środa, 2 maja 2018

Miękkie nogi



PiS chce, aby Polska wstawała z kolan, więcej znaczyła w Europie, aby się z nią liczono. Warto więc zapytać, czy PiS rozumie, jak się dzisiaj buduje pozycję państwa,

Pojęcie soft power, miękkiej siły, wprowadził, uważany za jedne­go z najbardziej wpływowych politologów na świecie, Joseph Nye w tekście dla „Foreign Po­licy” z 1990 r. Zrobiło ono karierę, którą porównać można tylko do „Końca histo­rii” Francisa Fukuyamy. Pojęcia miękkiej siły używa się dziś stale w niezliczonej liczbie tekstów, książek, analiz jawnych i poufnych. W odniesieniu do soft po­wer powstały określenia smart power, a ostatnio także sharp power, opisujące najnowsze sposoby wywierania wpływu przez Rosję na zagraniczne społeczeń­stwa i wyniki wyborów.
   Joseph Nye od lat 70. opisywał syste­matycznie wzrastającą współzależność między państwami w epoce globalizacji, a także pojawienie się innych niż państwa aktorów w stosunkach między narodo­wych, czyli wielkich korporacji, organiza­cji terrorystycznych, międzynarodowych fundacji czy struktur ponadnarodowych, jak Unia Europejska, Bank Światowy, MFW, WTO itp. Uznał, że powinniśmy przedefiniować, co rozumiemy przez bezpie­czeństwo narodowe państwa. Klasyczna definicja mówi, że o jego sile świadczy zdolność narzucania swojej woli innym, a jej tradycyjnym miernikiem jest woj­na, którą można podjąć, jeśli jest szansa na zwycięstwo, albo trzeba pójść na ustęp­stwa. Jednak od pewnego czasu coraz czę­ściej używa się innych sposobów narzu­cania swojej woli innym, natomiast wojna stała się tak bardzo kosztowna i obarczona takimi konsekwencjami, że państwa szuka­ją innych środków ekspansji.

Każde państwo ma słabe strony i stara się je nadrobić innymi sposobami. Nie
zawsze więc odpowiedzią na siłę militarną innego państwa musi być własna siła woj­skowa. Dobrymi przykładami są Niemcy albo Japonia, które są mikrusami mili­tarnymi, ale potęgami ekonomicznymi, przez co muszą się z nimi liczyć takie supermocarstwa wojskowe, jak Rosja czy USA. Groźba wojny stale istnieje, ale jej prawdopodobieństwo, mimo zbrojnych incydentów, jest niewielkie. Od lat żadne państwo zachodnie nie toczy z drugim ofi­cjalnej wojny. Ta energia przenosi się gdzie indziej. Okładki niemieckich gazet krzyczą dziś o „Ataku Donalda Trurnpa na Niemcy” („Die Zeit”), ale chodzi o wprowadzenie ceł na niemiecki eksport samochodów. To dobrze pokazuje, jak dziś toczy się wal­ka o wpływy.
   Państwa siłują się przy wielu stolikach: gospodarczym, finansowym, surowco­wym, energetycznym, technologicznym (edukacyjny, turystyczny i kulturowy należą do nie mniej istotnych). Atuty z jednego stolika nie zawsze daje się przenieść na inne, tak jak przenosiło się kiedyś atuty gospodarcze na wojskowe. Symptomatyczny jest przykład Japonii, która gdyby się zdecydowała na posiada­nie bomby atomowej, mogłaby ją skon­struować w miesiąc, ale koszt polityczny byłby zbyt wysoki. Broń jądrowa bardziej ograniczyłaby dziś realny wpływ Japonii na globalną politykę, niż powiększyła.
   To wszystko zbliża nas, ale jeszcze nie dotyka sedna sprawy, tego, co najistot­niejsze dla Polski. Kluczowa zmiana pole­ga na uświadomieniu sobie prostego fak­tu: zamiast starać się narzucić swoją wolę innym, lepiej zrobić tak, żeby inni sami chcieli podążać za lub z nami. I to jest de­finicja soft power. Najskuteczniejsze kraje świata od dekad swój wpływ organizują właśnie wokół tej zasady. Notabene jed­nym z najlepszych przykładów korzysta­nia z soft power był przez pewien okres Związek Radziecki, silny legendą komuni­zmu, która wyzwalała dobrowolne zaan­gażowanie wpływowych intelektualistów i artystów, a także silnych partii komuni­stycznych na Zachodzie, a później także ruchów pacyfistycznych.
   Polska z takiej strategii korzystała w la­tach 90., gdy negocjowała spłatę zadłuże­nia z czasów komunizmu. Nic by z tego nie było, gdyby właśnie nie ówczesna soft power Polski, czyli w tym wypadku le­genda państwa, które obaliło komunizm i miało podziwianych na świecie boha­terów opozycji. 1 to głównie im, a nie najwytrawniejszym ekspertom ekono­micznym, zawdzięczamy zaoszczędzone grube miliardy dolarów. Nie trzeba było nikogo zmuszać, wykazywać historycz­ną przewagę i moralne zobowiązania. Działała właśnie soft power Polski, coś, co jest jasne i nie podlega analizom.
   W erze społeczeństwa informacyjnego rządy rywalizują na wiarygodność, a nie na rakiety. Dobry obraz kraju jest dziś bardziej cenny niż najbardziej zaawan­sowana broń. Zwłaszcza że buduje się go dekadami, a stracić można w dwa lata. Zauważmy, że nawet jeśli przychylny jest nam lider danego państwa, ale źle nas odbiera jego społeczeństwo, a więc jego wyborcy, to korzyści z tego nie będzie. Tak można jedynie opóźniać straty, co robił dotąd polski rząd w relacji z Niemcami czy Stanami Zjednoczonymi. Tam mamy przychylnych liderów, ale i tak po okresie tolerancji dla poczynań PiS oba państwa zaczynają się od nas oddalać, co zresztą wyraźnie nam komunikują.

Kolejna kluczowa sprawa: soft power buduje się na wspólnie podzielanych wartościach z innymi społeczeństwa­mi. To nie jest tożsame z poinformo­waniem zagranicznych partnerów o własnych celach, a tym bardziej nie z odpowiadaniem na każdą ich wątpli­wość, że świat jest niedoinformowany i dlatego nas nie rozumie. W ogóle mó­wienie jest dziś znacznie mniej istotne niż działanie. To dlatego jedna ustawa na temat historii mogła doprowadzić do zawieszenia relacji na najwyższym szczeblu z najważniejszym sojuszni­kiem, Stanami Zjednoczonymi.
   Warto zdać sobie sprawę z tego, skąd się wzięło tyle fundacji amerykańskich, nie­mieckich, skandynawskich, rozmaitych in­stytutów, i po co ludzie i rządy łożą na nie grube miliardy. Gdyby ta rzeka pieniędzy miała płynąć wyłącznie z dobrego serca, finansowano by szpitale i domy pomocy społecznej, a nie tysiące konferencji, publi­kacji, raportów, wyjazdów i akcji społecz­nych. Jest w tym i intencja poznawcza, ale jest też mądrość państwu społeczeństw wy­czuwających, że integracja i wspólne war­tości na rozmaite sposoby przekładają się na ich własny dobrobyt i bezpieczeństwo, a i dają satysfakcję pomagania innym. Płynie to ze świadomości, że te instytucje budzą więcej zaufania niż partie i rządy.
Dobrym przykładem są fundusze norwe­skie, finansujące między innymi działa­nia polskich organizacji pozarządowych. To dzięki nim Norwegia podawana jest jako wzorcowy przykład budowania soft power przez peryferyjne państwo o mikrym po­tencjale ludnościowym, trudnym języku i kiepskiej pogodzie.

My też mamy naszą Fundację Narodo­wą i Instytuty Polskie. Mogą przewie­trzać sale, zapraszając na spotkania z no­wym państwowym wieszczem Wojciechem Wenclem i Bronisławem Wildsteinem, albo nabijać je tysiącami fanów Olgi Tokarczuk, właśnie nominowanej do Nagrody Bookera, drugiej najważniejszej nagrody literac­kiej na świecie po Noblu. Co wybrał rząd? - Wiemy. Silne państwo potrafi zadbać o stosunki nie tylko z kluczowymi osobami ze świata polityki i gospodarki (nasze na­wet tego nie robi), ale także wpływowymi komentatorami życia publicznego, wykła­dowcami, artystami.
   Jednym z instrumentów uprawiania polityki są programy stypendialne, wizyty studyjne, szkoły liderów, granty na bada­nia naukowe i kulturę. Już w 1990 r. ame­rykańska dyplomatka Charlotte Beers podliczyła, że ponad 200 obecnych lub byłych głów państw było wcześniej sty­pendystami amerykańskich instytucji.
   Podobnymi działaniami mogłaby się zajmować na przykład Fundacja Naro­dowa zaopatrzona przez spółki Skarbu Państwa w 100 mln zł. Zamiast tego fi­nansuje billboardy dla Polaków szkalują­ce sędziów albo promocję Polski na mo­rzach za pomocą francuskiego jachtu. Zamiast zabiegania o atrakcyjność Pol­ski właściwymi sposobami mamy żenu­jące reklamy polskiego rządu w mediach, z których moi - naprawdę życzliwi Polsce koledzy - nie są w stanie nie żartować i współczuć głupoty pomysłodawcom.
   Znaczenie soft power rośnie, szcze­gólnie gdy zaczyna panować chaos w stosunkach międzynarodowych. Kryzysów ostatnio nie brakuje, za nami gospodarczy, klimatyczny, uchodźczy. Chaos powiększają ataki terrorystycz­ne, hakerskie, hybrydowe wojny. Z tym żadne państwo nie poradzi sobie w po­jedynkę. Zamiast budować sojusze, Pol­ska zajęta jest dokańczaniem II wojny światowej, rozliczaniem Holokaustu, Wołynia, żądaniami reparacji. To jest nasza autorska wersja słynnej doktryny odstraszania. Tylko nam się sojusznicy z wrogami pomylili.
   Teraz ranking. Od kilku lat grupa kilku­dziesięciu naukowców przygotowuje ze­stawienie „The Soft Power 30”. Jak myślicie, kto jest na pierwszym miejscu wśród trzy­dziestu ocenianych krajów? Najlepiej swój potencjał wykorzystuje ostatnio Francja. Właśnie dzięki przywódcy. Emmanuel Ma­cron mimo słabości francuskiej gospodar­ki potrafił powiększyć znaczenie swojego kraju, przejmując inicjatywę na Zachodzie. Zaproponował reformę Unii Europejskiej, okazał życzliwą stanowczość w stosun­kach z Władimirem Putinem i Donaldem Trumpem tak sprawnie, że z oboma po­został w' dobrych relacjach, nie ustępując im w niczym. To wystarczyło, żeby przejąć pałeczkę na Zachodzie od zajętych sobą Niemiec (4.) i Wielkiej Brytanii (2.), a także abdykujących z pozycji lidera Stanów Zjednoczonych (dopiero 3. miejsce).
   Na kolejnych miejscach są Kanada (dzię­ki otwartości swojego państwa na uchodź­ców, wzorowej demokracji liberalnej, atrakcyjności własnej kultury oraz sym­patii, którą premierowi Trudeau okazują inni liderzy, media i wpływowe kręgi). Dalej są Japonia, Szwajcaria, Australia, Szwecja i Holandia. W pierwszej dziesiątce mamy więc aż pięć państw1, od których Polska jest większa ludnościowo, a od trzech także te­rytorialnie i gospodarczo.
   Na którym miejscu jesteśmy my? Na 24. Oczywiście to tylko ranking, ale przeprowadzony na podstawie ogrom­nej liczby zebranych danych zarówno obiektywnych (na temat rządu, poziomu edukacji, kultury, nowych technologii, zaufania społecznego i atrakcyjności go­spodarki), jak i subiektywnych (z sonda­ży przeprowadzonych w 25 państwach i na 11-tysięcznej próbie). Doceniono polskie działania w energetyce (Inicja­tywę Trzech Mórz), a także siłę naszej kultury i atrakcyjność dla turystów. Naj­gorzej wypadły opinie na temat Polski za granicą. Wśród innych społeczeństw'. Czyli główny składnik soft power.
   Autorzy rankingu nasze niskie miej­sce tłumaczą - nie uwierzycie - kontro­wersjami wokół łamania reguł państwa prawa, propagandowym charakterem mediów publicznych i odmową współ­pracy przy rozwiązaniu problemu uchodźców. Autorzy piszą: „Największą słabością Polski jest jej dzielący rząd”, którego „eurosceptycyzm długofalowo zaszkodzi jej interesom gospodarczym”. Rekomendują przyjazną współpracę z Brukselą, Waszyngtonem i państwami sąsiedzkimi. Wiemy to wszyscy poza pol­skim rządem. Gorzej. Rząd też to chyba wie, ale realizuje swoją doktrynę odstra­szania. Żeby tylko nikt nie przeszkadzał w „dobrej zmianie”. Koszty nie grają roli. Zamiast soft power mamy więc soft suici­de, powolne samobójstwo na arenie mię­dzynarodowej. Relacje Polski z innymi państwami zawsze były dla PiS funkcją polityki wewnętrznej. Historia Polski najlepiej pokazuje, jak to się kończy.
Sławomir Sierakowski


Brak komentarzy:

Prześlij komentarz