Wciąż nie możemy mieć
pewności, czym naprawdę jest ta partia. Bo PiS jest projektem, który istnieje w
głowie jednego człowieka. 1 to jest potencjalnie groźne - mówi Aleksander
Smolar.
Rozmawia RAFAŁ KALUKIN
NEWSWEEK: Mamy nawyk, by określać
kolejne wybory jako przełomowe, choć doświadczenia temu przeczą. Bywały krótkie
odstępstwa, lecz Polska nigdy nie opuściła kursu z 1989 roku. Czy w tym roku może stać się inaczej? ALEKSANDER SMOLAR: Nie wydaje mi się. Ale nie sposób tego rozstrzygnąć; mamy
bowiem do czynienia z wyjątkowo wysokim stopniem niepewności co do celów oraz
zamiarów Prawa i Sprawiedliwości. Co prawda zawsze byłem sceptyczny wobec
określania tej partii jako niedemokratycznej, niemniej widzę w PiS zwolennika
„demokracji inaczej”, demokracji nieliberalnej.
Jarosław Kaczyński, w odróżnieniu
od Viktora Orbana, nigdy wprost nie odwoływał się do tego pojęcia,
ale gdy dziesięć lat temu sprawował władzę, można było zauważyć elementy tego
myślenia. Zwłaszcza widać to było w nieustannych atakach PiS na instytucje
gwarantujące liberalny charakter demokracji - na Trybunał Konstytucyjny, Radę
Polityki Pieniężnej, korporacje zawodowe. Oczywistym celem było osłabienie
instytucji ograniczających pole czysto politycznych decyzji. Kaczyński bardzo
wtedy lubił zapożyczony od Marka Jurka termin „imposybilizm władzy”, co było
wyłożoną nie wprost krytyką zasady trójpodziału władzy, będącej podstawą
liberalnej demokracji.
„Imposybilizm” dawno już
wyparował z języka PiS.
- Język PiS stał się znacznie
mniej Warowny. Ale czy to oznacza, że ta ideologia została zarzucona? Tego nie
wiemy. Niedawno Marek Borowski i paru publicystów wydobyli z zapomnienia
PiS-owski projekt konstytucji, otwarcie podważający zasady liberalnej
demokracji, ograniczenia i kontrolę władzy, niezawisłość sądów, osłabiający
gwarancje praw i wolności obywatelskich. Na dodatek podważający separację
Kościoła od państwa. Jak traktować ten dokument, skoro PiS o nim nie mówi, ale
on nadal spokojnie wisi na internetowej stronie partii?
Mało kogo to interesuje.
Tematem są emerytury i 500 złotych na dziecko.
- To normalny opozycyjny populizm
w sferze społeczno-gospodarczej. Program „gruszki na wierzbie” mieści się
niestety w granicach naturalnej materii politycznej.
Tak dorodnych gruszek jeszcze
nie było!
- Oczywiście są w tym istotne
zagrożenia, ale też sądzić można, że poważna ich część nadal będzie sobie rosła
na drzewach - czekając na kolejną kampanię. Chcę tylko zwrócić uwagę, że ten
bieżący wymiar polityki przyćmił sprawy dalece bardziej fundamentalne,
dotyczące ustroju Polski. Radykalizm PiS miał kilka etapów, ale po klęsce wyborczej
z 2007 roku ideologiczny język Prawa i Sprawiedliwości stopniowo zanikał.
PiS go porzuciło czy tylko go
nie używa?
- To jest właśnie ten element
niepewności. Wydaje się, że coś, czego się publicznie nie używa, może co
najwyżej pozostać językiem wąskiej grupy - ale dla masowego ruchu już nie
istnieje. Od pewnego czasu PiS jest partią socjalnego populizmu, dosyć typową
w europejskich demokracjach.
Język tej partii stopniowo się
banalizuje. Mimo to wciąż nie możemy mieć pewności, czym naprawdę jest ta
partia. Wszystko dlatego, że PiS jest projektem, który istnieje w głowie
jednego człowieka. I to jest potencjalnie groźne. Nie jestem zwolennikiem
porównywania Kaczyńskiego do Putina, ale tu akurat istnieje silne
podobieństwo. Obaj ci przywódcy mają możliwość samodzielnego określania
charakteru swych formacji.
Kaczyński zaczyna przywracać
zarzucone wątki. Na spotkaniu w żoliborskim kinie upomniał się o poparcie
społeczne dla polityki państwa realizującego narodowe interesy gospodarcze,
mające się wyrażać masowymi wiecami w obronie przyszłego rządu. Tu już wyraźnie
powiało Budapesztem w Warszawie.
- Nie ma prostych analogii.
Orbanizm ukształtował się po klęsce skompromitowanej koalicji postkomunistów i
liberałów. To różni Węgry od Polski - wizja kraju w ruinie może u nas lęgnąć
się tylko w głowach pisowców. Sami zresztą przestają już o tym mówić, bo
epatowanie ruiną stało się wręcz dla nich niebezpieczne.
Szukają synonimów, ale to wciąż
ta sama śpiewka.
- Zbyt apokaliptyczne wizje już
jednak nie działają. Jest wyraźne zmęczenie Platformą, ale nie można mówić o
katastroficznych nastrojach. Z drugiej strony PiS-owi sprzyja poczucie kryzysu
demokracji w świecie Zachodu. Sukcesy Chin, a i do pewnego czasu Rosji,
rodziły pesymistyczne przekonanie, że reżimy autorytarne mają przewagę nad
krajami demokratycznymi, bo są w stanie realizować długofalowe cele bez
oglądania się na wynik najbliższych wyborów. W Polsce te nastroje można
zauważyć w krytyce rządów PO.
Antysystemowa erupcja Kukiza
szybko zgasła. Mandat PiS do rządzenia wynika z obietnic socjalnych. Czy z
takim mandatem można porywać się na ustrojowe eksperymenty?
- A dlaczego nie? Ludzie głosują
za jednym, a aplikuje im się drugie, czego wcale nie chcą. Jeżeli dana
formacja gromadzi poparcie dające jej możliwość nawet i zmian
konstytucyjnych, to nic nie stoi na przeszkodzie, aby talach zmian dokonała.
Społeczeństwo musi ponosić konsekwencje swojej niefrasobliwości. Istnieje
przecież wiele przesłanek wskazujących na to, że PiS ma daleko idące ambicje.
Chociaż szanse zdobycia przez tę partię większości konstytucyjnej są
niewielkie. Czym innym jest natomiast obchodzenie konstytucyjnych reguł, ich
nadinterpetacja, nawet nadużywanie prawa w celu walki z domniemanym
„imposybilizmem”. Temu należy się przeciwstawiać niezależnie od mandatu
władzy.
Konstytucyjne ambicje
Kaczyńskiego są wyraźne. Z pragmatycznego punktu widzenia nawet po zdobyciu
władzy powinien utrzymywać spokojny kurs utożsamiany z Beatą Szydło. Lepiej
powściągnąć emocje i cierpliwie wzmacniać potencjał w celu budowania przyszłej
większości konstytucyjnej, niż wykrwawiać się w doraźnych awanturach. Ale
nastrój na zapleczu PiS daleki jest od
powściągliwości, widać triumfalizm, doprawiony żądzą zemsty.
- Do niedawna też podzielałem
pogląd o zaniku radykalizmu PiS. Pojawiły się jednak wyraźne ślady wskazujące
na coś innego. Myślę przede wszystkim o sejmowym wystąpieniu Kaczyńskiego w
sprawie imigrantów, wzmocnionym skandalicznymi słowami o uchodźcach
przenoszących choroby.
Kaczyński zawsze uprawiał politykę
opartą na dzieleniu i strachu. To niezwykle skuteczny sposób mobilizowania
własnego obozu. Jeszcze w czasach Porozumienia Centrum przeciwstawiał
wspólnotę solidarnościową - tak jak on ją definiował - czerwonym, różowym i agentom. W wyborach prezydenckich
2005 r. zredefiniował konflikt, rysując podział na Polskę solidarną i liberalną. Później był
podział smoleński. Ale w ostatnich latach brakowało mu klarownej podstawy do
nowego podziału. A może po prostu była w tym taktyka podboju części centrum?
Wystąpieniem sejmowym w sprawie imigrantów znów jednak dokonał próby wykopania
przepaści, tym razem wokół stosunku do obcych.
Uda mu się? Temat na razie jest
abstrakcyjny.
- Jeszcze nie wiemy, jak silna
będzie imigracyjna presja na Europę. Ale wzrost znaczenia skrajnie prawicowych
partii w wielu krajach europejskich jest już wyraźny. Uważałbym z
porównywaniem PiS do francuskiego Frontu Narodowego albo szwedzkiej Partii
Demokratycznej, bo polski kontekst jest inny. Ale warto podkreślić, że -
wyłączając węgierski Jobbik i grecki Złoty Świt - skrajna prawica odchodzi od
retoryki antysemickiej na rzecz antyarabskiej. Stosunek do imigracji,
zwłaszcza z krajów muzułmańskich, staje się w Europie podstawową linią podziału.
A czy w Polsce długofalowo można w to politycznie inwestować? Trudno
powiedzieć. Wiadomo tyle, że Kaczyński postanowił przed wyborami ten podział
zaostrzyć, grać na strachu przed obcymi, na lęku przed zarażeniem obcą wiarą,
kulturą, jakimiś wydumanymi mikroorganizmami. Być może uznał, że dzięki
prezydentowi Dudzie i pani Szydło już zdobył poparcie części centrum i nie musi
się obawiać przegranej w wyborach. Może więc zaryzykować, aby zdobyć więcej.
W sprawie imigrantów akurat nie
istnieje żadne centrum. Jest rozpaczliwa perswazja elit stanowiących wysepkę na
morzu społecznego strachu.
- W kraju od czasu wojny
homogenicznym etnicznie, kulturowo i religijnie nagle pojawienie się „obcych”
budzi naturalne obawy. Kaczyński, wielki specjalista od „puszczania dreszczy”
– mówiąc językiem Dostojewskiego - strach ten, aż po atawistyczny strach przed
zarazkami i mikrobami, próbuje wykorzystać.
To pierwszy od dawna temat, w
którym za PiS jednoznacznie nie stoi autorytet Kościoła.
- To ciekawe i ważne rozejście -
zobaczymy na ile trwałe. Wiele będzie zależało od postawy Kościoła. Jeżeli
Kaczyński będzie na tym obszarze kreślił nowe linie podziału, jego sojusz z
Kościołem może zostać poddany próbie.
Powyborcza hegemonia PiS budzi
największe obawy. Ale istnieją też inne scenariusze, choćby powstanie
mniejszościowego rządu Beaty Szydło - co byłoby powtórzeniem sytuacji sprzed
10 lat, gdy na czele mniejszościowego gabinetu stanął Kazimierz Marcinkiewicz.
- To jest wariant słabej władzy
PiS, które musiałoby ograniczać własne dążenia. Dzięki wsparciu prezydenta i
przy opozycji niezdolnej do stworzenia większości pewnie by można taki stan
utrzymywać - choć niezbyt długo. W perspektywie kolejnych wyborów mielibyśmy
do czynienia z ostrą retorycznie konfrontacją oraz pospiesznym psuciem
instytucji państwa przez rządzącą ekipę. Formalnie w ramach prawa, ale wbrew
jego duchowi - widzieliśmy to dziesięć lat temu przy okazji przejmowania
przez PiS publicznych mediów. Oczywiście rząd mniejszościowy byłby też zmuszony
do kupowania wyborców różnymi koncesjami. Paradoksalnie gospodarce bardziej
mogą zaszkodzić słabe rządy PiS, bo PiS dysponujące znaczącą większością nie
musiałoby iść na poważne ustępstwa wobec presji różnych grup. Tak czy inaczej
wkraczamy w okres turbulencji i daleko posuniętej niepewności.
Nie można też wykluczyć
koalicji wszyscy kontra PiS.
Analizując ten wariant, zapomina
się o najważniejszej, jak sądzę, decyzji politycznej Donalda Tuska. W 2007
roku, po aferze gruntowej, Platforma miała możliwość przejęcia władzy i
zawiązania szerokiej koalicji izolującej PiS. Ale Tusk mimo presji odmówił i
odważnie podjął ryzyko nowych wyborów.
Tamten układ byt znacznie
trudniejszy, bo nie mógł się obyć bez Leppera i Giertycha. Teraz Platforma
miałaby czystszych partnerów, tworzących sojusz sit demokratycznych.
- To prawda, społeczeństwo mogłoby
nie zaakceptować sojuszu od Leppera i Giertycha po SLD. W tym roku Platforma
może liczyć na łatwiejszych do zaakceptowania politycznie i moralnie
partnerów. Nowa partia Ryszarda Petru nawiązuje przecież do twardego rdzenia
poglądów liberalnych.
Z całym szacunkiem dla jego
pracy, ale program Nowoczesnej to w obecnej epoce anachronizm.
- Istnieje jednak ograniczony, ale
istotny liberalny elektorat rozczarowany ewolucją Platformy. Z punktu widzenia
ewentualnego sojuszu to ważny element. Nie bagatelizowałbym partii Petru,
choć nie mam pewności, czy przekroczy próg 5 procent. Dalej mamy PSL, czyli
przewidywalny związek zawodowy bogatych chłopów i wiejskich elit. Dalej -
odnowiona lewica. Może zbyt późno, aby przebić się do powszechnej świadomości,
ale bez wątpienia Barbara Nowacka odświeża twarz lewicy.
Substancję też?
- Substancję zaplecza partyjnego
na pewno nie. Ale jeśli chodzi o wyborców, to sprawa jest otwarta. Widać już
pewne elementy pozytywnego wpływu Nowackiej. A po jej sukcesie wyborczym
powinno dojść do integracji i odnowienia całej lewicy.
Na razie jednak i Nowacka, i
Petru dystansują się od koalicji z PO.
- Oboje muszą mobilizować
wyborców, więc pokazują, co ich różni od Platformy i od siebie nawzajem.
Paradoksalnie losy wielkiej koalicji są w rękach Kaczyńskiego, bo jeśli on
będzie dalej radykalizował język PiS i forsował logikę konfrontacji, to silniejsze
będą argumenty na rzecz sojuszu pozostałych formacji dla obrony stabilności i
demokracji oraz związków z Unią Europejską i sposobu wydawania pieniędzy z UE.
Te elementy utworzą wtedy wspólny mianownik dla szerokiej koalicji.
I ludzie to zrozumieją?
Osiągnięcia III RP i wydawanie unijnych pieniędzy to podważone filary rządów
PO.
- Ale podważone w kontekście
socjalnej retoryki Dudy i Szydło oraz zapominania, czym było Pi S. Aby jednak
taki układ mógł liczyć na poparcie, będzie potrzebny klarowny program minimum,
bardzo przecież różnych partii. Najlepiej obwarowany zastrzeżeniem, że to
sojusz tymczasowy i z deklaracją gotowości poddania się testowi
przyspieszonych wyborów w ciągu dwóch-trzech lat.
Innym warunkiem powodzenia takiej
koalicji byłaby szybka i radykalna zmiana kierownictwa Platformy. Bo choć w
ciągu ostatniego roku pani premier zdała wiele trudnych egzaminów, to mimo
wszystko nie została zaakceptowana w roli przywódczyni partii. To nie jest
przypadek, że jej notowania jako premiera są i wiele
wyższe od notowań PO, zupełnie odwrotnie jest w przypadku Jarosława
Kaczyńskiego.
Koalicja antypisowska z 40-letnimi
Petru i Nowacką stanie się możliwa po dokonaniu
pokoleniowego odnowienia w Platformie. Myślę o takich ludziach, jak Joanna
Mucha i Rafał Trzaskowski. Oni mają zupełnie inny styl niż obecni liderzy -
dużo spokojniejszy, wręcz chłodny. Obojgu brakuje jeszcze doświadczenia w roli
przywódców, ale odświeżyli już język Platformy.
Do tej pory PO eprezentowali
politycy, którzy często kompromitowali tę partię przez zatrważający brak
inteligencji, wizji politycznej i nawet zdolności retorycznych. Oddanie
kierownictwa nowym ludziom to jedyny sposób na odnowę Platformy.
Trzaskowski to merytokrata
idealny. Wykształcony i obyty, ale o rozmazanej tożsamości. Czy Platforma pod
takim przywództwem utrzyma pozycję
reprezentanta klasy średniej, która stawia politykom relatywnie wysokie
wymagania?
- Oczywistych kandydatów na nowych
przywódców dzisiaj nie ma, bo Platforma została przez Tuska wyprana z osobowości.
Uważam jednak, że zmiana lidera jest koniecznością. Pani Kopacz ma ograniczone
zdolności mobilizowania wyborców i reformowania PO.
A może nie ma już czego
ratować, bo z dawnej PO ostała się tylko wspólnota ludzi sprawujących władzę i
nawet oddanie części tej władzy wywoła falę ucieczkową?
- To niebezpieczeństwo istnieje.
Nie wykluczałbym przepływów i do lewicy, i do PiS. Zwłaszcza w tym ostatnim
kierunku, gdyby miało dojść do sztukowania przez Kaczyńskiego większości
parlamentarnej. Nie można ’wykluczyć pójścia części konserwatystów za władzą,
pod pretekstem rzekomo lewicowej ewolucji PO. Tym ważniejsza jest odnowa
Platformy, aby wlać nadzieję w partyjne doły i w wyborców.
Koalicja anty-PiS zapewne
obudzi w PiS opozycyjną bestię i poziom brutalizacji sięgnie szczytów z epoki
posmoleńskiej.
- W przypadku zawarcia czwórporozumienia
nawet ludzie odlegli od PiS mogą myśleć, że to „ukradzione” Kaczyńskiemu
zwycięstwo. Może to wpływać na destabilizację nastrojów społecznych. Ty™
ważniejsze jest ustalenie planu minimum szerokiej koalicji, zakreślenie
horyzontu wspólnego sprawowania władzy oraz posługiwanie się odważnym,
szczerym językiem rozmowy ze społeczeństwem, żeby zasłużyć na kredyt zaufania.
Pozostaje jeszcze wariant
chaosu. Nikt nie jest w stanie zbudować
większości parlamentarnej i...
-
I czekają nas kolejne wybory, wzbogacone o licytację, kto przekonująco
wskaże odpowiedzialnych za ten stan rzeczy. Wracając do początku naszej
rozmowy: nie jesteśmy w stanie określić poziomu ryzyka związanego z wyborami.
W myśleniu strategicznym trzeba jednak brać pod uwagę warianty najgorsze.
Czyli uwzględniać to, że PiS może stanowić istotne zagrożenie dla stabilności
i rozwoju demokratycznej Polski.
ŹRÓDŁO
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz