czwartek, 10 maja 2018

Tusk na dwa sposoby



Były premier jest jedynym dziś politykiem, który potrafiłby wygrać bezpośrednie starcie z dowolnym przedstawicielem PiS-owskiej prawicy. Jego powrót do polskiej polityki znacząco wzmocniłby demokratyczną opozycję

Przy okazji kwietniowego przesłuchania w sprawie smoleńskiej Donald Tusk po raz kolejny pokazał swą klasę i polityczną wagę. Dlatego Kaczyński byłego premiera się boi, dlatego boją się go propagandyści PiS-owskich mediów, prezesi upartyj­nionych spółek skarbu państwa, cała PiS-owska nomenklatura obsadzona na państwowych urzędach. Wszyscy ci lu­dzie widzą w Tusku swój najgorszy kosz­mar. Zapowiedź końca raju, żerowania na państwie, końca wędrówki milionów złotych od polskich podatników do pry­watnych kieszeni ludzi Kaczyńskiego.

NAJLEPSZY BOKSER LIBERALNEJ POLSKI
Tusk jest jedynym dziś politykiem, który występując w barwach zjedno­czonej opozycji, potrafiłby przeżyć bez­pośrednie starcie z dowolnym liderem PiS-owskiej prawicy. Obojętnie, czyjego przeciwnikiem byłby sam Jarosław Ka­czyński, Morawiecki, Brudziński, czy Duda, nie mówiąc już o żołnierzach pre­zesa z poziomu Suskiego, Kuchcińskiego czy Terleckiego.
   Przy okazji smoleńskiego przesłuchania, które miało go zniszczyć, Tusk przypomniał, jak to było ze Smoleńskiem naprawdę. Mianowicie, że pełną odpowiedzialność za przebieg lotu - łącznie e z katastrofą - ponosili Lech Kaczyński, i jego kancelaria i mianowany przez prezydenta szef lotnictwa generał Andrzej Błasik. Oni mogli ocalić tupolewa, jego za­łogę i jego pasażerów. Jednak rozpoczęcie kampanii wyborczej Lecha Kaczyńskiego w Katyniu było dla PiS ważniejsze niż po­wtarzane przez rosyjskich kontrolerów lotu ostrzeżenie, że na lotnisku nie ma warunków do lądowania.

DWIE POLSKI ZA PLECAMI LIDERÓW
Jeśli wierzyć tytułom, diagnozom, analizom czy grepsom (i to zarówno au­torstwa publicystów PiS, jak i strony opo­zycyjnej), w Polsce nie ma polityki, nie ma partii, nie ma idei, jest tylko osobista wojna Kaczyńskiego i Tuska. Prawicowi publicyści liczą na to, że zatłuczenie Tu­ska (przy okazji Smoleńska, Amber Gold czy jakiejś innej sprawy) zapewni osta­teczne zwycięstwo ich obozowi. Zaś wie­lu publicystów liberalnych uważa, że powrót Tuska to jedyna szansa odzyska­nia liberalnej Polski („bo Schetyna jest zbyt konserwatywny”, a „PO i Nowoczes­na nie mają polskiego Macrona”).
   Z kolei „symetryści” (z obozu radykal­nej lewicy lub z obozu zwyczajnej głupo­ty) liczą na to, że zniknięcie obu panów otworzy pole albo dla radykalnej lewi­cy (fantazje zwolenników Partii Razem), albo dla „prawdziwego liberalizmu” i „większej racjonalności” („Kultura Li­beralna”, „Libertas”).
   Jednak w rzeczywistości nawet tak ma­lownicza i wyrazista para jak Kaczyń­ski i Tusk politycznie reprezentuje coś ważniejszego niż tylko swoje własne am­bicje, traumy, emocje. Kaczyński repre­zentuje dzisiaj całą antyliberalną prawicę - zaprowadził wszystkie jej nurty (łącz­nie z radykalnymi narodowcami) na bo­gate pastwiska upartyjnionej gospodarki i państwa i w zamian ma ich poparcie. Z kolei Donald Tusk przez osiem lat re­prezentował (a w znacznej mierze też tworzył) Polskę liberalną, jej instytucje, środowiska, jej największą partię. Kie­dy ta instytucjonalna infrastruktura zo­stanie zniszczona, żaden bokserski talent mu nie pomoże. Jeśli Grzegorzowi Schetynie nie uda się konsolidacja Platformy Obywatelskiej i Nowoczesnej, jeśli Koa­licja Obywatelska nie zatrzyma marszu prawicy Kaczyńskiego już przy okazji wy­borów samorządowych, Tusk będzie mu­siał albo pozostać na unijnej emigracji, albo ryzykować w ojczyźnie areszt wy­dobywczy. Nie będzie już wtedy żadnej zorganizowanej politycznej siły, której Kaczyński musiałby się bać.
   To prawda, że Jarosław Kaczyński i Donald Tusk byli ogromną wartością dodaną dla swych obozów. Jednak Tusk nie zdobyłby władzy w 2007 roku, gdy­by nie mobilizacja całej liberalnej Polski, która potrafiła wówczas obronić doro­bek polskiej transformacji ustrojowej po roku 1989 przed widmem populizmu i wpływów ze Wschodu (PiS, Samoobro­na, LPR).
   Z kolei Kaczyński nie zdobyłby wła­dzy w 2015 roku, gdyby nie wcześniej­sza społeczna, instytucjonalna, medialna ofensywa Kościoła Rydzyka, prawicy kul­turowej i nacjonalistycznej. I gdyby nie ogromna siła przebudzonej przez Smo­leńsk tradycji polskiej martyrologii i resentymentu wobec Zachodu. Trady­cji - dodajmy - nieraz w naszej historii przeważającej nad tradycją polskiej mo­dernizacji, pracy, chrześcijańskiego czy oświeceniowego uniwersalizmu.
   Z drugiej strony największą słabością zarówno Kaczyńskiego, jak i Tuska jest słabość ich własnych obozów. Kaczyński ciągnie za sobą bagaż głupoty, chciwo­ści i fanatyzmu dzisiejszej polskiej pra­wicy. A Tuska osłabiają demobilizacja polskiego liberalnego mieszczaństwa, ambicjonalne konflikty jego politycz­nych reprezentantów, a także intelek­tualna dezorientacja liberalnej Polski - jej medialnych celebrytów, którzy za­chowują się chwilami jak pozbawio­ny głowy kurczak tańczący swój ostatni taniec na wiejskim podwórzu.

MĄDRZE ALBO GŁUPIO
Scenariusze powrotu byłego premiera do Polski i do polskiej polity­ki są z grubsza dwa - mądry i głupi. Mą­dry zakłada powrót Tuska w wyborach prezydenckich jako wspólnego kandy­data Koalicji Obywatelskiej (PO i No­woczesna), apelującego także o poparcie i współpracę do innych możliwych pod­miotów antypisowskiej koalicji (działa­cze KOD i innych grup demokratycznego oporu, SLD, PSL, liberalna lewica, która wciąż organizuje się i zorganizować nie może pod przewodem Barbary Nowa­ckiej i Roberta Biedronia).
   Ten mądry scenariusz zakłada także współpracę Tuska i Schetyny. Grzegorz Schetyna skutecznie zrekonsolidował Platformę po wyborczej porażce, a te­raz buduje szerszy polityczny obóz się­gający od liberalnych konserwatystów (Kazimierz Michał Ujazdowski), przez gospodarczych liberałów (Ryszard Petru), po światopoglądowe liberałki z No­woczesnej (Joanna Scheuring-Wielgus, Kamila Gasiuk-Pihowicz, Katarzyna Lubnauer). W paru największych pol­skich miastach (Poznań, Łódź) w faktycz­nej koalicji z PO są dzisiaj nawet ludzie od Barbary Nowackiej, sprawdzający się świetnie w tematyce socjalnej.
   Schetyna zawsze umiał pracować na poziomie partyjnego aparatu, jednak nie ma tego daru bożego, który niezbęd­ny jest, by wygrywać w bezpośredniej kampanijnej debacie. Tak jak bez trudu zdołałby w takiej debacie z Kaczyńskim czy jego ludźmi wygrać Tusk. Obaj pa­nowie potrzebują więc siebie nawza­jem. I jeśli nawet nie da się odbudować pomiędzy nimi zaufania, powinien ich połączyć pragmatyzm.
   Ale jest i drugi (głupi, powiedzmy so­bie szczerze) scenariusz powrotu Donal­da Tuska. Jako zbawcy - na zgliszczach PO i Nowoczesnej rozbitych w kolejnych wyborach; wśród aresztowań i rozpadu wszystkich liberalnych instytucji.
   Słyszałem taki scenariusz powtarza­ny przez bardzo reprezentatywnych lu­dzi: „PO i Nowoczesna przegrają wybory samorządowe, to będzie klęska, Schety­na zapłaci za to głową, a wtedy Tusk bę­dzie mógł wrócić”. Aby przybliżyć ten scenariusz, były premier powinien na­wet - ich zdaniem - „pogrzebać trochę w Platformie za pośrednictwem swoich ludzi”, żeby Schetyna „nie czuł się zbyt swobodnie”.

OSTATNIA SZANSA
No więc nie. Jeśli liberalna Polska nie wygra wyborczego starcia, to Tusk już nie będzie miał po co wracać. Pozo­stanie mu tylko unijna emigracja, bo po rozbiciu resztek liberalnej Polski Ja­rosław Kaczyński poczuje się wszech­mocny niczym Erdogan czy Putin. A powracającego Tuska nie powitają tłu­my zwolenników, lecz funkcjonariusze Mariusza Kamińskiego i Zbigniewa Ziobry, którzy wsadzą go do aresztu wydo­bywczego pod jakimkolwiek pozorem.
   Ten drugi (i głupszy) scenariusz roz­powszechniają ludzie, którzy wcześniej niszczyli dla Tuska Schetynę i jego lu­dzi. Boją się, że sojusz Grzegorza Schety­ny i Donalda Tuska zablokuje im powrót do polskiej polityki. Schetyna potra­fi być przecież pamiętliwy, zaś oni sami dla Tuska nie mają dzisiaj żadnej war­tości. Mam więc nadzieję, że scenariusz powrotu byłego premiera jako zbawcy na gruzach PO jest ich autorskim pomy­słem i nie ma jego błogosławieństwa.
   Zresztą, aby uspokoić ludzi, którzy wsparli kiedyś Tuska w konflikcie ze Schetyną (w rodzaju Jacka Protasiewicza, Jana Krzysztofa Bieleckiego czy Bar­tłomieja Sienkiewicza), można wróżyć, że powrót do istotniejszej polskiej poli­tyki jest dla nich możliwy.
   Jeśli bowiem Donaldowi Tuskowi, Grzegorzowi Schetynie, Katarzynie Lubnauer, jeśli w miarę lojalnie ze sobą współpracującym siłom liberalnej Pol­ski uda się pokonać antyliberalną pra­wicę, wówczas zapewne Tusk będzie prezydentem, a Schetyna premierem. I zapewne ten pierwszy - wzorem pra­wie wszystkich wcześniejszych loka­torów pałacu prezydenckiego - będzie budował pozycję niezależną wobec po­pierającej go partii. Dawni przeciwni­cy Schetyny znów się wtedy Tuskowi przydadzą.
   Jednak dziś walka toczy się nie o to, kto i w jaki sposób będzie dzielił władzę w li­beralnej Polsce. Dziś walczymy o powrót naszego kraju z autorytarnych peryfe­rii do serca Europy i całego liberalnego Zachodu.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz