środa, 21 października 2015

Demokracja na podsłuchu



Kończy się najdłuższa kampania wyborcza III RP, która przesunęła Polskę z obszaru zachodnich demokracji na obszar wschodnioeuropejskich niestabilnych politycznie peryferii, gdzie wybory wygrywa się poprzez ujawnienie podsłuchów, afer na styku polityki, biznesu i służb.

Zaczęło się od taśm. Taśmy nie były aferą Watergate, nie zawie­rały żadnych dowodów na prze­stępstwa polityków PO, a jednak miały działanie jeszcze bardziej niszczące. To był polski odpowiednik taśm Gyurcsanya, węgierskiego premiera, którego przed laty podsłuchano, jak mówił do aktywu swej partii: „Kłamaliśmy rano, nocą i wieczo­rem. Nie zrobiliśmy nic w ciągu czterech lat. Nie możecie mi podać ani jednego po­ważnego działania rządu, z którego mo­glibyśmy być dumni”. To nie był dowód na żadne przestępstwo, raczej gorzkie samo- rozliczenie. Jednak „taśmy prawdy” po­zbawiły Gyurcsanya władzy i zniszczyły wiarygodność całego politycznego obozu.
  Także w podsłuchach, które jako pierw­sze opublikował „Wprost”, najbardziej niszczące dla wizerunku Platformy okaza­ły się doniesienia o ośmiorniczkach jedzo­nych przez ministrów i liderów rządzącej partii, a także pogardliwe (czasami wul­garne) oceny instytucji państwowych, ko­legów i wyborców.
  Taśmy były po to, żeby tej kampanii - całego roku wyborczego: kampanii sa­morządowej, prezydenckiej i parlamen­tarnej - w ogóle nie musiało być. W Polsce „epoki przedtaśmowej” Platforma Oby­watelska zawsze, przez osiem lat, wy­grywała z PiS. Wygrała też europejskie wybory z maja 2014 roku - ostatnie przed ujawnieniem taśm. I mogłaby tak wygry­wać aż do emerytury Kaczyńskiego. Gdy­by nie taśmy.
  Taśmy nie okazały się totalnym sukce­sem PiS, bo Platforma jednak zachowa­ła władzę przez cały wyborczy rok. Jednak zmieniły dynamikę politycznego konflik­tu, pozbawiając partię rządzącą pozycji faworyta,
  Kaczyńskiemu nie udało się obalić władzy PO już po pierwszym uderzeniu taśm. Jego wysiłki na rzecz zbudowania w Sejmie alter­natywnej koalicji były nieudolne; jednych potencjalnych koalicjantów do siebie zra­żał, innych przestraszył perspektywą swojej arbitralnej władzy. Tusk ocalił zarówno jed­ność PO, jak i stanowisko premiera, a potem zdecydował się odskoczyć do Brukseli z na­dzieją, że osłabi to siłę rażenia taśm. Zwle­kał z głęboką rekonstrukcją rządu, uważając, że w jego wykonaniu oznaczałaby kapitula­cję. Naturalną konsekwencją takiej kapitu­lacji byłoby pytanie, dlaczego rekonstrukcji nie poddał się sam premier.

  Ewa Kopacz jako nowa premier sta­rej koalicji nie musiała przeprowadzać re­konstrukcji, ale po prostu powołała nowy rząd. Pozwoliło to zdjąć z politycznej pierwszej linii osoby najsilniej przez taśmy trafione. Ale nadal zarówno w rządzie, jak i w bezpośrednim otoczeniu politycznym pani premier pozostawali najważniejsi lu­dzie Donalda Tuska, najsilniej uderzeni przez taśmy. Radosław Sikorski nie był już szefem MSZ, ale został marszałkiem Sejmu. Jacek Rostowski nie otrzymał żad­nego ministerstwa, ale miał organizować doradcze zaplecze pani premier. Bartło­miej Sienkiewicz nie był już szefem MSW, ale zaczął kierować najważniejszym think tankiem Platformy, Instytutem Obywatel­skim, co pozwalało mu nadal nieformalnie doradzać rządowi.
  Sama Ewa Kopacz była pomysłem Tuska. Wraz z genialnym - jak się wydawa­ło - pomysłem na zajęcie pozycji rozjemcy między Kaczyńskim i Tuskiem, który za­kończy konflikt pomiędzy PiS i PO, a w do­datku rozstrzygnie ten konflikt na korzyść Platformy.
  Kaczyńskiemu udało się jednak zdemo­lować wizerunek Ewy Kopacz jako roz­jemcy. Na powrót wyraziście zdefiniować ją jako kontynuatorkę konfliktu PiS-PO. Wbrew jej woli, ale przy bezradności za­równo jej samej, jak i jej doradców.
  Jednym z pretekstów do przedstawiania jej przez PiS i związane z tą partią media jako jeszcze brutalniejszej od Tuska sta­ła się sugestia wyrażona przez panią pre­mier, że Jarosław Kaczyński nie był dość dzielny w opozycji, aby móc wystawiać świadectwa moralności ludziom, którzy wówczas siedzieli w więzieniach. Ta oce­na została uznana przez PiS za „nawią­zanie przez Kopacz do tradycji esbeckich fałszywek przeciw Kaczyńskiemu”. Zwo­lennicy PiS już wiedzieli, że żadnego rozejmu z nową liderką PO nie będzie.
  Potem było potknięcie wyborów samo­rządowych. PO po raz pierwszy od ośmiu lat minimalnie przegrywa z PiS, ale ratuje ją wynik PSL. Kaczyński nadal pozostaje prawie całkowicie odcięty od realnie spra­wowanej władzy. W 15 województwach rządzi koalicja PO-PSL, PiS zachowuje władzę wyłącznie na Podkarpaciu, ale traci ją w Radomiu i Elblągu, największych rzą­dzonych wcześniej przez siebie miastach.
  Jednocześnie mamy kompromitację Państwowej Komisji Wyborczej - niedającej sobie rady z liczeniem głosów. PiS uderza zarzutem „masowego sfałszowa­nia wyborów”, co podobnie jak taśmy ma przedstawiać III RP jako niedemokrację, wobec której opór też może przybie­rać niedemokratyczną formę. Zwolennicy PiS okupują siedzibę PKW, a w wielu mia­stach odbywają się manifestacje pod ha­słami „obalenia dyktatorskiej władzy PO”.
  Potem przychodzi katastrofa prezyden­ckiej kampanii Komorowskiego. Kampanii, której PiS przeciwstawiło - podobnie jak w 2010 r. - dwie swoje kampanie. Ofi­cjalną, pozbawioną agresji kampanię An­drzeja Dudy i bardzo agresywną czarną kampanię, prowadzoną przez prawico­we bojówki atakujące wyborcze wiece Komorowskiego. W ten sposób kandy­dat PO musiał w obecności kamer prze­krzykiwać się z ludźmi obrzucającymi go najbardziej wulgarnymi wyzwiska­mi, a kandydat PiS prowadził swoją kam­panię uśmiechnięty. Jego sztabowcy od każdego ataku na wiece Komorowskiego oficjalnie się dystansowali, powtarzając jednocześnie, że „w ten sposób wyra­ża się niezadowolenie Polaków rządami Platformy”, W 2010 roku taka podwójna kampania nie dala Kaczyńskiemu zwy­cięstwa, pięć lat później Komorowski jest jednak bardziej zużyty i bardziej zużyta jest też Platforma.

„Niepokorni” Listonosze taśm
Ale przede wszystkim przez cały czas „pracują” taśmy. Cezary Gmyz z tygo­dnika „Do Rzeczy”, publicyści „wSieci” i „Gazety Polskiej” dysponują większą liczbą podsłuchów niż prokuratura, a na dodatek czasami prawdopodobnie do­stają je szybciej. Już po tym, jak głów­ną skrzynką pocztową na podsłuchy przestało być „Wprost”, tę rolę przejmu­ją prawicowe tygodniki i tabloidy. Na­tychmiast po wyborach prezydenckich, jeszcze przed zaprzysiężeniem Andrze­ja Dudy, następuje ponowne uderze­nie taśm. Tym razem „listonoszem” jest Zbigniew Stonoga, człowiek, za którym ciągną się dziesiątki spraw karnych i któ­ry od dawna zapowiada, że zemści się na polskim państwie. „To największy wyciek materiałów ze śledztwa w historii Polski” - skarży się bezsilny Jacek Cichocki, któ­ry wkrótce straci stanowisko koordyna­tora służb. Korzystając z osłony Stonogi, kolejne „przecieki” publikują „niepokor­ni” powiązani z PiS.
  Tym razem Ewa Kopacz pozbywa się już całkowicie ze swojego rządu i z politycz­nego otoczenia ludzi, których wizerunek zdemolowały taśmy. Z polskiej polity­ki wypadają zatem Sikorski, Sienkiewicz, Rostowski, ale także Andrzej Biernat i paru innych działaczy, którzy mieli za­pewniać Tuskowi poczucie kontroli nad sytuacją w Platformie. PO czyści się z lu­dzi niszczonych przez taśmy, ale jednocześnie traci kolejnych rozpoznawalnych polityków. Na wypromowanie młodych i czystych jest trochę za późno, do wybo­rów pozostało kilka miesięcy.
Jeden z ostatnich rozpoznawalnych, a zarazem niezniszczonych przez taśmy polityków Platformy, czyli Grzegorz Schetyna, też od tego nie urośnie. Wciąż jest uważany w PO za potencjalnego konku­renta 'łuska i Kopacz do kierowania par­tią. Trwa zatem wycinanie jego ludzi z list PO, a już szczególnie z jedynek na tych listach. Sam Schetyna - który budo­wał struktury Platformy Obywatelskiej na Dolnym Śląsku i wciąż ma tam znaczące poparcie - ostatecznie ląduje jako jedyn­ka w Kielcach. Pewien złośliwy rozmów­ca z PO powiedział mi, że „równie dobrze Kopacz i Tusk mogli Schetynę wysta­wić jako jedynkę na jakimś księżycu Jo­wisza, szczególnie jeśli oddycha się tam metanem”.
  Jedyną silną osobą w Platformie ma być Ewa Kopacz, która na kolejnych konwen­cjach PO domaga się debaty bezpośred­nio z Jarosławem Kaczyńskim, a nie z jego marionetką Beatą Szydło. Ale Kaczyński nawet nie raczy na te propozycje odpowie­dzieć. Już wie, że jego pozycja jest silniej­sza, a jego elektorat pozostaje skutecznie odizolowany od tego typu wizerunkowych ataków PO.
  Potem następuje przyspieszenie licytacji obietnic wyborczych, która mogłaby zo­stać przynajmniej zremisowana przez PO dzięki ogłoszonemu na konwencji w Po­znaniu „programowi Lewandowskiego”. PiS wybiera strategię „głos za flaszkę” (po­zorne konkrety, po 500, po 40 zł itp.). PO odpowiada poznańskim Testamentem (li­beralnej) Polski Podziemnej. Lewandow­ski czy Szczurek są bardziej merytoryczni od ekspertów Dudy z Instytutu Sobieskie­go i okolic, ale Duda (czyli Kaczyński) od­mawia zorganizowania Rady Gabinetowej i przeprowadzenia jakiejkolwiek meryto­rycznej dyskusji pomiędzy obozami.
  Zamiast Rady Gabinetowej pojawiają się uchodźcy jako ostateczne Wunderwaffe Kaczyńskiego. Drugie poza taśmami, choć opierające się na identycznej i bar­dzo skutecznej zasadzie prowokowania lęku Polaków, który ma się obrócić prze­ciwko „bezsilnej”, „dotkniętej imposybilizmem” III RP.
  Przy tej okazji Kaczyński zdecydował, że może już wrócić jako faktyczny lider prawicy, bo potrafi nazywać i mobilizo­wać lęki prawicowego elektoratu o wiele skuteczniej niż Beata Szydło czy Andrzej Duda. A jako „mocny człowiek” też lepiej odpowiada na lęki prawicowych wybor­ców niż „mocna liderka” Kopacz na na­dzieje i lęki liberalnego centrum.
  Teraz Platforma walczy już nie o zwycię­stwo nad PiS, ale o przeżycie (czyli wynik powyżej 20 procent). W skrajnie opty­mistycznej (z punktu widzenia liderów PO) sytuacji ma to zapewnić Platformie udział w koalicji anty-PiS jako jej główna i rozgrywająca siła.

Przekleństwo słabości
Kiedy wybuchły taśmy, Sikorski mówił o „pełzającym zamachu stanu”, a Tusk o „scenariuszu pisanym cyrylicą”. To wszystko może być prawda, szczególnie, jeśli użyć starej rzymskiej zasady prawnej qui bono („dla czyjego dobra” albo czy­im interesom sprzyja przestępstwo, któ­rego ostatecznych inspiratorów ciągle nieznamy). Niektóre ślady „kelnerskich pod­słuchów” i „dziurawych służb” faktycznie prowadzą do PiS.
  Destabilizacja polskiego państwa na­stąpiła też w momencie, kiedy Polska była kluczowym elementem polityki Zachodu wobec kryzysu na Ukrainie. Zniszczony został rząd będący liderem antyputinowskiej polityki UE.
  Jednak to wszystko nie pomaga PO - ani w kampanii, ani obiektywnie. Ta­śmy przesądziły o wyniku kampanii wy­borczej, a pewnie przesądzą też o wyniku wyborów, gdyż uderzyły w podstawowy fundament legitymizacji każdej władzy w oczach obywateli. Tym fundamentem jest przekonanie obywateli o sile władzy, o jej zdolności do zapewnienia bezpie­czeństwa państwu.
  Kiedy dziś Joanna Mucha odwołu­je się do tekstu „Newsweeka”, mówiąc, że wyciszane są wątki afery podsłucho­wej prowadzące do PiS, kiedy Bartłomiej Sienkiewicz zwraca uwagę, że prokura­tura, pełna ludzi tęskniących za powro­tem Kaczyńskiego i Ziobry, może celowo przewlekać różne elementy śledztwa, to wszystko jest prawdą, ale nie leczy naj­cięższej rany, jaką Platformie, jej liderom, mianowanym przez nią zwierzchnikom służb zadała taśmowa kampania wybor­cza. Wszyscy zobaczyli słabość i bezrad­ność rządu PO wobec celnego uderzenia wymierzonego w polskie państwo przez przeciwników tego państwa (jako „zbyt liberalnego”, „zbyt prozachodniego”, „po­grążonego w imposybilizmie”).
  Właśnie ta dostrzeżona przez wszyst­kich bezradność Platformy pozwoliła Ka­czyńskiemu odegrać w tej kampanii rolę mocnego człowieka stojącego na czele mocnej partii. Nie dlatego, aby Kaczyński sam umiał rządzić; lata 2006-2007 nie do­starczyły na to żadnego dowodu, ale dlate­go, że Platforma - jako formacja kierująca państwem - okazała się bezradna wobec podsłuchów.

KONWULSJE
WSCHODNIOEUROPEJSKIE

Węgry W 2006 r. ujawnione zostaje nagranie przemówienia ówczesnego premiera Wągier Ferenca Gyurcsanya. Na spotkaniu Liderów swej partii mówi: „Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem”. Prawicowa opozycja organizuje masowe manifestacje, domagając się jego re­zygnacji. Zniszczona zostaje wiarygodność całego liberalno-lewicowego obozu politycz­nego, co prowadzi do wieloletnich rządów prawicowego Fideszu, któremu dziś zagraża wyłącznie jeszcze bardziej nacjonalistyczna i antyeuropejska partia Jobbik. Konsekwencją dominacji prawicy stało się zbliżenie Orbana z Putinem.

Mołdawia W 2015 r. wybucha w tym kraju afe­ra bankowa. Właściciel jednego z prywatnych banków wytransferował z systemu bankowego kraju ok. 1 mld dolarów. Zeznania aresztowane­go biznesmena obciążyły byłego premiera Vlada Filata, jednego z liderów współrządzącej Mołdawią proeuropejskiej Partii Liberalno-Demokratycznej (został aresztowany). W kon­sekwencji afery, w której pieniądze były trans­ferowane przez rosyjskie spółki, władzą w Mołdawii mogą przejąć partie prorosyjskie.

Rumunia W 2012 r. lewicowa opozycja oskar­ża prawicowego prezydenta Traiana Basescu o łamanie konstytucji. Próba impeachmentu kończy się wielomiesięcznym kryzysem poli­tycznym, Dwa lata później Rumuni wybierają na prezydenta przedstawiciela mniejszości niemieckiej Klausa Johannisa, uznając go za jedynego zdolnego do wyprowadzenia kraju z chaosu, w jakim pogrążyły go wojny prawicy z postkomunistami.

Gruzja W2007 r. odwołany minister obrony oskarża prezydenta Micheila Saakaszwilego o planowanie zabójstwa związanego z opozycją biznesmena. Po masowych protestach Saakaszwili wprowadza stan wyjątkowy. Po wojnie rosyjsko-gruzińskiej popularność prezydenta i jego partii maleje, a wybory prezydenckie w 2012 roku wygrywa polityk opozycji Giorgi Margwelaszwili. Nowa władza wytacza byłemu prezydentowi i politykom z jego ekipy procesy o korupcję. Niektórzy ministrowie poprzedniego rządu trafiają do więzienia, a za Saakaszwilim zostaje wystawiony międzynarodowy list gończy.

CEZARY MICHALSKI

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz