piątek, 25 maja 2018

Ksiądz dobrodziej na włościach



 pałac głódź

Arcybiskup Sławoj Leszek Głodź szykuje się do emerytury w rodzinnej wsi Bobrówka. Czeka tam na niego dwudziesto hektarowa posiadłość z pałacem. A także oddani mieszkańcy

Elżbieta Turlej

Obcych w Bobrówce wyczują na kilometr. Wystarczy, że zajadą do sklepu prowadzo­nego przez bratanka arcybiskupa, a już po wsi idzie wieść, że są. Przyjechali szkodzić.
   - A niby po co tu jesteście?! - wypytuje obcego miejscowy, zajeżdżając mu dro­gę samochodem, wychodząc na asfalt albo pokrzykując zza płotu.
   I obcy nie ma szansy odpowiedzieć, bo swój już wie: - Chcecie zniszczyć spokój arcybiskupa, metropolity gdańskiego Sławoja Leszka Głódzia! Naszego dobrodzieja!
   Swój nie ma wątpliwości, że licząca czterysta dusz podlaska Bobrówka jest znana w całym kraju jako rodzinna wieś byłe­go biskupa polowego Wojska Polskiego. Obcy potrzebuje czasu, żeby zrozumieć, że tu wszystko ma o tym przypominać.
   I to już od wjazdu do wsi, zaznaczonego drewnianym słupem z herbem Bobrówki. Wymyślili go swoi, a arcybiskup jako sołtys honorowy pobłogosławił. W herbie jest przypominający o nim pastorał. Są też dwa kłosy sygnalizujące jego zamiłowanie do uprawy ziemi. I bóbr. Wiadomo - od nazwy wsi.
   Nikomu nie przeszkadza, że wieś nigdy nie była szlachecka - w odróżnieniu np. od sąsiedzkiego Wrócenia. A skoro nie była, to ten herb się tak naprawdę „nie liczy”. Liczy się za to uśmiech wjeżdżającego do wsi dobrodzieja.
A dobrodziej przyjeżdża do rodzinnej Bob­rówki nawet kilka razy w miesiącu i zapowiada, że osiądzie tu na emeryturze. Na razie przywo­żą go z Gdańska służbowe samochody, których nazw swoi nie są w stanie spamiętać. Limuzy­ny gnają z powrotem na Pomorze, a dobrodziej już kilka godzin po przyjeździe rusza w wieś jeepem cherokee.
   Zauważa wszystko: komu przybyło na go­spodarstwie, komu ubyło. Jego gospodarskie oko wyłapie, czyj ogród przy domu rozkwita, a czyj podupada. Ten, komu rozkwita, dosta­nie potem od dobrodzieja nagrodę, ten, komu podupada - radę, żeby więcej się starał. Nie tyl­ko dla siebie, lecz także dla znamienitych gości.
A ci, odkąd Sławoj Leszek został biskupem polowym Wojska Polskiego, bywają tu regularnie.
   Swoi najbardziej zapamiętali prezydenta Aleksandra Kwaś­niewskiego, który przylatywał tu helikopterem i spotykał się z ar­cybiskupem w jego letniej rezydencji w Kolonii Bobrówka.

KOŚCIÓŁ DLA SIEBIE I SWOICH
Do letniej rezydencji dobrodzieja obcym trudno trafić. Swoi wiedzą, że wystarczy się trzymać drewnianych krzyży ustawio­nych wzdłuż wsi, a potem zakręcić przy figurce Jezusa ustawionej na pniu brzozy. Kawałek dalej zaczyna się posiadłość. Dwadzieś­cia jeden hektarów kupowanych przez arcybiskupa od swoich w latach dziewięćdziesiątych.
   Część ziemi, z drzewami i paśnikami, jest ogrodzona siatką. Widać przez nią pasące się daniele. Po drugiej stronie za niskim płotem stoją dwa drewniane domy pomalowane na czerwono i zielono. Obok widać budynki go­spodarcze, w których arcybiskup hoduje owce. Kawałek dalej jest tylko mur, a na nim gipsowe figurki jeleni i lwów łubiane przez arcybiskupa i kopiowane przez swoich w ich własnych obej­ściach. Za nimi kolejnych sześć czy pięć domów schowanych w zieleni.
   Sama ziemia jest warta około miliona zło­tych. Budynki i ich wyposażenie nawet dwa, trzy razy tyle.
   O tym, jak jest za murem, może powiedzieć kilku swoich, którym dobrodziej daje zarobić na drobnych napra­wach, sprzątaniu, przygotowywaniu jedzenia dla gości. Ale nie po­wiedzą. Arcybiskup ceni lojalność i dyskrecję. I nawet kiedy go nie ma we wsi, trzeba pilnować, o czym się mówi, bo zaraz ktoś donie­sie do bratanka dobrodzieja. Albo do jego brata, który ma dom na­przeciwko sklepu. Albo do rodziny siostry, która mieszka kilkaset metrów dalej. I człowiek ze swojego stanie się obcy. Lepiej trzy­mać język za zębami. Albo wykazywać się lojalnością, czyli dzwo­nić na policję, kiedy obcy zaczyna węszyć.
   - Dobrze radzimy przestać obserwować posiadłość, inaczej bę­dziemy musieli wysłać patrol - proszą przez telefon policjanci z Moniek, kiedy jeden ze swoich powiadamia, że obcy podchodzą za blisko posesji dobrodzieja.
   Policjanci przyznają, że arcybiskup przysparza im pracy. Ostat­nio razem ze ściągniętymi z kilku powiatów funkcjonariusza­mi zabezpieczali uroczystość w wiejskim kościele. Sprawozdanie z uroczystości leciało w Radiu Maryja. Na żywo łączyła się z Bob­rówką również Telewizja Trwam. Wszystko z okazji - jak podawały stacje - 25-lecia parafii w Bobrówce, które razem z dobrodziejem świętowali inni duchowni, m.in. ks. kard. Henryk Gulbinowicz, bi­skupi oraz dyrektor Radia Maryja, ojciec Tadeusz Rydzyk. I poli­tycy - Krzysztof Jurgiel, Jarosław Zieliński i Jan Szyszko.
   Jednym z honorowych gości był też redaktor naczelny „Gaze­ty Polskiej” Tomasz Sakiewicz, a list z gratulacjami - odczytany z ambony przez specjalnego wysłannika z Rzymu, ks. prałata Giu­seppe Laterza - napisał papież Franciszek.
Nikt potem nie prostował, że w Bobrówce nigdy nie było pa­rafii. Rocznicę 25-lecia obchodził jedynie wiejski kościół po­mocniczy, o którego budowę wystarał się sam Sławoj Leszek jeszcze jako pracownik Watykanu. Zbudowali go swoi w czy­nie społecznym. Zrobili to dla siebie, ale także po to, żeby do­brodziej nie musiał jeździć na sumę pięć kilometrów dalej, do kościoła parafialnego. I nie jeździ. Do kościoła w Bobrówce na niedzielne msze musi za to przyjeżdżać proboszcz. I kilkuset wiernych z parafii.

BOCZNE WEJŚCIE DLA CHORYCH
Na mszy z okazji nieistniejącej parafii w Bobrówce był rolnik z sąsiedniej wsi. Pogada, ale nieoficjalnie, że arcybiskup chwalił się nie tylko zbudowanym przez siebie kościołem, ale też - jak mówił - „centrum terapii zajęciowej, z którego korzystają dzie­ci i osoby niepełnosprawne. Całość włączona jest w działalność Caritas, z rehabilitacją i nowoczesnym oprzyrządowaniem. Ko­rzystają z niego mieszkańcy trzech powiatów”.
   - Miał je stworzyć razem z Caritasem w wykupionym przez siebie budynku po byłej szkole. Do przetargu chciała stanąć ja­kaś kobieta z Polski. Zamierzała zbudować we wsi dom spokoj­nej starości, ale zrezygnowała, gdy usłyszała, kto startuje. No, i arcybiskup kupił szkołę za 60 tys. Miały być cuda na kiju - si­łownia dla młodzieży, centrum pielgrzymkowe, gabinet lekar­ski, w którym starsi ze wsi będą mogli zmierzyć ciśnienie. A co jest? Pałac arcybiskupa - mówi rolnik. I zastrzega, że jakby co, to w sądach wszystkiego się wyprze. Obcy przyjedzie do gminy i wyjedzie, a on musi w niej żyć. I codziennie w drodze na pole mijać pałac.
   Ale i obcym trudno przeoczyć pałac. Ogrodzony, z gankiem podpartym kolumnami, stoi w centrum Bobrówki. Przed solid­nymi drewnianymi drzwiami powiewa flaga z herbem biskupim.
Przy wejściu obok pomnika bobra (odla­nego z mosiądzu) stoi kamień ze złotymi literami: Centrum Charytatywno-Opie­kuńcze Caritas Bobrówka. Są też tablice z napisami: Caritas Archidiecezji Biało­stockiej Ośrodek Opiekuńczo-Rehabilitacyjny, NZOZ Stacja Opieki Caritas Archidiecezji Białostockiej, Gabinet Fi­zjoterapii, Gabinet Kinezyterapii. Jest też oprawiona w ramki kartka z napisem: „Ga­binet rehabilitacyjny czynny od 8 do 12”.
   - Na wizytę trzeba czekać kilka miesięcy, tak jak w innych gabinetach - mówi rolnik.
   - Byłem z matką. Rehabilitantka przyjmu­je na NFZ w dwóch salkach umieszczonych w bocznej części pałacu.
   A w środku nie ma cudów: jest dawno nieodnawiana poczekalnia, są zniszczo­ne WC, drabinki, kilka urządzeń do terapii prądem. Tuż za gabinetem w trzech poko­jach mają zajęcia niepełnosprawni z po­wiatu monieckiego.
   - Niepełnosprawnych jest trzydzieścioro. Kiedy arcybiskup za­powiadał wspólne dzieło z Caritasem, była ich dziesiątka - wspo­mina. - Za mało na dofinansowanie z PFRON. Na szczęście dla arcybiskupa, honorowego obywatela powiatu monieckiego, po­wiat przekazał Caritasowi zajęcia dla dwudziestki swoich niepeł­nosprawnych, prowadzonych przez Powiatowe Centrum Pomocy Rodzinie. Dzięki temu na warsztaty w Bobrówce płynie rocznie ponad 500 tys. złotych z PFRON.
   Mimo to w salkach dzierżawionych od arcybiskupa nie widać bogactwa. Widać je za to - jak mówią w Bobrówce - na pokojach. Czyli w głównej części pałacu, zamkniętej przez cały tydzień. Szy­kowanej, kiedy ma przyjechać jego ekscelencja.
   - Na wejście do środka jestem za słaby w uszach - śmieje się rolnik. - Ale wybrani przez arcybiskupa, którzy wykonują w pała­cu drobne naprawy, opowiadają, że widzieli marmurowe podłogi, pozłacane meble, żyrandole z poroża jeleni i portrety dobrodzieja oprawne w bogate ramy.
   Wszyscy, nie tylko wybrani, mogą oglądać parkujące na tyłach pałacu luksusowe auta. Kiedyś tu, gdzie jest parking, było wiejskie boisko, ale gmina dogadała się z arcybiskupem. Dobrodziej kupił za wsią – na podmiankę - kawałek ziemi wielkości boiska. Począt­kowo ktoś we wsi się burzył, że będzie dalej na zawody strażackie czy dożynki, ale szybko go przekonali, żeby siedział cicho. Bo doj­dzie do jego ekscelencji. I nie dostanie tego, co mógłby: pomocy przy załatwianiu różnych spraw w powiecie czy centrali, wyjaz­dów dla dzieci do Gdańska, roboty w posiadłości.

MUZEUM ARCYBISKUPA DLA ARCYBISKUPA
- A co my mamy do gadania? - pyta retorycznie pracownik powiatu. - Jesteśmy jak te małpki: nie mówimy, nie widzimy, nie słyszymy. Klaszczemy na uroczystościach z arcybiskupem i dajemy naszych niepełnosprawnych Caritasowi, a oni stają
się dowodem na dobre serce arcybisku­pa. I pewnie mogliby dużo opowiedzieć, ale kto ich wysłucha?
   Gdyby jednak ktoś ich chciał wysłu­chać, mogliby opowiedzieć, jak codzien­nie - w drodze do kuchni użyczonej im przez arcybiskupa - przechodzą przez główny korytarz pałacu. Przed zrobie­niem kanapek muszą minąć ściany ob­wieszone obrazami w złotych ramach (wśród nich portret Sławoj a Leszka w ob­jęciach Jana Pawła II), meble w stylu lu­dwikowskim zastawione porcelanowymi figurkami, fortepiany, na których arcybi­skup eksponuje otrzymane nagrody, od­znaczenia i haftowane proporce.
   Tuż przed wejściem do kuchni są jesz­cze przeszklone gabloty, w których do­brodziej wyłożył swoje nakrycia głowy z różnych etapów posługi w wojsku. Reszta ekspozycji poświęconej jego eks­celencji, czyli wystawa mundurów i od­znaczeń, jest na górze pałacu. Ale tam niepełnosprawni nie mają wstępu.
   Marmurowe schody na górę zagradza pozłacana barierka, pasująca do reszty wystroju. Swoi, którzy bywają za barierką, i przeglądali się w lustrach odbijających portrety dobrodzieja oraz haftowane proporce z jego zawołaniem biskupim „Milito pro Christo” (Walczę dla Chrystusa), mówią między sobą: do­brodziej ma styl i wie, co dobre.
Nic dziwnego, że coraz chętniej dzieli swój czas między let­nią posiadłość a pałac. Do pałacu coraz częściej zjeżdżają też znamienici goście z powiatu, województwa i stolicy, których arcybiskup oprowadza po poświęconym samemu sobie mu­zeum. Wystawę oglądają też księża z białostockiego Caritasu. W odróżnieniu od chorych czy niepełnosprawnych wchodzą do pałacu przez główne drzwi.
   Ale obcym nic do tego.
   Rzeczniczka Caritasu zapytana, czy umieszczenie na pałacu tablicy z hasłem „Ośrodek Rehabilitacyjno-Opiekuńczy” nie jest nadużyciem, bo sugeruje całodobową, stacjonarną opiekę dla chorych, odpowiada: „nie; to nazwa zwyczajowa, nadana na potrzeby organizacyjne Caritas Archidiecezji Białostockiej”.
   Sekretarz arcybiskupa obiecuje, że porozmawia, ale potem nie odbiera telefonu, nie odpisuje na SMS-y.
   Swoi też nie zamierzają odpowiadać, czy nie martwi ich wystawny tryb życia arcybiskupa. I czy nie zastanawiali się, skąd bierze na to pieniądze i czy faktycznie robi dla nich tyle dobrego.
   Radzą - na razie po dobroci, ale może pójść na ostro - opuś­cić Bobrówkę i nie wtykać nosa w nie swoje sprawy.
   Oni są u siebie i będą robić, co chcą. Tak jak ich dobrodziej.

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz