Boję się, że z kraju,
który się rozwija, który jest w świecie szanowany, zrobią pośmiewisko i
zaścianek - Roman Giertych opowiada o Polsce pod rządami Jarosława
Kaczyńskiego.
Rozmawia ALEKSANDRA PAWLICKA
NEWSWEEK: Czy Jarosław Kaczyński
ma teraz większe szanse na zostanie naczelnikiem państwa niż w roku 2005?
ROMAN GIERTYCH: Wtedy był bardzo blisko, ale zabrakło mu większości w
Sejmie i tamto doświadczenie z pewnością sprawia, że dziś jest bardziej
zdeterminowany. Ma poza tym motyw osobisty, którego 10 lat temu nie było -
Smoleńsk. Nie cofnie się więc dziś przed niczym, aby wreszcie osiągnąć swój
cel.
Co nim jest?
- Priorytetem Kaczyńskiego było i
jest uzyskanie większości konstytucyjnej. Będzie więc próbował ją zdobyć za
wszelką cenę. Zacznie od rozbijania opozycji. Iluś ludzi zacznie straszyć
aresztem, może nawet za słuszne przekręty, bo Platforma to nie aniołek, któremu
nie zdarzyły się poważne niedociągnięcia. Każda władza korumpuje, w rządzie
PiS też mieliśmy ministra, którego aresztowano.
Następnie, gdy zdoła już osłabić
przeciwnika, zacznie wyłuskiwać posłów. Niektórych po prostu kupi.
Karierowiczostwo, żądza stanowisk - tego się nie uniknie. Potem przyjdzie czas
na „wypiórkowanie” przywódców potencjalnych sojuszników, co oceniając ich
potencjał, nie zajmie Kaczyńskiemu więcej niż trzy miesiące. I jeśli mimo tych
wszystkich zabiegów nie uda się skompletować konstytucyjnej większości, to
prezes PiS będzie dążył do przyspieszonych wyborów. Być może zmieni ordynację
wyborczą , aby sobie sprawę ułatwić. A wtedy upragnioną większość już
zdobędzie.
Co dzięki niej zmieni w
konstytucji?
- Celem Kaczyńskiego jest
dokonanie rewolucji autorytarnej. Doprowadzenie do dwóch dekad jego władzy w
formule, w której będą się odbywać demokratyczne wybory, ale w praktyce nie
będą one miały żadnego znaczenia, bo siła całego państwa będzie pracowała na
jedną partię. Mając rząd, prezydenta oraz konstytucyjną większość w Sejmie i
Senacie, Kaczyński będzie mógł zlikwidować niezależność sądów. Utrzymanie
wyroku skazującego Mariusza Kamińskiego, byłego szefa CBA, na trzy lata
więzienia za nadużycie prawa w aferze gruntowej jest dla PiS poważnym
problemem. Owszem, prezydent może Kamińskiego ułaskawić, ale to wywołałoby
niebywały skandal podważający wiarygodność nowej władzy. Jednocześnie PiS nie
dopuści przecież, aby Kamiński, wiceszef partii, poszedł siedzieć. Muszą więc
tę niezależność sądów zmienić. Bo jak tu rządzić, kiedy sądy nie są
podporządkowane Jarosławowi Kaczyńskiemu?
Czyli Budapeszt nad Wisłą.
- Jeśli ktoś zdobywa pełnię
władzy, to bardzo ciężko jest mu tę władzę potem wyrwać. Gdy można zmieniać
konstytucję, to w zasadzie można wszystko. Żaden trybunał tego nie uchyli.
Trybunał Konstytucyjny też
można zmienić.
- Nawet zlikwidować albo w
ostateczności tak zreformować, żeby nie miał znaczenia w kontrolowaniu władzy.
Kandydatką PiS na sędziego
Trybunatu Konstytucyjnego jest ponoć prof. Krystyna
Pawłowicz.
- Zawsze chciała dostać się do
Trybunału. Pamiętam, jak w czasach LPR [Ligi Polskich Rodzin - przyp. red.]
prosiła, abyśmy ją poparli, ale nie zapałaliśmy do siebie sympatią.
Czy Pawłowicz w Trybunale to
nie jest ośmieszanie tej instytucji?
- Ależ dla Jarosława Kaczyńskiego
to nie jest żaden problem. On się takimi rzeczami jak ośmieszanie Trybunału
Konstytucyjnego na pewno przejmować nie będzie.
Zapowiada też skok na media.
-I z pewnością go wykona. Media
publiczne podporządkuje szybko, z prywatnymi będzie się starał dogadać,
strasząc, że zrobi z nimi porządek ekonomiczny. To najprostsza, ale i
najskuteczniejsza metoda.
Prawica mówi o „merytorycznym
nadzorze nad mediami”.
- To pomysł jeszcze z lat
2005-2007. Nie wymaga zmiany konstytucji. Wystarczy zmiana podziału obowiązków
w sądach i przekazanie spraw o naruszenie dóbr osobistych oraz sprostowań do
nowo utworzonego wydziału np. w Sądzie Okręgowym w Warszawie, którego sędziów
powoła prezydent. Ten projekt na pewno wciąż
leży w szufladach na Nowogrodzkiej. Pytanie, czy takiego rozwiązania nie
uznałby za niezgodne z prawem Trybunał Konstytucyjny? Dlatego dopóki Jarosław
Kaczyński nie rozprawi się z Trybunałem, nie będzie miał do końca pewności
swoich działań.
Powiedział pan, że Jarosław
Kaczyński ma dziś motyw osobisty w realizacji planu. Czy to oznacza, że czekają
nas lata budowania kultu Lecha Kaczyńskiego?
- Przypominam, że choć rozmawiamy
przed wyborami, to ten wywiad ukaże się już po wyborach, dlatego proszę używać
odpowiednich sformułowań: chodzi o kult świętej pamięci pana prezydenta,
profesora Lecha Aleksandra Kaczyńskiego. W tej sprawie mogę powiedzieć, że
pewne jest tylko jedno: Jarosław Kaczyński nie zdoła zmusić papieża Franciszka
do beatyfikacji Lecha Kaczyńskiego. Poza tym możliwe jest wszystko. Szkoły,
ronda, ulice, pomniki, akademie, podręczniki... Mamy to jak w banku.
Czy w Polsce PiS bis wrócą
rewizje dokonywane przez służby o świcie, przeszukania, prowokacje CBA?
- Kaczyński o Mariuszu Kamińskim
mówi: wielki, uczciwy człowiek. De facto zapowiada więc powrót tego, czego
Kamiński był symbolem. I nie chodzi o to, że CBA zacznie wszystkich wsadzać do
więzienia, ale o wsączenie ludziom do głów strachu.
Pan się boi powrotu PiS?
- Osobiście nie, przez dwa lata,
gdy byłem koalicyjnym wicepremierem w rządzie tej partii, wielu funkcjonariuszy
służb szukało na mnie haka. Nie udało się. Boję się jednak tego, co mogą
zrobić z Polską. Boję się, że okażą się tak nieudolną władzą, jak ci, na
których się powołują, czyli sanacja z początku ubiegłego wieku, gdzie
patetyczny patriotyzm przeplatany autorytaryzmem był źródłem naszej klęski.
Boję się, że z kraju, który się rozwija, który jest w świecie szanowany, zrobią
pośmiewisko i zaścianek. I narzucą demokracji autorytarne pęta.
Jaka jest w tym planie rola
prezydenta Andrzeja Dudy?
- Jeśli Kaczyński uzbiera
konstytucyjną większość, to automatycznie będzie liderem absolutnym i
prezydent Duda nie będzie miał nic do powiedzenia. Prezes postawi go pod
ścianą, a premier Szydło odwoła przy pierwszej lepszej okazji.
Marcinkiewicza odwołał bez
większości.
- Bo Kazik nie chciał się bić,
proponowałem mu, że go wesprzemy, ale zrezygnował z walki.
Premier Szydło będzie się
chciała bić?
- Będzie chciał Duda. On z Szydło
stanowi tandem. Na razie Duda spłaca wobec Szydło dług za zwycięską kampanię
prezydencką. Nie atakuje PiS, bo nie chce szkodzić Szydło, ale jak zachowa
się, gdy opadnie kurz wyborów, tego nie wiadomo. Nie wykluczałbym, że przy
pierwszym konflikcie Kaczyńskiego z rządem, za którym będzie stał Duda, może
nastąpić rozjazd. Prezydent ma coś, czego nie ma Kaczyński, który świetnie
wyczuwa nastroje społeczne w kraju, lecz zupełnie nie rozumie świata. Duda z
racji pokoleniowej różnicy, znajomości języka obcego, pracy w Brukseli, wydaje
się mieć świadomość tego, że Polska nie jest mocarstwem, które rozstrzyga o
dziejach świata. Ze nasza pozycja zależy od umiejętności lawirowania pomiędzy
krajami, które są od nas potężniejsze, a brak tej umiejętności może
doprowadzić do kompletnej katastrofy.
Czy będziemy mieć premiera
pociąganego z dwóch stron za sznurek? Z jednej przez prezydenta, z drugiej
przez prezesa PiS?
- Będziemy mieć premier Szydło,
która tak długo, jak się da, będzie balansować między pałacem prezydenckim a
Nowogrodzką, starając się utrzymać spójność obozów władzy. Dopóki się nie
wykolei i prezes nie pozbawi jej stanowiska - rzecz jasna dla dobra Polski.
Albo jeśli PiS nie zdoła uzyskać większości, wtedy Kaczyński uzna, że to wina
Szydło. I też ją utrąci. Wcześniej czy później j est skazana na polityczny
szafot.
A co się stanie z przegraną PO?
- Pewnie władzę w partii straci
Ewa Kopacz, mimo swej niezaprzeczalnej osobistej pracowitości, bo to jej
strategiczne błędy są przyczyną klęski PO, a wcześniej klęski Komorowskiego.
O jakich błędach pan mówi?
- Pierwszy to poddanie się
dyktatowi PiS w sprawie afery podsłuchowej i wyrzucenie z partii ludzi, którzy
byli jej siłą. Drugi to przesunięcie PO w lewo. Wystarczy choćby przyjrzeć się
ostatniej kampanii wyborczej. PiS walczy o pielęgniarki, górników, o miliony,
a PO toczy bitwę, zresztą nieskuteczną, o ustawę o uzgadnianiu płci, która
dotyczy kilkudziesięciu osób. Przecież to są himalaje głupoty, aby w chwili,
gdy gra toczy się o być albo nie być, stawiać na szali los i wiarygodność
partii w takiej sprawie, Platforma nie podniesie się z kolan, dopóki nie
zrozumie, dlaczego PiS zdobywa w Polsce większość, choć jeszcze nie tak dawno
było partią na tyle słabą, że premier Tusk pozwalał sobie mówić, iż nie ma z
kim przegrać. I jest partią, która żyje w oparach irracjonalnych obsesji,
takich jak Smoleńsk i spiski.
Moja odpowiedź na to pytanie jest
prosta: PiS zbudowało tak silny fundament dzięki połączeniu trzech nurtów, co
dotychczas było niemożliwe.
Jakie to nurty?
- Po pierwsze autorytaryzm, który
ma głębokie zakorzenienie w polskiej kulturze, szczególnie na wschodzie kraju.
Wynika to z wieloletnich rosyjskich wpływów cywilizacyjnych, z
przeświadczenia, że demokrację trzeba wziąć za pysk.
Tęsknota za twardą ręką?
- Jedna czwarta społeczeństwa lubi
taki sposób sprawowania władzy, tak samo jak lubiła Piłsudskiego, mimo że
doszedł do władzy po trupach i w wyniku zamachu stanu. PiS zresztą nawiązuje
wprost do Piłsudskiego, bo wie, że potrzeba silnej ręki wciąż w Polsce
istnieje. Drugi nurt wykorzystany przez Kaczyńskiego to nacjonalizm. Jest
odpowiedzią na zagrożenie tożsamości narodów europejskich w wyniku rewolucji
obyczajowej oraz konfliktu ze światem islamu. Ostatnio dało to o sobie wyraźnie
znać w sprawie uchodźców. Sformułowania takie, jak: „pasożyty”, „choroby”,
straszenie terrorem ze strony obcych, to cechy immanentnie związane z
nacjonalizmem. Nacjonalizm na dobre stał się zapleczem, które żywi PiS.
A trzeci nurt?
- To katolicyzm. I moja teza jest
taka, że Kaczyńskiemu udało się zbudować tożsamość PiS-owca z tych trzech
nurtów, bo z jednej strony polski Kościół nie okiełznał ojca Tadeusza Rydzyka
podsycającego dążenia nacjonalistyczne i autorytarne, a z drugiej środowisko
„Gazety Wyborczej” dokonało zasadniczej zmiany dyskursu. Uznało śmierć Jana
Pawła II za cezurę pozwalającą zakładać, że Polacy są gotowi na światopoglądową
rewolucję. Na zmiany zbliżające nas do poziomu laickości Europy Zachodniej.
Obrona demokracji i praw wolności akceptowanych przez Kościół została
zastąpiona absolutnie nieakceptowalnymi: promowaniem związków partnerskich,
adopcją dzieci przez pary homoseksualne, niwelowaniem różnic płciowych.
To też jest obrona wartości
demokratycznych, zapewniających wszystkim równość wobec prawa.
- Ja tak nie uważam, według mnie
są to wartości parademokratyczne, ale to temat na inną rozmowę. Rzecz w tym, że
Michnik zmienił kierunek i skutek tego był taki, że PO, dla której „Gazeta” i
media jej pokrewne są opiniotwórcze, także przesunęła się ostro w lewo. To było
widoczne już w 2011 r., gdy Tusk zapowiedział zmiany dotyczące związków partnerskich.
Ale Tusk był doświadczonym politykiem i mocno trzymał ster statku, jakim była
jego partia. Sam przechylał się w lewo, ale kursu nie zmieniał. Gadał o tym, co
zrobi, ale nic nie robił. To wymagało od niego coraz większego szpagatu między
partyjnymi konserwatystami i rewolucjonistami, ale ponieważ był osobowościowo i
politycznie silny, to ten szpagat udało mu się wytrzymać do końca jego
premierostwa. Kopacz już takiego doświadczenia nie miała. Od razu skręciła w
lewo. I skutek tego jest taki, że cały środek sceny politycznej, ludzie,
którzy głosowali na Platformę, ale co niedziela chodzili do Kościoła, odpadli w
ciągu ostatniego roku.
To zbyt proste wytłumaczenie
porażki PO.
- Prawdziwe. Uważam, że dopóki nie
wyplącze się katolicyzmu z trójspoiwa PiS, Kaczyński będzie nami rządził i zatruwał
funkcjonowanie naszego państwa. Autorytarny wódz z Żoliborza, który wykona
wystarczająco dużo nacjonalistycznych gestów, aby zaspokoić gawiedź w stu
procentach. Dlatego uważam, że do odzyskania jest tylko katolicyzm. To jest
lekcja do odrobienia przez Platformę w najbliższych latach.
Tylko że Kościół dość
jednoznacznie wskazuje, na kogo stawia. Poczynając od hierarchów, przez Jasną
Górę, na proboszczach kończąc.
- Kościół będzie płacić cenę za
rządy PiS, gdy ten zacznie popełniać błędy. Duchowni nie są na zawsze
przyklejeni do partii Kaczyńskiego, choćby dlatego, że z autorytaryzmem czy
nacjonalizmem nie jest im po drodze.
Czy PiS zafunduje politykom PO
rozliczenia? Postawi ich przed Trybunatem Stanu, czego nie udało się zrobić
rządzącej osiem lat Platformie, choć obiecywała rozliczenie IV RP?
- Jeśli PiS uzbiera 276 głosów
niezbędnych do postawienia przed Trybunałem Stanu, to z pewnością zafunduje go
Tuskowi, Sikorskiemu i komu się jeszcze da. Za Smoleńsk. Niekoniecznie będą
skazywać karnie, wystarczy, że pozbawią praw obywatelskich na 10 lat. I
zapewnią ludowi głośny spektakl! Poza tym w przypadku PiS nie zdarzy się to, co
zdarzyło się Platformie, gdy głosowała nad Trybunałem Stanu dla Ziobry i zabrakło
paru głosów, w tym premier Kopacz. Kaczyński na pewno stawi się na glosowaniu i
wszyscy jego ludzie, co do jednego.
Jako były koalicjant PiS kreśli
pan ponurą wizję najbliższych lat w Polsce.
Chciałbym, aby to moje czarnowidztwo
w powyborczy poniedziałek okazało się nieaktualne. Chciałbym się nawet tym
swoim pesymizmem ośmieszyć.
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz