Kryzys w resorcie
finansów to nie jest zwykły konflikt personalny, tylko fundamentalny spór o to,
czy Polska wkroczy na drogę grecką. Minister Teresa Czerwińska nie chce być
tylko posłuszną księgową i dlatego - jak ustalił „Newsweek” jednak odejdzie z
rządu
Renata Grochal, Radosław Omachel
W PiS wszyscy mają dość Czerwińskiej. Nie znam nikogo, kto
by jej bronił. Wydawała się lojalną, spokojną kobietą, dlatego została ministrem,
ale dziś tego żałujemy i mówi bez ogródek ważny polityk Zjednoczonej Prawicy.
Jak ustalił „Newsweek”, Czerwińska w najbliższych tygodniach pożegna się ze
stanowiskiem. Powodem mają być wyborcze obietnice PiS, czyli tzw. piątka
Kaczyńskiego, której - zdaniem minister finansów - nie da się sfinansować w przyszłym
roku. Spór o wydatki od kilku tygodni toczył się za kulisami rządu, aż w
ostatnich dniach prawicowy portal poinformował, że minister już miała się
podać do dymisji, ale nie przyjął jej premier. W PiS panuje przekonanie, że to
sama Czerwińska stoi za przeciekami do mediów.
- Jeśli Teresa będzie kolejne tygodnie hamletyzować i pokazywać, jak
bardzo PiS jej wykręca ręce, to zapłacimy za to w wyborach do Parlamentu
Europejskiego. Trzeba to przeciąć - mówi bliski współpracownik premiera. Według
naszych informacji odejście Czerwińskiej to ma być aksamitny rozwód, żeby nie
wyglądało to jak rozdzieranie szat przeciwko „piątce Kaczyńskiego”. Czerwińska
ma odejść w ramach szerszej rekonstrukcji wraz z ministrami, którzy startują do europarlamentu. I ma być polską kandydatką do jednej z
międzynarodowych instytucji.
Najnowszy scenariusz zakłada, że rekonstrukcja odbędzie się jeszcze w
kwietniu, by PiS mogło liczyć na premię „za odświeżenie gabinetu” w
eurowyborach. Choć spekulowano, że resort finansów może objąć sam premier, to
według naszych informacji ministrem zostanie najprawdopodobniej Leszek Skiba,
dotychczasowy podsekretarz stanu. Ma on bardzo dobre notowania u Morawieckiego
i jest związany z Instytutem Sobieskiego, prawicowym think tankiem.
DZIEWCZYNA Z CHARAKTEREM
Poniedziałkowy
poranek w ubiegłym tygodniu. Na Wydziale Zarządzania
Uniwersytetu Warszawskiego, gdzie za chwilę rozpocznie się wykład szefowej
resortu finansów na konferencji dotyczącej planowania budżetu państwa, zebrała
się spora grupa studentów, naukowców i dziennikarzy. Pani minister idzie
spokojnym krokiem w nienagannie skrojonej marynarce i dobranym pod kolor
naszyjniku. Na uczelni czuje się jak w domu. Od kilku lat (nawet po wejściu do
rządu) prowadzi tu wykłady, seminaria magisterskie i doktorskie. Jest doktorem
habilitowanym nauk ekonomicznych. Specjalizuje się w rynkach finansowych i
finansach publicznych.
Profesor Alojzy Z. Nowak, dziekan Wydziału Zarządzania, mówi, że
Czerwińska wie, czego chce, i do tego dąży. Gdy chciała się przenieść z
Uniwersytetu Gdańskiego do Warszawy, sama do niego przyjechała i w ciągu kilku
minut - w drodze z wydziału na parking - przekonała, by ją zatrudnił.
- Śmieję się, że to jej zajęło jakieś dwieście metrów. Znałem ją z
publikacji. Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Przekonała mnie silną
osobowością i logiką myślenia, charakteryzującą osoby, znające swoją wartość,
mające pasję i poglądy, których się trzymają. Taka jest Teresa - podkreśla
Nowak.
Na pytanie dziennikarzy, czy to prawda, że złożyła dymisję, Czerwińska
odpowiada - parafrazując Marka Twaina - że pogłoski o jej dymisji są mocno
przesadzone i że premier zabrał głos w tej sprawie, więc temat jest zamknięty.
Jednak jej wykład dotyczący konstruowania budżetu państwa trudno odebrać
inaczej niż jako krytykę rozdętych obietnic socjalnych PiS i wielkie
ostrzeżenie.
Czerwińska mówi, że „decyzje
budżetowe muszą być wypadkową oczekiwań i możliwości”. „Są wyznaczane nie
tylko przez sytuację bieżącą, ale muszą uwzględniać także cykl koniunkturalny,
prognozy i ryzyka, które mają wpływ na trendy w gospodarce, a także prawa i
dobrobyt przyszłych pokoleń”. Minister podkreśla, że wszystko na to wskazuje,
iż szczyt koniunktury gospodarczej przypadł na 2018 rok. W kolejnych miesiącach
deficyt budżetowy będzie rosnąć, a wpływy z VAT będą mniejsze.
Przestrzega, że „prowadzenie odpowiedzialnej polityki budżetowej wymaga
przyjęcia perspektywy planowania daleko wykraczającej poza jeden rok
budżetowy”.
To samo mówiła na posiedzeniu rządu kilka tygodni wcześniej - tuż po
ogłoszeniu tzw. piątki Kaczyńskiego, czyli m.in. 500+ już na pierwsze dziecko
i trzynastki dla emerytów. W PiS krąży nawet dowcip, że gdy Kaczyński ogłaszał
hojne prezenty socjalne, słychać było sygnał karetki. I że ta karetka jechała
właśnie po minister Czerwińską, która zasłabła, bo policzyła, jakie będą koszty
tych obietnic dla budżetu.
MATEUSZ, SZUKAJ PIENIĘDZY!
Jak ustalił
„Newsweek”, po wystąpieniu Kaczyńskiego doszło do ostrej rozmowy między
minister finansów a premierem.
- Teresa wiedziała, że w roku wyborczym
będą jakieś obietnice, ale spodziewała się, że ich koszt sięgnie 20 miliardów
złotych, a nie 40. Zagroziła, że albo premier znajdzie na to pieniądze, albo
ona podaje się do dymisji. I poszła na zwolnienie lekarskie - opowiada
współpracownik premiera.
Dodaje, że u progu kampanii do europarlamentu Morawiecki z Kaczyńskim
przygotowali trzy warianty obietnic socjalnych. Czerwińska - jak twierdzą jej
współpracownicy - była wyłączona z tych prac, chociaż to jej resort odpowiada
za budżet. Prezes PiS uznał, że sytuacja partii jest zła, bo wchodzi w kampanię
ze spadającymi notowaniami. A to oznacza, że może skończyć tak jak były
prezydent Bronisław Komorowski, który u progu kampanii miał lekką przewagę, ale
ostatecznie przegrał wybory. Dlatego Kaczyński zdecydował, że PiS musi przebić
obietnice PO, bo tylko to może odwrócić sondażowy trend. I w „piątce” pojawiło
się 500+ na pierwsze dziecko oraz trzynasta emerytura, o których mówiła
Platforma. PiS dorzuciło jeszcze zerowy PIT dla
pracujących do 26. roku życia.
- PiS rzuciło na stół wariant maksimum, by pozbawić PO programu
socjalnego - zdradza nasz rozmówca.
Czerwińska uznała, że o ile w 2019 roku budżet zdoła udźwignąć te
obietnice, to w 2020 roku nie da się ich sfinansować bez naruszenia reguły
wydatkowej. Reguła zakłada - w dużym uproszczeniu - że tempo wzrostu wydatków
publicznych, głównie budżetowych, nie może przekraczać tempa wzrostu
gospodarczego.
Morawiecki zapewniał w ubiegłym
tygodniu, że „piątka Kaczyńskiego” nie naruszy reguły wydatkowej, ale szacunki
samego rządu mówią o wzroście wydatków w przyszłym roku o 44,3 mld zł, zaś
obsługa „podstawowych kategorii wydatkowych” pochłonie dodatkowe 70 mld zł. W
skrócie oznacza to, że nawet z pominięciem zaplanowanego na 6 mld zł programu
budowy dróg lokalnych przyszłoroczne wydatki państwa przekroczą limit
wyznaczony przez regułę wydatkową aż o 28 mld zł. „Piątka Kaczyńskiego” miałaby
kosztować w przyszłym roku ok. 40 mld zł. Łatwo obliczyć, że realizacja
zawartych w niej pomysłów spowoduje przekroczenie limitu o blisko 70 mld zł.
To tylko trochę mniej niż roczne wydatki NFZ.
- Czy władza, która nie szanuje konstytucji, będzie zawracać sobie głowę
jednym zapisem ustawy o finansach publicznych? - pyta retorycznie prof. Stanisław Gomułka, wiceminister finansów w rządzie PO
-PSL.
KACZYŃSKI WYRZUCIŁBY CZERWIŃSKĄ
Dobry znajomy
Czerwińskiej mówi, że właśnie zaliczyła zderzenie czołowe z polityką.
- Teresa jest ekspertką bez politycznego zaplecza, ale ma silny
kręgosłup i nie zrobi nic, co zachwieje finansami publicznymi. Dla niej nie
jest ważne to, że w październiku są wybory, tylko to, co się stanie za kilka
lat. Jest ekonomistką i ma jedną twarz, nie może jej stracić - mówi
współpracownik minister finansów. I dodaje, że Czerwińskiej już od jakiegoś
czasu coraz mniej podobało się to, co dzieje się w rządzie.
Zżymała się, gdy Morawiecki opowiadał, że wzrost dochodów z VAT jest efektem skutecznej walki ekipy PiS z mafiami oszukującymi
fiskusa. Podkreślała, że w grę wchodzi dużo więcej czynników, np. dobra
koniunktura gospodarcza. Już podczas prac nad tegorocznym budżetem dochodziło
do tarć między nią a ministrami. Dla niej priorytetami byty trzymanie
dyscypliny finansów publicznych i jak najniższy deficyt. Nie podobały jej się
podwyżki dla policjantów ani żądania Solidarności, która chce podwyżek w
budżetówce.
- Tylko czekałam, aż Czerwińska poda się do dymisji, bo ona umie liczyć.
Od początku nie pasowała do ekipy PiS, jest z innej bajki - uważa posłanka
Joanna Schmidt z partii Teraz. Gdy Czerwińska była jeszcze wiceministrem nauki
i szkolnictwa wyższego, zaprosiła Schmidt wraz z grupą profesorów do współpracy
przy tworzeniu algorytmu dofinansowania uczelni wyższych.
- Zawsze przychodziła na spotkania świetnie przygotowana. Nie odbierała
żadnych telefonów, przez dwie godziny była skoncentrowana na słuchaniu i
wyciąganiu wniosków. Zero ideologii, tylko merytoryczne argumenty. Zależało
jej na tym, by studenci mieli jak najlepszy dostęp do kadry naukowej. Do dziś
zachodzę w głowę, jak to się stało, że tak kompetentna osoba związała się z tą
ekipą - podkreśla Schmidt. I twierdzi, że Czerwińska miała świetny kontakt z
ministrem nauki Jarosławem Gowinem, to on ściągnął ją do swojego resortu. Tam
zauważył ją Morawiecki, któremu spodobało się, że jest merytoryczna i
konkretna. Najpierw zrobił ją podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów, a
gdy został premierem, awansował na ministra, bo zależało mu, żeby w rządzie
było jak najwięcej kobiet. Część rozmówców w kierownictwie Zjednoczonej Prawicy
żałuje tego „eksperckiego eksperymentu”.
- Myśmy ją nieprawdopodobnie napompowali, że jest taka świetna, i ona
myślała, że będzie podejmować decyzje, a teraz została sprowadzona na ziemię.
Prezes od lat powtarzał, że minister finansów ma być księgowym i jego
obowiązkiem jest znalezienie pieniędzy na realizację programu przygotowanego
przez polityków. Nie może być tak, że ogon kręci psem - mówi doradca Jarosława
Kaczyńskiego.
Jego zdaniem, gdyby to prezes PiS był premierem, już by podziękował
Czerwińskiej. Jednak Morawiecki przekonał prezesa, że demonstracyjne odwołanie
jej z rządu w szczycie kampanii może zaszkodzić PiS. Poza tym lubi Czerwińską.
Dlatego namówił ją, by wróciła ze zwolnienia lekarskiego. A we wtorek w
ubiegłym tygodniu na posiedzeniu rządu razem polecili ministrom, by szukali
oszczędności w resortach. Mają ściąć wydatki o 20-30 mld zł.
WITAJ, GRECJO!
Wodzisław Śląski,
początek marca. Lokalne struktury partii rządzącej zwołują mityng promujący
„piątkę Kaczyńskiego”. Na
sali są działacze, zwolennicy, dziennikarze. W tle pięć transparentów. Po
jednym na każdą propozycję szefa partii. Radny powiatowy Alojzy Szymiczek
chwali wypłatę emerytalnej trzynastki. - Chcę podziękować panu prezesowi
Kaczyńskiemu, że zauważa potrzeby osób starszych. Emerytom i rencistom się to
należało - mówi.
Głos zabiera posłanka Izabela
Kloc. - Nowe propozycje Jarosława Kaczyńskiego to strzał w dziesiątkę. To
zrównoważony rozwój, wsparcie dla rodzin, lepsze płace. Chcemy doszlusować do
najbogatszych krajów Unii Europejskiej - deklaruje posłanka. I dodaje, że
dobry gospodarz zawsze znajdzie pieniądze, że premier wszystko policzył i na
„piątkę” wystarczy.
We wtorek Morawiecki przyznał jednak, że „budżet nie jest z gumy” i na
realizację „piątki” tylko w przyszłym roku trzeba będzie pożyczyć jakieś 30
mld zł. A w budżecie, w którym w ostatnich latach przez większość rocznego okresu
rozliczeniowego figurowały sowite nadwyżki, teraz nagle pojawiło się manko. W
lutym ok. 800 mln zł. Wzrośnie także znacznie ważniejszy od budżetowego deficyt
sektora finansów publicznych, uwzględniający stan kasy samorządów i instytucji
takich jak ZUS. W 2018 roku ów deficyt wynosił tyle co 0,5 proc. PKB. To
niewiele. Ale już w przyszłym roku ma wynieść ok. 3 proc. PKB. Taki byłby koszt
wdrożenia przedwyborczego pakietu PiS.
Finansowych rezerw w systemie finansów publicznych nie ma już zbyt wiele.
Dalsze uszczelnianie systemu poboru VAT nie przyniesie więcej niż kilka
miliardów. Jedynym dostępnym źródłem finansowania „piątki” jest zatem dług. A
że po nacjonalizacji OFE przez ekipę PO-PSL i serii kwartałów z
ponadprzeciętnym wzrostem gospodarczym relacja jawnego długu publicznego do PKB
spadła w okolice 45 procent, to do konstytucyjnego progu 60 procent rząd ma co
najmniej kilka lat w miarę bezkarnego zadłużania się na realizację obietnic.
- Już pierwsza wersja 500+ i pozostałych wydatków socjalnych PiS
finansowana była z pożyczek. Deficyt budżetowy nie zniknął - mówi Marian Noga,
były rektor Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu i były członek Rady Polityki
Pieniężnej. - Zwiększanie zadłużenia wcześniej czy później doprowadzi do
podwyżki podatków. To, co proponuje PiS, to jest wkraczanie raźnym krokiem na
drogę Grecji - przestrzega profesor.
W dodatku zwiększanie wydatków teraz, gdy koniunktura wciąż jest niezła,
i likwidowanie tym samym przestrzeni do zaciągania długu w trudniejszych
czasach brzmi jak przepis na finansowe harakiri. Raz rozdane przywileje
socjalne trudno będzie przecież odebrać, nawet jeśli sytuacja gospodarcza
stanie się poważna. Cięcia wydatków w okresie spowolnienia są zresztą niewskazane,
bo podcinają popyt konsumpcyjny.
- Niezależnie od tego, kto wygra najbliższe wybory parlamentarne,
przyjdzie mu rządzić w nieporównanie trudniejszych warunkach niż obecne i
wątpliwe, by utrzymał się dłużej przy władzy - prognozuje Stanisław Gomułka.
Poza zapowiadanymi właśnie pomysłami na zwiększanie wydatków
publicznych finanse państwa, a i nasze portfele, czekają przecież także inne
rafy: wart kilkadziesiąt miliardów złotych program likwidacji barier architektonicznych
dla osób starszych czy niepełnosprawnych, zaplanowany na 100 mld zł program walki
ze smogiem i wart nawet 16 mld zł rocznie zamieciony pod dywan problem
drastycznych podwyżek cen energii elektrycznej,
PS Teresa Czerwińska nie zgodziła się spotkać z „Newsweekiem”. Nie odpowiedziała
też na nasze pytania
Brak komentarzy:
Prześlij komentarz