Kto stał za aferą
podsłuchową, która rozpoczęta agonię rządu PO? Wiele tropów wskazuje, że mogła
to być operacja przeprowadzona przez ludzi związanych z PiS.
ALEKSANDRA PAWLICKA
Do prokuratora generalnego i szefa ABW trafił w ubiegłym tygodniu
poufny raport na temat śledztwa w sprawie afery podsłuchowej. Znamy treść tego
dokumentu, który zawiera analizę zeznań świadków. Wynika z niej, że większość
tropów prowadzi do ludzi związanych z PiS, ale prokuratura nie zajmuje się tym
w śledztwie.
Nie bada ewentualnego politycznego
motywu przestępstwa. Nie sprawdza, czy Marek Falenta i kelnerzy mogli nagrywać
ludzi PO na polityczne zlecenie. Choć jeden z kelnerów zeznaje, że po
ujawnieniu pierwszych taśm usłyszał od drugiego: „Łukasz mi mówił, że celem tej
akcji jest s obalenie rządu i że musimy to przeczekać”.
Polskie Watergate
Łukasz N., kelner z restauracji
Sowa i Przyjaciele, zeznaje: „Falenta
powiedział mi, że jest blisko z PiS, że może
zorganizować spotkanie z prezesem Kaczyńskim i
że te nagrania mogą pomóc PiS”. Przyznaje również, że słyszał od Falenty
zapewnienia: „Jak PiS przejmie władzę, to ja mogę nawet dostać jaką tekę z tymi
informacjami, które mam. Czyli mogę dostać stanowisko w rządzie PiS”.
Drugi podejrzany, kelner Konrad
L., także wskazuje na polityczny motyw
nielegalnych nagrań: „Pamiętam też, że w okolicach
marca 2013 r. Łukasz poinformował mnie, że zostanie zmieniony minister finansów
- to było na dwa miesiące przed właściwą zmianą. On użył wtedy jakiegoś takiego
dziwnego e określenia - powiedział, że »teraz okaże się, z kim współpracujemy«
czy coś podobnego”.
Raport stawia hipotezę o
współudziale „osób ze środowiska partii opozycyjnych” i/lub „osób ze środowiska
służb, zwłaszcza ABW i CBA”.
- Wątek polityczny wynikający z zeznań
kelnerów wydaje się bardzo czytelny. W USA afera Watergate polegała
na tym, że rząd nagrał opozycję. U nas opozycja poprzez zaprzyjaźnionych ludzi
i służby nielegalnie nagrywała przedstawicieli rządu i udało jej się wymienić
znaczną część Rady Ministrów - mówi Radosław Sikorski, jeden z podsłuchanych
ministrów. W wyniku afery stracił stanowisko szefa dyplomacji, a potem także
marszałka Sejmu.
Prokuratura nie sprawdza, na
jakiej podstawie podejrzany Marek Falenta składał kelnerom polityczne
obietnice. „Śledztwo zostało albo poprzez nieudolność, albo świadomie
ograniczone wyłącznie do motywacji ekonomicznych, a nie tych, które były
wskazane w wyjaśnieniach podejrzanych kelnerów” - czytamy w raporcie.
- To nie jest tak, że badaliśmy
tylko jeden wątek - odpiera zarzuty Renata Mazur, rzeczniczka Prokuratury
Warszawa-Praga, która prowadzi śledztwo. - To zebrany materiał dowodowy nie dał
podstaw do przyjęcia hipotez innych niż biznesowo-ekonomiczne motywy działań
podejrzanych.
Jeśli motywacja oskarżonych była
wyłącznie komercyjna, jak twierdzi prokuratura, to dlaczego jedynie taśmy, na
których byli politycy, zostały ujawnione? Jaki cel mieli na tych właśnie taśm i
czy jest wiarygodne, że był to cel wyłącznie komercyjny? Prokuratura nawet nie
próbowała na te pytania odpowiedzieć - mówi Jacek Rostowski, podsłuchany były
wicepremier i minister finansów. - Prokuratura - dodaje - uznała, że motywy
oskarżonych były wyłącznie komercyjne, a mimo to nawet nie zbadała, czy
oskarżeni faktycznie wykorzystali wiedzę, którą zdobyli dzięki podsłuchiwaniu biznesmenów
do wzbogacenia się np. na giełdzie. Według mojej wiedzy prokuratura nic w tej
sprawie nie zrobiła.
Zorganizowana
grupa przestępcza
Jednym z tropów wskazujących na
motyw polityczny jest rola, jaką w sprawie nielegalnych nagrań odegrał Martin
Bożek. Dziś ekspert sejmowej komisji ds. służb specjalnych rekomendowany przez
PiS, a w przeszłości pracownik UOP, ABW i CBA pod rządami Mariusza Kamińskiego
(obecnie wiceprezesa PiS).
Bożek w aferze podsłuchowej jest przesłuchiwany
jako świadek z powodu e-maili wysyłanych do swojego kolegi, szefa delegatury
ABW w Katowicach Leszka Pietrasika. Namawia w nich kolegę do udzielenia pomocy
Falencie. Korespondencja może być dowodem, że politycy PiS o procederze
nielegalnych nagrań w warszawskich knajpach wiedzieli co najmniej kilka
tygodni przed publikacją pierwszych podsłuchów we „Wprost”.
W zeznaniach dotyczących Bożka są
sprzeczności. On sam twierdzi, że osobiście nie zna Marka Falenty. Jego kolega
Pietrasik temu zaprzecza, zeznaje: „Martin Bożek mówił, że zna Marka Falentę,
że się z nim spotkał”. Paweł Wojtunik, szef CBA i jeden z nielegalnie podsłuchanych,
wnioskuje do prokuratury o ponowne przesłuchanie Bożka i konfrontację z Pietrasikiem. Prokuratura na
razie nie zajęła się tym wnioskiem. Podobnie bez odzewu pozostają wnioski składane
przez pełnomocnika Radosława Sikorskiego m.in, o ponowne przesłuchanie Bożka w
sprawie jego kontaktów z Falentą oraz z Mariuszem Kamińskim. I zbadanie kontaktów
telefonicznych „celem ustalenia, czy Mariusz Kamiński instruował Martina Bożka
co do sposobu prowadzenia rozmów z Markiem
Falentą” - czytamy w raporcie.
„Wydaje się, że wnioski służyłyby
wyjaśnianiu okoliczności, kto stal za Markiem Falentą jako zleceniodawcą
procederu nielegalnego nagrywania polityków i najważniejszych biznesmenów w
Polsce” - czytamy w raporcie.
- To prokurator prowadzący śledztwo
jest gospodarzem postępowania i on ocenia, czy realizacja wniosków jest niezbędna
dla prawidłowej oceny materiału dowodowego - mówi Renata Mazur.
- Odrzucenie wniosków mnie zdumiewa
- przyznaje Sikorski. - Ktoś zleca, ktoś płaci, ktoś przekazuje nielegalne nagrania
mediom, ktoś je publikuje, ktoś to wszystko koordynuje i nikt nawet nie bierze
pod uwagę hipotezy, że może w tym przypadku chodzi o działanie zorganizowanej
grupy przestępczej.
A wtedy zmieniałyby się
kwalifikacja prawna czynu i wysokość ewentualnej kary.
Profesor Zbigniew Ćwiąkalski, były
minister sprawiedliwości, już parę tygodni po publikacji pierwszych nagrań
mówi „Gazecie Wyborczej”: „W tej sprawie taka konstrukcja zarzutów byłaby
dopuszczalna, bo w grupie przestępczej muszą być przynajmniej trzy osoby,
które dzielą się rolami i mają wspólny cel. Wszystkie te przesłanki są
spełnione”.
Z zeznań kelnera Konrada L.:
„Łukasz mówił, że będzie się spotykał z »ludźmi od
wujka« [tak kelnerzy nazywają Falentę - przyp. red.] czy jakoś tak, co dla mnie
wskazywało, że krąg osób zamieszanych w ten proceder jest szerszy, że to nie
jest tylko jeden zleceniodawca”.
- Gdyby przenieść logikę tego
śledztwa do innych spraw, to w przypadku mafii pruszkowskiej też moglibyśmy
mówić o jednym szefie, który tylko zleca innym zadania - mówi Jacek Rostowski.
„Prokuratura - czytamy w raporcie
- ograniczyła się wyłącznie do motywacji ekonomiczno-osobistej,
która nawet z założenia jest niewiarygodna, gdyż główny sprawca nie odniósł i
nie mógł odnieść żadnych korzyści z faktu ujawnienia taśm. Wręcz przeciwnie,
musiał liczyć się z dużymi szkodami, które - jak wynika z zeznań kelnerów - miało
mu rekompensować porozumienie z PiS na okoliczność obalenia rządu. Motyw ten
jest nie tylko logicznie wynikający z okoliczności sprawy, ale wprost wskazany
przez kelnerów. Zupełnie zdumiewający jest fakt, że prokuratura wątek tego
motywu i wynikających z niego konsekwencji zupełnie pominęła, a nawet
oddalając wnioski pełnomocników, torpedowała”.
Wojna afer
Jedno z pytań brzmi: czy Martin
Bożek mógł być łącznikiem między Markiem Falentą a PiS, a dokładniej rzecz
biorąc Mariuszem Kamińskim, z którym współpracuje od lat. Ich pierwszą wielką
operacją były działania CBA w sprawie afery gruntowej, kiedy to za pomocą
płatnej protekcji próbowano wyeliminować z polityki Andrzeja Leppera, wówczas
wicepremiera i niewygodnego koalicjanta PiS. Operacja została jednak w
ostatniej chwili zdemaskowana. Upadł rząd PiS. Kaczyński przegrał
przedterminowe wybory.
Ale Kamiński na stanowisku szefa
CBA pozostał, Bożek awansował z dyrektora delegatury we Wrocławiu (gdzie
zrodził się plan prowokacji w aferze gruntowej) na szefa Zarządu Operacji
Regionalnych, czyli został nadzorcą wszystkich oddziałów. Stał się tym samym
trzecią osobą w centrali CBA. Razem rozpracowywali lobbing przy ustawie
hazardowej, wykorzystując do tego podsłuchy. Zespół Bożka przygotowywał analizy
czynności operacyjnych CBA w tej sprawie.
Gdy w 2009 r. wybucha afera
hazardowa, stanowiska traci siedmiu ministrów i wiceministrów rządu Tuska oraz
szef klubu PO. To cios dla Platformy. Równocześnie jednak ważą się losy Mariusza
Kamińskiego. Prokuratura szykuje dla niego oskarżenie za aferę gruntową,
zarzucając CBA nadużycie prawa. Bożek próbuje ratować Kamińskiego i przygotowuje
jeszcze jedną analizę sugerującą, że przeciek z podsłuchów CBA do mediów
wypływa z kancelarii premiera Tuska. Publikacja stenogramów afery hazardowej w
„Rzeczpospolitej” odbywa się 1 i 5 października 2009 r. (Notabene autorem jest
Cezary Gmyz - ten sam, który sześć lat później będzie publikował przecieki ze
śledztwa afery podsłuchowej w tygodniku „Do Rzeczy”). 6 października
prokuratura stawia Kamińskiemu zarzuty, 13 października szef CBA zostaje
odwołany ze stanowiska.
Rzutem na taśmę pisowskiego CBA
jest afera stoczniowa. 11 października przecieki z podsłuchów rozmów szefów
Agencji Rozwoju Przemysłu i ministra skarbu Aleksandra
Grada publikuje „Wprost”. Dotyczą rzekomo ustawianego przetargu na sprzedaż
stoczni w Gdyni i Szczecinie katarskiemu inwestorowi, który nie wiadomo, czy
istnieje. Minister Grad traci w wyniku tej afery stanowisko.
Śledztwa w sprawie przecieków w
obu aferach - hazardowej i stoczniowej - zostają po latach umorzone. W obu przypadkach
prowadzi je Prokuratura Okręgowa Warszawa-Praga, ta sama, do której w 2014 r.
trafiło śledztwo w sprawie afery podsłuchowej. W obu aferach - hazardowej i
stoczniowej - szczególną aktywność operacyjną wykazuje wrocławska delegatura
CBA. Ta, z której wywodzi się Martin Bożek. I ta, na terenie której działa
biznesmen Marek Falenta.
Poszkodowany oskarżonym
Śledczy badający aferę podsłuchową
nie dostrzegają analogii między aferami z 2009 i 2014 r. Nielegalne nagrania,
przeciek do mediów, te same nazwiska.
Raport w sprawie śledztwa zwraca
uwagę: „U osób powiązanych z opozycją wobec rządu Donalda Tuska oraz osób,
które oczekują na apelację od wyroku bezwzględnej kary pozbawienia wolności,
motywacja do »obalenia rządu« jest oczywista”.
Mowa o Mariuszu Kamińskim, który
w marcu 2015 r. został skazany na 3 lata więzienia i 10-letni zakaz zajmowania
stanowisk za nadużycie prawa w aferze gruntowej. Kamiński zapowiedział
odwołanie od wyroku, ale do dziś tego nie zrobił, bo dopiero 30 września, jak
tłumaczy „Newsweekowi”, sędzia Ewa Leszczyńska-Furtak, rzecznik prasowy ds.
karnych Sądu Okręgowego w Warszawie, zostało sporządzone i podpisane
uzasadnienie wyroku Kamińskiego. Pół roku po ogłoszeniu. Według jednej z
warszawskich kancelarii adwokackich standardowy czas oczekiwania na uzasadnienie
wyroku wynosi dwa miesiące. Pół roku w przypadku Kamińskiego sprawia, że
apelacja będzie rozpatrzona najprawdopodobniej po wyborach parlamentarnych.
Raport zwraca uwagę, że Prokuratura
Okręgowa Warszawa-Praga nie jest „miejscowo właściwa” dla prowadzenia śledztwa
w sprawie afery podsłuchowej, bo ani nielegalne nagrania, ani ich
upublicznienie nie były na terenie jej podlegającym. Rzecznik prokuratora generalnego
Andrzeja Seremeta tłumaczy jednak, że decyzję o powierzeniu tej sprawy
praskiej prokuraturze podjęto zgodnie z zasadą równomiernego obciążenia prokuratur.
Prokuratura Okręgowa w Warszawie (właściwa dla sprawy) prowadziła wówczas 200
dużych, wielowątkowych śledztw.
Wybór praskiej prokuratury może
jednak budzić wątpliwości także dlatego, że to właśnie ta placówka kilka lat
temu prowadziła głośną i budzącą wiele kontrowersji sprawę senatora PO
Krzysztofa Piesiewicza, której wątek pojawia się także w aferze podsłuchowej.
- Osiem lat wyrwane z życia - mówi
dziś „Newsweekowi” Piesiewicz, który w toku śledztwa z poszkodowanego stał się
oskarżonym. Piesiewicz padł ofiarą szantażystów, którzy podali mu środki
odurzające, a następnie nagrali kompromitujący film. Żądali pieniędzy i grozili
upublicznieniem nagrania. Senator zapłacił szantażystom, po czym zgłosił sprawę
do prokuratury. Prokurator Józef Gacek, szef wydziału śledczego Prokuratury
Okręgowe] Warszawa-Praga, uznał, że zachowanie szantażystów nie spełnia
jednak znamion przestępstwa, i umorzył sprawę, a następnie wykorzystał nagranie
do oskarżenia Piesiewicza o posiadanie narkotyków i nakłanianie innych do ich
zażywania. Na świadków powołał szantażystów i Piotra Nisztora, dziennikarza,
który uzyskał dostęp do kompromitującego nagrania, zanim wyciekło ono do
mediów. Nisztor najpierw zeznawał w prokuraturze, a potem sam zrobił wywiad z
prokuratorem Józefem Gackiem na temat procesu Piesiewicza i opublikował go
przed ogłoszeniem wyroku.
Nazwiska Nisztor i Gacek pojawiają
się także w aferze podsłuchowej. Nisztor jest autorem pierwszych publikacji na
temat afery podsłuchowej we „Wprost”. To on przyniósł do redakcji stenogramy
nielegalnych nagrań ministrów Sławomira Nowaka i Andrzeja Parafianowicza oraz
szefa NBP
Marka Belki z szefem MSW
Bartłomiejem Sienkiewiczem. Według jednej z osób mających wgląd w tajną część
akt ze śledztwa Nisztor kontaktował się telefonicznie z Falentą 185 razy w
ciągu jednego miesiąca w okresie poprzedzającym publikację. To dziennikarz
znany z artykułów opartych na materiałach pochodzących z podsłuchów (jak afera
sopocka, w której na podstawie nielegalnych nagrań oskarżono prezydenta tego
miasta - wtedy z PO - o korupcję, a po latach został z zarzutów oczyszczony,
czy afera „taśm PSL”, gdy na podstawie podsłuchów działaczy PSL oskarżono
Marka Sawickiego o nepotyzm, w efekcie stracił on stanowisko ministra
rolnictwa).
Prokurator Gacek nadal jest naczelnikiem
wydziału śledczego praskiej prokuratury, czyli bezpośrednim przełożonym
prokurator Anny Hopfer prowadzącej śledztwo w aferze podsłuchowej.
- Sposób prowadzenia tego śledztwa
przypomina ten ze sprawy Piesiewicza. Działania prokuratury sprowadzają się do
ustalenia, kto został nagrany i czy nagranie daje podstawę do złożenia wniosku
o postawienie mu zarzutów. Tym samym poszkodowani stają się oskarżonymi. To
nosi znamiona skręconego śledztwa - mówi jedna z podsłuchanych osób,
zastrzegająca anonimowość.
„Gdyby w mojej sprawie zainteresowano
się nie zdjęciem leżącego, nieprzytomnego człowieka, a rzeczywistymi sprawcami
i ich powiązaniami, to może nie mielibyśmy afery podsłuchowej” - mówił kilka miesięcy temu Krzysztof Piesiewicz. Od
szantażystów dostawał SMS-y, aby po płytę z kompromitującym nagraniem zgłosić
się do restauracji, w której pracował jeden z podejrzanych w aferze
podsłuchowej kelnerów. Konrad L. zeznał: „Łukasz wielokrotnie chwalił się
przede mną dobrymi kontaktami ze służbami. (...) Wspomniał o tym w kontekście
zatrudnienia w restauracji Lemongrass. Informacje o tym dotyczyły m.in.
oglądanej przez niego i ukrywanej w tej restauracji płyty z nagraniem
przedstawiającym senatora Piesiewicza czy też informacji posiadanych przez
niego w związku z tzw. aferą hazardową”.
Świadoma obstrukcja
Raport przekazany prokuratorowi
generalnemu i szefowi ABW opiera się wyłącznie na części jawnej zeznań. „Pozostałe
informacje dotyczące relacji Marka Falenty ze służbami znajdują się w aktach
tajnych śledztwa i z przyczyn związania tajemnicą nie mogą być przedmiotem
niniejszego raportu” - czytamy. Autorzy raportu twierdzą, że odtajnienie tych
akt pozwoliłoby na ustalenie zakresu współpracy Marka Falenty ze służbami:
„Dziwi, dlaczego prokuratura nie wystąpiła z takim wnioskiem do właściwych
ministrów”.
- W tej sprawie powiedzieć mogę
tylko jedno - mówi Bartłomiej Sienkiewicz - prokuratura w sposób manifestacyjny
nie chce wyjaśnienia tej sprawy.
Czy przeciąganie śledztwa może
mieć związek ze zbliżającymi się wyborami?
- Trudno oprzeć się takiemu
wrażeniu - dopowiada Jacek Rostowski.
- Nie potrafię ocenić motywacji
działań prokuratury, a tylko ich skutki. Te zaś nie przeszkadzają opozycji
osiągnąć dobrego wyniku wyborczego, mimo że uzmysławiają, jak będą wyglądać
rządy tej formacji - uważa Radosław Sikorski.
„Prokuratura poprowadziła to
stosunkowo długie i obszerne dowodowo śledztwo, które doprowadziło wyłącznie
do ustalenia osób bezpośrednio związanych z nagrywaniem, a nie ich
zleceniodawców; prokuratura zaniechała wyjaśnienia wielu okoliczności, które
mogłyby doprowadzić do ustalenia, na czyje zlecenie działał Marek Falenta,
prowadząc proceder nielegalnego nagrywania, ale również decydując się na
ujawnienie publiczne nagrań. (...) Brak ustalenia relacji łączących Marka
Falentę i Martina Bożka nosił cechy świadomej obstrukcji i ochrony tych osób,
które mogły stać za aferą podsłuchową” - czytamy we wnioskach końcowych
raportu.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz