Kończy się najdłuższa
kampania wyborcza III RP, która przesunęła Polskę z obszaru zachodnich
demokracji na obszar wschodnioeuropejskich niestabilnych politycznie peryferii,
gdzie wybory wygrywa się poprzez ujawnienie podsłuchów, afer na styku polityki,
biznesu i służb.
Zaczęło
się od taśm. Taśmy nie były aferą Watergate, nie zawierały żadnych
dowodów na przestępstwa polityków PO, a jednak miały działanie jeszcze
bardziej niszczące. To był polski odpowiednik taśm Gyurcsanya, węgierskiego
premiera, którego przed laty podsłuchano, jak mówił do aktywu swej partii:
„Kłamaliśmy rano, nocą i wieczorem. Nie zrobiliśmy nic w ciągu czterech lat.
Nie możecie mi podać ani jednego poważnego działania rządu, z którego moglibyśmy
być dumni”. To nie był dowód na żadne przestępstwo, raczej gorzkie samo-
rozliczenie. Jednak „taśmy prawdy” pozbawiły Gyurcsanya władzy i zniszczyły
wiarygodność całego politycznego obozu.
Także w podsłuchach, które jako pierwsze opublikował „Wprost”,
najbardziej niszczące dla wizerunku Platformy okazały się doniesienia o
ośmiorniczkach jedzonych przez ministrów i liderów rządzącej partii, a także
pogardliwe (czasami wulgarne) oceny instytucji państwowych, kolegów i
wyborców.
Taśmy były po to, żeby tej kampanii - całego roku wyborczego: kampanii
samorządowej, prezydenckiej i parlamentarnej - w ogóle nie musiało być. W
Polsce „epoki przedtaśmowej” Platforma Obywatelska zawsze, przez osiem lat, wygrywała
z PiS. Wygrała też europejskie wybory z maja 2014
roku - ostatnie przed ujawnieniem taśm. I mogłaby tak wygrywać aż do emerytury
Kaczyńskiego. Gdyby nie taśmy.
Taśmy nie okazały się totalnym sukcesem PiS, bo Platforma jednak
zachowała władzę przez cały wyborczy rok. Jednak zmieniły dynamikę
politycznego konfliktu, pozbawiając partię rządzącą pozycji faworyta,
Kaczyńskiemu nie udało się obalić władzy PO już po pierwszym uderzeniu
taśm. Jego wysiłki na rzecz zbudowania w Sejmie alternatywnej koalicji były
nieudolne; jednych potencjalnych koalicjantów do siebie zrażał, innych
przestraszył perspektywą swojej arbitralnej władzy. Tusk ocalił zarówno jedność
PO, jak i stanowisko premiera, a potem zdecydował się odskoczyć do Brukseli z
nadzieją, że osłabi to siłę rażenia taśm. Zwlekał z głęboką rekonstrukcją
rządu, uważając, że w jego wykonaniu oznaczałaby kapitulację. Naturalną
konsekwencją takiej kapitulacji byłoby pytanie, dlaczego rekonstrukcji nie
poddał się sam premier.
Ewa Kopacz jako nowa premier starej koalicji nie musiała przeprowadzać
rekonstrukcji, ale po prostu powołała nowy rząd. Pozwoliło to zdjąć z
politycznej pierwszej linii osoby najsilniej przez taśmy trafione. Ale nadal
zarówno w rządzie, jak i w bezpośrednim otoczeniu politycznym pani premier
pozostawali najważniejsi ludzie Donalda Tuska, najsilniej uderzeni przez
taśmy. Radosław Sikorski nie był już szefem MSZ, ale został marszałkiem Sejmu.
Jacek Rostowski nie otrzymał żadnego ministerstwa, ale miał organizować
doradcze zaplecze pani premier. Bartłomiej Sienkiewicz nie był już szefem MSW,
ale zaczął kierować najważniejszym think tankiem Platformy, Instytutem
Obywatelskim, co pozwalało mu nadal nieformalnie doradzać rządowi.
Sama Ewa Kopacz była pomysłem Tuska. Wraz z genialnym - jak się wydawało
- pomysłem na zajęcie pozycji rozjemcy między Kaczyńskim i Tuskiem, który zakończy
konflikt pomiędzy PiS i PO, a w dodatku rozstrzygnie ten konflikt na korzyść
Platformy.
Kaczyńskiemu udało się jednak zdemolować wizerunek Ewy Kopacz jako rozjemcy.
Na powrót wyraziście zdefiniować ją jako kontynuatorkę konfliktu PiS-PO. Wbrew
jej woli, ale przy bezradności zarówno jej samej, jak i jej doradców.
Jednym z pretekstów do przedstawiania jej przez PiS i związane z tą
partią media jako jeszcze brutalniejszej od Tuska stała się sugestia wyrażona
przez panią premier, że Jarosław Kaczyński nie był dość dzielny w opozycji,
aby móc wystawiać świadectwa moralności ludziom, którzy wówczas siedzieli w
więzieniach. Ta ocena została uznana przez PiS za „nawiązanie przez Kopacz do
tradycji esbeckich fałszywek przeciw Kaczyńskiemu”. Zwolennicy PiS już
wiedzieli, że żadnego rozejmu z nową liderką PO nie będzie.
Potem było potknięcie wyborów samorządowych. PO po raz pierwszy od
ośmiu lat minimalnie przegrywa z PiS, ale ratuje ją wynik PSL. Kaczyński nadal
pozostaje prawie całkowicie odcięty od realnie sprawowanej władzy. W 15
województwach rządzi koalicja PO-PSL, PiS zachowuje władzę wyłącznie na
Podkarpaciu, ale traci ją w Radomiu i Elblągu, największych rządzonych
wcześniej przez siebie miastach.
Jednocześnie mamy kompromitację Państwowej Komisji Wyborczej - niedającej
sobie rady z liczeniem głosów. PiS uderza zarzutem „masowego sfałszowania
wyborów”, co podobnie jak taśmy ma przedstawiać III RP jako niedemokrację,
wobec której opór też może przybierać niedemokratyczną formę. Zwolennicy PiS
okupują siedzibę PKW, a w wielu miastach odbywają się manifestacje pod hasłami
„obalenia dyktatorskiej władzy PO”.
Potem przychodzi katastrofa prezydenckiej kampanii Komorowskiego.
Kampanii, której PiS przeciwstawiło - podobnie jak w 2010 r. - dwie swoje
kampanie. Oficjalną, pozbawioną agresji kampanię Andrzeja Dudy i bardzo
agresywną czarną kampanię, prowadzoną przez prawicowe bojówki atakujące
wyborcze wiece Komorowskiego. W ten sposób kandydat PO musiał w obecności
kamer przekrzykiwać się z ludźmi obrzucającymi go najbardziej wulgarnymi
wyzwiskami, a kandydat PiS prowadził swoją kampanię uśmiechnięty. Jego
sztabowcy od każdego ataku na wiece Komorowskiego oficjalnie się dystansowali,
powtarzając jednocześnie, że „w ten sposób wyraża się niezadowolenie Polaków
rządami Platformy”, W 2010 roku taka podwójna kampania nie dala Kaczyńskiemu
zwycięstwa, pięć lat później Komorowski jest jednak bardziej zużyty i bardziej
zużyta jest też Platforma.
„Niepokorni”
Listonosze taśm
Ale przede wszystkim przez cały
czas „pracują” taśmy. Cezary Gmyz z tygodnika „Do Rzeczy”, publicyści „wSieci”
i „Gazety Polskiej” dysponują większą liczbą podsłuchów niż prokuratura, a na
dodatek czasami prawdopodobnie dostają je szybciej. Już po tym, jak główną
skrzynką pocztową na podsłuchy przestało być „Wprost”, tę rolę przejmują
prawicowe tygodniki i tabloidy. Natychmiast po wyborach prezydenckich, jeszcze
przed zaprzysiężeniem Andrzeja Dudy, następuje ponowne uderzenie taśm. Tym
razem „listonoszem” jest Zbigniew Stonoga, człowiek, za którym ciągną się
dziesiątki spraw karnych i który od dawna zapowiada, że zemści się na polskim
państwie. „To największy wyciek materiałów ze śledztwa w historii Polski” -
skarży się bezsilny Jacek Cichocki, który wkrótce straci stanowisko koordynatora
służb. Korzystając z osłony Stonogi, kolejne „przecieki” publikują „niepokorni”
powiązani z PiS.
Tym razem Ewa Kopacz pozbywa się już całkowicie ze swojego rządu i z
politycznego otoczenia ludzi, których wizerunek zdemolowały taśmy. Z polskiej
polityki wypadają zatem Sikorski, Sienkiewicz, Rostowski, ale także Andrzej
Biernat i paru innych działaczy, którzy mieli zapewniać Tuskowi poczucie
kontroli nad sytuacją w Platformie. PO czyści się z ludzi niszczonych przez
taśmy, ale jednocześnie traci kolejnych rozpoznawalnych polityków. Na
wypromowanie młodych i czystych jest trochę za późno, do wyborów pozostało
kilka miesięcy.
Jeden z ostatnich rozpoznawalnych,
a zarazem niezniszczonych przez taśmy polityków Platformy, czyli Grzegorz Schetyna,
też od tego nie urośnie. Wciąż jest uważany w PO za potencjalnego konkurenta
'łuska i Kopacz do kierowania partią. Trwa zatem wycinanie jego ludzi z list
PO, a już szczególnie z jedynek na tych listach. Sam Schetyna - który budował
struktury Platformy Obywatelskiej na Dolnym Śląsku i wciąż ma tam znaczące
poparcie - ostatecznie ląduje jako jedynka w Kielcach. Pewien złośliwy rozmówca
z PO powiedział mi, że „równie dobrze Kopacz i Tusk mogli Schetynę wystawić
jako jedynkę na jakimś księżycu Jowisza, szczególnie jeśli oddycha się tam
metanem”.
Jedyną silną osobą w Platformie ma być Ewa Kopacz, która na kolejnych
konwencjach PO domaga się debaty bezpośrednio z Jarosławem Kaczyńskim, a nie
z jego marionetką Beatą Szydło. Ale Kaczyński nawet nie raczy na te propozycje
odpowiedzieć. Już wie, że jego pozycja jest silniejsza, a jego elektorat pozostaje
skutecznie odizolowany od tego typu wizerunkowych ataków PO.
Potem następuje przyspieszenie licytacji obietnic wyborczych, która
mogłaby zostać przynajmniej zremisowana przez PO dzięki ogłoszonemu na
konwencji w Poznaniu „programowi Lewandowskiego”. PiS wybiera strategię „głos
za flaszkę” (pozorne konkrety, po 500, po 40 zł itp.). PO odpowiada poznańskim
Testamentem (liberalnej) Polski Podziemnej. Lewandowski czy Szczurek są
bardziej merytoryczni od ekspertów Dudy z Instytutu Sobieskiego i okolic, ale
Duda (czyli Kaczyński) odmawia zorganizowania Rady Gabinetowej i przeprowadzenia jakiejkolwiek merytorycznej dyskusji
pomiędzy obozami.
Zamiast Rady Gabinetowej pojawiają się uchodźcy jako ostateczne
Wunderwaffe Kaczyńskiego. Drugie poza taśmami, choć opierające się na
identycznej i bardzo skutecznej zasadzie prowokowania lęku Polaków, który ma
się obrócić przeciwko „bezsilnej”, „dotkniętej imposybilizmem” III RP.
Przy tej okazji Kaczyński zdecydował, że może już wrócić jako faktyczny
lider prawicy, bo potrafi nazywać i mobilizować lęki prawicowego elektoratu o
wiele skuteczniej niż Beata Szydło czy Andrzej Duda. A jako „mocny człowiek”
też lepiej odpowiada na lęki prawicowych wyborców niż „mocna liderka” Kopacz
na nadzieje i lęki liberalnego centrum.
Teraz Platforma walczy już nie o zwycięstwo nad PiS, ale o przeżycie
(czyli wynik powyżej 20 procent). W skrajnie optymistycznej (z punktu widzenia
liderów PO) sytuacji ma to zapewnić Platformie udział w koalicji anty-PiS jako
jej główna i rozgrywająca siła.
Przekleństwo słabości
Kiedy wybuchły taśmy, Sikorski
mówił o „pełzającym zamachu stanu”, a Tusk o „scenariuszu
pisanym cyrylicą”. To wszystko może być prawda, szczególnie, jeśli użyć starej
rzymskiej zasady prawnej qui bono („dla czyjego dobra” albo czyim interesom
sprzyja przestępstwo, którego ostatecznych inspiratorów ciągle nieznamy).
Niektóre ślady „kelnerskich podsłuchów” i „dziurawych służb” faktycznie
prowadzą do PiS.
Destabilizacja polskiego państwa nastąpiła też w momencie, kiedy Polska
była kluczowym elementem polityki Zachodu wobec kryzysu na Ukrainie. Zniszczony
został rząd będący liderem antyputinowskiej polityki UE.
Jednak to wszystko nie pomaga PO - ani w kampanii, ani obiektywnie. Taśmy
przesądziły o wyniku kampanii wyborczej, a pewnie przesądzą też o wyniku
wyborów, gdyż uderzyły w podstawowy fundament legitymizacji każdej władzy w
oczach obywateli. Tym fundamentem jest przekonanie obywateli o sile władzy,
o jej zdolności do zapewnienia bezpieczeństwa państwu.
Kiedy dziś Joanna Mucha odwołuje się do tekstu „Newsweeka”, mówiąc, że
wyciszane są wątki afery podsłuchowej prowadzące do PiS, kiedy Bartłomiej
Sienkiewicz zwraca uwagę, że prokuratura, pełna ludzi tęskniących za powrotem
Kaczyńskiego i Ziobry, może celowo przewlekać różne elementy śledztwa, to
wszystko jest prawdą, ale nie leczy najcięższej rany, jaką Platformie, jej
liderom, mianowanym przez nią zwierzchnikom służb zadała taśmowa kampania wyborcza.
Wszyscy zobaczyli słabość i bezradność rządu PO wobec celnego uderzenia
wymierzonego w polskie państwo przez przeciwników tego państwa (jako „zbyt
liberalnego”, „zbyt prozachodniego”, „pogrążonego w imposybilizmie”).
Właśnie ta dostrzeżona przez wszystkich bezradność Platformy pozwoliła
Kaczyńskiemu odegrać w tej kampanii rolę mocnego człowieka stojącego na czele
mocnej partii. Nie dlatego, aby Kaczyński sam umiał rządzić; lata 2006-2007 nie
dostarczyły na to żadnego dowodu, ale dlatego, że Platforma - jako formacja
kierująca państwem - okazała się bezradna wobec podsłuchów.
KONWULSJE
WSCHODNIOEUROPEJSKIE
Węgry W 2006 r. ujawnione zostaje nagranie przemówienia ówczesnego premiera
Wągier Ferenca Gyurcsanya. Na spotkaniu Liderów swej partii mówi: „Kłamaliśmy
rano, nocą i wieczorem”. Prawicowa opozycja organizuje masowe manifestacje,
domagając się jego rezygnacji. Zniszczona zostaje wiarygodność całego
liberalno-lewicowego obozu politycznego, co prowadzi do wieloletnich rządów
prawicowego Fideszu, któremu dziś zagraża wyłącznie jeszcze bardziej
nacjonalistyczna i antyeuropejska partia Jobbik. Konsekwencją dominacji prawicy
stało się zbliżenie Orbana z Putinem.
Mołdawia W 2015 r. wybucha w tym kraju
afera bankowa. Właściciel jednego z prywatnych banków wytransferował z systemu
bankowego kraju ok. 1 mld dolarów. Zeznania aresztowanego
biznesmena obciążyły byłego premiera Vlada Filata,
jednego z liderów współrządzącej Mołdawią proeuropejskiej Partii Liberalno-Demokratycznej
(został aresztowany). W konsekwencji afery, w której pieniądze były transferowane
przez rosyjskie spółki, władzą w Mołdawii mogą przejąć partie prorosyjskie.
Rumunia W 2012 r. lewicowa opozycja oskarża
prawicowego prezydenta Traiana Basescu o łamanie konstytucji. Próba
impeachmentu kończy się wielomiesięcznym kryzysem politycznym, Dwa lata
później Rumuni wybierają na prezydenta przedstawiciela mniejszości niemieckiej
Klausa Johannisa, uznając go za jedynego zdolnego do wyprowadzenia kraju z
chaosu, w jakim pogrążyły go wojny prawicy z postkomunistami.
Gruzja W2007 r. odwołany minister obrony
oskarża prezydenta Micheila Saakaszwilego o planowanie zabójstwa związanego z
opozycją biznesmena. Po masowych protestach Saakaszwili wprowadza stan
wyjątkowy. Po wojnie rosyjsko-gruzińskiej popularność prezydenta i jego
partii maleje, a wybory prezydenckie w 2012 roku wygrywa polityk opozycji
Giorgi Margwelaszwili. Nowa władza wytacza byłemu prezydentowi i politykom z
jego ekipy procesy o korupcję.
Niektórzy ministrowie poprzedniego rządu trafiają do więzienia, a za Saakaszwilim
zostaje wystawiony międzynarodowy list gończy.
CEZARY MICHALSKI
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz