środa, 16 maja 2018

Milioner na służbie



Jednemu z oficerów Służby Kontrwywiadu Wojskowego przyznano wynagrodzenie za lata, gdy w niej nie pracował. Chodzi o co najmniej 1,3 mln zł, czyli niemal tyle, ile wyniosły nagrody dla ministrów w 2017 r. Chodzi też o to, że to znajomy Antoniego Macierewicza.

Były wysoki rangą oficer Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego irytuje się: - To nie miało prawa się stać, bo jest to jawna kpina z prawa. Nie przypominam sobie o przypadku nawet zbliżonego do tej sprawy. Chodzi o sprawę płk. Piotra B., 45-latka, który zawdzięcza swoją zaskakującą karierę w SKW Antoniemu Macierewiczowi i jego bliskiemu współpracownikowi Piotrowi Bączkowi, w latach 2015-18 szefowi tej służby. Według naszych informacji, po­twierdzonych w wiarygodnych źródłach, B., oficer SKW i do niedawna jeden z me­nedżerów w Polskiej Grupie Zbrojeniowej, miał dostać około 1,3 mln zł. To prawie tyle, ile premier Beata Szydło przyzna­ła sobie i wszystkim swoim ministrom w formie nagród za 2017 r. (wyniosły one 1,5 mln zł). Z tą różnicą, że w przypadku nagród dla rządu naruszone zostały za­sady przyzwoitości, a w przypadku wy­płaty dla B. co najmniej nagięto prawo.
   O ile nie złamano, bo funkcjonariusz dostał pieniądze jako zaległe wynagro­dzenie za lata, gdy w SKW nie pracował.

Tajne na wynos
Sprawa ma związek z jego służbą w SKW ponad 10 lat temu. B. - wówczas kapitan - w2007 r. był zastępcą Agnieszki W., dyrek­tor Biura Ewidencji i Archiwum SKW, któ­re m.in. odpowiadało za bezpieczeństwo wszystkich dokumentów operacyjnych, w tym teczek agentów zgromadzonych w siedzibie służby przy ulicy Oczki w War­szawie. Trafił tam z delegatury Agencji Bez­pieczeństwa Wewnętrznego w Łodzi. - Był szeregowym oficerem operacyjnym. Czło­wiek, jakich tysiące, który skończył studia i złożył podanie o przyjęcie do służby. Ni­czym specjalnym się nie wyróżniał - wspo­mina oficer, który zna Piotra B.
   W 2006 r., gdy Antoni Macierewicz two­rzy SKW w miejsce zlikwidowanych Woj­skowych Służb Informacyjnych, do nowej służby trafia m.in. Krzysztof K., naczelnik wydziału operacyjnego łódzkiego ABW Ale nie sam. Ciągnie za sobą kolegów z Łodzi, w tym Piotra B. - To było dla nas duże za­skoczenie, że B. dostał stanowisko wiceszefa archiwum. On nigdy tego typu tematami się nie zajmował. Miał tyle wspólnego z ar­chiwami, że co najwyżej zanosił tam akta spraw - opowiada nasz rozmówca z SKW.
   Wróćmy na chwilę do Agnieszki W. To z kolei osoba mocno oddana Macierewi­czowi. Jak mówią ci, którzy ją znają, zrobi dla niego wszystko, bo tylko jemu zawdzię­cza karierę w instytucjach państwowych. Jej wdzięczność sięga tak daleko, że gdy jesienią 2007 r. PiS stracił władzę, W. i B. zgodzili się na coś, co nie mieściło się w żadnych normach. Do ściśle tajnego pomieszczenia, w którym znajdował się system informatyczny SKW, tzw. EO-Baza (Baza Ewidencji Operacyjnej), funkcjo­nariusze SKW wnieśli komputer z dwo­ma twardymi dyskami. Tak rozpoczęło się trwające co najmniej dwa wieczory kopiowanie najbardziej tajnych danych z EO-Bazy. To nazwiska pracowników i tajnych współpracowników, listy osób typowanych jako podejrzewane o współ­pracę z obcymi służbami, kandydatów na agentów, a także sprawy, którymi SKW się interesowała. Co dokładnie skopio­wano i po co - tego nie udało się ustalić.
   Gdy władzę obejmuje PO i do SKW wchodzą ludzie mianowani przez pre­miera Tuska, wobec osób odpowiedzial­nych za kopiowanie danych i wynoszenie tajnych dokumentów wszczęte zostały postępowania dyscyplinarne. Ze służby musiała odejść Agnieszka W., której nowe kierownictwo SKW odebrało tzw. po­świadczenie bezpieczeństwa, czyli certy­fikat umożliwiający dostęp do informacji poufnych. Bez niego żaden funkcjonariusz służb nie może w nich pracować. Poświad­czenie traci także B. Ponieważ pracował zbyt krótko - niecałe 15 lat - nie uzyskał uprawnień emerytalnych i musiał szukać pracy w cywilu. Tym bardziej że jego kolejne odwołania od decyzji były odrzucane - najpierw przez premiera, następnie przez sądy: wojewódzki i Naczelny Sąd Admini­stracyjny. B. obok W. i trzech kolegów tra­fia pod lupę prokuratury, która postawiła im zarzuty działania na szkodę interesu publicznego, za co groziły nawet trzy lata więzienia. Piotr B. oprócz tego, że dopuścił do kopiowania tajnych danych z EO-Bazy, miał jeszcze bezpodstawnie zlecać innemu funkcjonariuszowi dokonywanie w nich tzw. sprawdzeń. A wszystko na prośbę ów­czesnego szefa SKW Macierewicza.
   Gdy wydawało się, że akt oskarżenia tra­fi do sądu, śledczy postanowili umorzyć sprawę ze względu na „brak znamion prze­stępstwa”. SKW sama uznała, że nie ponio­sła większych szkód. A ściślej - tak zapew­nił prokuratorów ówczesny zastępca szefa SKW, któremu podlegało biuro ewidencji i archiwum. Dlaczego to zrobił, można się tylko domyślać. Faktem jest, że miał być za co wdzięczny Antoniemu Macierewiczo­wi - za jego czasów został szefem placówki terenowej SKW w Poznaniu.
   Po zwolnieniu z SKW B. nie działa się krzywda - znalazł pracę, był też doradcą członka sejmowej komisji do spraw specsłużb, posła PiS Zbigniewa Wassermanna. Do 2015 r. nie ma jednak szans na powrót do SKW. Wszystko się zmieniło po wygra­nych przez PiS wyborach. B. natychmiast zameldował się w gmachu przy Oczki wraz z całym zaciągiem ludzi Macierewicza, w tym Agnieszką W. Jak wspominają świad­kowie, od tej pory wokół B. zaczęły dziać się dziwne rzeczy. - Jego kolegom spieszyło się tak bardzo, że przyjęli go jako pracownika cywilnego, bo przyjęcie do służby funkcjo­nariusza trwa kilka tygodni - mówi jeden z naszych rozmówców.
   Na przełomie 2015 i 2016r. wszystko było gotowe. Piotr B. zajął niezwykle ważne sta­nowiska - dyrektora biura pełnomocnika ochrony i bezpieczeństwa wewnętrznego oraz pełnomocnika ds. ochrony informacji niejawnych SKW z pensją około 15 tys. zł brutto. To tzw. bezpieka, która odpowiada m.in. za tropienie przestępstw popełnia­nych przez funkcjonariuszy służby. Szybko awansuje - z kapitana do podpułkownika w ciągu pół roku.
   Robi się o nim głośno. Okazało się bo­wiem, że posiada jedynie poświadczenie bezpieczeństwa wydane przez SKW, tym­czasem - jak argumentował m.in. były mi­nister obrony Tomasz Siemoniak w zapyta­niach poselskich słanych do MON - ustawa o ochronie informacji niejawnych naka­zuje, by osoby na tego typu stanowiskach w służbach, dla zachowania obiektywizmu, były sprawdzane przez inne służby. W tym przypadku przez ABW. Tak się jednak nie stało. Według Siemoniaka oznaczało to zła­manie przepisów. „Czy brak przekazania postępowania sprawdzającego Agencji Bezpieczeństwa Wewnętrznego wynikał z realnej obawy szefa Służby Kontrwywia­du Wojskowego, iż Agencja Bezpieczeństwa Wewnętrznego mogła w jego toku uzyskać informacje negatywnie rzutujące na do­stęp pana P B. do informacji niejawnych oznaczonych klauzulą »ściśle tajne«, a tym samym postępowanie sprawdzające mo­głoby zostać zakończone odmową wydania poświadczenia bezpieczeństwa?” - pytał były szef MON w liście do premier Szydło.
   Politycy PiS tym się w ogóle nie przej­mowali. „Poświadczenia bezpieczeństwa organizacji międzynarodowych Pan P. B. uzyskał w czasie pełnienia funkcji pełno­mocnika ds. ochrony, w wyniku postępo­wania przeprowadzonego przez Agencję Bezpieczeństwa Wewnętrznego” - odpisał ówczesny wiceszef MON Bartosz Kownac­ki. Jego stanowisko podtrzymał niedawno nowy wiceminister obrony Wojciech Skurkiewicz. Tyle że nie o dostęp do tajemnic organizacji międzynarodowych chodziło, ale o poświadczenie zezwalające na dostęp do tajemnic państwa polskiego. Takiego nie wydało jednak ABW, tylko SKW.
   Oprócz starań o wyższe stanowisko niedługo po powrocie do SKW Piotr B. rozpoczął ofensywę, która miała dopro­wadzić do anulowania decyzji premiera o odebraniu poświadczenia bezpieczeń­stwa, która była podstawą zwolnienia go ze służby 10 lat temu. Nasi rozmówcy, któ­rzy znają sprawę, opowiadają, że niedługo po powrocie do SKW B. wystąpił do Kan­celarii Premiera o uznanie nieważności decyzji Donalda Tuska o pozbawieniu go poświadczenia bezpieczeństwa. Po­czątkowo odbił się od ściany - urzędnicy stwierdzili, że ze względu na tzw. powagę rzeczy osądzonej, nic w sprawie zrobić nie można. - Badały ją przecież sądy, i to w dwóch instancjach, co powinno zakoń­czyć sprawę. Urzędnik nie może podważać prawomocnych orzeczeń sądów - mówi osoba, która zna kulisy sprawy. Druga do­daje: - Ta procedura anulowania decyzji premiera do niczego mu nie była potrzebna, bo po tylu latach Piotr B. mógł dostać nowe poświadczenie. Chyba że chodziło o anu­lowanie jej skutków, także finansowych.

Zwolniony na chwilę
Dla „dobrej zmiany” nie ma rzeczy niemożliwych. Sprawa zaczęła się toczyć w KPRM „bez żadnego trybu”. Duży w tym udział miała pewna bardzo ważna oso­ba w Kancelarii Premiera, która poleciła urzędnikowi z departamentu bezpieczeń­stwa narodowego przygotować odpowied­nią decyzję. Ta szybko trafiła do jeszcze ważniejszej osoby, która ją w imieniu ówczesnej premier Szydło podpisała. We­dług naszych informacji w tym przypadku naruszone mogły zostać przepisy regulu­jące zasady obiegu dokumentów i podej­mowania decyzji w KPRM. W normalnym trybie przed podpisaniem sprawa powin­na przejść przez co najmniej trzy szczeble. Tymczasem nie przeszła ani przez ręce naczelnika odpowiedniego wydziału, ani dyrektora właściwego w tych sprawach de­partamentu bezpieczeństwa narodowego.
   Teraz pozostało tylko na tej podstawie anulować rozkaz szefa SKW o wydaleniu B. ze służby w 2009 r. To już była pestka. Sze­fem służby był wtedy Piotr Bączek, czyli jeden z najbliższych współpracowników Antoniego Macierewicza i kolega B. z pra­cy w SKW w latach 2006-07. Odpowiedni dokument powstał w dziale prawnym SKW. Osoba, która go pisała, właśnie czekała na decyzję o przeniesieniu z etatu cywil­nego na lepiej płatny etat funkcjonariusza.
   Jak mówi nasze źródło, Piotr B. miał się chwalić, że załatwienie sprawy w Kancela­rii Premiera kosztowało go „dużo wódki”. Zysk był więc ogromny, bo pozytywna decy­zja mogła oznaczać dla niego od 1,3 mln zł do nawet niespełna 1,5 mln zł z tytułu zale­głych wynagrodzeń i świadczeń za sześć lat, bez odsetek (wynagrodzenie zasadnicze plus trzynastki i dodatki, m.in. tzw. mundurówka i ekwiwalent za zaległy urlop). Nic nie wiadomo, by SKW odjęła od tej sumy to wynagrodzenie, które B. otrzymywał, pracując w cywilu. - Przywrócenie do służ­by oznacza również wypłatę wynagrodze­nia. Tych pieniędzy nie można się zrzec. On jednak twierdził, że nie chodzi mu o pienią­dze, ale o zaliczenie tych lat poza służbą do tzw. wysługi - twierdzi jedno z naszych źródeł. To kolejna istotna informacja w tej sprawie. Dzięki zaliczeniu mu sześciu lat poza SKW do stażu, B. przekroczył barierę 15 lat pracy w służbach i zyskał prawa emerytalne. Dzięki temu, gdyby dziś odszedł na emeryturę, mógłby zyskać nawet ponad 2 tys. zł miesięcznie, czyli jego emerytura wyniosłaby około 7 tys. zł.
   W pierwszych miesiącach 2016 r. Piotr B. zwolnił się z SKW na kilka dni. W tym czasie wojskowy zakład emerytalny potwierdził jego uprawnienia emerytalne wraz z wy­sokością świadczenia. Gdy dostał ten do­kument, zatrudnił się ponownie w SKW, i to nie jako emeryt cywil, ale na poprzed­nich warunkach. Gdy o sprawie zrobiło się głośno, został oddelegowany do Polskiej Grupy Zbrojeniowej, gdzie - jak informo­wał TVN24 - objął ważne stanowisko dy­rektora operacyjnego. To oznaczało kolejny finansowy bonus dla głównego bohatera tej historii. B. nie tylko, że miał otrzymać wyż­szą niż w SKW pensję, to jeszcze zachować wszystkie przywileje z SKW, czyli m.in. trzy­nastkę i mundurówkę. PGZ potwierdziła POLITYCE, że B. pracował w spółce mię­dzy lipcem 2017 a styczniem 2018 r. (wtedy ze stanowiska szefa MON został odwołany Antoni Macierewicz). Firma odmówiła jed­nak informacji, jakie stanowisko zajmował.
   Odejście Macierewicza z rządu ozna­czało również dymisję szefa SKW Piotra Bączka. Skończył się też najlepszy czas dla płk. B., który po powrocie z PGZ trafił najpierw do rezerwy kadrowej szefa SKW, a następnie miał rozpocząć pracę w jed­nej z jej delegatur. Sprawa przywracania do służby to temat objęty ścisłą tajemnicą. Wniosek o udostępnienie informacji pu­blicznej w tej sprawie wysłaliśmy do SKW w połowie lutego. Najpierw, po dwóch tygodniach, służba poinformowała POLITYKĘ, że ze względu na charakter sprawy wydłuża czas potrzebny na odpo­wiedź do ustawowych 30 dni. Ostatniego dnia, czyli 30 marca tego roku, wysłała zaś decyzję odmowną, argumentując, że odpowiedzi naruszałyby obowiązek „ochrony danych identyfikujących funk­cjonariuszy” zapisany w ustawie o SKW. Zastępca dyrektora biura prawnego SKW Alicja Kurek, która podpisała się pod odpo­wiedzią dla POLITYKI, argumentowała na­wet, że służba złamałaby ten przepis także wtedy, gdyby zaprzeczyła informacji (sic!), że „w stosunku do wskazanej przez wnio­skodawcę osoby toczy się lub toczyło się postępowanie administracyjne zakończo­ne wydaniem decyzji administracyjnej”.
   W odpowiedzi na nasze pytania rzecznik koordynatora do spraw specsłużb Mariu­sza Kamińskiego napisał, że koordynator „nie ingeruje w politykę kadrową szefów nadzorowanych przez siebie służb specjal­nych” oraz że „uprawnienia w tej mierze mają szefowie poszczególnych instytucji”. Piotr B. nie chciał rozmawiać z POLITYKĄ.
Grzegorz Rzeczkowski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz