środa, 30 maja 2018

Człowiek z plasteliny



Był działaczem i rzecznikiem sopockiego PiS, pracował w Telewizji Republika. Teraz z nadania Jacka Kurskiego jest twarzą „dobrej zmiany” w TVP Info. Według jednych własną twarz przy tej okazji traci, według innych dopiero zyskuje

Elżbieta Turlej

Prywatny numer Micha­ła Rachonia mają nieliczni, najbardziej zaufani. Pew­nie dlatego, kiedy dzwonię, odbiera od razu. Chcę zapy­tać między innymi o to. jak ocenia bojkot swojego programu „Woronicza 17” przez polityków opozycji. I dlaczego podczas jednego z ostatnich programów rzucił na wizji, że któryś z nich wynajmuje miesz­kanie na dom publiczny.
   - Moja praca. to. co robię i jak robię, po­winna dać o mnie najlepsze świadectwo. Nie zwykłem mówić o sobie, tym bardziej nie będę mówić o zatrudniającej mnie te­lewizji publicznej - rzuca do słuchaw­ki. - Ale proszę jeszcze zadzwonić jutro. Zobaczymy.
Dzwonię przez kolejne dni. Nie odbie­ra. Nie oddzwania.
   - Stary numer. A zapytał, kiedy mu­sisz oddać materiał? Zobaczysz, że odbie­rze właśnie wtedy - śmieje się znajomy z sopockiego PiS. - Gra na zwłokę. A gracz z niego niezły. Choć on sam woli inne określenie: strateg.

ŚRODKOWY
Już jako młody chłopak miał ma­nię wielkości - mówi o bratanku profesor Janusz Rachoń, były rektor Politechniki Gdańskiej i były senator RP. - Chciał być na świeczniku, imponować innym. Sło­wem: zostać gwiazdą.
   Miał warunki na świetnego koszyka­rza. Dwa metry wzrostu, silny, skoczny. Idealny środkowy - zawsze pod koszem, zbierający piłki i blokujący rzuty rywali. Wykorzystywał te atuty w gdańskim AZS. ale wiedział, że w sporcie wybić udaje się tylko nielicznym.
   Rodzice skończyli AWF, ale ojciec pra­cował w klubie sportowym i hotelu. Matka organizowała Targi Gdańskie. W domu ni­gdy nie było luksusów, rodzice zresztą się rozwiedli. Stryj powtarzał, że grunt to so­lidne wykształcenie, Michał zdawał więc na prawo, ale się nie udało. Później wy­brał politologię na Uniwersytecie Gdań­skim. - Obserwowałem, jak pod wpływem studiów staje się coraz bardziej cyniczny i wyrachowany - wspomina prof. Janusz Rachoń. - Liczył się dla niego polityczny PR. Nie idea. ale to, jak ją sprzedać. Już wtedy jego idolem był Jacek Kurski, któ­ry wyciągnął Donaldowi Tuskowi dziadka z Wehrmachtu. Mówiłem, że to, co robi. jest głęboko nieetyczne i podłe. Michał odpowiadał: „Ale jakie skuteczne!”.
   W czasie studiów poznał dr. Jerzego Targalskiego, związanego z PiS historyka, tropiciela agentów i przyszłego „czyści­ciela” Polskiego Radia. Pod jego wpływem zaczął szukać agentów w swojej najbliż­szej rodzinie.
   - Targalski przekonywał mojego bra­tanka, że skoro w czasie komuny praco­wałem na uniwersytetach za granicą, to musiałem być tajnym współpracowni­kiem - wspomina prof. Rachoń. – Nie docierało do niego, że po pierwsze, to nie­prawda. a po drugie, zostałem dwukrotnie pozytywnie zlustrowany. Powtarzał: „Nie ma dowodów, że stryj był tajnym współ­pracownikiem. ale też nie ma dowodów, że nie był”. Taką samą konstrukcję logicz­ną usłyszałem od niego, kiedy dyskutowa­liśmy o katastrofie smoleńskiej. Michał powtarzał: „Nie ma dowodów, że to był za­mach. ale też nic ma dowodów, że to nic był zamach”.
   Profesor Rachoń opowiada dziś, że już wtedy zastanawiał się z niepokojem jak i gdzie - z takim podejściem do ży­cia - bratanek zrealizuje swoje marzenia o wielkości i sławie. Tuż po studiach nie było mu przecież łatwo. Z doskoku pro­wadził biuro prasowe turnieju Prokom Open należącego do Ryszarda Krauzego. Zajmował się też PR-em stowarzyszenia Sopot March Racing Center, właściciela dyskoteki Copacabana. Obsługiwał orga­nizowany przez prezydenta Gdańska Pa­wła Adamowicza zlot jachtów Baltic Sail.
- Klepał wtedy biedę i chyba nie był ubez­pieczony - przypuszcza Janusz Rachoń.

OFICER
Miałem wrażenie, że mógł praco­wać dla każdego, ale też. gdyby przyszedł lepszy pracodawca, błyskawicznie go zdra­dzić - wspomina prezydent Sopotu Jacek Karnowski. Jednak najlepszym pracodaw­cą okazuje się dla Michała Rachonia PiS. W 2004 roku dostaje pierwsze ważniej­sze partyjne zlecenie: prowadzi kampanię Anny Fotygi do Parlamentu Europejskie­go. Fotyga do europarlamentu się dostaje, a Michał Rachoń rusza na odcinek walki z tzw. układem sopockim. Atakuje swoich byłych pracodawców - Ryszarda Krau­zego, właścicieli dyskoteki Copacabana i związanego z PO Pawła Adamowicza.
   Atakuje też prezydenta Jacka Karnow­skiego. który - co PiS zakłada, a Rachoń ma udowodnić - jest capo di tutti capi układu sopockiego.
   - Posługiwał się szczeniackimi metoda­mi, ale był uciążliwy - opowiada Karnow­ski. - Zamówił u kolegi ze szkoły, lokalnego barda, szkalującą mnie piosenkę. Razem z innymi bojówkarzami z PiS usiłowali za­kłócać przemarsze, w których szedłem - między innymi z okazji rocznicy wej­ścia Polski do Unii Europejskiej. Zrobili też monidło z moją twarzą, do której przy­twierdzili hasło: „Zawsze biorę łapówki”.
   Jak wspomina prezydent Karnowski, największym świństwem było podjecha­nie wynajętym przez PiS piętrowym auto­busem przed jego dom. A z autobusu ktoś wykrzykiwał pod jego adresem inwekty­wy. Świadkiem tego była przerażona kil­kuletnia wtedy córka Karnowskiego.
   - Pan Rachoń próbował mi przypisać całe zło tego świata, łapówkarstwo, kon­takty z mafią, ale też sugerował, że oso­biście chcę mu zaszkodzić - uśmiecha się Karnowski. - Usiłował mnie za te wy­imaginowane winy ukarać. (Idy został rzecznikiem prasowym ówczesnego sze­fa MSWiA Janusza Kaczmarka, zerwał jedno z wcześniej zaplanowanych mo­ich spotkań z ministrem. Ostrzegł go, że w mojej sprawie działają służby specjal­ne. i do spotkania nie doszło.
   Janusz Kaczmarek, który zatrudnił Rachonia po rekomendacji znajomych z Uniwersytetu Gdańskiego, zapamiętał dwa momenty - kiedy go przyjmował do pracy i gdy się rozstawali. - Podczas roz­mowy kwalifikacyjnej zwróciłem uwagę na jego bujną czuprynę - mówi Kaczma­rek. - Powiedziałem, że coś musi z nią zrobić. Stwierdził: „Mam długie włosy, jeśli jestem w opozycji" i następnego dnia przyszedł krótko obcięty. Ale kiedy wskutek podejrzeń o przeciek w sprawie planowanej akcji CBA zostałem zdymi­sjonowany. błyskawicznie się ode mnie odciął. Napisał na swoim blogu: ,.Co ma zrobić oficer, którego dowódca zdradził?"
   W tej samej notatce Rachoń opisał konwencję wyborczą PiS. podczas której przemówienia Kaczmarka słuchał prezes Kaczyński. Zdradził, że minister stworzył je na podstawie jego pisma. Dodał: „Okla­ski, które przerywały jego przemówienie, traktowałem jako własne, siedząc sobie gdzieś pod ścianą z aparatem fotograficz­nym w ręku”.

SOLISTA
- Po strach: pracy w MSWiA postano­wił ruszyć spod ściany i zacząć grać na sie­bie - zdradza były znajomy z sopockiego PiS. - Wiedział, że nieważne jak, byle mó­wili o nim. Rachoniu, a nie o jego chlebo­dawcy, czyli partii.
   Okazja do zagrania „na siebie” poja­wiła się wraz z wizytą Władimira Puti­na w Polsce we wrześniu 2009 roku. (idy prezydent Federacji Rosyjskiej przema­wiał na Westerplatte, Rachoń - prze­brany za penisa z przytwierdzonymi do czubka kolorowymi balonikami - krzy­czał przed hotelem w Sopocie: „Putin morderca”. Tłumaczył potem, że chciał zwrócić uwagę świata na zbrodnie prezy­denta Rosji. Wyjaśniał też, że penis miał latać, ale nie udało się napełnić helem odpowiednio dużego balonu. Ktoś się musiał poświęcić. Padło na niego. 1 kole­żankę, którą - żeby penis się nie zapadał na czubku - niósł na barana.
   - Okazał się godnym i skutecznym na­śladowcą swojego mistrza Jacka Kurskiego - mówi znajomy z sopockiego PiS.
- Świat wreszcie o nim usłyszał. Po wygooglowaniu hasła „Putin” to jego zdję­cia wyskakiwały tuż po fotkach premiera Rosji polującego na tygrysy czy łowiącego ryby w Bajkale.
   Zrobiło się wokół niego głośno również na linii partyjnej. Sopockie PiS odcina­ło się od akcji, a Rachoń stwierdził, że to jego osobisty protest i jeśli trzeba, podda się karze.
   List otwarty wystosował wtedy do nie­go Janusz Palikot. Radził: „Jeśli chcesz Pan zrobić karierę w polityce, musisz Pan zapamiętać moje słowa. Otóż Panie Ra­choń. żeby robić za członka, trzeba być twardym, a nie miękkim. A Pan jesteś cie­nias i mięczak. I dlatego jako penis jesteś Pan zupełnie niewiarygodny”.
   Znajomy z sopockiego PiS twierdzi, że po aferze z penisem Rachoń uznał, iż bycie politykiem jest nie dla niego. Wi­dział. że działacze partyjni się zmieniają - bywają odwoływani czy wikłani w afe­ry. Tymczasem jego mentorzy - tacy jak Jacek Kurski, Jerzy Targalski czy Tomasz Sakiewicz - trwają i mają się dobrze. Rzu­cił legitymacją partyjną. Przez rok pub­likował w „Gazecie Polskiej” i „Gazecie
Polskiej Codziennie”, ale - podobnie jak inni szeregowi (w tym jego brat, Ni­kodem, filozof z wykształcenia, dziś wi­cedyrektor marketingu w państwowej Enerdze) klepał biedę na wierszówkach.
   W 2013 roku, wkrótce po swoich 35. urodzinach, dostał szansę: wygrał casting na prowadzącego w startującej Telewizji Republika. Do dziś w internecie wisi film reklamujący nową stację. W nim roześmiany Rachoń z dłuższymi włosami i plecakiem rzuca w stronę kamery: „Mu­simy tu wymyślić telewizję, której nie było od 20 lat. Od zera”.
   W ten sposób, jak dziś przekonuje jego kolega z „Gazety Polskiej” Piotr Lisiewicz. wraz z wejściem Rachonia do studia „zaczęła się rewolucja w polskim dzienni­karstwie telewizyjnym”.
   - A on po prostu zaczął stosować te same patenty, co w czasach sopockich - śmieje się dawny znajomy z PiS. - Roz­bijał konferencje prasowe, tak jak kiedyś manifestacje. Prowokował Jerzego Ow­siaka, tak jak kiedyś Karnowskiego. 1 cały czas grał na siebie. Wiedziałem, że jeśli na konferencji prasowej uda mu się wy­prowadzić Owsiaka z równowagi, nagra wszystko, wrzuci do netu i zrobi z siebie bohatera. I tak się stało. Owsiak kazał go wyprowadzić, co potem Rachoń przed­stawił jako dowód lekceważenia widzów swojej stacji - dla których on, Rachoń, na­raża się i walczy.
   W imieniu widzów i dla nich rela­cjonował też - używając smartfona - przesłuchanie prezydenta Bronisława Komorowskiego, zeznającego w procesie dziennikarza Wojciecha Sumlińskiego. Za trzygodzinną relację na żywo (inne media nie poświęciły jej aż tyle czasu) dostał na­grodę Stowarzyszenia Dziennikarzy Pol­skich za „uratowanie honoru polskiego dziennikarstwa”. Tak się złożyło, że pod­czas jej wręczenia na podium stał też jego mentor Jerzy Targalski. nagrodzony za współautorstwo książki „Resortowe dzie­ci”. Brawa bił jego inny mentor - Tomasz Sakiewicz. A wywiad w Telewizji Repub­lika. tuż po uroczystości rozdania na­gród. przeprowadziła z nim Katarzyna Gójska-Hejke. Prywatnie żona. Służbowo - bo poznali się w pracy w TV Republika - przełożona.

SZEF
Baliśmy się go, a on traktował nas jak plebs - przyznaje dziennikarka TV? Info, która była podwładną Rachonia, kie­dy len. dzięki Kurskiemu. został zastępcą dyrektora Telewizyjnej Agencji Informa­cyjnej ds. publicystyki. - Pamiętam, że szef portalu TVP Info, doświadczony dziennikarz, musiał czekać pod gabine­tem Rachonia. zanim ten znalazł dla nie­go czas. Pamiętam też aferę, po której wziął na dywanik dwójkę moich kolegów. Zrobili wywiad z jakimś działaczem pra­wicowym i jak zawsze podpisali się pod nim skrótem od swoich nazwisk, czyli KAIN. Działacz zrobił zadymę, że robią z niego Kaina, gorszego z biblijnych bra­ci. Rachoń kazał im go przeprosić. Niby w imię dobra społecznego - opowiada dziennikarka.
   Jednocześnie - uważa dziennikarka - nie słuchał społeczeństwa, dla którego miał prowadzić stację. Widzom, którzy kontaktowali się z TVP Info. nie podoba­ła się jego maniera: zaczynanie programu hasłem „Jedziemy” i kończenie go słowa­mi: „Zostańcie z Bogiem”. Nie rozumieli, po co dziennikarz wylewa na wizji pusz­kę Tigera (potem tłumaczył, że to był jego protest przeciwko użyciu Powstania War­szawskiego do promocji napoju). Ignoro­wał też e-maile i telefony. Dziennikarka przyznaje, że gdy Kurski odwołał Rachonia i zrobił z niego „główną twarz lepszej zmiany” - czyli zostawił na odcinku pro­wadzenia „Minęła 20” i „Woronicza 17” - z radości poszła z kolegami na wódkę.
   Tymczasem Rachoń - jak przekonuje Wojciech Czuchnowski, publicysta „Ga­zety Wyborczej” - nic zamierza poprze­stać tylko na byciu główną twarzą. Nadal gra na siebie. I po swojemu. - W ubiegłym roku prasę prawicową obiegły zdjęcia Rachonia szarpanego podczas kontrmanifestacji na Krakowskim Przedmieściu - wspomina Czuchnowski. - Rachoń grał ofiarę, ale nie wspomniał, że chwilę wcześniej uczestnicy kontrmanifestacji wkładali za kraty radiowozów białe róże. a on je zza tych krat wyjmował i rzucał na ziemię. I znów był bohaterem prawi­cy. Jest nim również teraz, kiedy polity­cy opozycji ogłosili bojkot jego programu.
   Kolega z sopockiego PiS przyznaje, że wolał starego, dobrego Rachonia. Był sku­teczny. ale też cyniczny i z poczuciem hu­moru. Teraz jest skuteczny, ale głęboko przekonany o własnej wielkości. I choć na­wet chciałby być zabawny, to jest straszny, a nie śmieszny. Tak jak bohaterowie nada­wanej po jego programie tzw. plastusiowej dobranocki z ulepionymi postaciami poli­tyków. Wśród nich tylko on i prezes Ka­czyński przypominają siebie.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz