Każdy wyborca, oddając
swój głos 25 października, odpowie w istocie na jedno zasadnicze pytanie: czy
chce, by Polską przez cztery lata niepodzielnie rządził Jarosław Kaczyński. Tak
czy nie?
Nie
ulega wątpliwości, że Prawem i Sprawiedliwością na swoich wyłącznie prawach
kieruje jego prezes. Także swoimi nominatami na różne urzędy i funkcje, nie
wyłączając urzędującego prezydenta i kandydatki na premiera. O roli
Kaczyńskiego świadczy choćby niedawny obrazek, jak Krystyna Pawłowicz wręcz
błaga prezesa, aby powiedział o niej jako kandydatce ciepłe słowo, a po
spełnieniu prośby niemal całuje go po rękach. Prezydent Duda zaś w telewizyjnym
wywiadzie bronił jak lew znanej wypowiedzi
Kaczyńskiego o chorobach przenoszonych przez uchodźców. Dochodzą do tego
wiernopoddańcze sygnały z biznesu, mediów, szkół wyższych, urzędów,
samorządów. Jeśli już teraz koniunkturalizm jest tak silny, to można sobie
wyobrazić, co stanie się po zwycięstwie PiS.
Przekazanie władzy PiS będzie więc oddaniem jej w jedne ręce - Jarosława
Kaczyńskiego. To człowiek, który zawsze chciał ułożyć rzeczywistość według swoich
osobistych planów. Stopień spersonalizowania, wręcz prywatności, koncepcji
Kaczyńskiego nie da się chyba z niczym w polskiej,
ale też europejskiej polityce porównać. Dlatego zbliżające się wybory nie są
momentem w zwykłym politycznym cyklu, w którym rządzących podmienia opozycja -
choć takie wrażenie próbuje wytworzyć od wielu miesięcy samo PiS. (Jak pokazują
sondaże, z powodzeniem).
Umożliwienie Kaczyńskiemu dojścia do pełni władzy jest zmianą znacznie
dalej idącą, bo odchodzącą od przewidywalnego modelu liberalnej demokracji na
rzecz idei czy obsesji jednego tylko człowieka. Jest oddaniem państwa w ręce
tylko pozornie znane, ale w istocie całkiem nowe, ponieważ nigdy jeszcze
formacja w rodzaju PiS, narodowo-katolicko-postendecka, z tak specyficznym
przywódcą, nie zdobyła w Polsce pełni rządów. Dopiero teraz miałoby się okazać,
co tajemniczy i nieprzenikniony Kaczyński ma naprawdę w ideologicznym zanadrzu
i jak zamierza wprowadzić w życie swoje koncepcje.
Właśnie z powodu cech osobowości
Kaczyńskiego, i osobliwości jego świata, PiS nieporównanie bardziej różni się
od wszystkich pozostałych partii niż one same między sobą. To inny gatunek, twór wyjątkowy, mający jedynie formalne
cechy ugrupowania politycznego. Stąd pojęcie „nie-PiS” nie jest tylko
kampanijną figurą, ale ma głęboki, trwały sens. Ogląd rzeczywistości szefa
PiS, rozciągnięty na jego partię, a oczyszczony z bieżących, nieistotnych w
sumie naleciałości i wyborczego zgiełku, zawiera kilka zasadniczych,
niezmiennych punktów, które wpływają na polską politykę daleko mocniej niż
formalne programy i deklaracje tej partii.
Pochwała nieufności. To, po pierwsze, daleko idąca podejrzliwość wyrastająca z
przekonania, że ludzie, zwłaszcza niewłaściwie nadzorowani, są raczej źli, niemoralni,
winni oraz że zło i zdrada mogą wynikać z różnych nieodkrytych powiązań,
niejasnych biografii, wstydliwych tajemnic. PiS jest jedynym polskim ugrupowaniem,
które daje do zrozumienia, że dzieci odpowiadają za winy rodziców i są nimi
naznaczone. Dlatego tak ważne, aby państwem rządzili „właściwi ludzie”, a demokracja
powinna umożliwić im dojście do władzy. Jeśli nie umożliwia, nie jest prawdziwą
demokracją.
Z tego powodu absolutnie kluczowe
są dwa organy sprawdzające ludzi: CBA bada ich teraźniejszość, a IPN
przeszłość. Ponadto szkoła pod rządami właściwych ludzi wychowuje, Kościół zaś
nadzoruje moralność. Dopiero w pięciokącie: CBA
(z właściwym kierownictwem) - IPN (z dodatkowymi kompetencjami) - Kościół
(zaprzyjaźniony, ale i zdominowany) - szkoła
(wraz z zapowiadanym Instytutem Wychowania) - prokuratura (kierowana znowu
przez ministra), obywatel może zyskać pożądany ideowy kręgosłup.
Niewidzialna prawda. To, co
widać, jest tylko złudzeniem dla naiwnych, a realność rozgrywa się za kulisami,
w tajnych gabinetach. Tam są podejmowane decyzje i tam rozgrywają się, na
przykład, akcje czynienia narodowi krzywdy przez obcych lub swoich. Słynne jest
stwierdzenie Kaczyńskiego, że „jeśli to prawda, to wszystkie dowody zostały
zniszczone” - to bodaj kwintesencja jego politycznej wizji, prawdziwe credo.
Im bardziej istnienia niewidzialnego świata nie daje się udowodnić, tym
bardziej jest on prawdziwy. W tezie o ukrytych
machinacjach zawiera się zarazem całe zwątpienie w demokrację, bo jakie może
mieć ona znaczenie, skoro i tak główne rozstrzygnięcia zapadają poza jej
procedurami. W domyśle: tylko zatem myślenie kategoriami spisku (Smoleńsk)
pozwalana jego zdemaskowanie, na włączenie się w walkę z ciemnymi realnymi
siłami. A kluczem do niewidzialnego świata jest niewymagająca dowodów insynuacja,
żelazny instrument w arsenale PiS.
Uczciwa krzywda. Uczciwy człowiek to ten, który nie bierze łapówek - co oczywiste,
ale przede wszystkim ten, który doznaje krzywdy. Prawdziwi bohaterowie żyją w
niezasłużonej biedzie, a bogaci są potencjalnie winni. „Jeśli ktoś ma pieniądze,
to skądś je ma” - to kolejna genialna w swojej prostocie fraza Jarosława
Kaczyńskiego (w aktualnej wersji, już z tej kampanii: „Chcielibyśmy mieć nowych
Gatesów. Ale mamy ogromne zastrzeżenia dla tego mechanizmu, który ludzi
zupełnie innych w tej chwili promuje”). PiS zawsze przyciągało skrzywdzonych,
czy też przekonanych o swej krzywdzie, na rozmaitych polach: przez sądy, urzędy,
rodzinę czy choćby w wyniku odebrania programu w telewizji. Obiecywał im
zadośćuczynienie, coś, co Ludwik Dorn nazwał kiedyś trafnie „redystrybucją prestiżu".
Jak napisał niedawno anonimowy internauta, zresztą na jednym z prawicowych
portali: „PiS ma o tyle prosto, że u nas w Polsce, aby uzyskać uznanie
większości, nie trzeba poprawiać życia ludziom mającym nieudane życie, wystarczy
pogorszyć je tym, którzy mają udane ”.
Obcy i tutejsi. Kaczyński
trafia w czuły punkt tradycyjnej obyczajowości, gdzie obcość (etniczna,
kulturowa, religijna) przeciwstawiana jest pozytywnie nacechowanej „tutejszości”,
zasiedziałości, swojskości. To stąd każdy może czerpać dumę i godność, których
mu brakuje w codziennym życiu. Wspólnota musi więc się bronić przed
zagrożeniem tożsamości, przed wewnętrznymi wrogami albo ludźmi o nieustalonych
intencjach. Nie ma miejsca na szarą, niedodefiniowaną strefę dowolności, na
osobność, na nieuczestniczenie. „Są tacy, którzy... ” - ulubiona fraza
Kaczyńskiego streszcza pojęcie „obcego”. Oczywiście można próbować się wyłączyć
ze wspólnoty, ale nierozsądne byłoby wtedy liczyć na te same względy, jakie
mają ci, którzy się w nią z entuzjazmem włączyli.
Na prawicowych forach drużyna PiS daje właśnie ostatnie ostrzeżenia i
„ostatnie szanse”. Potem już będzie za późno, zacznie się rozliczanie.
„Rozliczanie” to kolejne słowo klucz w tym specyficznym języku PiS, podobnie
jak „krąg podejrzeń” - to na pozór pojęcia
prawnicze, ale w rzeczywistości stricte polityczne, służą nie tyle formalnemu
oskarżaniu („nie ma dowodów"), ale piętnowaniu, usuwaniu i wykluczaniu.
I wymierzaniu sprawiedliwości.
Jedna racja. Kaczyński może najbardziej uosabia podstawowy paradoks
polskiej polityki, gdzie filarami demokracji są partie, które same mają
zasadnicze problemy z demokracją. Gdyby państwo było urządzone strukturalnie
na podobieństwo PiS, to byłoby karykaturą swobód obywatelskich. Tak jak
Kaczyński ma zawsze rację w PiS, tak PiS chce mieć zawsze rację w kraju. Kiedy
ktoś się czuje religijnie obrażony, to niemal zawsze polityk PiS, jeśli oprotestowana
została jakaś impreza, to prawie zawsze przez posła czy radnego PiS. Kiedy
niedawno otwierano w Sejmie salę im. Józefa Oleksego, obelżywe
komentarze pojawiły się na prawicowych portalach wspierających PiS. Partia
Kaczyńskiego zawsze jest w posiadaniu racji nadrzędnej, bezkompromisowej,
bezlitosnej i nieprzebaczającej. To ugrupowanie raczej starotestamentowe niż
ewangeliczne.
Jeżeli w jakimkolwiek gronie trzech rozmówców różni się w czymś od
czwartego, to tym czwartym jest najpewniej ktoś z PiS. Dogada się lewica,
prawica, centrum, ludowcy, liberałowie i konserwatyści, na coś się zgodzą, coś
ustalą, ale PiS nigdy. Kaczyński zaszczepił w swoich ludziach poczucie wyjątkowości
i moralnej przewagi. Mają się nie zgadzać, nie iść na żadne kompromisy (poza
tymi ustalonymi ze względów taktycznych), mają protestować i się odcinać.
Kiedy współczesne demokracje idą w kierunku coraz większej negocjowalności,
dzielenia się władzą, szukania kompromisu, odstępowania, odpuszczania,
Kaczyński i PiS zmierzają dokładnie w przeciwnym kierunku. Wszystkie instytucje,
które utrzymują pewną niezależność, są albo deprecjonowane, jak Trybunał
Konstytucyjny w latach 2005-07, albo obchodzone, co ma się stać z KRRiT pod
przyszłymi rządami PiS, kiedy to media publiczne mają zostać wyłączone spod jej
kontroli. W tej filozofii jeśli można coś zrobić, to
należy to zrobić. Nie ma żadnego hamulca ani samoograniczenia. Nie może być,
skoro decydent ma jedyną rację - on w takiej sytuacji ma wręcz obowiązek dochodzić
swojego wszystkimi sposobami.
Bezwzględny prymat celu. Długotrwały
rozwój liberalnych demokracji polegał także na zrównywaniu wagi celu i metod
jego osiągania. Przekładając to na bliższe realia - trzeba ścigać korupcję, ale
tak, żeby sposób tego ścigania nie był gorszy od samej korupcji. Należy
lustrować, ale tak, by cierpienia niewinnych nie przekroczyły zysków wynikających ze wskazania winnych. Można walczyć z aborcją, ale zważając, aby władza
nad rozrodczością kobiet nie prowadziła do nieszczęść gorszych niż sama
aborcja. Kaczyński z PiS zanegowali tę zasadę. Wskazane i wyróżnione przez nich
zło należy zwalczać wszelkimi metodami, resztę wlicza się w koszty. „Gdzie
drwa rąbią, tam wióry lecą” - było słychać przy głośnych akcjach lustracyjnych
i prowokacjach CBA w latach 2006-07. Ktoś ucierpi, może czyjeś życie będzie bez
powodu złamane, ale ogólny interes wspólnoty, określony przez PiS, jest
ważniejszy.
Nie można ulegać sentymentom, litości, tradycyjnej przyzwoitości, kiedy
chodzi o interes narodu (wyznaczony przez
PiS). Tę bezwzględność lider PiS zaszczepił nie tylko swojemu ugrupowaniu, ale
też medialnej drużynie „niepokornych”. Jakiekolwiek zawahanie, momenty
ludzkich uczuć, są tam postrzegane jako akty nielojalności wobec dziejowej
misji. Wszystkie epitety, insynuacje, nietakty są z góry rozgrzeszane jako
konieczne do ostatecznego zwycięstwa. Dla pokonania wrogów można odstąpić od
zwyczajnej moralności. Obrona politycznej wspólnoty uzasadnia akty nawet
największego grubiaństwa.
Zawężenie pola wyboru. Najważniejszą
bodaj cechą liberalnej demokracji było stopniowe poszerzanie pola wyboru w
miejsce wcześniejszych przymusów religijnych, ekonomicznych, obyczajowych.
Szerszy wybór ma też ten walor, że zwiększa poczucie jednostkowej sprawczości
i odpowiedzialności, nadaje działaniom etyczne
znaczenie, kiedy można sobie wybrać nie tylko sposób życia, zarabiania, miejsce
zamieszkania, posiadania dzieci, ale też nawet pleć i formę rodziny.
Kaczyński i PiS proponują, aby to państwo wskazywało, a nawet
wymuszało, właściwe modele, wzorce, zachowania. Widać to dobrze na świeżym
przykładzie: PiS domaga się zakazu aborcji z przyczyn eugenicznych i chce zmusić
kobiety do heroizmu wychowywania dzieci z wadami genetycznymi. A wspomaga ich
w tym matka takiego dziecka, która sama podjęła decyzję o jego urodzeniu bez
prawnego przymusu. Ale po zwycięstwie PiS takiej decyzji najpewniej nie będzie
już można podjąć na zasadzie wolnego wyboru, bo będzie ona obowiązkowa.
Prywatne zwątpienie i możliwość wyboru mają być zastąpione państwową pewnością
i ustawowym rozwiązaniem.
Czy istnieje zatem dowód na to,
że przez ostatnie osiem lat Kaczyński zmienił się, skoro jego determinacja po wielu przegranych i
upokorzeniach może być tylko większa? Czy istnieją sensowne powody, aby
Kaczyński nie powrócił do koncepcji IV RP, skoro nic w programie PiS od lat
się nie zmieniło, wciąż jest ten sam projekt konstytucji, a niektóre kwestie
PiS stawia wręcz ostrzej niż kiedyś? Czy ktoś może mu w tym przeszkodzić,
sprzeciwić się, zabronić? Odpowiedź na te pytania brzmi negatywnie. Szef PiS co
prawda zapewnia, że opozycja będzie „tolerowana i szanowana”, ale zarazem mocno
potwierdził powrót do znaczenia byłego szefa CBA Mariusza Kamińskiego, który -
choć skazany wyrokiem sądu za nadużycie władzy - ma znowu czuwać na publiczną
uczciwością.
Nie brakuje opinii, że Jarosław Kaczyński wcale nie jest znowu tak
anachroniczny, jak się mogło zdawać, że wyczuwa ducha epoki, chcąc poprowadzić
Polskę kursem autorytarnym. I wielu Polaków jest gotowych wejść na tę drogę,
dać się poprowadzić w tych czasach zagrożeń, spadku poczucia bezpieczeństwa i
wszechogarniającej niepewności. Bo Jarosław Kaczyński ma swoją odpowiedź na te
strachy. Sformułował ją już po kilku latach politykowania, po przejściu przez
1989 r. przy boku Lecha Wałęsy, potem po porzuceniu tegoż i założeniu
Porozumienia Centrum, które było partią niby programowo inteligencką i proeuropejską.
Założenie PiS było nie tylko szukaniem nowej formuły organizacyjnej i
wyjściem naprzeciw szansie, która otwierała się wraz z wcześniejszym upadkiem
AWS i późniejszym SLD. To była właśnie odpowiedź na kryzys polityczny i
szukanie nowego, atrakcyjnego projektu - nowoczesnego marketingowo, ale
świadomie skierowanego ku przeszłości, bazującego na resentymentach,
historycznych roszczeniach i rozliczeniach. Kaczyński przeczekał
euroentuzjazm, pozwolił opaść nastrojom sprzyjającym globalizacji, szukaniu
zachodniej tożsamości i odrodził polskie „krzywdy”. Polacy płacą za dużo,
dostają za mało, obrywają za nie swoje winy, są obrażani, lekceważeni, dyskryminowani.
Stracili na Unii, NATO ich nie obroni. Świat jest wrogi i nieprzyjemny, zewsząd
czyhają zagrożenia, a to, co głupio cieszy, powinno martwić. Kaczyński
znajduje recepty na problemy, które sam określa. I oczekuje, że inni podzielą
jego wizję rzeczywistości, akceptując milcząco instrumenty, jakie zamierza
zastosować.
Dlatego potrzebne jest mu silne, ogarniające wszystkie dziedziny życia,
państwo. Jego projekt wyłożył już w lutym 2005 r. 2 w wykładzie wygłoszonym w
Fundacji im. Stefana Batorego pt. „O naprawie Rzeczypospolitej”. Tam było
wszystko, jasno i klarownie przedstawione, późniejsze wywody i wypowiedzi
prezesa PiS aż do dzisiaj są tylko rozwinięciem lub aplikacją wykładu sprzed
10 lat. Już wtedy mówił nawet o polskich „głodnych dzieciach”, co jest także
jednym z wątków dzisiejszej kampanii PiS. Można się co do tego przekonać, wysłuchując
przemówień Kaczyńskiego wygłaszanych w kampanijnej podróży po Polsce. Dominuje
w nich tęsknota za sprawczością, za prawdziwą władzą. I to nie za tworzeniem
kolejnych ustaw gospodarczych, na których można się pomylić i przegrać, ale za
kształtowaniem nowego - starego Polaka. Kaczyński na władzę czeka w istocie od
25 lat, nie ma powodu, aby zrezygnował choćby z jednego pomysłu. Nie ma na to
czasu, dlatego teraz to ma być jego czas.
Jarosław Kaczyński czerpie wzory
i inspiracje zewsząd, zwłaszcza że obóz
narodowy, tak się historycznie złożyło, nie sprawował w Polsce nigdy władzy, a
więc nie używał państwa i nie zebrał własnych doświadczeń. Swoje przekonania
zatem lider PiS bierze z lektur, wiadomo, że zaczytuje się w książkach
historycznych, w tym także poświęconych rewolucji bolszewickiej; czerpie ze
studiowania przykładów innych, stąd fascynacja polityką Orbana; zapewne też
korzysta z obserwacji uczestniczącej, czyli z PRL, w której żył i studiował. Do
tego - studiował prawo i to na wybitnym seminarium profesora Stanisława
Ehrlicha, gdzie rozpoznawano mechanizmy władzy. Władzy, która właśnie używała
państwa dla realizacji swoich celów.
Jeśli zatem ktoś zamierza głosować na Jarosława Kaczyńskiego z pełną
świadomością, że decyduje się na zmianę modelu demokracji, na inną wizję
państwa, historii, kultury, edukacji, roli religii, że powierza wszystko
prezesowi PiS, bo pamięta to, co było 10 lat temu i chce tego jeszcze więcej,
to przynajmniej wiadomo, o co chodzi. Dostanie to, czego chce. Ale jeśli ktoś
zamierza oddać temu politykowi pełnię władzy z powodu zasiłku na dziecko czy
zapowiedzi obniżenia wieku emerytalnego, to kieruje się przesłankami, o które
chodzi tu najmniej. Chce szczegółów, dostanie w pakiecie kompletny zamknięty
system, którego być może wcale nie chce, i z którego nie będzie mógł wyjść.
Nadchodzące wybory - chciałoby się powiedzieć: niestety - to znowu plebiscyt:
czy ma rządzić Kaczyński? Odpowiedzi „trudno powiedzieć” będą zapisane na
konto szefa PiS.
Mariusz Janicki, Wiesław Władyka
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz