Widmo rewanżu krąży
nad Polską. Nie każdemu przypadnie do gustu. Ale ma to, czego brakuje socjalnym
prezentom Beaty Szydło: odnawia więź z elektoratem na wypadek powyborczych
problemów.
RAFAŁ KALUKIN
W miarę
zbliżania się wyborów różowa chmura socjalnych obietnic kampanii PiS opada i
zaczynają wyłaniać się coraz wyraźniejsze, znajome kształty IV
Rzeczypospolitej. Pod cienką koszulką złudnego optymizmu Andrzeja Dudy i Beaty
Szydło napinają się mięśnie tradycyjnego PiS. Jak dekadę temu, a nawet
mocniej. Dodatkowo wzmocnione sterydem rewanżu i zemsty.
Odzyskać co
splugawione
Są w Polsce takie miejsca, gdzie
obniżony wiek emerytalny i 500 złotych na dziecko nie budzą większych emocji.
To urzędy, państwowe agencje, instytucje
kultury. Głównym tematem rozmów o dojściu PiS do władzy jest to, jak głęboko
sięgać będą czystki.
W prokuraturze ponowne podporządkowanie
politykom przyjmowane jest już za pewnik; co wiąże się z zapowiadaną „głęboką
zmianą” wewnętrznych hierarchii. Rzecz jasna kryterium awansów i degradacji
nie będą kompetencje, tylko usłużność wobec nowej władzy oraz „umoczenie” w
rządy PO i w tuszowanie „afer”. Podobne lęki
są pewnie udziałem sędziów. Zwłaszcza tych, którzy narazili się wyrokami naruszającymi
poczucie sprawiedliwości ludu pisowskiego - doświadczając medialnych nagonek i
lustracji przodków.
W mediach nastrój ten sam.
Pierwsze listy proskrypcyjne przeznaczonych do zwolnienia dziennikarzy TVP pojawiły się w pisowskim tygodniku „wSieci” jeszcze latem,
na fali zwycięstwa Andrzeja Dudy. Potem niektórym „niepokornym” też ulewały
się niepoprawne fantazje. Choćby szefowi warszawskiego SDP Marcinowi
Wolskiemu, który umartwiał się, „co zrobić z tą niemałą grupą kolegów, która
tej jesieni będzie musiała pożegnać się ze splugawionym przez nich po wielokroć
zawodem”. Czyżby miano nie poprzestać na rutynowej czystce i pojawią się
komisje weryfikacyjne, władne decydować o tym, kto w ogóle ma prawo wykonywać
zawód dziennikarski?
Można się było pocieszać, że Wolski
to tylko medialny harcownik. Ale za politykę personalną właśnie zabrali się
politycy. Typowany na ministra kultury Jarosław Sellin dopiero co raczy)
ogłosić, że nie będzie miejsca na program Tomasza Lisa, dodając, że kandydaci
na jego następców są już wyznaczeni. Na razie bez nazwisk - „bo w obecnej
sytuacji mogłoby im to zaszkodzić”. Nowy zarząd TVP dopiero co
zaczął kadencję. Jakim więc prawem szykujący się dopiero do objęcia władzy
polityk ogłasza przyszłe decyzje?
Dziesięć lat temu PiS wykonało
skok na media publiczne, nowelizując w ekspresowym trybie ustawę o KRRiT. Dziś
ten numer już by nie przeszedł, bo w tym czasie Trybunał Konstytucyjny
wprowadził bezpieczniki uniemożliwiające drogę na skróty. Sellin jasno jednak
wskazuje, że PiS dysponuje nowym planem „odzyskania” mediów publicznych.
Pewnie nie tylko publicznych.
Jarosław Kaczyński wspomniał o konieczności „udomowienia” mediów (w domyśle -
prywatnych). W polityczno-medialnych kuluarach krąży pogłoska o planie wrogiego
przejęcia przez państwo giełdowej spółki wydającej czołowy polski dziennik.
Plan jest tak hucpiarski i odległy od cywilizowanych norm, że aż trudno w
uwierzyć w jego prawdziwość. Lecz pogarda dla norm państwa prawa nie jest
niczym nowym dla Prawa i Sprawiedliwości.
Żadnej grubej kreski!
Dekadę temu osobiste urazy Jarosława
Kaczyńskiego miały wpływ na kształt programu IV RP, lecz nie były dominujące.
Idea wzięła się z analizy postkomunistycznej Polski jako państwa
niesprawiedliwych hierarchii społecznych, domagających się rewolucyjnego
przewartościowania. Utopia rozpadła się wraz z klęską wyborczą. Pustkę po niezrealizowanej
idei zastąpił głęboki resentyment wobec nowych zwycięzców i żądza zemsty.
W późniejszych, chudych dla PiS
czasach, gdy wydawało się, że to ugrupowanie nigdy nie będzie zdolne odzyskać
władzy, już tylko nadzieja odegrania się pozwalała mobilizować szeregi.
Jeszcze w 2013 roku jeden z rzeczników ludu pisowskiego Michał Karnowski stwierdził: „Spodziewam się, że pierwszy
rok rządów PiS będzie głównie mocnym rozliczeniem PO jako reakcja na bardzo
długi czas bez rozliczania”. Liczne wtedy zapowiedzi wsadzania do więzień
winnych „zbrodni smoleńskiej” oraz powoływania komisji śledczych, ubarwiane
krążącymi po mediach społecznościowych wizjami Tuska w kajdankach, nie
grzeszyły nadmiarem konkretu. Wizja słodkiej zemsty po prostu krzepiła
prawicowe serca.
Lecz gdy startowała tegoroczna
kampania, fantazje o rozliczeniu zostały wygaszone. Rok 2015 miał upłynąć pod
hasłem odnowy języka polityki, uczynienia jej przyjazną obywatelom, ba -
„odbudowania wspólnoty”, ’laka była mądrość etapu, którą lud pisowski musiał
milcząco zaakceptować, choć oczywiście wiedział swoje. Gdy Andrzej Duda snuł
kolorowe wizje hurtowej poprawy losu wszystkich grup społecznych, w
„etosowym” internecie wciąż dominowały nawoływania do linczu na „POlszewii”.
Scenariusze wendetty lud pisowski
konstruuje dziś równie finezyjne jak wcześniej smoleńskie apokryfy. Próbka z
forum Niezależnej.pl: „Po wyborach żadnej grubej kreski. Należy zrobić
szczegółowy audyt stanu Polski i opublikować raport o skutkach 8 lat rządów
tej mafijnej koalicji. Następnie postawić przed Trybunałem Stanu jej
przywódców z oskarżeniem o działanie na szkodę państwa, a po wyroku wykonać go
natychmiast. Pozostałym dać szansę na reedukację, a jeżeli komuś nie ufa się
reedukacja, również postawić go przed sądem (przykład: proces norymberski i
denazyfikacja)”.
To tylko próbka z samego wierzchu.
Jedna z tysięcy wypełniających sieć. W tonie i treści dominująca. Wyrażająca
świadomość tej części elektoratu PiS, która głosuje na partię Kaczyńskiego nie
pod wpływem marketingowo wzbudzonej iluminacji, a z absolutnego z nią
utożsamienia.
Zachłanność niejedno ma imię
Ten zakorzeniony w zbiorowej
podświadomości ludu pisowskiego Pan Hyde jest dużo silniejszy niż jego marketingowo
stworzone, o wiele jaśniejsze alter ego - ucieleśnione w Dudzie i
Szydło. Hodowany był konsekwentnie opisami ostatnich ośmiu lat jako rządów
skorumpowanej sitwy albo wręcz zdrajców ojczyzny. Obsesyjne porównywanie
dzisiejszej Polski do PRL, a rządzących nią polityków do komunistycznych dygnitarzy
siłą rzeczy musiało prowadzić do hasła totalnego rozliczenia. Jego poniechanie
po 1989 r. prawica uznaje wszak za grzech pierworodny III RP. Na gruncie
demokratycznej polityki, polegającej na naturalnej wymienności rządzących
ekip, nie sposób jednak uzasadnić zmasowaną wendetę. Trzeba stworzyć ważenie
przełomu: potępić przeszłość i otworzyć nowy rozdział. Zło zastąpić dobrem.
Takie definiowanie politycznych
celów stawia PiS poza demokratycznym spektrum, na pozasystemowym marginesie. A
zarazem jest partia Kaczyńskiego najstabilniejszym filarem sceny politycznej,
zasługującym choćby z tej racji na traktowanie na równych prawach z innymi
formacjami. Ta sprzeczność nigdy nie doczekała się propozycji sensownego
rozwiązania.
Z perspektywy PiS układ sil w
polskiej demokracji rozwijał się dwutorowo. Po jednej stronie wszystkie siły
akceptujące porządek okrągłostołowy. Sprowadzone do wspólnego mianownika obozu
III RP - bez względu na partyjne barwy. Po drugiej zaś stronie -
„antymagdalenkowy” obóz Kaczyńskiego wraz z przyległościami. Dominacja tego
pierwszego - u władzy, ale i w mediach, świecie akademickim, kulturze - zaburzyła
pożądaną symetrię. Była tak przytłaczająca, że nie można wytłumaczyć jej
inaczej niż dziejową niesprawiedliwością. Każdorazowe zdobycie władzy jest
więc okazją do odbudowania moralnego ładu, bez oglądania się na użyte środki.
Czystki w aparacie państwa i mediach publicznych wynikają wprost z takiego
podejścia.
Lecz z punktu widzenia szerokiej
formacji demokratycznej roszczenie do symetrii jest nieuprawnione. Nawet jeśli
scena polityczna polaryzuje się wokół PO i PiS, to o równoprawności mowy być
nie może. Dawna pazerność SLD i nie tak dawna Platformy w zawłaszczaniu państwa
podlega krytyce, ale co najwyżej jako patologia w obrębie systemu. Zachłanność
PiS jest czymś dużo groźniejszym - służy bowiem zmianie demokratycznych
wektorów i obaleniu obowiązujących norm. Czystka mediów politycznych
w epoce IV RP, które oddano w
pacht fanatykom wspierającym władzę w niszczeniu dotychczasowego ładu, nie
jest więc tym samym co ich upupianie za rządów Platformy rękami oportunistów
motywowanych chęcią utrzymania się na powierzchni. Pierwsze było atakiem na
demokratyczną normę, co wymagało kontrataku i usunięcia owych fanatyków frontu
ideowego. Drugie - tylko anomalią wymagającą korekty. Podobnie z innymi
instytucjami życia publicznego.
Obie strony zarzucają więc sobie
podwójną moralność. A sensownego rozwiązania nie widać. Aby tak się stało, PiS
musiałoby porzucić ambicję dokonania systemowego przełomu i stać sięw miarę normalną, choćby i populistyczną formacją
akceptującą reguły liberalnej demokracji. Doktor Jekyll musiałby pokonać pana Hyde’a. Tyle że nie jest w stanie temu sprostać. Jest przecież papierowy
i sztuczny. Realną emocją żywi się tylko jego brutalny rywal.
Załatwić sobie tłum
Dlaczego na finiszu kampanii
prezes nagle oswobodził pana Hyde’a? Czy ożywienie się Antoniego
Macierewicza, zapowiadającego rozliczenie winnych „zamachu smoleńskiego” i
porównującego rządy PO do zbrodni stalinizmu, było tylko wypadkiem przy pracy?
Raczej nie, bo równolegle z zamorskim
wojażem Macierewicza odsłonił się również sam Kaczyński. I to nie spontanicznym
lapsusem, ale przemyślanym i spójnym wystąpieniem wygłoszonym w ubiegłym tygodniu
na Żoliborzu.
Prezes najpierw przypomniał
socjalne obietnice PiS, po czym przepowiedział, że przyszły rząd padnie ofiarą zmasowanego ataku ciemnych i
wpływowych sił. Aby się obronić - perorował - potrzeba będzie społecznego
poparcia. „Tak jak jest na Węgrzech. Kiedy przychodzi trudna chwila, jest
wielki wiec, są setki tysięcy ludzi, przemawia premier. To też jest kolejna
sprawa do załatwienia” - oświadczył prezes.
Pomińmy to, że premierem z PiS
zdolnym zwołać masowy wiec może być tylko sam Kaczyński. Prezes wie doskonale,
że tysięcy ludzi nie sposób zmobilizować groźbą niezrealizowania obietnicy 500
złotych na dziecko. Masy można pobudzić wyłącznie obrazem wroga, którego
należy potępić i zniszczyć. Problem w tym, że demokratyczni przywódcy nie mają
takich ambicji. To - jak świat długi i szeroki - wypróbowana ścieżka
legitymizowania się dyktatorów.
Tyle że z taktycznego punktu
widzenia zdarcie zasłony przed wyborami wydaje się nonsensem. Pragmatyka
podpowiadałaby zresztą utrzymanie względnie łagodnego kursu również po wyborach
i długofalowego urabiania gruntu pod ewentualną radykalną zmianę. Wszak
totalne zwarcie z III RP w latach 2005-2007 na długie lata zniszczyło
polityczną potencję PiS. Po co więc już teraz rysować tak konfrontacyjny scenariusz?
Niektórzy twierdzą, że Kaczyński
zachłysnął się własną siłą. Ale może jest dokładnie odwrotnie? Może to objaw
nagle wzbudzonej paniki? W sondażowym zamęcie ostatnich kilkunastu dni
dominujące do tej pory przekonanie o nieuchronności rządów PiS nieoczekiwanie
uzupełnione zostało alternatywą. Koalicja „wszyscy przeciw PiS” długo wydawała
się mrzonką, lecz wraz z upadaniem Kukiza oraz wzrostem poparcia dla
Zjednoczonej Lewicy i partii Petru nabrała nagle cech realności. Dla prezesa,
oswojonego już z wizją monopolu własnej władzy, musi to być trudna perspektywa.
Jak jej przeciwdziałać? Wątpliwe,
aby wyborcy skuszeni socjalnymi obietnicami Beaty Szydło zareagowali na taki
obrót sprawy czymś więcej niż miotaniem przekleństw w internecie. Tutaj potrzebny
będzie uliczny tłum. I to tłum o niebo liczniejszy niż na marszach z
pochodniami podczas smoleńskich miesięcznic. Zmobilizowany zarzutami
wyborczego oszustwa i zdrady, dyszący prawdziwą żądzą zemsty. Im wcześniej
zacznie się go mobilizować, tym lepiej.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz