niedziela, 18 października 2015

Sąd: Szef CBA Mariusz Kamiński nie tropił korupcji



Mariusz Jałoszewski

Były szef CBA stawiał się ponad prawem. Za akcję CBA uderzającą w Leppera może też odpowiadać Zbigniew Ziobro.
Takie mocne wnioski znalazły się w pisemnym uzasadnieniu głośnego wyroku z marca tego roku skazującego na więzienie Mariusza Kamińskiego, szefa CBA za rządu PiS, i jego trzech podwładnych za nielegalną prowokację wymierzoną w Andrzeja Leppera i Samoobronę.

"Wyborcza" poznała jawną część uzasadnienia. Napisał je sędzia Wojciech Łączewski, który przewodniczył trzyosobowemu zawodowemu składowi. Uzasadnienie jest rozwinięciem ustnych tez wygłoszonych w marcu.

To niczym mowa oskarżycielska w imieniu państwa wobec CBA z IV RP, jej szefa Mariusza Kamińskiego, dziś wiceprezesa PiS, i Macieja Wąsika, wówczas zastępcy szefa CBA. Obaj kandydują dziś do Sejmu z list PiS.

Akcja CBA zakończyła się głośną aferą gruntową i upadkiem rządu Jarosława Kaczyńskiego w 2007 r. po rozsypaniu się koalicji PiS-LPR-Samoobrona. Mariusz Kamiński od lat przekonywał, że jest niewinny, bo działał dla dobra państwa. Walczył z korupcją, której szukał w Ministerstwie Rolnictwa kierowanym przez Leppera.

"Wyjaśnienia te są niewiarygodne (...). Celem oskarżonych nie była walka z korupcją" - napisał w uzasadnieniu sędzia Łączewski.

Jaki miał cel i motyw Kamiński i jego CBA? Polityczny? Nasuwa się to po lekturze uzasadnienia, choć sędzia nie napisał tego wprost.

CBA działa po telefonie z gabinetu Kaczyńskiego

Sąd nie ma wątpliwości - afera gruntowa została wykreowana przez CBA, które złamało wiele reguł. Dlatego skazał Kamińskiego i Wąsika na trzy lata więzienia, a Grzegorza Postka, b. dyrektora zarządu operacyjno-śledczego, i jego zastępcę Krzysztofa Brendela na dwa i pół roku.

Przekroczyli uprawnienia, podżegali do popełnienia przestępstwa korupcji, podrobili dokumenty, chcieli wyłudzić poświadczenie nieprawdy przez Ministerstwo Rolnictwa.

„Mariusz Kamiński twierdził, że motywacją działania była walka z korupcją, której obiektywnie w Ministerstwie Rolnictwa nie było, a na pewno nie było na to poszlak czy dowodów. Czyn zabroniony (...) został »wyprodukowany « przez aparat państwa. (...) Poddanie prowokacji osoby pozbawionej uprzednio predylekcji do popełnienia czynu zabronionego jest niedopuszczalne w demokratycznym państwie” - stwierdza sąd.

Przypomnijmy fakty. Kluczową osobą w tej sprawie jest Andrzej K., prawnik, który pracował w stołecznym ratuszu, gdy Lech Kaczyński był prezydentem Warszawy. W połowie 2006 r. K. pracował w spółce Dialog zależnej od KGHM.

Podczas gry w tenisa opowiedział prezesowi spółki ATM Grupa (producent programów telewizyjnych) o możliwościach odrolnienia gruntów w zamian za łapówkę. Nie mówił, dla kogo miały być pieniądze. Prezes nie wyraził zainteresowania.

K. nękał go telefonami. Prezes ATM poznał go więc z handlarzem gruntów Jackiem W.

K. mówił, że ma wpływy w Ministerstwie Rolnictwa, że decyzje podejmuje minister, a on jest pośrednikiem. Mówił o kwocie nie mniejszej niż pół miliona. Handlarz gruntami i prezes ATM, którzy się z nim spotkali, nie potraktowali go poważnie.

W grudniu prezes ATM spotkał się jednak przypadkiem w hotelu z jednym z szefów spółki Dialog. Poinformował go, że K. szuka chętnych do odrolnienia. W tym czasie władze Dialogu miały już zastrzeżenia do przetargów w ich spółce, za które odpowiadał K. - na wymianę samochodów i modernizację budynku.

Tak się złożyło, że znali Mariusza Kamińskiego. Zadzwonili do niego, opowiedzieli o nieprawidłowościach w przetargach prowadzonych przez K. i propozycji odrolnienia.

Ale Kamiński nic z tym nie zrobił. Po kilku dniach wątek poruszono na dotyczącym strategii Dialogu spotkaniu z Adamem Lipińskim, wówczas szefem gabinetu politycznego premiera Jarosława Kaczyńskiego. Szefowie Dialogu przekazali, że szef CBA nic nie zrobił. Lipiński zadzwonił do Kamińskiego i zaaranżował spotkanie. Odbyło się 11 grudnia 2006 r. i od tego momentu sprawa nabrała tempa - w tym czasie "Wyborcza" opublikowała tekst o pracy za seks w Samoobronie.

Następnego dnia prezes ATM i handlarz gruntami obiecali pomoc CBA. A już 14 grudnia szef CBA polecił agentom zorganizowanie spotkania z K., na którym handlarz przekazał, że jest osoba zainteresowana odrolnieniem. Spotkanie nagrano.

Cztery dni później CBA było już pewne, że trzeba zrobić operację specjalną "Odra" i wręczyć kontrolowaną łapówkę K. Sporządzono plan, a miesiąc później zgodę dał Jerzy Engelking, zastępca prokuratora generalnego Zbigniewa Ziobry, jednocześnie ministra sprawiedliwości.

Kontrolowaną łapówkę miał wręczyć agent pod przykryciem Andrzej Sosnowski (nieprawdziwe dane). W styczniu dał K. 10 tys. zł na "koszty", potem telefon komórkowy. By uwiarygodnić historię, CBA spreparowało dokumenty gruntów do odrolnienia na Mazurach. K. przekazał je do Ministerstwa Rolnictwa przez Piotra Rybę, który znał Leppera i innych polityków Samoobrony. K. z Rybą poznali się w połowie 2006 r. przez senatora PiS Jarosława Chmielewskiego. Ryba krótko pracował w Dialogu, ale został zwolniony. Jego znajomości w Samoobronie zdaniem sądu były kluczowe dla CBA i jej działań.
Operacja zakończyła się 6 lipca przekazaniem K. łapówki 2,7 mln zł. CBA liczyło, że trafią do Leppera, ale prowokacja się nie udała. Pieniądze nie zostały przekazane. CBA mówiło, że ktoś miał uprzedzić Leppera. Nikomu tego nie udowodniono.

Sąd jasno jednak stwierdza, że gry CBA - Andrzej K. nie powinno być, bo Biuro nie mogło rozpocząć operacji specjalnej "Odra".

Wszechwładne CBA

Mariusz Kamiński po skazaniu przez sąd uchodzi w PiS za męczennika. Wszak walczył z korupcją, jest uczciwy, walczył z PRL-em.

Sąd zaznaczył, że nie sądził go za życiorys, ale za to, jak kierował CBA w tej sprawie: "Zachowywał się jak osoba stojąca ponad prawem, bo zlecał czynności, o których już w początkowym okresie funkcjonowania CBA był informowany, że przeprowadzić ich nie może. Świadomie nie stosował przepisów ustawy o CBA".

A o skazanych funkcjonariuszach CBA sąd pisze tak: "Lekceważąco do obowiązujących ich przepisów podchodzili. (...) Cieszyli się swoistym poczuciem bezkarności (...) Brak akceptacji oskarżonych dla zasad demokratycznego państwa prawnego, a wręcz przekonanie o wszechwładzy, którą mają dysponować. (...) Ich działania w potocznym rozumieniu zasługują na skrajnie negatywne oceny moralne, co oznacza konieczność ich szczególnego napiętnowania. (...) Widoczna była premedytacja, a oskarżeni wielokrotnie łamali prawo, i to wbrew ostrzeżeniom".

W którym momencie CBA zaczęło łamać reguły? Po spotkaniu zaaranżowanym przez Adama Lipińskiego. Wyciągnięto z niego złe wnioski co do możliwości Andrzeja K., nadinterpretowano fakty.

"CBA, co przyznawali jego funkcjonariusze składający zeznania jako świadkowie, nie miało żadnych sygnałów o korupcji w Ministerstwie Rolnictwa. Więcej: początkowo zakładali, że Andrzej K. działa w zamiarze oszustwa, rozważali też możliwość popełnienia przez niego przestępstwa płatnej protekcji. Propozycji jego nie traktowali jako sygnału o korupcji w ministerstwie" - napisał sąd.

Po spotkaniu z kierownictwem Dialogu CBA miało sprawdzone informacje tylko o płatnej protekcji, które wystarczyły, by skazać K., co się potem stało w innym procesie K. i Ryby za powoływanie się na wpływy (w tym tygodniu sąd okręgowy zbada ich odwołanie).

Sędzia Łączewski przyznaje w uzasadnieniu, że CBA mogło drążyć sprawę, sprawdzając, czy propozycje odrolnienia to przechwałki, czy realne możliwości. Biuro mogło sprawdzić, jak wyglądają procedury w ministerstwie, stan majątkowy osób się tym zajmujących, a nawet podsłuchiwać telefony zatrudnionych w resorcie.

Mogło nawet zrobić operację specjalną, by sprawdzić przestępstwo płatnej protekcji (tak uznał sąd w procesie Ryby i K.). Choć Łączewski uważa, że dowody na protekcję już były i operacja byłaby wbrew ekonomice.

Ale CBA nie mogło wystąpić o zgodę na operację w sprawie korupcji. Sąd kilka razy podkreśla, że nie było wiarygodnych informacji o niej (wymaga tego art.19 ust. 1 ustawy o CBA). K. nie podawał żadnych nazwisk, nie mówił, że pieniądze są dla innych osób. CBA nie zweryfikowało nawet jego słów. Miało tylko zeznania osób, którym opowiadał o swoich wpływach, oraz nagranie rozmowy handlarza gruntów z K. Zdaniem sądu nic niewarte jako dowód. Bo CBA wyreżyserowało spotkanie i stworzyło podatny grunt pod korupcję, podżegając do niej K. "W wyniku spotkania doszło do wytworzenia w psychice K. zjawiska, w którym realizując swoje propozycje, w końcowej fazie mógłby doprowadzić do wręczenia korzyści majątkowej w Ministerstwie Rolnictwa" - ocenił sąd. Czyli realizowałby plan CBA.

Ziobro przekroczył uprawnienia?

Kamiński bronił się, że zgodę na operację specjalną "Odra" z użyciem agenta pod przykryciem w celu kontrolowanego wręczenia łapówki dał prokurator generalny, a na podsłuchiwanie telefonów, w tym polityków Samoobrony, prokurator generalny i sąd okręgowy.

Łączewski w uzasadnieniu obalił i ten argument.

We wniosku o operację CBA napisało o płatnej protekcji i korupcji w ministerstwie. Tymczasem nie tylko nie było wiarygodnych informacji o korupcji, ale nawet uzasadnionego jej podejrzenia. "Treść wniosku napisanego przez Mariusza Kamińskiego nie miała oparcia w żadnych dowodach (...) Nikt nie mógł jednak przewidzieć, że kierownictwo jednej ze służb specjalnych będzie w kierowanych wnioskach wprowadzało Prokuratora Generalnego i Sąd Okręgowy w błąd" - czytamy w uzasadnieniu.

Zgodę dla CBA na "Odrę" i na podsłuchy telefonów podpisywali zastępcy Ziobry. Sąd punktuje, że prokurator generalny nie mógł cedować wtedy swoich uprawnień w tym zakresie na zastępców. "Ma to zasadnicze znaczenie i może prowadzić do odpowiedzialności karnej [ówczesnego] Prokuratora Generalnego [Ziobry za przekroczenie uprawnień]. (...) Przez niedostateczną znajomość przepisów ustawy o prokuraturze czy też nieumiejętność ich wykładni, naraził prowadzoną przez CBA operację specjalną na fiasko" - napisał Łączewski.

Bezprawne podpisanie zgody na operację przez zastępców stawia pod znakiem zapytania odpowiedzialność karną K. i Ryby w procesie o powoływanie się na wpływy, bo nie można wykorzystać dowodów zebranych w jej trakcie.

Zbigniew Ziobro nie pierwszy raz jest obwiniany o bezprawne cedowanie uprawnień na zastępców. Podobny problem był z delegowaniem sędziów do innych sądów. Delegacje podpisywali wiceministrowie sprawiedliwości. Sprawę musiał rozstrzygnąć cały skład Sądu Najwyższego, bo zagrożona była ważność tysięcy wyroków. SN ostatecznie uznał, że delegacje mogli podpisywać wiceministrowie.
Pawłowicz z PiS ostrzegała

Kolejny "błąd" CBA to użycie do kontrolowanego wręczenia korzyści majątkowej funkcjonariusza pod przykryciem. Biuro samo wytworzyło dla niego dokumenty legalizacyjne pozwalające na ukrycie tożsamości.

Problem w tym, że od początku istnienia Biura premier nie wydał zarządzenia do ustawy o CBA, które regulowało zasady wytworzenia takich dokumentów i posługiwania się nimi.

Prokurator dający zgodę na "Odrę" tego nie wychwycił. Zarządzenie premier Jarosław Kaczyński wydał dopiero 31 sierpnia 2007 r.

Sąd wyciąga z tego wniosek, że CBA nie mogło użyć agenta do prowokacji. Czy CBA działało w błędzie? Sąd uznaje, że nie. Powołuje się na SMS (prawdopodobnie od dziennikarza), który dostał szef MSWiA Janusz Kaczmarek w lipcu, po spaleniu akcji: "Panie ministrze jest afera. Nie ma zarządzenia premiera określającego zasady korzystania z fałszywek. W CBA podobno panika".

Sąd stawia mocny wniosek - CBA wiedziało o tym, że nie może użyć agenta pod przykrywką i o luce prawnej.

Ówczesny dyrektor działu prawnego CBA Martin Bożek, który przewijał się w tej sprawie (nie został oskarżony) i sporządził notatkę ze spotkania szefów Dialogu z CBA w grudniu 2006 r., był współtwórcą ustawy o CBA. - Ma to kapitalne znaczenie, gdyż jak pokazuje, w rzeczywistości nie było tak, że przepisy ustawy o CBA były nowe, a niedoświadczone osoby nie miały wiedzy, jak stosować obowiązujące od niedawna przepisy.

Wynika to z wyjaśnień innego oskarżonego Krzysztofa Brendela (ówczesny zastępca dyrektora wydziału operacyjno-śledczego CBA), że przepisy te były "kalką" rozwiązań stosowanych w innych służbach - zauważa sąd. I wskazuje, że przepisy, na podstawie których działało CBA, przygotowali też Krzysztof Brendel i jego ówczesny szef w CBA Grzegorz Postek (skazani w tej sprawie).

CBA zostało też ostrzeżone trzy razy, że nie może samo wytworzyć dokumentów legalizacyjnych. Prof. Krystyna Pawłowicz, obecnie posłanka PiS, napisała w marcu 2007 r. opinię dla międzyresortowego zespołu do spraw legalizacji. Wynikało z niej, że nie ma zarządzenia premiera i że CBA o wyrobienie dokumentów legalizacyjnych powinno się zwrócić do ABW.

W sądzie Pawłowicz zeznała, że "nigdy więcej nie sporządzi żadnej opinii, bo nie chce nikogo skrzywdzić". Kolejne ostrzeżenia, że CBA nie może samo wytwarzać dokumentów legalizacyjnych, były od komendanta głównego policji (w listopadzie 2006 r., dwa miesiące przed rozpoczęciem "Odry") i koordynatora ds. służb specjalnych Zbigniewa Wassermanna.

CBA nie mogło też podrobić dokumentów działek do odrolnienia na Mazurach, których użyło w prowokacji.

Kolejny "błąd". Zgoda na operację specjalną była na trzy miesiące. CBA w połowie kwietnia 2007 r. wystąpiło o jej przedłużenie do prokuratora generalnego. Sąd ocenił, że ustawa nie pozwalała Biuru na przedłużanie operacji, a prokurator generalny nie powinien się na to zgodzić. Czyli agent Sosnowski od połowy kwietnia działał bez podstawy prawnej.

I jeszcze jeden zarzut sądu - CBA nagrywało spotkania agenta z Andrzejem K., choć nie miało na to zgody sądu.

W procesie nie oceniano zachowania agenta Sosnowskiego, bo nie był objęty zarzutami. Nie badano więc, czy zachowywał się biernie, czy też popychał do korupcji. Ale sędzia Łączewski na marginesie zauważył, że od końca maja 2007 r. agent przestał być bierny. Chcąc zmotywować K. do popełnienia przestępstwa, sugerował, że zażąda zwrotu kosztów.

Sąd ocenił prowokację: "Wręczenie korzyści majątkowej nie może służyć weryfikacji informacji o podejrzeniu korupcji w instytucji publicznej".

Dlaczego? "Doświadczony i przeszkolony funkcjonariusz w zakresie kreacji zdarzeń w zetknięciu z osobą o przeciętnej osobowości, miękkiej psychice, może bez problemu uzyskać pozycję dominującą, pozwalająca na sterowanie rozpracowywaną osobą. W tej sprawie wprowadzenie agenta pod przykrywką pozwoliło na sterowanie zachowaniem K. i doprowadziło do zainicjowania jego działania, co było kreacją przestępstwa" - zaznacza sąd.

Czyn korupcyjny nie był więc swobodnym wyborem K., został "wyprodukowany" przez CBA. W ocenie sądu, gdyby CBA się do niego nie zgłosiło, to sprawa po słowach na korcie tenisowym nie miałaby dalszego biegu.

Lepper na podsłuchu, minister PiS nie

By sprawdzić możliwości K., podsłuchiwano rozmowy jego, Piotra Ryby i osób, z którymi się kontaktował, głównie polityków Samoobrony. Andrzeja Leppera podsłuchiwano pięć miesięcy. Podsłuch miał na kilku telefonach, nadano mu kryptonim "Stary".

Sędzia przyznaje, że CBA mogło podsłuchiwać rozmowy osób zatrudnionych w Ministerstwie Rolnictwa w celu sprawdzenia słów K. (rozstrzygnął to na korzyść skazanych). Ale nadużyło prawa, podsłuchując polityków Samoobrony, np. Krzysztofa Filipka, Janusza Maksymiuka, Łyżwińskich, czy senatora PiS Jarosława Chmielewskiego i osoby prywatne. Nie mieli oni wpływu na procedurę odrolnienia.

Sąd: "Całkiem niezrozumiałym, a wręcz zabronionym przez prawo, było wystąpienie o zarządzenie kontroli operacyjnej wobec innych osób wyłącznie z tego powodu, że pojawiały się w otoczeniu K. i Ryby, odbywały z nimi spotkania, a wręcz tylko dlatego, że były członkami określonej partii politycznej".
Sąd dziwi się, że CBA nie podsłuchiwało wiceministra Henryka Kowalczyka z PiS, który miał akceptować wniosek o odrolnienie na wcześniejszym etapie.

"To najbardziej jaskrawy przykład zaniechania (...). K. miał kontakty z politykami różnych ugrupowań, w tym z politykami ugrupowania, które reprezentował Kowalczyk. Wprost razi nieobjęcie go kontrolą operacyjną i świadczy dobitnie o rzeczywistej motywacji oskarżonych" - zastrzega sąd.

Zgody na podsłuchy akceptowali prokurator generalny i Sąd Okręgowy w Warszawie. Wnioski pisało CBA. "Oskarżony Mariusz Kamiński wprowadzał świadomie w błąd Prokuratora Generalnego, jak i sąd okręgowy, wyłudzając zgodę na przeprowadzenie kontroli operacyjnej [podsłuchy] lub na kontrolowane wręczenie korzyści majątkowej. (...) Mariusz Kamiński, podpisując wnioski, manipulował faktami" - napisał ostro sąd.

Sędzia Łączewski zauważa, że sędziowie nie wydawali świadomych decyzji w sytuacji, gdy "popełniane jest przez wnioskującego swoiste oszustwo procesowe".

I jeszcze jeden cytat z uzasadnienia: "Nie wystąpiono o kontrolę operacyjną innych osób zatrudnionych w Ministerstwie Rolnictwa, cały wysiłek skierowano na posłów zrzeszonych w klubie parlamentarnym Samoobrony. (...) Przeciw osobom przewijającym się w otoczeniu Ryby rzucono cały arsenał działań operacyjnych, nawet podjęto się obserwacji sekretarki zatrudnionej w biurze Samoobrony".

Sąd: CBA nie stoi ponad prawem

Sędzia Łączewski nie ma wątpliwości, że korupcję należy zwalczać wszystkimi dostępnymi metodami, niezależnie od tego, jak wysoko w kręgach władzy sięga. Ale nie można naruszać przy tym prawa.

Łączewski: "Nie jest możliwe zaakceptowanie sytuacji, w której funkcjonariusze demokratycznego państwa mogliby gromadzić dowody wbrew prawu, natomiast zgodnie z prawem na podstawie właśnie tych dowodów obywatele mieliby ponosić odpowiedzialność karną".

Tłumaczy też, że za taką skalę nieprawidłowości w tej sprawie nie mogło być łagodnego wyroku. Sędzia: "Celem jest karanie sprawiedliwe, to jest takie, które tworzy atmosferę zaufania do obowiązującego porządku prawnego i nie pozwala na wyprowadzenie wniosku, że osoby pełniące funkcje publiczne czy funkcjonariusze publiczni stoją ponad prawem (...). W społeczeństwie konieczne jest wytworzenie przekonania, że popełnienie przestępstwa w związku z zajmowanym stanowiskiem spotyka się z reakcją wymiaru sprawiedliwości".

W marcu, po wydaniu wyroku, prawicowi publicyści i politycy PiS oskarżali sąd, że wyrok był na polityczne zamówienie, nie precyzując czyje.

Sąd w uzasadnieniu niejako na to odpowiedział: "Sędziów obdarzono niezawisłością po to, by orzekali sprawiedliwie, bez konieczności poddania się nastrojom społecznym, nie zawsze jednolitym, rzadko stabilnym, a zwykle nieracjonalnym. Wyrokowanie ma się odbywać niezależnie od nastrojów społecznych i władz państwowych. W wyrokowaniu słuszną rzeczą jest uwzględnienie skutków społecznych postępowania karnego, a złą - bezkrytyczne podporządkowywanie się wyimaginowanym oczekiwaniom grup społecznych".

Jedną z okoliczności łagodzących dla skazanych było to, że od 2007 r. nie popełnili innych podobnych czynów. Ale jak zauważył sąd, nie pracują już w CBA, co "drastycznie ograniczyło możliwość popełniania tego rodzaju przestępstw".

Od tego wyroku zapewne będą apelacje.





Dlaczego uzasadnienie wyroku poznaliśmy dopiero teraz?

Wyrok zapadł 30 marca. Wydali go sędziowie Sądu Rejonowego dla Warszawy-Śródmieścia w składzie: Wojciech Łączewski, Małgorzata Drewin, Łukasz Mrozek. Dlaczego sędzia Łączewski (sprawozdawca) pisał uzasadnienie pół roku?

Odpowiada sekcja prasowa warszawskiego sądu: "Uzasadnienie obejmuje 407 stron, z czego większość jest niejawna [jawne są 182 strony uzasadnienia] i w tej części uzasadnienie musiało być sporządzane w kancelarii tajnej, która jest czynna tylko w dni powszednie w godzinach urzędowania sądu".

Sędzia nie mógł więc pisać uzasadnienia w weekendy i wieczorami. Biuro tłumaczy, że sprawa jest zawiła i ma obszerny materiał dowodowy. Poza tym sędzia w tym czasie brał udział w innych rozprawach i posiedzeniach (ok. 300), sporządził kolejnych 27 uzasadnień do innych wyroków oraz wykorzystał 25 dni zaległego urlopu. 

 

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz