wtorek, 2 kwietnia 2019

Czerwińska umie liczyć



Kryzys w resorcie finansów to nie jest zwykły konflikt personalny, tylko fundamentalny spór o to, czy Polska wkroczy na drogę grecką. Minister Teresa Czerwińska nie chce być tylko posłuszną księgową i dlatego - jak ustalił „Newsweek” jednak odejdzie z rządu

Renata Grochal, Radosław Omachel

W PiS wszyscy mają dość Czerwiń­skiej. Nie znam nikogo, kto by jej bronił. Wydawała się lojalną, spo­kojną kobietą, dlatego została mi­nistrem, ale dziś tego żałujemy i mówi bez ogródek ważny polityk Zjednoczonej Prawicy. Jak ustalił „Newsweek”, Czerwińska w najbliższych tygodniach pożegna się ze stanowiskiem. Powodem mają być wyborcze obietnice PiS, czyli tzw. piątka Kaczyńskiego, której - zdaniem minister finan­sów - nie da się sfinansować w przyszłym roku. Spór o wydat­ki od kilku tygodni toczył się za kulisami rządu, aż w ostatnich dniach prawicowy portal poinformował, że minister już mia­ła się podać do dymisji, ale nie przyjął jej premier. W PiS pa­nuje przekonanie, że to sama Czerwińska stoi za przeciekami do mediów.
   - Jeśli Teresa będzie kolejne tygodnie hamletyzować i pokazywać, jak bardzo PiS jej wy­kręca ręce, to zapłacimy za to w wyborach do Parlamentu Europejskiego. Trzeba to przeciąć - mówi bliski współpracownik premiera. We­dług naszych informacji odejście Czerwińskiej to ma być aksamitny rozwód, żeby nie wyglą­dało to jak rozdzieranie szat przeciwko „piątce Kaczyńskiego”. Czerwińska ma odejść w ra­mach szerszej rekonstrukcji wraz z ministra­mi, którzy startują do europarlamentu. I ma być polską kandydatką do jednej z międzyna­rodowych instytucji.
   Najnowszy scenariusz zakłada, że rekon­strukcja odbędzie się jeszcze w kwietniu, by PiS mogło liczyć na premię „za odświeżenie ga­binetu” w eurowyborach. Choć spekulowano, że resort finansów może objąć sam premier, to według naszych informacji ministrem zostanie najprawdopodobniej Leszek Skiba, dotychcza­sowy podsekretarz stanu. Ma on bardzo dobre notowania u Morawieckiego i jest związany z Instytutem Sobieskiego, prawicowym think tankiem.

DZIEWCZYNA Z CHARAKTEREM
Poniedziałkowy poranek w ubiegłym tygo­dniu. Na Wydziale Zarządzania Uniwersyte­tu Warszawskiego, gdzie za chwilę rozpocznie się wykład szefowej resortu finansów na kon­ferencji dotyczącej planowania budżetu państwa, zebrała się spora grupa studentów, naukowców i dziennikarzy. Pani mini­ster idzie spokojnym krokiem w nienagannie skrojonej mary­narce i dobranym pod kolor naszyjniku. Na uczelni czuje się jak w domu. Od kilku lat (nawet po wejściu do rządu) prowadzi tu wykłady, seminaria magisterskie i doktorskie. Jest doktorem ha­bilitowanym nauk ekonomicznych. Specjalizuje się w rynkach finansowych i finansach publicznych.
   Profesor Alojzy Z. Nowak, dziekan Wydziału Zarządzania, mówi, że Czerwińska wie, czego chce, i do tego dąży. Gdy chciała się przenieść z Uniwersytetu Gdańskiego do Warszawy, sama do niego przyjechała i w ciągu kilku minut - w drodze z wydziału na parking - przekonała, by ją zatrudnił.
   - Śmieję się, że to jej zajęło jakieś dwieście metrów. Znałem ją z publikacji. Zrobiła na mnie bardzo dobre wrażenie. Przekonała mnie silną osobowością i logiką myślenia, charakteryzującą oso­by, znające swoją wartość, mające pasję i poglądy, których się trzy­mają. Taka jest Teresa - podkreśla Nowak.
   Na pytanie dziennikarzy, czy to prawda, że złożyła dymisję, Czerwińska odpowiada - parafrazując Marka Twaina - że pogłos­ki o jej dymisji są mocno przesadzone i że premier zabrał głos w tej sprawie, więc temat jest zamknięty. Jednak jej wykład dotyczący konstruowania budżetu państwa trudno odebrać inaczej niż jako krytykę rozdętych obietnic socjalnych PiS i wielkie ostrzeżenie.
Czerwińska mówi, że „decyzje budżetowe mu­szą być wypadkową oczekiwań i możliwości”. „Są wyznaczane nie tylko przez sytuację bieżą­cą, ale muszą uwzględniać także cykl koniunk­turalny, prognozy i ryzyka, które mają wpływ na trendy w gospodarce, a także prawa i dobro­byt przyszłych pokoleń”. Minister podkreśla, że wszystko na to wskazuje, iż szczyt koniunk­tury gospodarczej przypadł na 2018 rok. W ko­lejnych miesiącach deficyt budżetowy będzie rosnąć, a wpływy z VAT będą mniejsze. Prze­strzega, że „prowadzenie odpowiedzialnej poli­tyki budżetowej wymaga przyjęcia perspektywy planowania daleko wykraczającej poza jeden rok budżetowy”.
   To samo mówiła na posiedzeniu rządu kilka tygodni wcześniej - tuż po ogłoszeniu tzw. piąt­ki Kaczyńskiego, czyli m.in. 500+ już na pierw­sze dziecko i trzynastki dla emerytów. W PiS krąży nawet dowcip, że gdy Kaczyński ogłaszał hojne prezenty socjalne, słychać było sygnał ka­retki. I że ta karetka jechała właśnie po minister Czerwińską, która zasłabła, bo policzyła, jakie będą koszty tych obietnic dla budżetu.

MATEUSZ, SZUKAJ PIENIĘDZY!
Jak ustalił „Newsweek”, po wystąpieniu Kaczyńskiego doszło do ostrej rozmo­wy między minister finansów a premierem. - Teresa wiedziała, że w roku wyborczym będą jakieś obietnice, ale spodziewała się, że ich koszt sięgnie 20 mi­liardów złotych, a nie 40. Zagroziła, że albo premier znajdzie na to pieniądze, albo ona podaje się do dymisji. I poszła na zwolnienie lekarskie - opowiada współpracownik premiera.
   Dodaje, że u progu kampanii do europarlamentu Morawiecki z Kaczyńskim przygotowali trzy warianty obietnic socjalnych. Czerwińska - jak twierdzą jej współpracownicy - była wyłączo­na z tych prac, chociaż to jej resort odpowiada za budżet. Prezes PiS uznał, że sytuacja partii jest zła, bo wchodzi w kampanię ze spadającymi notowaniami. A to oznacza, że może skończyć tak jak były prezydent Bronisław Komorowski, który u progu kampanii miał lekką przewagę, ale ostatecznie przegrał wybory. Dlatego Ka­czyński zdecydował, że PiS musi przebić obietnice PO, bo tylko to może odwrócić sondażowy trend. I w „piątce” pojawiło się 500+ na pierwsze dziecko oraz trzynasta emerytura, o których mówiła Platforma. PiS dorzuciło jeszcze zerowy PIT dla pracujących do 26. roku życia.
   - PiS rzuciło na stół wariant maksimum, by pozbawić PO pro­gramu socjalnego - zdradza nasz rozmówca.
   Czerwińska uznała, że o ile w 2019 roku budżet zdoła udźwig­nąć te obietnice, to w 2020 roku nie da się ich sfinansować bez naruszenia reguły wydatkowej. Reguła zakłada - w dużym uprosz­czeniu - że tempo wzrostu wydatków publicznych, głównie bu­dżetowych, nie może przekraczać tempa wzrostu gospodarczego.
Morawiecki zapewniał w ubiegłym tygodniu, że „piąt­ka Kaczyńskiego” nie naruszy reguły wydatkowej, ale szacun­ki samego rządu mówią o wzroście wydatków w przyszłym roku o 44,3 mld zł, zaś obsługa „podstawowych kategorii wydatko­wych” pochłonie dodatkowe 70 mld zł. W skrócie oznacza to, że nawet z pominięciem zaplanowanego na 6 mld zł programu bu­dowy dróg lokalnych przyszłoroczne wydatki państwa przekroczą limit wyznaczony przez regułę wydatkową aż o 28 mld zł. „Piątka Kaczyńskiego” miałaby kosztować w przyszłym roku ok. 40 mld zł. Łatwo obliczyć, że realizacja zawartych w niej pomysłów spo­woduje przekroczenie limitu o blisko 70 mld zł. To tylko trochę mniej niż roczne wydatki NFZ.
   - Czy władza, która nie szanuje konstytucji, będzie zawracać sobie głowę jednym zapisem ustawy o finansach publicznych? - pyta retorycznie prof. Stanisław Gomułka, wiceminister finan­sów w rządzie PO -PSL.

KACZYŃSKI WYRZUCIŁBY CZERWIŃSKĄ
Dobry znajomy Czerwińskiej mówi, że właśnie zaliczyła zderzenie czołowe z polityką.
   - Teresa jest ekspertką bez politycznego zaplecza, ale ma silny kręgosłup i nie zrobi nic, co zachwieje finansami publicznymi. Dla niej nie jest ważne to, że w październiku są wybory, tylko to, co się stanie za kilka lat. Jest ekonomistką i ma jedną twarz, nie może jej stracić - mówi współpracownik minister finansów. I dodaje, że Czerwińskiej już od jakiegoś czasu coraz mniej podobało się to, co dzieje się w rządzie.
   Zżymała się, gdy Morawiecki opowiadał, że wzrost dochodów z VAT jest efektem skutecznej walki ekipy PiS z mafiami oszuku­jącymi fiskusa. Podkreślała, że w grę wchodzi dużo więcej czyn­ników, np. dobra koniunktura gospodarcza. Już podczas prac nad tegorocznym budżetem dochodziło do tarć między nią a mini­strami. Dla niej priorytetami byty trzymanie dyscypliny finansów publicznych i jak najniższy deficyt. Nie podobały jej się podwyż­ki dla policjantów ani żądania Solidarności, która chce podwyżek w budżetówce.
   - Tylko czekałam, aż Czerwińska poda się do dymisji, bo ona umie liczyć. Od początku nie pasowała do ekipy PiS, jest z innej bajki - uważa posłanka Joanna Schmidt z partii Teraz. Gdy Czer­wińska była jeszcze wiceministrem nauki i szkolnictwa wyższego, zaprosiła Schmidt wraz z grupą profesorów do współpracy przy tworzeniu algorytmu dofinansowania uczelni wyższych.
   - Zawsze przychodziła na spotkania świetnie przygotowana. Nie odbierała żadnych telefonów, przez dwie godziny była skoncen­trowana na słuchaniu i wyciąganiu wniosków. Zero ideologii, tyl­ko merytoryczne argumenty. Zależało jej na tym, by studenci mieli jak najlepszy dostęp do kadry naukowej. Do dziś zachodzę w gło­wę, jak to się stało, że tak kompetentna osoba związała się z tą eki­pą - podkreśla Schmidt. I twierdzi, że Czerwińska miała świetny kontakt z ministrem nauki Jarosławem Gowinem, to on ściągnął ją do swojego resortu. Tam zauważył ją Morawiecki, któremu spo­dobało się, że jest merytoryczna i konkretna. Najpierw zrobił ją podsekretarzem stanu w Ministerstwie Finansów, a gdy został premierem, awansował na ministra, bo zależało mu, żeby w rzą­dzie było jak najwięcej kobiet. Część rozmówców w kierownictwie Zjednoczonej Prawicy żałuje tego „eksperckiego eksperymentu”.
   - Myśmy ją nieprawdopodobnie napompowali, że jest taka świetna, i ona myślała, że będzie podejmować decyzje, a teraz zo­stała sprowadzona na ziemię. Prezes od lat powtarzał, że minister finansów ma być księgowym i jego obowiązkiem jest znalezienie pieniędzy na realizację programu przygotowanego przez polity­ków. Nie może być tak, że ogon kręci psem - mówi doradca Jaro­sława Kaczyńskiego.
   Jego zdaniem, gdyby to prezes PiS był premierem, już by podzię­kował Czerwińskiej. Jednak Morawiecki przekonał prezesa, że de­monstracyjne odwołanie jej z rządu w szczycie kampanii może zaszkodzić PiS. Poza tym lubi Czerwińską. Dlatego namówił ją, by wróciła ze zwolnienia lekarskiego. A we wtorek w ubiegłym tygo­dniu na posiedzeniu rządu razem polecili ministrom, by szukali oszczędności w resortach. Mają ściąć wydatki o 20-30 mld zł.

WITAJ, GRECJO!
Wodzisław Śląski, początek marca. Lokalne struktury par­tii rządzącej zwołują mityng promujący „piątkę Kaczyń­skiego”. Na sali są działacze, zwolennicy, dziennikarze. W tle pięć transparentów. Po jednym na każdą propozycję szefa partii. Radny powiatowy Alojzy Szymiczek chwali wypłatę emerytalnej trzy­nastki. - Chcę podziękować panu prezesowi Kaczyńskiemu, że zauważa potrzeby osób starszych. Emerytom i rencistom się to należało - mówi.
Głos zabiera posłanka Izabela Kloc. - Nowe propozycje Jarosła­wa Kaczyńskiego to strzał w dziesiątkę. To zrównoważony rozwój, wsparcie dla rodzin, lepsze płace. Chcemy doszlusować do naj­bogatszych krajów Unii Europejskiej - deklaruje posłanka. I do­daje, że dobry gospodarz zawsze znajdzie pieniądze, że premier wszystko policzył i na „piątkę” wystarczy.
   We wtorek Morawiecki przyznał jednak, że „budżet nie jest z gumy” i na realizację „piątki” tylko w przyszłym roku trze­ba będzie pożyczyć jakieś 30 mld zł. A w budżecie, w którym w ostatnich latach przez większość rocznego okresu rozliczenio­wego figurowały sowite nadwyżki, teraz nagle pojawiło się man­ko. W lutym ok. 800 mln zł. Wzrośnie także znacznie ważniejszy od budżetowego deficyt sektora finansów publicznych, uwzględ­niający stan kasy samorządów i instytucji takich jak ZUS. W 2018 roku ów deficyt wynosił tyle co 0,5 proc. PKB. To niewiele. Ale już w przyszłym roku ma wynieść ok. 3 proc. PKB. Taki byłby koszt wdrożenia przedwyborczego pakietu PiS.
   Finansowych rezerw w systemie finansów publicznych nie ma już zbyt wiele. Dalsze uszczelnianie systemu poboru VAT nie przyniesie więcej niż kilka miliardów. Jedynym dostępnym źród­łem finansowania „piątki” jest zatem dług. A że po nacjonalizacji OFE przez ekipę PO-PSL i serii kwartałów z ponadprzeciętnym wzrostem gospodarczym relacja jawnego długu publicznego do PKB spadła w okolice 45 procent, to do konstytucyjnego progu 60 procent rząd ma co najmniej kilka lat w miarę bezkarnego za­dłużania się na realizację obietnic.
   - Już pierwsza wersja 500+ i pozostałych wydatków socjalnych PiS finansowana była z pożyczek. Deficyt budżetowy nie zniknął - mówi Marian Noga, były rektor Akademii Ekonomicznej we Wrocławiu i były członek Rady Polityki Pieniężnej. - Zwiększanie zadłużenia wcześniej czy później doprowadzi do podwyżki podat­ków. To, co proponuje PiS, to jest wkraczanie raźnym krokiem na drogę Grecji - przestrzega profesor.
   W dodatku zwiększanie wydatków teraz, gdy koniunktura wciąż jest niezła, i likwidowanie tym samym przestrzeni do za­ciągania długu w trudniejszych czasach brzmi jak przepis na fi­nansowe harakiri. Raz rozdane przywileje socjalne trudno będzie przecież odebrać, nawet jeśli sytuacja gospodarcza stanie się po­ważna. Cięcia wydatków w okresie spowolnienia są zresztą nie­wskazane, bo podcinają popyt konsumpcyjny.
   - Niezależnie od tego, kto wygra najbliższe wybory parlamen­tarne, przyjdzie mu rządzić w nieporównanie trudniejszych wa­runkach niż obecne i wątpliwe, by utrzymał się dłużej przy władzy - prognozuje Stanisław Gomułka.
   Poza zapowiadanymi właśnie pomysłami na zwiększanie wy­datków publicznych finanse państwa, a i nasze portfele, czeka­ją przecież także inne rafy: wart kilkadziesiąt miliardów złotych program likwidacji barier architektonicznych dla osób starszych czy niepełnosprawnych, zaplanowany na 100 mld zł program walki ze smogiem i wart nawet 16 mld zł rocznie zamieciony pod dywan problem drastycznych podwyżek cen energii elektrycznej,
PS Teresa Czerwińska nie zgodziła się spotkać z „Newsweekiem”. Nie odpowiedziała też na nasze pytania

Brak komentarzy:

Prześlij komentarz