piątek, 18 maja 2018

Siła teflonu



Tajemnicą bezkarności tej władzy jest umiejętność wyjątkowo brutalnego niszczenia solidarności społecznej Polaków. Każde protestujące środowisko przedstawia się jako elitę, której los powinien być obojętny zwykłym szarym ludziom. Ostatnio elitą stali się nawet niepełnosprawni i ich opiekunowie

Andrzej Celiński, weteran opozycji demokratycznej z czasów PRL, pamiętają­cy czasy, kiedy przeciw­ko władzy buntowali się nieliczni, podczas gdy miliony wybiera­ły potulny oportunizm, powiedział nie­dawno: „Polska ruszy przeciwko PiS, kiedy zabraknie kiełbasy”. Przemawiało przez niego rozgoryczenie, ale faktycznie - analogie z dawnym ustrojem stają się aż za bardzo wyraźne. Korumpowanie jed­nych, zastraszanie drugich, bezwstydne uwłaszczanie się działaczy rządzącej par­tii na publicznym majątku. A wszystko to przy wtórze wyjątkowo agresywnej pro­pagandy, która ma odizolować protestują­ce czarne owce od reszty potulnego stada.
   Dlaczego akurat tej władzy uchodzą bezkarnie czyny i słowa, które pogrąży­łyby każdą inną ekipę rządzącą Polską po roku 1989?

WYJĄTKOWA PYCHA RZĄDZĄCYCH
Zacznijmy od paru cytatów z klasyków nowej propagandy. Kry­styna Pawłowicz, posłanka Prawa i Spra­wiedliwości, o uczestniczkach czarnych protestów: „wykolejone kobiety”, „za­chowują się jak ulicznice”, „trzeba pokazywać Polakom najbardziej kom­promitujące zachowania tych wiedźm”, Stanisław Pięta, poseł PiS, o strajkują­cych lekarzach rezydentach: „całe sta­do lewackich celebrytów kręci się wokół tego towarzystwa, młodzi lekarze do­brze zarabiają, nie powinni dostać ani grosza więcej”. Ten sam PiS-owski celebryta o Związku Nauczycielstwa Pol­skiego i protestujących nauczycielach: „to postkomunistyczna, progenderowa i prorosyjska organizacja. Jeśliby to ode mnie zależało, wyrzuciłbym czerwoną lumpeninteligencję na pysk!”. Minister Marek Suski, szef gabinetu polityczne­go premiera Mateusza Morawieckiego, o protestujących w Sejmie matkach niepełnosprawnych dzieci: „panie chcą żywej gotówki, bo chcą iść do kina, do teatru, na basen”.
   Państwowa telewizja przedstawia gło­sy „zwykłych obywateli” oburzonych, że
protestujący „przeszkadzają spokojnie pracować i żyć”. W „informacjach” i na „paskach grozy” pokazywane są fałszy­we liczby mające przekonać Polaków, że nauczyciele, lekarze rezydenci, pracow­nicy LOT czy ZUS domagający się pod­wyżek pensji i godnych warunków pracy - to krezusi i członkowie elity. PiS-owscy prezesi państwowych spółek sami od­bierają nagrody sięgające setek tysięcy, a nawet milionów złotych, jednak kiedy ich pracownicy domagają się podwyżek o kilkaset złotych i lepszych warunków pracy, podają ich do sądu, represjonują, zmuszają do odejścia.
   Przy okazji protestu niepełnospraw­nych, ich rodziców i opiekunów do­szło do ataków najbardziej brutalnych. Szczególnie kiedy protestujący w Sej­mie nie dali się nabrać na mediacje Morawieckiego i Dudy, przez co władza nie mogła odtrąbić kolejnego propagando­wego sukcesu. Politycy rządzącej pra­wicy prześcigali się w piętnowaniu „chciwości” protestujących. A TVP usta­wiła nawet w Sejmie kamerę nadzoru­jącą fragment korytarza, na którym od wielu dni niepełnosprawni oraz ich opie­kunowie czekają, aż władza spełni ich postulaty. Oko wielkiego PiS-owskiego brata poluje na zachowania, fragmen­ty prywatnych rozmów, które można by później pokazać Polakom jako „kompro­mitujące”.
   Kiedy ostatni raz w taki sposób za­straszano i obrażano protestujące grupy społeczne i zawodowe? W PRL, w latach 80., a także podczas wcześniejszych po­litycznych przesileń. Jednak po roku 1989 bano się „gniewu ludu” i na obra­żanie całych grup społecznych czy za­wodowych pozwalało sobie tylko paru krewkich publicystów, może paru głup­ców. Każda ekipa rządząca III RP - od postkomunistycznej lewicy po postso­lidarnościową prawicę - przynajmniej udawała, że z pokorą wysłuchuje postu­latów protestujących.
   Jarosław Kaczyński i PiS zacho­wują się zupełnie inaczej. Zaczęli już w 2006, 2007 roku, bardzo jesz­cze nieśmiało, od nazywania polskich profesorów, nauczycieli i liberalnych in­teligentów „wykształciuchami”. I obiet­nicy, że strajkujących lekarzy „władza weźmie w kamasze”, czyli zmilitaryzuje i zmusi do pracy. Mistrzem tego typu wy­głupów był wówczas Ludwik Dorn, który pełnił funkcję ministra spraw wewnętrz­nych i administracji. Dorn był opozycjo­nistą w czasach PRL i namiastkę władzy, którą dostał od braci Kaczyńskich, wyko­rzystał, by odreagować dawną bezsilność wobec komunistów za pomocą agresji
wobec „liberalnych lemingów”. Jarosław Kaczyński, nawet jeśli sam kazał zastra­szać pielęgniarki okupujące Kancela­rię Premiera, publicznie szydził wtedy z Dorna, że swoim niewyparzonym języ­kiem sprawia rządowi większe problemy niż opozycja.
Dziś jest zupełnie inaczej. Sam Ja­rosław Kaczyński, najpierw „sortując” Polaków, a potem z sejmowej mównicy zastraszając i obrażając polityków opo­zycji, nadał ton, który jego ludzie podję­li wobec wszystkich protestujących grup i zawodów.

TAKTYKA SALAMI
PiS jak do tej pory wszystko uchodzi bezkarnie. Chwilowe załama­nia w sondażach, po ujawnieniu wyjątkowo kompromitujących zachowań władzy, są szybko zapominane przez „PiS-owski lud”. Oczywiście zaczyna już odgrywać swoją rolę oportunizm, chęć ułożenia się z brutalną władzą. Dlatego dyrektor Woj­skowego Instytutu Medycznego gene­rał Grzegorz Gielerak osobiście przywozi Kaczyńskiemu kule do domu na Żolibo­rzu. A dyrektorzy szkół na Podkarpaciu bez słowa sprzeciwu kolportują wśród uczniów tematy państwowego konkur­su na 100-lecie niepodległości, w którym jedynym godnym upamiętnienia budow­niczym polskiego państwa jest Lech Ka­czyński (występuje we wszystkich pięciu tematach konkursu), a jedyną wspo­mnianą oprócz niego postacią publiczną jest Jan Paweł II.
   Nie bez wpływu na bezkarność tej wła­dzy jest też oportunizm symetrystów, którzy usprawiedliwiają patologie pań­stwa PiS tym, że „wcześniej także po­pełniano błędy”. W tekstach Michała Szułdrzyńskiego czy Andrzeja Stankie­wicza każda patologia PiS-owskiej wła­dzy jest usprawiedliwiona „grzechami liberałów”. Również dla naszej antyliberalnej lewicy społeczne koszty trans­formacji ustrojowej, będące ceną za odbudowanie Polski z PRL-owskich ruin, to wystarczające usprawiedliwienie dla wszystkiego, co robi dziś PiS - łama­nia konstytucji, niszczenia rządów pra­wa, wyprowadzania Polski z Europy czy hodowania radykalnych nacjonalistów jako „bijącego serca” i kadrowego zaple­cza nowej władzy.
   Jednak prawdziwym politycznym wunderwaffe Kaczyńskiego i kluczem do teflonowości PiS jest ich nieporów­nywalna z jakąkolwiek formacją rzą­dzącą Polską po 1989 roku zdolność do najbardziej brutalnego rozbijania soli­darności społecznej. Umiejętność wy­izolowania każdej grupy społecznej lub zawodowej, która domaga się swo­ich praw, sprzeciwia się władzy Ka­czyńskiego albo którą Kaczyński uznał za wroga i przeznaczył do likwidacji, oczyszczenia, wymiany.
   Protestują sędziowie? „Przecież to eli­ta, ty dostałeś od nas swoje 500+ i wcześ­niejszą emeryturę, więc nie przejmuj się nimi”. Protestują lekarze? „Skorumpo­wana elita, mordercy w białych kitlach” (Ziobrze zabili ojca). Młodzi lekarze re­zydenci? „Rozwydrzona młodzież, wy­kształcona za twoje pieniądze, a chce zarabiać więcej niż ty!”.
   Elitą stają się piloci i stewardesy LOT, pracownicy ZUS. Wichrzycielami są znowu związkowcy, choć jedynie ci, którzy nie słuchają liderów NSZZ Soli­darność przekupionych przez PiS miej­scami w radach nadzorczych i udziałem w skoku na publiczną kasę.
   Za każdym razem przeciwko wyizolo­wanej grupie protestujących lub prze­znaczonych do czystek używany jest bez żadnych ograniczeń język będący kalką PRL-owskiej propagandy, także stoso­wanej w tamtej epoce przeciwko uczest­nikom strajków i ulicznych protestów. Język zawiści społecznej, szczucia, po­kazywania, że „twoje interesy nie mają nic wspólnego z ich interesami”. Na wie­lu wyborców PiS ten język działa sku­tecznie. Albo zobojętnia ich na postulaty protestujących grup („przecież nas to nie dotyczy, nam dają albo obiecują, że dadzą”). A czasami staje się wręcz rodza­jem rozrywki („patrzcie, jak się skarżą, jak jęczą, a dobrze im tak!”).
   Jednak najskuteczniejsza okazuje się powtarzana przy każdej okazji przez władzę i jej media propagandowa man­tra: „Oni są elitą, nie mają z tobą nic wspólnego, protestują przeciwko na­szej władzy, a my ci przecież daliśmy...”. Znowu jest to kalka PRL-owskiej pro­pagandy z czasów, kiedy była skutecz­na. Kiedy tamtej władzy udawało się wyizolować i przedstawić reszcie Pola­ków jako wyobcowaną i zasługującą na zniszczenie elitę, najpierw obszarników, potem kułaków, spekulantów, studen­tów, rozwydrzoną młodzież, chuliganów, niewdzięcznych wobec władzy inteli­gentów, wreszcie syjonistów - czyli każ­dego podejrzanego o obce pochodzenie będące powodem, dla którego służą ob­cym interesom.

ZNÓW NAUCZYĆ SIĘ SOLIDARNOŚCI
Niemiecki pastor protestancki Martin Niemöller, który w młodo­ści popełnił błąd, popierając nazistów, a później, kiedy próbował ten błąd na­prawić, trafił do obozu koncentracyjne­go, pozostawił po sobie bardzo smutny wiersz: „Kiedy przyszli po komunistów, milczałem,/ przecież nie byłem komuni­stą./ Kiedy zamknęli socjaldemokratów, milczałem,/ przecież nie byłem socjal­demokratą./ Kiedy przyszli po związ­kowców, nie protestowałem,/ przecież nie byłem związkowcem./ Kiedy przy­szli po Żydów, milczałem,/ przecież nie byłem Żydem./ Kiedy przyszli po mnie, nie było już nikogo, kto mógłby zaprotestować”.
   Te słowa zostały napisane w gorszych czasach przez człowieka, który za póź­no zrozumiał, jak ważna jest praktyczna społeczna solidarność. Powinny jednak dać do myślenia wszystkim tym, którzy wciąż powtarzają mantrę suflowaną im przez PiS-owską propagandę: „Ludzie dziś łamani to przecież elita, nie mają nic wspólnego ze mną, szarym człowie­kiem, dla którego ta władza jest całkiem bezpieczna”.
   To nie jest prawda. Władza rządzą­ca dzięki najbardziej brutalnemu roz­bijaniu społecznej solidarności jest groźna dla każdego. Nawet jeśli różne grupy przekonują się o tym w różnym czasie. Ludziom, którzy nabierają się na język PiS-owskiej propagandy, powinno dać do myślenia to, że w końcu elitami stali się niepełnosprawni i ich opieku­nowie. Zatem los elity czeka każdą grupę społeczną czy zawodową, która przeciw­stawi się tej władzy.
   Słusznie byliśmy dumni z pierwszej Solidarności, bo zapoczątkowała upadek komunizmu w całym bloku wschodnim. Ale dziś wielu z nas zapomniało o soli­darności przez małe „s”. Polacy będą się jej musieli nauczyć zupełnie od nowa.
Cezary Michalski

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz