Jarostaw
Kaczyński szykuje wielką rewolucję w polityce historycznej. Chce też zapewnić
nieżyjącemu bratu właściwe miejsce w panteonie narodowym.
ALEKSANDRA PAWLICKA
Prawo
i Sprawiedliwość do przejęciu władzy zapowiada wielkie zmiany. Na razie wiemy
dość dokładnie, co miałoby się zmienić w kulturze i edukacji. - To jest
masakra - komentuje plany PiS reżyserka Agnieszka Holland. - Nonsens i karykatura - uważa pisarz Eustachy Rylski. -
Czysty Orwell - ostrzega historyk prof. Tomasz Nałęcz. A minister
edukacji Joanna Kluzik-Rostkowska nazywa to, co PiS chce zrobić w szkole,
„złożeniem jednostki na ołtarzu wspólnoty”.
Sztuka dobra
i sztuka zła
Jarosław Kaczyński ogłosił: „Jest
sztuka dobra i sztuka zła”. Sztuka dobra to taka, która wzmacnia wspólnotę. A
zła „wspólnotę narodową niszczy i atakuje wartości chrześcijańskie”. Taką
sztukę PiS nazywa „degeneracją i obsceniczną profanacją”. Przykłady?
Antypolskie filmy „Pokłosie” i „Ida” (bez znaczenia, że film Pawlikowskiego to
jedyna polska produkcja filmowa ze statuetką Oscara); bluźniercze wystawy w
Centrum Sztuki Współczesnej i Zachęcie; spektakle Teatru Narodowego w
Warszawie i Starego w Krakowie, o których apologeta prawicy Jerzy Zelnik mówi,
że ich oglądanie jest jak „zdradzanie swojej partnerki”.
- Jeżeli program PiS nie jest
żartem, to partia wstąpi na wydeptaną ścieżkę, z której widoki są na ogól
ponure. Bo nawet jeśli przyjmiemy, że opresja służy czasami sztuce, na co
przykładem są choćby wielkie powieści i kultowe filmy sowieckiej Rosji, to
faktem jest, że kleszcze przemocy raczej sztukę unieruchamiają. Sztuka to ruch
i swoboda - mówi „Newsweekowi” Eustachy Rylski. Jarosław Kaczyński zapewnia wprawdzie,
że wolności sztuki nie ograniczy: „wolność tak, ale nie za publiczne pieniądze”,
lecz wymusi na artystach autocenzurę. Bez publicznych pieniędzy trudno bowiem
realizować filmy, prowadzić teatr czy przygotowywać
wielkie wystawy.
- To jest realizacja najgorszych
endeckich marzeń pomieszanych z myśleniem homo sovieticus. Tęsknota
za cenzurą, która dla celów ideologicznych manipuluje sztuką i artystami -
ostrzega Agnieszka Holland. - Nawet w PRL, poza okresem stalinowskiego
socrealizmu, władze komunistyczne nie czepiały się zbytnio formy, nie tępiły
awangardy, a teraz na to się zanosi.
Politycy PiS zapewniają, że po
przejęciu władzy przywrócony zostanie „pluralizm w instytucjach kultury, czyli
do głosu zostaną dopuszczeni artyści prawicowi”. Tyle że artystom tym nikt
głosu nie zabiera - robią swoje filmy (liczne o Smoleńsku), własną telewizję
(Republika) i mają swoją prasę („W Sieci”, „Do Rzeczy”), portale internetowe,
o sprzymierzonych mediach Tadeusza Rydzyka nie wspominając. Nie chodzi więc
o dopuszczenie, ale o przejęcie, zwłaszcza mediów
publicznych.
PiS zapowiada przekształcenie TVP ze spółki w instytucję użyteczności publicznej. Po co? -
Dobre pytanie. Obecny stan prawny nie jest przecież przeszkodą w realizowaniu
przez telewizję misji publicznej . Nie pozwala natomiast w łatwy sposób, z
pominięciem procedury konkursowej, wymieniać władz w mediach publicznych -
odpowiada Krzysztof Luft, członek KRRiT. Prawicowy portal wPolityce opisuje
proponowane przez PiS zmiany jako „odstawienie od państwowego cyca” artystów
destrukcyjnych. Nie dodaje tylko, że konstruktywni stoją już w blokach startowych
w wyścigu do tego cyca.
Jarosław Kaczyński marzy o
„hollywoodzkim filmie z wielkimi znanymi w świecie aktorami i z wielkim znanym
w świecie reżyserem” który będzie opowiadał o rotmistrzu Pileckim. „Jestem o
tym przekonany, że ta Polska, która przed nami, będzie potrafiła to zrobić” -
obiecuje prezes PiS.
- Owszem, historia rotmistrza
Pileckiego jest tematem na duży, międzynarodowy film, z tym że prawdziwie
„hollywoodzki” musi kosztować ciężkie miliony, a jeśli będzie realizowany na polityczne
zlecenie PiS, z pewnością się nie zwróci! - mówi Agnieszka Holland, polska
reżyserka pracująca w Hollywood. - Po prostu na światowym, wolnym rynku nikt
nikogo nie zmusi do oglądania nawet najsłuszniejszych propagandowych gniotów.
Dobrzy twórcy tym się odznaczają, że nie robią filmów na partyjne zamówienie,
ale mierzą się z tematem zgodnie ze swym artystycznym instynktem.
W imię Polski
PiS zapowiada, że gdy przejmie
władzę, powoła Instytut Obrony Dobrego Imienia Polski. To stary pomysł, lansowany
już w 2005 r., gdy partia Kaczyńskiego pierwszy raz szykowała się do
rządzenia, ale wtedy priorytetem stał się skok na służby i prokuraturę. Teraz ma być inaczej.
- Powołanie Instytutu Obrony Dobrego
Imienia Polski z jego forpocztą w postaci Ligi przeciw Zniesławieniom uważam
za niebezpieczne. Jeżeli lider takiego przedsięwzięcia potraktuje swoją robotę
serio, to knebel dla twórców, którzy chcieliby się w tym względzie wychylić,
jest, nomen omen, murowany. Z całym katalogiem represji, gdyby się twórcy przy
swoim upierali - mówi Eustachy Rylski.
Instytut ma powstać z działającej
już Fundacji Reduta Dobrego Imienia - Polska Liga przeciw Zniesławieniom. Ta
zaś powstała z fundacji Jana Pietrzaka, niegdyś barda opozycji, dziś piewcy
PiS. Pietrzak jest członkiem kierownictwa Ligii podobnie jak niedoszły premier
prof. Piotr Gliński. Obaj znajdą z pewnością zatrudnienie w
nowym instytucie.
Jego zadaniem ma być tropienie
przypadków fałszowania historii, zwłaszcza dotyczących niemieckich obozów koncentracyjnych
i obarczania Polaków współwiną za Holokaust. Na celowniku Ligi przeciw
Zniesławieniom znaleźli się dotychczas twórcy serialu „Nasze matki, nasi
ojcowie” i pisarz Jan Tomasz Gross. Przeciwko temu ostatniemu złożono zawiadomienie
do prokuratury o popełnieniu „przestępstwa znieważenia Narodu Polskiego”
(pisownia oryginalna) i wystosowano petycję do prokuratora generalnego oraz
szefa ABW o objęcie nadzoru nad sprawą, bo „doświadczenie uczy, że polski
wymiar sprawiedliwości nie rozumie wagi przestępstw przeciwko honorowi narodu”.
W nowej rzeczywistości, po 25 października, z pewnością będzie rozumieć.
- Komiczna, choć i przerażająca
jest wiara, że poprzez uprawianie zinstytucjonalizowanej polityki historycznej
można zakłamać rzeczywistość i zlikwidować bolesne zdarzenia z przeszłości. To
jest myślenie: „masz gorączkę - stłucz termometr”. PiS widzi społeczeństwo
jako grupę infantylnych i niedojrzałych neurotyków, których nie można wprawiać
w złe samopoczucie na własny temat; niezdolnych do rozliczania własnych
grzechów - mówi Holland.
Jednak bycie strażnikiem
„faktycznej, a nie udawanej obrony godności szkalowanego narodu” to niejedyne
zadanie nowego Instytutu Obrony Dobrego Imienia Polski. Równie ważne ma być
promowanie postaw godnych naśladowania. - Czyli krzewienie kultu Lecha
Kaczyńskiego - mówi polityk prawicy.
Ministerstwo prawdy
Ryszard Nowak nazywany jest
„strażnikiem czci Lecha Kaczyńskiego, Matki Boskiej i pozostałych świętych”.
Stoi na czele Ogólnopolskiego Komitetu Obrony przed Sektami i Przemocą, Zyskał
popularność atakami na Nergala, Dodę, Jurka Owsiaka i Roberta Biedronia.
Ostatnio Nowak doniósł do prokuratury na internautów, którzy komentowali
decyzję szczecińskich radnych o budowie pomnika Lecha Kaczyńskiego. Zarzucił
im naruszenie dóbr osobistych, jakimi są dla niego pamięć i „kult po zmarłym
śp. prezydencie RP”.
- Umacnianie kultu Lecha
Kaczyńskiego to zamiar absurdalny. Jestem w stanie powiedzieć wiele dobrego o
tym człowieku, o jego wrażliwości na cierpienia bezbronnych, delikatności
wobec słabszych, introwertyczności, która w mych oczach jest zaletą, ale
charyzmy narodowego wizjonera i przewodnika mu nie przyznam, a bez tego próby
utkania kultu zamieniają się w karykaturę. Jeżeli prawicy zależy na polityce
historycznej, to niech jej nie deprawuje - postuluje Eustachy Rylski. Ale jego
postulatów PiS raczej nie posłucha.
- To partia, która zapomina, że
sztuka, nauka i myśl ludzka niechętnie stają na baczność. PiS myli pasję
poznawania historii z ideologiczną tresurą - mówi prof. Tomasz Nałęcz, przekonany, że po zwycięstwie PiS do
kreowania bohaterskiego wizerunku Lecha Kaczyńskiego zostanie zaangażowany
także IPN.
Instytut Pamięci Narodowej ma - według
planów PiS - wchłonąć Radę Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa oraz Urząd ds.
Kombatantów i Osób Represjonowanych. Poseł PiS Ryszard Terlecki, były szef
krakowskiego oddziału IPN, ma już gotowy projekt ustawy przekształcającej instytut
w „główną instytucję polityki historycznej państwa polskiego”.
- To karkołomna koncepcja, biorąc
pod uwagę, że Rada Ochrony Pamięci Walk i Męczeństwa zajmuje się cmentarzami, a
Urząd ds. Kombatantów żywymi bohaterami. Pisowski IPN to będzie wielkie ministerstwo
pamięci rodem z Orwella - mówi Nałęcz. Ministerstwo, którego zadaniem będzie
utrwalanie jedynej obowiązującej wersji historii oraz kreowanie nowego panteonu
narodowych bohaterów. - W języku PiS to się nazywa „odkłamywaniem historii”.
Znamy ten mechanizm z lat 2005-2007, gdy niewygodnego bohatera transformacji
Lecha Wałęsę próbowano sponiewierać i wdeptać w błoto, aby zrobić miejsce dla
nowego i jedynego herosa Solidarności, Lecha Kaczyńskiego - dodaje Nałęcz.
Skok na szkołę
Jedyną ze zmian najprecyzyjniej
opisanych przez PiS jest reforma szkolnictwa: likwidacja gimnazjów, powrót do
ośmioletniej podstawówki, zmiana programu nauczania z naciskiem na lekcje
historii i języka polskiego oraz nowy kanon lektur „przywracający godne
miejsce polskiej klasyce”. Do przeprowadzenia tej operacji PiS chce powołać
Narodowy Instytut Wychowania, Programów Szkolnych i Podręczników, niezależny
od Ministerstwa Edukacji. „Brak jakiejkolwiek spójnej polityki podręcznikowej
uniemożliwia kształtowanie wspólnej świadomości uczniów” - piszą autorzy programu
PiS. - Jarosław Kaczyński wychodzi z założenia, że w procesie edukacji nie
liczy się jednostka, jej kreatywność i rozwijanie samodzielnego myślenia, ale
wyłącznie kształtowanie jednostki dla dobra wspólnego - mówi minister edukacji
Joanna Kluzik-Rostkowska. - W tej koncepcji nauczyciel jest mentorem wychowującym ucznia do oczekiwanego przez władzę modelu, a nie przewodnikiem, który
pozwala rozwijać skrzydła. Uczeń jest narzędziem edukacji. Tak wychowywano sto
lat temu.
- To utrwalanie braku dojrzałości
społeczeństwa jako narodu - uważa Agnieszka Holland. - Polskie kompleksy
niższości i wyższości jednocześnie są tak silne, skłonność do przerzucania win
na innych (zawsze winni są jacyś „oni”, nigdy ja sam) tak powszechna, że
zjednoczone działanie propagandowe szkoły, Kościoła, planowanego ministerstwa
prawdy, polityków i mediów może odnieść skutek. Polacy znów zanurzą się w
błogim przekonaniu o swej wyjątkowej roli prześladowanych przez świat niewinnych
ofiar, w jakiej czują się najbezpieczniej - mówi Holland.
- Niemożliwe, wydumane, urojone? -
puentuje Eustachy Rylski. - Areszty wydobywcze i rajdy pisowskiej opryczniny
na prywatne mieszkania o świcie też wydawały się niemożliwe.
PiS, które zbliżające się wybory
już uznało za wygrane, jest gotowe do przeprowadzenia moralnej rewolucji. Do
napisania na nowo historii i wtłaczania jej do głów nowych pokoleń. - Jeśli coś
miałoby mnie w tych planach skonsternować - mówi Rylski - to łatwe do
przewidzenia ześlizgnięcia się pisowskich zamiarów w nonsens. Taki nonsens,
który nie tyle bawi, co pakuje w uporczywe zakłopotanie. W konieczność ciągłego
pozycjonowania się w kontrze wobec tego, co było i jest nam bliskie, tylko
dlatego, że afirmuje to władza.
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz