną papkę.
Polityka historyczna w mocno spłyconej i wybiórczej postaci. Pamięć wyłącznie
o tym, co słuszne i godne. Milczenie o polskich grzechach.
Ostatnia pielgrzymka Rodzin Radia
Maryja - w czasie której prezes PiS deklarował, że nie ma Polski bez Kościoła
- odbywała się pod hasłem „Po Panu Bogu najbardziej kocham Polskę”. Ale nie
Polskę „PO-płuczyn” i „V rozbioru” (jak głosiły transparenty pielgrzymów), lecz
Polskę domagającą się abdykacji Tuska, intronizacji Chrystusa króla i przewodniej
roli mediów z Torunia. Stutysięczny tłum wiernych zebranych pod jasnogórskim
szczytem był nie tyle rozmodlony, ile owładnięty gorączką umiejętnie podsycaną
przez przemawiających bp. Dydycza i prezesa PiS; gorączką Polski dla Polaków -
homogenicznej, zabarykadowanej przed światem, zamkniętej na przemiany
cywilizacyjne, na wyzwania jutra.
Dla Kościoła - a raczej dla
zaczadzonych polityką hierarchów - anachronizm polskiej prawicy jest szansą na
przywrócenie własnej, utraconej za rządów PO anachronicznej roli: władców
moralności i sumienia narodu.
Układ
- Przez osiem lat rządów PO nie
było Kościołowi w Polsce źle. Nie utracił żadnych istotnych przywilejów, ale
skończyło się coś, co dla biskupów jest niezwykle ważne: komfort nietykalności
- mówi ksiądz krytyczny wobec politycznego zaangażowania kleru. - Skończyło
się nadskakiwanie hierarchom, to ciągłe „eminencjo” i „ekscelencjo”. Rząd PO
obchodzi się z episkopatem jak z jajkiem, ale bez ugadywania się z biskupami za
zamkniętymi drzwiami, bez pielgrzymek ministrów do kurii. Prace komisji
wspólnej episkopat - rząd są publikowane w internecie, co nie podoba się
kościelnym hierarchom.
- Biskupi - mówi jeden z
hierarchów, zastrzegający anonimowość - zrozumieli, że tak dobrze jak za
Kwaśniewskiego i Millera już nie będzie, ale układ z Kaczyńskim gwarantuje
przynajmniej iluzoryczne funkcjonowanie w nimbie nieomylności. To, że nikt nie
będzie patrzył na ręce, nie będzie zaglądał do portfela ani do zakrystii.
Krótko mówiąc, chodzi o dobrze znany układ: biskup na politycznych usługach,
a premier na kolanach.
Przyznać trzeba, że PiS w
dopieszczaniu hierarchów jest skuteczne. W Krakowie kard. Dziwisz nazywany
jest dziś „pierwszą osobą po Matce Boskiej”, bo prezydent elekt od razu po
ogłoszeniu wyniku wyborów pojechał na Jasną Górę, a stamtąd prosto do kard.
Dziwisza.
- Nawet Jan Paweł II, którego
Dziwisz był sekretarzem, nie wywindował go tak wysoko - żartuje krakowski
duchowny.
Beata Szydło także jest z kard.
Dziwiszem w dobrych relacjach. To z rąk krakowskiego hierarchy jej syn
Tymoteusz otrzymał wiosną tego roku niższe święcenia kapłańskie. W krakowskiej
kurii już żartują, że podczas właściwych święceń cały Wawel obstawi BOR -
zjedzie się pewnie pół rządu.
W defensywie
W episkopacie - jak przyznaje
osoba z nim związana - nastąpiło w ostatnich miesiącach znamienne przegrupowanie
sił. Funkcjonująca do niedawna mniejszościowa grupa biskupów proplatformerskich
przestała istnieć. - Dziś co najwyżej można mówić o kilku antypisowskich
hierarchach, a i to pozostających w głębokiej defensywie - mówi mój rozmówca. Chodzi o kard.
Kazimierza Nycza, bp. Grzegorza Rysia, abp. Stanisława Budzika i abp. Wiktora
Skworca.
Biskup Ryś wygłaszał kazanie na pogrzebie
Władysława Bartoszewskiego. Kardynał Nycz wiosną prowadził z prezydent
Warszawy Hanną Gronkiewicz-Waltz „Dziedziniec Dialogu”. Arcybiskup Skworc, jako
zwierzchnik diecezji katowickiej jeszcze na początku roku jeździł do
strajkujących górników, pomagając w ten sposób premier Kopacz rozładować
emocje na Śląsku. Dziś rozkręcane przez abp. Skworca Radio Dobra Nowina (w jego
poprzedniej, tarnowskiej diecezji) ma
nieformalny zakaz jakichkolwiek kontaktów z Platformą Obywatelską. Kardynał
Nycz oddaje Świątynię Opatrzności w najważniejszym dla tego sanktuarium dniu -
Święto Dziękczynienia - nowemu prezydentowi elektowi, gdzie ten dokonuje, jak
piszą prawicowi publicyści, cudu: chwyta hostię porwaną przez wiatr. A wszystko
w obecności prymasa Polski - abp. Wojciecha
Polaka.
W kampanii prezydenckiej żaden biskup
nie stanął w obronie obrzucanego obelgami urzędującego prezydenta. Wzorcowy
Polak katolik, ojciec wielodzietnej rodziny Bronisław Komorowski przegrał u
hierarchów z Andrzejem Dudą.
Dziś ton polskiemu Kościołowi
nadają arcybiskupi Antoni Dydycz, Henryk Hoser, Józef Michalik i biskup Andrzej
Dzięga - znani ze smoleńskiej agitacji, z
genderowej nagonki, z napiętnowania in vitro. Do tej
grupy należy także nowy szef episkopatu abp Stanisław Gądecki i jego rzecznik
ks. Paweł Rytel-Andrianik, wychowanek bp. Dydycza i wykładowca w szkole Tadeusza
Rydzyka.
Wyspa katolicyzmu
Biskupi liczą, że po zwycięstwie
prawicy doczekają się załatwienia od ręki konkretnych spraw. Przede wszystkim
chodzi o wyciszenie sporu o Fundusz Kościelny.
Episkopat liczy, że leżąca na
stole negocjacyjnym propozycja zastąpienia funduszu dobrowolnym 0,5-proc.
odpisem podatkowym zostanie odłożona ad Kalendas Graecas. Forsowana przez PO,
pod naciskiem lewicy, była przez episkopat traktowana jak zło konieczne. -
Niemal jak policzek. Jak to, ktoś będzie nas rozliczał? - mówi ksiądz z okolic
Warszawy, opisując reakcje swoich przełożonych. - A może nawet trzeba będzie
zrezygnować z tacy, skoro wierni uznają, że i tak płacą Kościołowi ze swoich
podatków?
Równie palącym problemem jest religia
w szkole. Inicjatywa „Świecka szkoła” właśnie złożyła do laski marszałkowskiej
obywatelski projekt ustawy o finansowaniu lekcji religii i zaczyna zbierać pod
nim podpisy. Projekt zakłada, że religia pozostaje przedmiotem szkolnym, ale
jej nauczanie będzie opłacane przez Kościół. A chodzi o niebagatelną kwotę
blisko półtora miliarda złotych rocznie, którą z publicznej kasy wykłada
obecnie rząd. Jeśli wygra PiS - ustawa trafi do kosza.
Wygrana prawicy oznacza także
powrót do sporu o pigułkę „dzień po”, do debaty na temat deklaracji sumienia
dla lekarzy, aptekarzy, nauczycieli i innych zawodów. Wróci także kwestia
uchwalonej niedawno ustawy antyprzemocowej i czekającej na podpis prezydenta
ustawy o in vitro.
- Polscy biskupi widzą w wygranej
prawicy szansę na wprowadzenie prawa Bożego, czyli kościelnego, do ustawodawstwa
państwowego. Zgodnie z wytyczną Jana Pawła II, który postawił przed Polską
zadanie obrony katolicyzmu, Polska ma być zieloną wyspą katolicyzmu w morzu
obumierającej wiary i religijności europejskiego kontynentu - mówi teolog i filozof,
były zakonnik prof.
Tadeusz Bartoś.
Podczas prac nad wspomnianą konwencją
antyprzemocową dominikanin Ludwik Wiśniewski, znany z odważnych i krytycznych
sądów wobec Kościoła w Polsce, przeciwstawił się biskupom. „Przekonanie, że
Kościół, a konkretnie biskupi najlepiej wiedzą, jak powinny być zredagowane
państwowe ustawmy, aby służyły dobru całego kraju i wszystkich obywateli - to
niebezpieczny mit” - napisał. Prawicowi publicyści natychmiast oskarżyli go o
herezję. Tak jakby stanowienie w demokratycznym państwie prawa z myślą o
wszystkich obywatelach, a nie tylko o wierzących i katolikach, było grzechem.
Boczny tor
- Episkopat - mówi „Newsweekowi”
katolicka publicystka Halina Bortnowska - jest przekonany, że stawiając na
PiS, zapewnia sobie koniec problemów z ustawodawstwem światopoglądowym.
Zapomina jednak przy tym, jaką cenę przyjdzie mu za to zapłacić. Ja niczego
dobrego po ewentualnym zwycięstwie PiS się nie spodziewam. Nie tylko dla
Polski, ale także dla Kościoła właśnie. Ludzie podobnie myślący i czujący jak
ja, a nie jest ich w Kościele mało, będą się czuć w nim coraz bardziej
wyobcowani. To zaś popchnie polskie społeczeństwo w stronę orientacji
laickiej.
Szeroko rozumiana prawica cieszy
się dziś między innymi poparciem emigracji zarobkowej rozczarowanej rządami PO.
To w dużej mierze młodzi ludzie, których dzieci za granicą chodzą do
wieloetnicznych szkół, którzy żyją w krajach, gdzie małżeństwa homoseksualne
są legalne, a państwo pomaga starającym się o dziecko z in vitro. Są światopoglądowo zanurzeni w zupełnie innej
rzeczywistości. Jak ich rówieśnicy z Zachodu prędzej odwrócą się od Kościoła,
niż pozwolą narzucić sobie niezgodne z ich przekonaniami prawo.
- Nieumiejętność podążania za zmianą
oznacza dla Kościoła zepchnięcie na boczny tor. Już dziś polski Kościół i Kościół
papieża Franciszka są jak dwa pociągi odjeżdżające z tego samego peronu w
różne strony. Ludzie, gdy zorientują się, że jadą w niewłaściwym kierunku,
zaczną z tego pociągu wysiadać - mówi „Newsweekowi” prof. Marcin Król, który w swojej niedawno wydanej książce „Byliśmy
głupi” postawił tezę, że Kościół „ani w 1989, ani do dzisiaj, nie zrozumiał, że
nie jest już organizacją polityczną”. Stąd „w demokracji nigdy nie czuł się
zręcznie” i dlatego bliżej mu do tych, którzy mają zapędy autorytarne.
Podczas gdy z ambon będą płynąć pochwały
dla władzy umacniającej katolickie wartości, kościoły będą w Polsce pustoszeć.
- Aż obudzimy się w drugiej Irlandii, która od zakazu aborcji
przeskoczyła do legalizacji małżeństw jednopłciowych - ostrzega jeden z
księży. - Hierarchowie zdają się nie rozumieć, że Jarosław Kaczyński traktuje
ich instrumentalnie i padając na kolana, mówi jednocześnie: „Jesteście ode
mnie zależni”.
- Polski Kościół - uważa jeden z
moich rozmówców - przegra, jeśli zwycięży prawica, bo stanie się wówczas jej
zakładnikiem i utraci wiernych. Ale także przegra, jeśli władzę zdoła utrzymać
PO. To bowiem będzie oznaczać, że można wygrać wybory, nie idąc z biskupami
pod rękę. A wówczas hierarchom bez skrupułów pokaże się ich miejsce w szeregu.
Dla odzyskania utraconego
splendoru i obrony paru przywilejów oraz wątpliwej promocji katolickich
wartości biskupi przegrywają właśnie prawdziwą walkę o rząd dusz.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz